IV. O Franciszku, Antoinette i pijaństwie Jeana słów kilka
Jean wzdrygnął się, gdy usłyszał, jak jego żona krzyczy z bólu. Zdawało mu się, że i on odczuwa cierpienie, jakby kłucie w sercu, które wywołane zostało przez jej jęki pełne boleści. Nie mógł powstrzymać niepokoju. Chodził w tę i z powrotem, modląc się do Boga, by jego najdroższej żonie nic się nie stało. Ona jednak krzyczała coraz głośniej. Nie pozwolono mu do niej wejść mimo jego usilnych błagań, co napełniało jego serce jeszcze większym cierpieniem. Tak bardzo pragnął z nią być, trzymać ją za rękę, szeptać, że wszystko będzie dobrze... Pozostało mu tylko czekać i modlić się, by Camille, ta drobna, chudziutka kobietka, bez większych komplikacji wydała jego dziecko na świat. Nie przeżyłby chyba, gdyby stało się z nią to, co z jego matką. Nie potrafiłby sobie bez niej poradzić. Była sensem jego życia, światłem, które oświetlało mu drogę. Jęknął, gdy usłyszał jej przerażający wrzask. Po chwili rozległ się płacz dziecka, który napełnił jego serce niewypowiedzianym szczęściem i ulgą. Jego Cami była bezpieczna. A on wreszcie ujrzy swe dziecko, które będzie bronił przed złem tego świata.
Po chwilach z pomieszczenia wyszła akuszerka, która poprosiła Jeana do środka. Nie mogąc opanować szczęścia i ekscytacji, przekroczył próg pomieszczenia. W środku uwijała się służąca, która wynosiła brudne prześcieradła, on jednak nie zwracał na nią uwagi. Od razu podbiegł do łóżka, w którym leżała jego żona, trzymająca w ramionach małe zawiniątko. Wypełniła go błogość, kiedy tak patrzył na Camille i maleństwo, któremu dała życie. Gdy Camille na niego spojrzała, uśmiechnęła się do szeroko, zaraz jednak uśmiech zbladł. Zaniepokojony mężczyzna przysiadł na skraju łóżka.
— Kochanie, co się stało? Dlaczego nagle posmutniałaś? — zapytał z troską, gładząc jej czerwony z wysiłku policzek.
Camille spuściła wzrok.
— Nie jesteś zły, że to dziewczynka? — wyszeptała.
Jean popatrzył na nią z rozbawieniem. Nie rozumiał, dlaczego miałby się gniewać, że Camille powiła córeczkę. Liczyło się przecież tylko to, że było to jego własne dziecko.
— Kochanie moje, obojętne mi, czy to dziewczynka, czy chłopiec. Ważne, że obie jesteście zdrowe — powiedział czule i ucałował ją w skroń.
Potem spojrzał na dziewczynkę. Miała zapuchnięte oczka i czerwoną buzię, ale dla Jeana przedstawiała najpiękniejszy widok na świecie. Bo była jego własnym, upragnionym dzieckiem. Była tak malutka i krucha...
— Chcesz ją potrzymać? — zapytała Camille, na co on skinął głową.
Żona ostrożnie podała mu dziecko, które cicho kwiliło. Jean przycisnął je do piersi i ucałował delikatnie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to jego własne dziecko, zrodzone z jego miłości do żony. Miał już Diane i Alexandre'a, ale nie widział ich tuż po narodzinach. A teraz... Tego uczucia nie dało się porównać z niczym innym.
— Myślałaś już, jak damy jej na imię?
— Tak. — Uśmiechnęła się. — Charlotte jest prześliczne. Co ty na to?
— Tak, bardzo do niej pasuje. Moja mała Lottie. — Ucałował maleństwo w czółko. — Kocham was.
Jean westchnął ciężko, porzucając wspomnienia. Spojrzał w oczka małej Lottie. Jeszcze kilka miesięcy temu byli tacy szczęśliwi! Mieli z Camille bliźnięta, małą Charlotte... I siebie. A teraz oddalali się coraz bardziej. Od przedwczoraj spał na szezlongu w bibliotece. I chociaż spędził tam tylko dwie noce, nie umiał wyrazić słowami, jak bardzo tęsknił za swoją Cami. Za jej jedwabistymi włosami, w które tak lubił wplatać palce, za budzeniem żony czułymi pocałunkami, za ciężarem jej głowy na swojej piersi, gdy się do niego przytulała. Próbował przeprosić ukochaną, ona jednak zbywała go chłodnym spojrzeniem. Nawet się do niego nie odzywała. A zawsze była tak pełna ciepła i serdeczności w stosunku do niego! Zniszczył to wszystko. Zamiast miłości w ich domu gościła teraz wrogość, a wszystko z jego winy. Ale nic nie mógł poradzić na to, że co noc widział we śnie Dymitra celującego w niego palcem i wyrzucającego mu, że pozbawił go życia, a mały Aleksander i Irina zostali na tym świecie sami, co przyprawiało go o nieustanne wyrzuty sumienia.
— Co ja najlepszego robię, Lottie? — westchnął.
Córeczka tylko się do niego uśmiechnęła, nie rozumiejąc powagi sytuacji. Jean wstał i wyciągnął ją z kołyski. Uwielbiał trzymać Charlotte w ramionach, kołysać ją i tulić. Uspokajało go to. Zaczął nucić jedną z piosnek, które znał z dzieciństwa. Pamiętał, jak jego bona, Gisèle, śpiewała mu ją do snu. Uwielbiał ją jako mały chłopiec. Lottie najwyraźniej również się ona spodobała, bo po chwili zamknęła oczka. Jean uśmiechnął się, patrząc na jej słodką twarzyczkę. Może jeszcze będzie dobrze...
W tym samym czasie Camille udała się wraz z Diane i Alexandre'em do siostry. Antoinette i Franciszek mieszkali teraz z Possonymi. Wuj Joseph wrócił do Francji po wkroczeniu wojsk rosyjskich na tereny Księstwa Warszawskiego dwa lata temu. Jako że Potoccy nie chcieli przenosić się do starego domu de Beaufortów, jak to proponował im Jean, zostali u Josepha i Adelaide. Possony bardzo cieszył się z obecności siostrzenicy i jej dzieci w swym domu. Wreszcie mógł zaznać prawdziwie rodzinnego życia, o którym od zawsze marzył.
Hrabina de Beaufort rzuciła się w ramiona siostry, gdy tylko ją ujrzała, po czym została wycałowana przez ciotkę Adelaide. Diane od razu pobiegła do Anulki, która bawiła się na dywanie wraz z braćmi. Stary dziadek Olivier siedział w wielkim fotelu i przyglądał się ich harcom. Alexandre zjawił się tam chwilę po siostrze. Mała hrabianka de Beaufort przytuliła się do kuzynki, na co ta roześmiała się rozkosznie.
— Dzieciątka Cami? Czy mnie oczy nie mylą? — zapytał Olivier, patrząc na bliźnięta. — Chodźcie do dziadka, dam wam cukierki!
Dzieci, zachęcone słodkościami, natychmiast podeszły do dziadka, który zdjął ze stołu cukiernicę i dał im po czekoladce. Camille nie dawała dzieciom słodyczy, uznała jednak, że dziadek Possony wyjątkowo może je częstować cukierkami.
Kiedy jej pociechy wróciły do zabawy z kuzynostwem, Camille posłała Antoinette porozumiewawcze spojrzenie. Siostra doskonale wiedziała, co chciała jej przekazać. Przeprosiły ciotkę Adelaide i wyszły. Udały się do małego buduarku Antoinette. Znajdowały się tam sofka, szafka na książki, pulpit do rysunków i oczywiście mnóstwo przyrządów do robótek ręcznych, które Antoinette wprost uwielbiała.
— O czym chcesz porozmawiać, Cami? — Antoinette rozsiadła się wygodnie na sofce i spojrzała na siostrę.
Camille westchnęła ciężko. Do tej pory nie mówiła Antoinette nic na temat Jeana i jego pijaństwa. Wstydziła się przyznać do tego, że mieli takie problemy. Ale nie widziała już innej drogi. Jeśli ktoś mógł jej pomóc, to tylko Antoinette.
— Chodzi o Jeana... — zawiesiła głos, czując, że wyrzeczenie prawdy będzie ją jednak kosztowało zbyt dużo.
— Co z nim, kochanie? Coś złego mu się dzieje? Kiedy go ostatnio widziałam, był przeszczęśliwy i zdawało mi się, że wreszcie się wam ułożyło...
— Bo przez chwilę tak było... Ale teraz... teraz... Och, Antoinette, chyba nie potrafię ci tego powiedzieć!
Siostra spojrzała na nią z troską i pogładziła jej dłoń, upewniając Camille w tym, że może jej powiedzieć o wszystkim.
— Nie mów, jeśli się wstydzisz, ale pamiętaj, że zawsze ci pomogę i nie będę was oceniała, kochanie.
Camille uśmiechnęła się blado, ośmielona jej słowami. Potrzebowała zrzucić z siebie brzemię, które od jakiegoś czasu dźwigała, a Potocka była zdecydowanie najodpowiedniejszą do wysłuchania jej zwierzeń osobą. Jej jako jedynej mogła absolutnie zaufać.
— On... Och, on pije! W niedzielę przyszedł do nas jego klient. Jean oskarżył go o próbę uwiedzenia mnie... Wyrzuciłam go z sypialni... Ach, siostrzyczko, powiedz mi, dlaczego on taki jest? Co ja mogę zrobić, by mu pomóc? — jęknęła.
— Ile to trwa, kochanie?
— Byłam już wtedy przy nadziei, zdaje się, że zostały mi cztery miesiące do rozwiązania. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak pił. Przeszło mu, kiedy urodziła się Lottie, ale tylko na chwilę. Ostatnio znowu wrócił do tego świństwa. Ja już nie mogę, siostrzyczko. To wszystko mnie wykańcza... Przecież taki nie był! Kiedy wrócił, wszystko było tak cudownie, a teraz... Teraz to już nie ten sam człowiek.
Antoinette objęła ją i zaczęła gładzić jej włosy. Ledwo rozumiała słowa Camille. Jean pił? Nie wyobrażała sobie tego. Przecież Franciszek zawsze tak ubolewał nad tym, że jego przyjaciel nienawidzi alkoholu... Ale coś się zmieniło, a Antoinette musiała działać. Nie mogła pozwolić na cierpienie siostry.
— Porozmawiam z Fransem na ten temat, kochanie. On na pewno jakoś na niego zadziałała. Obiecuję.
— Dziękuję. Dobrze, że cię mam.
Ostatnie dwa lata były dla Franciszka prawdziwą męczarnią. Większą część dnia spędzał w łóżku. Co prawda mógł chodzić, lecz okropnie kulał i stracił dawną żwawość, co przyprawiało go o ogromne katusze. Zawsze był szczupły, teraz jednak wyglądał niemal jak kościotrup. Mało jadł i wciąż mówił żonie, by jego porcję zjedli synowie.
Gdy już wychodził z łóżka, pomagał wujowi Josephowi w prowadzeniu jego firmy. Possony kupił ostatnio kolejny młyn i zyskał nowych współpracowników na południu Francji, miał więc sporo pracy. Zawsze powtarzał, że zapisze swoje mączne imperium zbudowane przez dziadka Oliviera Franciszkowi, który był dla niego jak syn, Potocki więc brał udział w życiu przedsiębiorstwa. Gdyby nie poczucie obowiązku wobec krewniaka nie robiłby nawet i tego.
Sensem życia Franciszka były jego dzieci, nawet jeśli żona rzadko je do niego dopuszczała, by nie musiały patrzeć na jego cierpienie. Jego ulubienicą była pięcioletnia Anna, nazywana pieszczotliwie Anulką. Jej zachowanie napawało matkę dziewczynki coraz większym lękiem o przyszłość, gdyż Anulka zaczynała niebezpiecznie przypominać z charakteru ojca. Była zdecydowanie zbyt żywa i rozpasana jak na młodą damę. Ojciec zrobił z niej żarliwą patriotkę, co niezwykle męczyło Antoinette.
Janek był nieco bardziej spokojny, chociaż równie zakochany w Polsce jak jego ojciec i siostra. Do tego uwielbiał dokuczać Anulce. Ta wtedy odwdzięczała mu się pięknym za nadobne, chłopiec uważał jednak, że warto zostać uderzonym przez Annę, byle tylko zobaczyć na jej twarzy grymas niezadowolenia. Nad jego wychowaniem pieczę sprawował poniekąd Jean, który bardzo poczuwał się do obowiązków ojca chrzestnego. Dzięki niemu starszy syn Potockich mimo wrodzonej żywotności potrafił zachowywać się jak na młodego panicza przystało.
Tadeusz, na całe szczęście, był dzieckiem bardzo spokojnym i nieśmiałym, pozbawionym ojcowskiej energii. Stanowił największą pociechę matki, która wiodła ciężki żywot. W chwilach zwątpienia zawsze przytulała małego Tadzia, który w zamian całował kobietę w policzek i rozkosznie się do niej uśmiechał.
Antoinette nigdy nie miała w życiu lekko. Całe życie poniewierana przez ojca i rodzeństwo, miała tylko ukochaną matkę. Gdy ta zmarła, musiała uciekać z domu. Te kilka lat spędzone u Possonych, najpierw we Francji, a później w Księstwie Warszawskim, uważała za najlepsze w życiu. Pierwsze chwile małżeństwa z Fransem i narodziny dzieci wspominała z rozrzewnieniem, ale i pewnym żalem. Odkąd Franciszek wrócił z wojny, nie był już jej najdroższym Fransem. Wciąż ją kochał, ograniczył jednak okazywanie jej czułości. Żartował i śmiał się wszystkim w twarz, ale nocami płakał, co sprawiało, że i jego żona szlochała.
Kiedy Antoinette weszła do jego pokoju po wizycie Camille, Franciszek właśnie się obudził. Małżonka przysiadła na krawędzi jego łóżka i spojrzała poważnie w jego oczy.
— Fransie, muszę z tobą porozmawiać — oznajmiła poważnie.
Franciszek zadrżał. Antoinette nigdy nie mówiła do niego takim tonem. Obawiał się, że coś złego stało się jednemu z jego dzieci.
— O co chodzi, Tosiu? Coś z maluchami?
— Nie. Chcę porozmawiać o Jeanie.
— O Janeczku? — Potocki otworzył usta ze zdziwienia.
Spodziewał się wszystkiego, lecz nie tego, że żona zapragnie z nim rozmawiać na temat jego najlepszego przyjaciela. Zdało mu się to co najmniej dziwnym.
— Tak. On... ma problemy po wojnie... Straszną traumę. Camille sobie z tym nie radzi, prosiła, byśmy coś zdziałali.
Franciszka na te słowa przeszył gwałtowny płomień. Płomień pełen wściekłości, gniewu, ale też rozpaczy i bezradności.
— To normalne, że ma problemy po wojnie — prychnął Franciszek. — Gdybyście widziały to, czego my byliśmy świadkami! Pot, krew, piach, brud, pourywane kończyny! Janeczek zawsze był wrażliwy, niedziwne, że teraz przeżywa to wszystko. A wy, głupie baby, myślicie, że będzie tak jak kiedyś! Bzdura! On już nigdy nie będzie tym samym Jeanem, którym był przed wojną, tak jak ja nie będę tym samym Franiem! A teraz wyjdź, nie będę z tobą rozmawiał na ten temat.
Nie chciał rozprawiać z Antoinette o wojnie i jej wpływie na jego przyjaciela. Żona była jego ostoją, wolną od cierpienia i rozpaczy. Nie powinna się kłopotać wojną. Musiał ją chronić przed słuchaniem o bólu. Dlatego tak głośno krzyknął. Ona jednak nie zrozumiała jego intencji. W jej oczach zaszkliły się łzy, które sprawiły, że serce Franciszka rozdarło się na pół.
— Jesteś okrutny! Prawie cały czas się tobą zajmuję, podaję ci wszystko, zajmuję się dziećmi, znoszę te twoje jęki i marudzenia... A ty tak się odwdzięczasz, kiedy cię proszę o pomoc? — szlochała. — Znajdź sobie kogoś innego. Może Jean się tobą zajmie, jeśli wcześniej nie zapije się na śmierć!
Franciszek pobladł z przerażenia. Jego Janeczek pił? To niemożliwe. Przecież zawsze był tak cnotliwy, niemal święty. Nie lubił alkoholu, nie uwodził kobiet, nie grał w karty i nie wdawał się w bójki. Pijany Jean to przecież nie Jean!
— On... on naprawdę pije?
— Camille twierdzi, że upija się do nieprzytomności. W niedzielę już w południe nie był w stanie normalnie funkcjonować. Cami jest bezradna i prosiła mnie, bym zwróciła się do ciebie o pomoc. Ale widzę, że nie masz zamiaru wesprzeć przyjaciela i jego żony...
Franciszek wypuścił ze świstem powietrze z klatki piersiowej. Musiał pomóc Jeanowi w wydostaniu się z tego dna. Koniecznie.
— Porozmawiam z nim, Tonieczko. Obiecuję. Przywrócę tego starego Jeana. Już moja w tym głowa.
Kochani! RikoTheDog zrobiła mi ogromną niespodziankę i założyła fanklub DLR - serdecznie Was zapraszam <3 Dziękuję wszystkim, którzy się zapisali i Oliwce. Nie wiem, co mogę więcej powiedzieć, nie umiem dziękować w jakiś wzniosły, górnolotny sposób, ale jestem wzruszona i serduszko mi skacze z radości. Dziękuję! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top