III. Wiedeńskie znajomości
James Ashworth wciąż tęsknił za jedyną kobietą, którą kiedykolwiek kochał. Miał nadzieję, że zajmując się córką, zapomni o Camille, Isabelle jednak z każdym dniem coraz bardziej przypominała swą matkę. Nawet wszystkie piękne kobiety, które poznał, odkąd przybył do Wiednia na kongres, nie potrafiły wygnać z jego serca rozpaczy za utraconą miłością. Co prawda bardziej niż kwestiami związanymi z przyszłym kształtem Europy zajmował się uwodzeniem kolejnych dam z całego kontynentu, jednak jego myśli wciąż krążyły wokół Camille de Beaufort.
De Beaufort! Jakże nienawidził tego nazwiska! Nie rozumiał, jak też Camille mogła wybrać Jeana, nie jego. Owszem, tamten był jej pierwszą, młodzieńczą miłością, człowiekiem, którego pragnęła przez tyle lat, lecz James uważał, że w porównaniu z nim samym Jean nie ma swej małżonce do zaoferowania niczego szczególnego. Tytuł, pieniądze, urodę, możność posiadania potomstwa — wszystkimi tymi przymiotami, które posiadał Jean, James również mógł się poszczycić. A do tego miał jeszcze swój urok osobisty. Napawał się jedynie myślą, że to on był ojcem jej pierworodnego dziecka. Tego de Beaufort nie mógł mieć, nawet jeśli Camille była teraz jego żoną i matką jego potomstwa.
James musiał przyznać, że Wiedeń go nudzi. Nie podobała mu się tutejsza architektura, do tego panował tu okropny ziąb. Przyzwyczaiwszy się do śródziemnomorskich klimatów, nie potrafił wytrzymać z dala od morza, słońca i piaszczystych plaż. Gdyby jeszcze we Wiedniu mieszkały piękne kobiety... Ale wiedenki uważał za okropnie brzydkie, a damy z innych części Europy, które gościły na kongresie, były zazwyczaj nieskorymi do zdrady mężatkami albo młodymi, niewinnymi pannami, które go nie pociągały. Co ładniejsze panie romansowały już z kimś innym. James został sam. Gościł w łożu różne kobiety, żadna jednak nie zagrzała tam miejsca na dłużej niż dwie noce. Odbijało się to na nim wręcz koszmarnie, bo James potrzebował w swoim życiu kobiety. Nie potrafił funkcjonować, jeśli nie miał chociaż jednej kochanki, a on od dawna wytrwale kogoś szukał i znaleźć nie potrafił. W styczniu dzielił łoże z pewną Francuzką, łudząco podobną do Camille, kiedy jednak ta zaczęła mówić coś o ewentualnym małżeństwie, Ashworth natychmiast ją porzucił. Stan cywilny mógł zmienić tylko dla Camille.
Otto von Altenburg, jego najlepszy przyjaciel, rodowity wiedeńczyk, u którego ostatnimi czasy często gościł, wciąż powtarzał mu, że to głupie z jego strony, by tak marzyć o kobiecie, która nigdy nie będzie jego, ale James nie potrafił odpędzić myśli o Camille, nawet siedząc w bawialni przyjaciela i omawiając z nim wdzięki dam obecnych w Wiedniu.
Von Altenburg był mężczyzną wysokim i mocno zbudowanym, o kwadratowej szczęce i małych, zielonych oczkach. Na jego głowie wiły się rude, wiecznie nieujarzmione loki. Jamesa poznał dawno temu w Rzymie, gdzie obaj gościli. Byli wtedy jeszcze łaknącymi szaleństw dwudziestolatkami. Szybko się zaprzyjaźnili i razem uwodzili kolejne kobiety. Ich relacja uległa pogorszeniu, gdy von Altenburg w 1807 roku ożenił się z hrabianką Annelise von Flemming i całkowicie poświęcił się życiu rodzinnemu. Drobna, przypominająca laleczkę z saskiej porcelany dziewczyna o czarnych włosach i brązowych oczach skradła jego serce. Miał z nią dwójkę dzieci: siedmioletniego Friedricha, zwanego Fritzem, oraz Margarethe, rówieśniczkę Isabelle, pieszczotliwie nazywaną Margrit.
Chłopiec był podobny do matki — tak samo jak ona ekspresyjny i wrażliwy, miłował sztukę i dużo mówił. Twarzyczkę miał delikatną, niemal niewieścią. Wielkie, ciemnobrązowe oczy z ciekawością patrzyły na świat. Czarne włosy podkreślały jego bladą cerę i wątłą sylwetkę. Największą miłością Fritza był fortepian, na którym grał całymi dniami. Margrit zaś ogromnie przypominała ojca. Energiczna i zdecydowana w działaniu, była jednak skryta i małomówna, kiedy przychodziło do wyrażania swych uczuć. Jej temperament podkreślała dodatkowo burza rudych włosów.
Ashworth lubił spędzać czas w willi von Altenburgów. Często zostawiał u nich Isabelle, która zdążyła się zaprzyjaźnić z Margrit, i wraz z Ottonem udawał się na różnego rodzaju konferencje, bale i spotkania towarzyskie.
Tego popołudnia, dwudziestego szóstego lutego, panowie właśnie wrócili z ważnego zebrania. Von Altenburg zaproponował przyjacielowi, by został u niego na obiad, na co James chętnie przystał. W oczekiwaniu na posiłek rozmawiali, przyglądając się wspólnej zabawie swych dzieci. Otto był dość ekscentrycznym człowiekiem, nietrzymającym się zasad wyznawanych w towarzystwie. James zawsze miał mieszkańców Austrii za konserwatystów, jego przyjaciel mało jednak przejmował się zasadami i etykietą. Pozwalał dzieciom przebywać w jednym pokoju z gośćmi, co uważano za niedopuszczalne, dogryzał staruszkom, które ośmieliły się zwrócić uwagę na nieodpowiednie zachowanie Margrit, publicznie okazywał żonie uczucia w dość wylewny sposób, a nawet ośmielał się krytykować cesarza Franciszka i mówić, że Austrii potrzebna jest republika.
Annelise malowała w swoim buduarze, zaś James i Otto konwersowali w najlepsze. Wiedeńczyk sączył kawę, a londyńczyk popijał swą ukochaną szkocką. Isabelle i Margrit organizowały na dywanie bal dla lalek, zaś Friedrich siedział samotnie w kącie i czytał książkę. James co rusz pociągał nosem, patrząc na córkę.
— Tęsknisz za jej matką, prawda? — zapytał Otto.
James spłonął rumieńcem. Zdarzało się mu to bardzo rzadko, bowiem mało istniało w jego życiu rzeczy, których się wstydził. Jedną z nich była nieodwzajemniona miłość do Camille. Był głupi, że wciąż za nią tęsknił, kiedy jej żyło się tak dobrze z tym Francuzikiem, nie mógł jednak pozbyć się tego przeklętego uczucia.
— Tak... — przyznał z zażenowaniem. — To kobieta mojego życia, Ottonie. Dla Camille zrobiłbym wszystko, włącznie z morderstwem. To kobieta warta każdego grzechu, chociaż irytuje mnie ten jej sentymentalizm... Gdyby nie on, zapomniałaby o tym żołnierzyku o gołębim serduszku! A teraz go nie zostawi, bo biedaczyna nie słyszy na jedno ucho — zakpił. — No i urodziła mu trójkę dzieci.
— Twojego dziecka jakoś nie wahała się porzucić.
— Ale ja jej to zaproponowałem — westchnął ciężko.
— Ale wróciłeś po Isabelle, a to się liczy — sarknął Otto. — Camille nawet o tym nie pomyślała. Więc jego dzieci też mogłaby opuścić.
— Nie — odrzekł pewnie. — Miałaby wyrzuty sumienia, że czekała na niego pół życia, a teraz go opuściła. Za dużo dla niego wycierpiała, żeby teraz to marnować. Jest do niego zbytnio przywiązana. Nawet nie wiesz, jak często za nim szlochała, kiedy byliśmy razem we Włoszech! Boże! Doprowadzała mnie tym do szewskiej pasji!
Zamilkli. Ottonowi brakło argumentów za okrucieństwem Camille, James zaś nie potrafił znaleźć powodów, dla których miałby zapomnieć o ukochanej. Otto podrapał się po podbródku i spojrzał na Jamesa błyszczącymi oczyma.
— Wiesz, czego ci potrzeba? Romansu. Doznań cielesnych. Czy jakąkolwiek miałeś, odkąd Camille cię porzuciła?
— Tak — mruknął James.
— Ale tak na dłużej, Jimmy, nie na jedną czy dwie noce.
— Nie — odparł, próbując ukryć zażenowanie.
— Ile lat już upłynęło od waszego rozstania?
— Cztery.
Otto spojrzał na niego ze zgrozą, otwierając szeroko oczy i nieomal upuszczając szklankę.
— Jamesie! — wykrzyknął. — Czy ty jesteś obłąkany? Cztery lata temu cię opuściła, a ty jeszcze się z tym nie pogodziłeś?
— Nie...
Nie pogodził się z jej odejściem. Nie chciał. Wolał żyć w ułudzie, że Camille do niego wróci i stworzą razem szczęśliwą rodzinę. Nie mogła przecież wiecznie trwać w małżeństwie z tym nudnym, świętoszkowatym de Beaufortem, który nie wiedział, czego potrzeba takiej kobiecie jak ona. James Ashworth wiedział.
— Muszę ci kogoś znaleźć, koniecznie! — Otto uderzył pięścią w stół.
— Ale ja nie chcę!
— Ottonie — przerwała im Annelise, która nagle zjawiła się w bawialni. W rękach miała zaczętą ostatnio czapeczkę dla Margrit, którą właśnie zamierzała skończyć. — Jeśli James nie chce poznawać żadnej nowej kobiety, nie naciskaj na niego. Może niedługo to minie.
— Zajmij się lepiej Fritzem — fuknął nieco podenerwowany Otto. — Spójrz tylko, Margrit i Isabelle zgodnie się razem bawią, a on siedzi w kącie i boi się nawet na nie spojrzeć. Co z niego będzie za mężczyzna!
— Jest nieśmiały...
— Friedrich! — zawołał jego ojciec.
Chłopiec podniósł się z krzesełka i lękliwie podszedł do dwóch siedzących na wygodnej sofie mężczyzn. Ojciec od zawsze nieco go przerażał, a w towarzystwie Herr Ashwortha był jeszcze straszniejszy. Fritz nie lubił, kiedy papa i jego przyjaciel głośno rechotali, popijając alkohol. Przysiągł sobie, że nigdy nie stanie się takim człowiekiem.
— Tak, papo? — zapytał cieniutkim głosikiem.
— Zagraj nam coś, skoro nie chcesz bawić się z Margrit i Isabelle.
Fritz posłusznie skinął głową. Ubóstwiał grę na fortepianie. Otto, wbrew modzie na pokoiki muzyczne, postawił wielki, rzeźbiony instrument na samym środku salonu. Uwielbiał czynić na przekór wszystkim staruszkom, które później oburzały się, że omal nie potknęły się o fortepian, wychodząc z salonu von Altenburgów.
— Dobrze, papo. Bach, Mozart czy Beethoven? — zapytał z nadzieją na to, że ojciec każe mu zagrać „Dla Elizy", które potrafił wykonać niemal bezbłędnie.
Bach, chociaż lubił jego kompozycje, był dla niego zdecydowanie za trudny, Mozarta zaś z kolei nienawidził, głównie za „Marsz turecki", który kojarzył ze znienawidzonymi Osmanami, w przeszłości tyle razy zagrażającymi jego ojczyźnie.
— Może być „Marsz turecki" — odrzekł z dziką satysfakcją Otto.
Chłopiec westchnął ciężko. Oczywiście, papa musiał chcieć go upokorzyć przed Herr Ashworthem! Zdusił napływające mu do oczu na myśl o graniu znienawidzonej melodii łzy i zasiadł przy fortepianie. Rozprostował palce i zaczął grać.
James przez chwilę wpatrywał się w grającego chłopca, po czym przeniósł wzrok na córkę, bawiącą się na dywanie lalkami. Dziwił go nieco fakt, że Otto tak lubił, gdy dzieci przebywały z nim w bawialni, kiedy przyjmował gości. On sam zawsze odprowadzał wtedy Isabelle do pokoju dziecinnego. Nie rozumiał też, dlaczego Otto nie lubił swego syna. W jego opinii Friedrich był uroczym, inteligentnym i bardzo ładnym chłopcem. A przede wszystkim urodził się w odpowiedniej warstwie społecznej i mógł dzięki temu wiele osiągnąć.
— Ottonie, co myślisz o tym, by w przyszłości ożenić Fritza z moją małą Belle? — odezwał się. — Ładna by z nich była para. Obaj mamy majątki i tytuły, więc nasze rody tylko zyskałyby na tym mariażu. I Fritz otrzymałby część mego majątku, kiedy ja już umrę... Gdybym oczywiście nie spłodził syna z Camille, bo tylko jej syna wyniósłbym ponad Belle. Ale to już chyba niemożliwe.
— Nie zostawisz nic Nedowi?
— Dom i trochę pieniędzy. Już wszystko załatwiłem.
— A twoje córki z Jane?
James parsknął śmiechem.
— Zadziwiasz mnie tą troską o dzieci Jane, mój drogi. Dostały już posagi, starczy im. W zeszłym roku obie wyszły za mąż i teraz są na utrzymaniu małżonków. Nie obchodzą mnie już.
— Zły ojciec z ciebie — mruknął do siebie Altenburg. Na jego szczęście Ashworth go nie usłyszał. — Naprawdę chcesz już teraz zaręczyć Belle? Tak się robiło w średniowieczu, nie teraz.
— Tak. Chcę ją złączyć z kimś, kogo rodzinie ufam, a niewielu mam przyjaciół tak dobrych jak ty. Później ich syn dostałby wszystko po nich. Pomyśl tylko o tym! Friedrich, hrabia von Altenburg i jego piękna małżonka, Isabelle Ashworth von Altenburg, córka najpiękniejszej kobiety we Francji! Mielibyśmy długą linię hrabiów...
— Nie podoba mi się to, Jamesie. Mamy jeszcze tyle czasu. Chyba w głowie ci się przewróciło z braku kobiet! Już wiem, co zrobię, żeby ci pomóc. Za kilka dni kanclerz Metternich organizuje bal. Będą tam absolutnie wszyscy, którzy się liczą. Zapoznam cię z kimś.
James uniósł podejrzliwie brew. Nie miał pojęcia, kim mogła być tajemnicza osoba, którą chciał mu przedstawić Otto, mógł mieć jednak pewność, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Z takim nastawieniem też udał się na bal.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top