II. Powrót do domu

— Papo! Alexandre zabrał mi moją lalkę! — wykrzyknęła Charlotte, po czym wygięła usteczka w pełen goryczy, ale i pretensji grymas.

Jean westchnął ciężko. Kochał swoje dzieci, lecz czasem zdawało mu się, że mieszka nie w domu, a w cyrku. Kiedy Alexandre zaprzestał dokuczania Diane, zaczął czynić złośliwości Charlotte, która, dużo bardziej mściwa i charakterna niż starsza siostra, odpłacała mu pięknym za nadobne. Konflikty między nimi zdarzały się niemal codziennie, a do tego wszystkiego dochodziła jeszcze trójka młodszych dzieci, które również potrafiły zachowywać się okropnie. Miał już dość.

— Alexandrze, oddaj siostrze lalkę. — Spojrzał na niego karcąco, lecz w jego głosie nie było słychać srogości, przez co Alexandre zupełnie się nim nie przejął.

— Ja niczego jej nie zabrałem. Niech pilnuje swoich rzeczy zamiast oskarżać niewinnych ludzi — prychnął.

— Papo, on kłamie! — wrzasnęła Lottie i jakby na zawołanie zaczęła się zalewać łzami. — On mi zabrał lalkę! 

— Alexandrze, oddaj Lottie jej lalkę. — Posłał mu kolejne surowe spojrzenie. — I uspokójcie się, zaraz będziemy mieli gości.

— Jakich gości? — Lottie popatrzyła z ciekawością na ojca, ocierając łezki z twarzy. 

— Wujek Frans i wujek Hugo przyjdą z dziećmi już za chwilkę, a za jakieś pół godziny, może nieco dłużej, powinna przyjechać ciocia Danielle z Ameryki. Wasza maman już z nią korespondowała, zapowiedziała się na trzynastą lub nieco później. Bądźcie grzeczni.

— To ta siostra maman?

— Tak, kochanie. Nie było jej już we Francji od bardzo dawna. Bądźcie grzeczni. Chociaż przez kilka godzin udawajcie, że jesteście kochającym się rodzeństwem — westchnął.

Charlotte i Alexandre skinęli ojcu głowami i pobiegli na piętro. Jean miał nadzieję, że rozwiążą wspólnie spór o lalkę. Miał serdecznie dość ich kłótni.

Pierwszy w pałacu de Beaufortów zjawił się Franciszek z żoną i dziećmi. Wprost promieniał szczęściem, niosąc swą najmłodszą pociechę, roczną Apolonię, na rękach. Jean uśmiechnął się na ten widok. Po tym zniszczonym przez życie człowieku, jakim Potocki był jeszcze kilka lat temu, nie pozostał już ani ślad. Od zeszłego roku, kiedy to urodziła się jego najmłodsza córeczka i kiedy to założył Zjednoczenie Patriotów Polskich, jak nazwał swą organizację, wprost tryskał szczęściem. Gdyby nie to, że kulał na jedną nogę, wciąż byłby tym pełnym ikry młodzieńcem sprzed piętnastu lat.

— No, Janeczku, będziemy dzisiaj pić? — zaśmiał się głośno i uścisnął przyjaciela. 

— Cóż, wódka kupiona, cała skrzynka. Mam nadzieję, że z Danielle nie opróżnicie całej! Chociaż Philippe chyba pije, więc będziecie mieli wsparcie.

— No cóż, jeśli będzie chciał, to mu nieco odstąpię. — Spojrzał figlarnie na Jeana. — Auć! — wykrzyknął po chwili, gdy córeczka pociągnęła go za nos. — Polu, skarbeńku, nie wolno urywać tatusiowi nosa, niegrzeczna ty moja! 

— Wujek Frans! — Dobiegły go z korytarza głosy dzieci.

Po chwili przybiegła do nich czereda dzieci w najróżniejszym wieku. Wszystkie zaczęły tulić się do Potockich, na co ci wybuchnęli śmiechem. Jean również zachichotał. Franciszek był zdecydowanie najbardziej uwielbianym przez jego potomstwo krewniakiem. Wcale się temu nie dziwił. To on miał najlepszy kontakt z dziećmi, wciąż z nimi żartował i wymyślał im nowe zabawy. Jean uważał, że mogło to być skutkiem tego, że Franciszek sam nigdy całkiem nie dorósł.

— Och, moja chrześnica, chodź tu, Dianeczko! — zawołał na widok najstarszej córki Jeana Potocki i ucałował ją w czoło. 

Dziewczynka uśmiechnęła się do niego uroczo i odwzajemniła pocałunek, po czym zaczęła tulić się do kuzynów. Jej wuja ogromnie rozczulał ten widok. 

Jean zaprowadził wszystkich do ogromnej bawialni, gdzie czekała już Camille. Tam rozmawiali w oczekiwaniu na przybycie Hugona i Danielle. De La Roche zjawił się niewiele później.

Cała rodzina nie mogła doczekać się przyjazdu de La Fere'ów. Nie byli obecni na ślubie siostry i przy przyjściu jej dzieci na świat, ona zaś nie widziała narodzin większości z ich potomstwa, nie dzieliła z nim ich radości i smutków. Jako jedyna nie miała pojęcia o zdradzie Jeana, nie była przy Franciszku, gdy ten miał ochotę umrzeć, i nie oglądała obrazów Hugona, które malował w wolnym czasie. Wszyscy uważali jej nieobecność w ich życiu za ogromną stratę, a trawiąca ich od jedenastu lat tęsknota coraz bardziej dawała o sobie znać. 

W końcu do bawialni wprowadzono de La Fere'ów. Wszyscy podnieśli się w grobowej, pełnej namaszczenia ciszy, jakby to król i królowa przybyli w odwiedziny. Tylko Franciszek zerwał się z miejsca i podbiegł do szwagierki z głośnym krzykiem.

— Danielle, moja droga! Nawet nie wiesz, jak bardzo mi cię brakowało! — wykrzyknął i objął ją, po czym mocno przycisnął do piersi.

Zdawało mu się, że Danielle szlocha. I z jego oczu popłynęły łzy, nie były to jednak łzy rozpaczy czy goryczy, a szczerego wzruszenia. W końcu jego ukochana szwagierka, najlepsza przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miał, wróciła do Francji. Nie potrafił wyrazić słowami, jak bardzo brakowało mu sporów o politykę, które z nią toczył, nieprzyzwoitych żartów i picia wódki w jej towarzystwie. 

— Fransie, tak bardzo się cieszę, mój kochany... — wydukała przez łzy. — Tak cudownie jest widzieć, że znów chodzisz!

Na taki rozwój sytuacji reszta rodziny wstała ze swoich miejsc i podeszła do de La Fere'ów. Wszyscy po kolei zaczęli przytulać Danielle i ściskać sobie dłonie z Philippe'em. Dawno już nie panowała między nimi taka radość i serdeczność. Wszelkie swary poszły w niepamięć, zastąpione przez miłość i szczęście. Byli jedną, wielką rodziną, która zawsze miała się wspierać. Tylko dzieci przyglądały się im z konsternacją, nie do końca jeszcze rozumiejąc, dlaczego wszyscy tak cieszą się z przyjścia tych obcych państwa.

— Claudine, dziecko drogie, pamiętasz ty mnie jeszcze?! — wykrzyknął Franciszek na widok dziewczyny i zaczął się jej przyglądać. Pokiwał z uznaniem głową, patrząc na jej kształtną sylwetkę, podkreśloną przez zwężaną w talii suknię, na gęste włosy i błyszczące radością oczy. — Taka piękna panna z ciebie, niczym mamusia, a ja cię widziałem jako takie małe, ale śliczne dziecko, aleś nam wyrosła!

— Oczywiście, że cię pamiętam, wujku Fransie! Nie da się zapomnieć tego, jak udawałeś konia, żeby mnie rozweselić! — wykrzyknęła i przytuliła się do Polaka. — Jesteś moim ulubionym wujkiem!

— Och, moja słodka kruszynko... Jakiś kawaler będzie miał z ciebie ogromną pociechę! 

— Jeszcze nie chcę wychodzić za mąż — zaśmiała się.

Camille tymczasem tuliła się do Danielle, całując ją w policzki i szlochając. Żałowała, że nie widziała się z siostrą od tak dawna. Kiedyś były przecież tak blisko! Dzieliły nie tylko pokój, ale i wszystkie swoje dziewczęce marzenia, nadzieje, lęki i troski. To Danielle jako pierwsza dowiedziała się o jej zakochaniu w Jeanie i wspierała ją w trudnych chwilach. Ona zaś wiedziała o wszystkich kawalerach, z którymi umawiała się na schadzki obecna madame de La Fere, poznała prawdę o jej błogosławionym stanie i próbowała ułożyć wszystko tak, by Danielle wyszła za Paula przed narodzinami Claudine, nie szkodząc jednocześnie Antoinette.

Gdy wszyscy skończyli powitania, gospodarz zaprosił ich do jadalni. W sumie w domu de Beaufortów zebrała się niemal trzydziestka osób. Camille nigdy by nie pomyślała, że jej rodzina będzie tak liczna, a mogła się jeszcze przecież powiększyć. Wszyscy wesoło rozmawiali i śmiali się z dawnych czasów. 

André siedział z Mathieu i wymieniał się z nim doświadczeniami związanymi z amerykańskimi i francuskimi nauczycielami, zaś Angelique, Anna, Charlotte i Diane przysłuchiwały się z zainteresowaniem opowieściom starszej kuzynki, którą uznały za niemożliwie piękną, o balach w Ameryce. Wprost nie mogły się nadziwić temu, jak śliczna była ich krewna, a każdy uśmiech z jej strony traktowały jak ogromnie cenny podarek od jakiejś bogini. Alexandre śmiał się z czegoś z Gastonem i Tadeuszem, a David rozmawiał z Jankiem. Tylko Louis siedział smętnie przy końcu stołu, co jakiś czas posyłając tęskne spojrzenia Claudine.

Nawet się z nią nie przywitał, gdyż niemal od razu wpadła w ramiona licznych ciotek i wujów, a on nie chciał się przepychać. Nie wiedział zresztą, jaki był stosunek Claudine do jego osoby. Wolał więc siedzieć z tyłu, markotnie grzebiąc w talerzu. 

Gdy zjedzono obiad, podano deser i alkohol. Wszyscy zaśmiali się głośno, gdy Franciszek niemal rzucił się na wódkę. Dzieci po zjedzeniu przez nie ciasta zostały odesłane do swych pokoi. Jedynie Louis i Claudine zostali z dorosłymi.

Gdy Danielle nalewała sobie wódki do kieliszka, z ekscytacji trzęsła się jej dłoń. Na stół skapnęło nieco trunku, czemu z ogromnym bólem serca przyglądał się Franciszek. Danielle jednak nie potrafiła opanować tego drżenia, zbyt rozemocjonowana tym, że w końcu, po jedenastu latach miała napić się prawdziwej, polskiej wódki. Tę, którą zdarzyło się jej konsumować w Ameryce, uważała za obrzydliwą. Już miała unieść kielich do ust, gdy usłyszała karcący głos Philippe'a:

— Danielle, nie powinnaś pić.

— Ale dlaczego? — Spojrzała na niego ze smutkiem i rozczarowaniem. 

— Bo karmisz Paulette, czemu ty tak nie myślisz. Zobaczyłaś wódkę i jakbyś postradała rozum! 

— Danielle, czy ty karmisz sama? — zapytała ze zdumieniem siedząca obok niej Camille.

— Tak, co w tym dziwnego? 

— Wszystko... — jęknęła zawstydzona Cami.

— Ach, zapomniałam, że ty dalej obawiasz się o swoją figurę i o to, co ludzie powiedzą. Wiem, że zapewne we Francji wciąż to nie jest zbyt powszechne, ale to naprawdę dobre dla dziecka. Już Rousseau o tym przecież pisał, a to było tyle lat temu! To nie do porównania z karmieniem przez mamkę. Nawiązujesz bliską więź z dzieckiem, czujesz się tak... tak jakbyś miała jakieś wielkie posłannictwo do spełnienia! — Spojrzała na siostrę z entuzjazmem. — Musisz spróbować, Cami, jeśli nie przy tym maleństwie, to przy następnym.

— Nie planujemy mieć więcej dzieci, nie chcę wyglądać za kilka lat jak gruba beczka, już i tak sporo przytyłam — prychnęła gniewnie, z odrazą patrząc na swój brzuch.

Nikt nie mógł zaprzeczyć, że przez ostatnie lata Camille przybrała na wadze i z chudziutkiej panny stała się kobietą o pełniejszych kształtach, lecz na tę zmianę narzekała tylko ona sama. Wszyscy inni twierdzili, że wygląda bardziej zdrowo i kobieco. Dla madame de Beaufort jednak kilka cali więcej w talii było tragedią. 

— Bredzisz głupoty, Camille! — wykrzyknął Franciszek. — Teraz w końcu wyglądasz jak kobieta a nie jak dziecko, a i Janeczek ma pewno większą uciechę!

— Frans! — ofuknęła go Antoinette.

Delphine spłonęła czerwienią, podobnie jak Jean, Hugo wypluł kawałek ciasta, które właśnie przeżuwał, Philippe wbił wzrok w stół, a Camille cała zagotowała się ze złości. Najbardziej zawstydzony był jednak Louis, który tak intensywnie się zarumienił, że wyglądał niemal tak, jakby trawiła go gorączka. 

— No co wszyscy tak zmarkotnieliście, przecież ja tylko prawdę mówię — westchnął smutno Franciszek.

— Jeśli chcesz wiedzieć, mój drogi Fransie, to niedługo znów będę wyglądała tak, jak powinnam — prychnęła wściekle Camille. — A teraz, jeśli oczywiście jesteś w stanie to zrobić, zamilknij.

— Ach, no przepraszam, Camille, przepraszam! Widzicie, przez to, że Philippe nie chce pozwolić Danielle na wódkę, zeszliśmy na jakieś nieprzyzwoite tematy, a tu przecież są dzieci. Philippe, pozwól jej. Jeden, malutki kieliszeczek nie powinien zaszkodzić, a w razie czego mamka Camille nakarmi maleństwo

— Frans ma rację — zawtórowała mu Danielle i podniosła kieliszek. — Zdrowie! 

Philippe złapał jej dłoń i odstawił naczynie z alkoholem na stół. Żona posłała mu gniewne spojrzenie, mimo iż wiedziała, że miał rację. Pokarm innej kobiety mógł zaszkodzić jej córeczce, a tego nie chciała. 

Louis nie mógł już wytrzymać ich pijackich bredni i krzyków. Mając nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jego zniknięcie, wstał od stołu i wymknął się do korytarza.

Miał zamiar sprawdzić, czy dzieci jeszcze nie zdążyły się wzajemnie pouśmiercać, a później iść się uczyć. Jako student prawa przykładał ogromną wagę do nauki. 

Westchnął ciężko, gdy usłyszał dochodzące z pokoju dziecinnego krzyki Alexandre'a i Janka. Ci dwaj zawsze musieli się kłócić. Za najstarszym z synów Jeana i Camille wiernie stali Tadeusz i Gaston, zaś starszego z Potockich wspierał zawsze pierworodny syn Hugona. Sprzeczki i bójki między nimi były tak częste, że Louis dziwił się, że ich rodzice nie zareagowali w jakiś stanowczy sposób. Cieszyło go jedynie, że jego młodsi bracia byli zbyt mali, by sekundować Alexandre'owi w jego wybrykach.

Wyciągnął dłoń ku drzwiom i już miał chwycić za klamkę, gdy usłyszał kobiecy głos wymawiający jego imię. Drgnął i odwrócił się gwałtownie, by ujrzeć Claudine. Zaparło mu dech na widok jej ślicznej twarzyczki i delikatnych usteczek układających się w pełen serdeczności uśmiech.

— Nie przywitałeś się ze mną, więc ja przyszłam do ciebie — powiedziała swoim delikatnym głosem, a Louisowi zdało się, że ma przed sobą nie młodą damę, a jakąś wróżkę albo nimfę. — Pamiętasz, jak graliśmy razem na pianinie? Albo jak czytałeś mi książki i robiłeś mi warkocze? Byłeś moim bohaterem! 

Louis nie mógł uwierzyć, że wciąż miała tamte momenty w pamięci. Myślał, że już dawno wyrzuciła go ze swego serca, zaprzątnięta życiem w Ameryce. 

— Oczywiście, że pamiętam. Gdyby nie ty, byłoby mi wtedy tak smutno... — Uśmiechnął się z tkliwością. — Kiedy papa i Camille wyjechali do Szampanii, zdawało mi się, że już nikomu na mnie nie zależy... Ale cóż, musieli się sobą nacieszyć, to zrozumiałe.

— Tak... Czemu tak wyszedłeś? 

— Chciałem sprawdzić co u dzieci... No i, z całą miłością do wujka Fransa, jego żarty czasem są ohydne. To, co powiedział Camille i papie... To był naprawdę szczyt wszystkiego. I to jeszcze przy mnie... — otrząsnął się ze wstrętem.

— Tak, też uważam, że to było niestosowne... To co, idziemy do nich? Urocze są, chciałabym się z nimi jeszcze pobawić... Lubię dzieci, zawsze chciałam mieć młodszą siostrzyczkę, ale urodził mi się braciszek! — zaśmiała się rozkosznie. — Dopiero teraz mam Paulette... Ale zanim ona dorośnie, ja dawno wyjdę już za mąż i będę miała swoje własne maleństwa. Zazdroszczę ci, że masz tyle rodzeństwa, to musi być cudowne.

— Zależy od sytuacji — odrzekł z rozbawieniem i chwycił za klamkę. — Panie przodem.

Claudine skinęła mu na to głową i weszła do pokoju. Louis uśmiechnął się jeszcze do siebie i podążył za nią. Miał tylko nadzieję, że Charlotte nie zamęczy Claudine.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top