II. Mademoiselle de Beaufort debiutuje

Gdy Camille wraz z mężem i córką wysiedli z powozu, odszukali wzrokiem Louisa i Alexandre'a, którzy czekali już na nich przed wejściem. Alexandre wyglądał wielce poważnie jak na swoje piętnaście lat. Co prawda był jeszcze nieco niższy od ojca, lecz miał od niego smuklejszą sylwetkę. Przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu dodawało mu dojrzałości. Camille była zdania, że jej syn niebezpiecznie przypomina jej ojca. Podobieństwo to dotyczyło również charakteru, co ogromnie ją przerażało. 

Już w progu przywitali ich gospodarze. Camille skłoniła się Renardom z szacunkiem. Gdy znaleźli się w wielkiej sali, w której wszyscy szykowali się już do wystawnego posiłku, ogarnęła ją fala wspomnień. Skonstatowała, że w dniu, gdy poznała Jeana, dom Renardów był o wiele szykowniej urządzony. W roku 1827 zniknęły już z niego złocone, empirowe meble, zastąpione skromniejszym biedermaierem. 

Z sentymentem uznała, że chociaż nienawidziła ówczesnej sytuacji politycznej, dużo bardziej podobały się jej meble i suknie z jej młodości. Kiedy miała szesnaście lat, panny wyglądały w swych toaletach niczym nimfy, podczas gdy rówieśnice jej córki przypominały Camille bezy.

Diane tymczasem znalazła się w przedsionku ze swym kuzynostwem. 

Anna Potocka w pięknej czerwonej sukni, którą uszyła z pomocą matki z podarowanych jej przez Camille materiałów i wykrojów, wyglądała przepięknie. Włosy miała spięte nad karkiem, co dodawało jej powagi, było to jednak całkiem mylne wrażenie, bowiem pierworodna Franciszka Potockiego była nie mniej szalona niż on sam. 

— Diane! — wykrzyknęła na widok kuzynki i dopadła do niej, zupełnie nie przejmując się patrzącymi na nią ze zdegustowaniem damami. 

Przytuliła się do niej, po czym wypuściła przyjaciółkę z ramion i omiotła ją pełnym podziwu spojrzeniem. 

— Prezentujesz się cudownie, moja droga! Razem jesteśmy odziane w narodowe polskie barwy! — zaśmiała się.

Wtem stanął obok nich Jan. Diane uznała, że poważny frak zupełnie nie pasował do jego młodzieńczej twarzy i rozwichrzonych blond loków. 

— Dobry wieczór, kuzynko — powiedział dwornie i skłonił się, by ucałować jej dłoń. 

Diane zdziwiła się, że nazywał ją kuzynką. Zawsze przecież używali swych imion lub dziecięcych przezwisk. 

— Dobry wieczór, Jeanie. — Uśmiechnęła się do niego nieśmiało. 

Czasem zwracała się do niego za pomocą polskiej formy jego imienia, wymawiała ją jednak tak cudacznie, że zazwyczaj wolała sobie to odpuścić, chcąc oszczędzić mu przykrości.

— Jak się kuzynce podoba? — Z jego ust padło kolejne pytanie, na które Anna zaśmiała się w głos, a Diane posmutniała. 

Chyba naprawdę jej nie lubił, skoro nagle zaczął zachowywać się wobec niej z takim dystansem. 

— Oj, Janek, głupku, brzmisz przekomicznie, gdy próbujesz się zachowywać jak dorosły. Przecież tata nigdy nie mówi do cioci Camille droga szwagierko, tylko dzika kotko, i nawet wujek Jean zwraca się do cioci Antoinette po imieniu! Daj sobie spokój, i tak nikt, prócz Diane, tego nie zauważy, a dla niej to chyba dziwne. No już, po co ten cyrk?

Janek spłonął czerwienią niczym burak i zamilknął, zupełnie skonsternowany. Diane widziała, że czuł się niezręcznie. Chciała wybrnąć z zaistniałej sytuacji, nie miała jednak pojęcia, jak tego dokonać.

— Czy mogę zapisać się do was na tańce? — zapytał młodzieniec, patrząc na dziewczęta nie bez pewnego lęku.

— Tak, proszę. — Diane uśmiechnęła się do niego i podała mu swój karnecik.

Nie była zbyt chętna na tańce z obcymi młodzieńcami, dlatego propozycję kuzyna przyjęła z wdzięcznością. Zdecydowanie wolała cały wieczór z Jankiem niż pląsy nawet z dziesięciorgiem przystojnych nieznajomych.

— Możesz zapisać się na tyle tańców, ile chcesz, zostaw tylko jakiś dla wujka Hugona, papy i Lou, bo już mi obiecali, że będziemy tańczyć.

— A Alex?

— Alexandre powiedział mi ostatnio, że mnie nienawidzi i nie chce nawet na mnie patrzeć, wątpię więc, by miał ochotę na taniec — prychnęła.

— Dlaczego tak ci powiedział? — zapytał zdumiony Potocki. — Przecież to twój brat, powinien...

— Wiem, wiem. Ale on tego tak nie odbiera. Ostatnio kłócił się z Andrém o wojnę stuletnią. Poparłam małego, bo miał rację, a Alexandre zwyzywał nas od bezczelnych młokosów, które o niczym nie mają pojęcia i podkopują jego autorytet. Też mi coś! Jest tylko pół godziny ode mnie starszy, a zachowuje się, jakby co najmniej był w wieku Lou!

— A z Tadkiem się lubi, mimo że młodszy...

— Ty się lepiej skup na pisaniu, a nie mielesz tym ozorem, a biedna Diane czeka! — skarciła go Anna. — Zapisuj się szybciej, bo nasza kuzyneczka pewnie ma jeszcze całą masę kawalerów do obskoczenia! 

Mademoiselle de Beaufort spłonęła rumieńcem. Ania nawet nie wiedziała, jak bardzo się myliła. 

Janek wpisał się i oddał jej karnecik, mając nadzieję, że Diane nie poczyta sobie za bezczelność tego, że zapisał się do niej aż na trzy tańce: poloneza i dwa walce. Dziewczyna jednak nawet nie spojrzała na karteczkę, zaniepokojona tym, że przez to, że zamarudzili w holu, nie zdążą na posiłek.

— Chodźmy już. — Spojrzała ponaglająco na Potockich, na co ci skinęli jej głowami i podążyli za nią. 

Louis tymczasem stał przy filarze, zastanawiając się, z którą z panien winien zatańczyć, nie licząc siostry, macochy, ciotek i kuzynek. Ku utrapieniu swego ojca nie przepadał za wieloma damami. Większość z nich, jak musiał z przykrością stwierdzić, interesowała się jedynie sukniami i innymi głupotami. 

Wśród tłumu gości dostrzegł śliczną, raczej niską dziewczynę o ciemnobrązowych włosach, przyobleczoną w różową suknię. Jej zielone niczym szmaragdy oczy błyszczały radośnie. Podbiegła do niego, na co aż podskoczyło mu serce. Spodziewał się tutaj każdego, tylko nie jej.

— Claudine? Co ty tutaj robisz? — wyjąkał, zupełnie oszołomiony. — Nie mieliście przyjechać za miesiąc?

— Tak, ale udało się nam wcześniej! Nie pisaliśmy, bo list doszedłby pewnie równo z naszym przyjazdem. 

— Och, to cudownie! — Uśmiechnął się szeroko. 

Miał ochotę wziąć ją w ramiona i wykrzyczeć, jak bardzo za nią tęsknił, lecz powstrzymał się. Wiedział, że wywołałby tym ogromny skandal. Musiało mu starczyć przyglądanie się jej cudownej urody twarzyczce.

— Też się cieszę, brakowało mi was. Zresztą wszyscy bardzo tęskniliśmy.

— Gdzie twoi rodzice?

— Ach, poszli już do stołu. My chyba też powinniśmy się tam skierować. Zapiszesz się do mnie na tańce? Wprost marzę o tym, by z tobą potańczyć! Tylko zostaw cztery wolne, muszę zatańczyć jeszcze z papą i wujkami!

Louis uśmiechnął się do siebie. Akurat cztery tańce musiał koniecznie poświęcić innym kobietom — Diane, Anne, Angelique i oczywiście Camille, ewentualnie ciociom, choć Antoinette nie tańczyła zbyt wiele, a Delphine zazwyczaj cały wieczór spędzała w ramionach męża i było jej obojętne, czy syn Jeana zaprosi ją do tańca. Ten wieczór nie mógł się zapowiadać lepiej. Podał jej ramię i poprowadził ją w kierunku ucztujących.

Camille i Jean tymczasem siedzieli przy stole. Naprzeciw nich usadzono Hugona i Delphine, niedaleko siedzieli też Irina i Eugeniusz, którzy zdaniem Camille przez ostatnie lata okrutnie się postarzeli. Wiedziała jednak, że było to wynikiem ich trosk, bowiem Irina straciła piątkę dzieci, a szóste umarło przy porodzie. W końcu udało się jej jednak powić córeczkę, co de Beaufortowie, jako bliscy przyjaciele Jarmuzowów, przyjęli z wielką radością. Camille nienawidziła pewnych aspektów macierzyństwa i stanu błogosławionego, jednak kochała swoje dzieci całym sercem, nawet jeśli czasem nie potrafiła im tego okazać, i nie mogła patrzeć na ból Iriny, której tak ciężko było wydać na świat kolejne maleństwo. Potockich usadowiono gdzieś z tyłu. 

Hrabina de Beaufort rozmawiała ze swą przyjaciółką, Louise d'Arras, gdy podeszła do niej wysoka, piękna kobieta o ciemnych włosach, trzymająca się ramienia bardzo urodziwego mężczyzny. Camille pisnęła z radości, rozpoznawszy w nich de La Fere'ów.

— O matko, Danielle! — wykrzyknęła, zerwawszy się z krzesła, i objęła siostrę. — Co wy tu robicie? Mieliście być za miesiąc!

— Udało nam się przybyć wcześniej. No i cóż, Claudine wprost marzyła, by w końcu zobaczyć się z Lou. Ale nie mów tego przy niej.

— Uroczo z jej strony — zaśmiała się i wskazała jej dwa wolne krzesła obok Jeana. — Najwyraźniej zostawiono je specjalnie dla was. 

Danielle jednak zaczęła witać się z pozostałym rodzeństwem, a później podbiegła jeszcze do Franciszka, który z radości rzucił się jej na szyję.

— W końcu będę miał z kim pić wódkę! — wykrzyknął radośnie i pozwolił Danielle wrócić do stołu.

Wtem zaczęto podawać posiłki. Camille szczebiotała z siostrą na temat najnowszej mody, podczas gdy panowie prowadzili dyskusję na temat sytuacji gospodarczej w Ameryce i Francji oraz ostatnich zdarzeń w wielkim świecie. 

— Gdzie Mathieu? Pewnie śliczny z niego chłopiec? — Camille spojrzała pytająco na siostrę. 

— Został w hotelu, chcieliśmy wam zrobić niespodziankę, więc zakwaterowaliśmy się chwilowo tam. Tak, przez ostatni rok bardzo wydoroślał. Urodę ma po ojcu. — Uśmiechnęła się zalotnie do Philippe'a. — A Paulette jest taka urocza! Chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko, ale to już raczej niemożliwe... Czas na Claudine... Już dwadzieścia jeden lat, kto by pomyślał! Muszę ją szybko wydać za mąż, bo wszyscy plotkują, że jest starą panną. 

— Och, to niedobrze...

— Mam cichą nadzieję, że może Lou... Nie wiesz czasem, o czym do niej pisze?

— Nie, nie mam pojęcia. Jean daje mu zupełną swobodę w korespondencji. Ale nie znalazł sobie nikogo, o żadnej nawet nie wspomniał! Ale cóż, jest jeszcze bardziej nieśmiały w sprawach miłosnych niż Jean lata temu...

Diane tymczasem siedziała przy końcu drugiego stołu z resztą młodzieży. Nudziła się okrutnie. Alexandre ostentacyjnie ją ignorował, Janek i Ania siedzieli gdzieś daleko, a Louis zajęty był konwersacją z Claudine. Diane zazdrościła kuzynce pełnej figury i bujnych czekoladowych włosów, dlatego starała się na nią nie patrzeć. Przewyższała ją jedynie wzrostem, nie uważała tego jednak za nadzwyczajne, bowiem pamiętała, jak matka zawsze wspominała, że pierwszy mąż cioci Danielle był niższy od swej żony. 

Obok Diane usadzono Raymonda, syna Louise d'Arras, przyjaciółki Camille. Mademoiselle de Beaufort całkiem go lubiła. Cztery lata od niej starszy, wysoki, ciemnowłosy młodzieniec był jej zdaniem urodziwy, choć nieco za chudy i, co najważniejsze zbytnio flegmatyczny, czego przyzwyczajona do gwaru i krzyków rodzeństwa Diane nie mogła znieść. 

Jadłospis u Renardów niewiele się zmienił od roku 1805. Znów podano przepiórcze jaja na srebrnych półmiskach, zupę pieczarkową i pieczeń. Dla Camille lata temu, gdy jej ojciec mógł pozwolić swym dzieciom jedynie na ziemniaki, posiłki podawane u Renardów stanowiły prawdziwą rozkosz dla podniebienia. Teraz, gdy miała na swych usługach naprawdę znakomitego kucharza, potrafiła ocenić prawdziwą wartość potraw. Uznała, że jaja były niedogotowane, a pieczeń przypalona. Tylko ciasta naprawdę jej smakowały, choć zjadła ich niewiele.

Po obiedzie dano sygnał do rozpoczęcia tańców. Pierwszym z nich był polonez. Camille ustawiła się do niego z mężem, podobnie jak jej siostry i Delphine. Franciszek nie tańczył dużo z uwagi na swój stan zdrowia, lecz poloneza nie potrafił sobie odmówić.

Alexandre, który wcześniej nie zdążył zapisać się do żadnej z dam na poloneza, liczył na to, że jego kuzynka, Anna, została bez pary. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale darzył ją dziwnym afektem. Była naprawdę śliczna i nie przejmowała się opinią innych na swój temat. Nie to, co ta głupia Diane, która potrafiła tylko przytakiwać ojcu.

— Anne, czy mogę z tobą zatańczyć? — zapytał, gdy do niej podszedł. 

— Wybacz, kuzynie, ale nie zapisałeś się do mnie na żaden taniec — odparła najgrzeczniej, jak potrafiła. 

— Bo to bez sensu! — wybuchnął złością. Cały aż poczerwieniał. — I tak nie masz partnera, więc co to za różnica!

— Tak się składa, że Ania ma partnera. — Przy jej boku jak z podziemi wyrósł wysoki, postawny młodzieniec o brązowej czuprynie i surowym licu.

Był wyższy i mocniej zbudowany niż Alexandre, który, ku swej rozpaczy, nie wdał się w postawnego ojca, a w wysokiego, ale nieco cherlawego dziadka. 

— Przemku, nie przejmuj się. — Anna uśmiechnęła się do młodzieńca. — Alexandre jest jeszcze młody, to dopiero jego pierwszy czy drugi bal, nie wie, jak ma się zachowywać.

To rzekłszy, odeszła, śmiejąc się do swojego partnera. 

Alexandre fuknął wściekle. Nienawidził Polaka, w którym, jak mu się zdawało, zakochała się Anna. Najchętniej skręciłby mu kark. Kuzynka również go zawiodła. Nie spodziewał się nigdy, że tak okrutnie go wyśmieje. 

Diane z kolei stała z boku sali, nerwowo szukając karneciku. Uprzednio doń nie zaglądała i nie wiedziała nawet, kto miał być jej pierwszym partnerem. Gdy ujrzała zmierzającego w jej kierunku Janka, odetchnęła z ulgą. 

— Czy to z tobą mam teraz zatańczyć?

— Tak, kochana Diane — odparł z uśmiechem i ujął jej dłoń. 

Wmieszali się w tłum tancerzy i dali się porwać muzyce. Diane przypatrywała się różnobarwnym toaletom dam, które w blasku świec lśniły wszystkimi kolorami tęczy. Co jakiś czas zerkała kątem oka na kuzyna, który w eleganckim fraku, z poważną miną wyglądał zupełnie jak nie on, lecz wciąż urodziwie. W jego postawie widać było szlacheckie pochodzenie jego rodu. Sunąc z nim po parkiecie w rytm powolnej muzyki, czuła się jak królowa elfów.

— Podoba ci się polonez? — zapytał nagle Janek, na co odpowiedziała mu szerokim uśmiechem. 

— Bardzo! To polski taniec narodowy, prawda?

— Tak, podobno dużo się go u nas tańczy. Ale nie wiem, byłem w Polsce tylko dwa razy, jako małe dziecko. Ciotka Anielka jakiś czas temu wyjechała z mężem do Francji i mieszka niedaleko nas, bo wujek Władek coś tam nawojował z Rosjanami, więc babci jest łatwiej przyjechać do nas wszystkich.

— Nie chciałaby zamieszkać tu z wami, skoro tam już nikt nie został? — zapytała z ciekawością. 

Rzadko słuchała o rodzinie wujka Fransa, lecz uważała te opowieści za niezmiernie interesujące i uwielbiała, kiedy Potocki zatapiał się w dzieje swych przodków.

— Nie, bo starych drzew się nie przesadza. Powiedziała, że nie mogłaby opuścić swojego domu i grobu dziadka Józefa. Chce, żebyśmy ją pochowali obok niego. Nie ma go z nią już ponad trzydzieści lat, a ona dalej tak bardzo go kocha... Och, to jest prawdziwa miłość! Też chciałbym znaleźć kiedyś kobietę, która darzyłaby mnie takim uczuciem...

— A ty jej nie? — zapytała żartobliwie Diane.

— Ależ oczywiście, że tak! Ja kochałbym swoją żonę jeszcze bardziej niż ona mnie!

— Wierzę — zachichotała. 

Widziała, że Janek chciał jeszcze coś rzec, lecz polonez dobiegł właśnie końca i musiał oddać swą partnerkę kolejnemu tancerzowi. Diane z radością przyjęła fakt, że miał nim być ojciec. 

— Czy mogę prosić panią do tańca, hrabianko de Beaufort? — zapytał kurtuazyjnie, skłoniwszy się przed córką, i wyciągnął ku niej dłoń. 

— Oczywiście, hrabio de Beaufort. — Oczy błysnęły jej radością.

Podała ojcu rękę i pozwoliła, by puścił się z nią w tany. Musiała przyznać, że jej papa tańczył kadryla wprost wybornie, jakby wciąż był młodzieńcem. Co rusz posyłał jej uśmiechy i pełne czułości i wzruszenia spojrzenia. Diane dostrzegła łzy w kącikach jego oczu.

— Dlaczego płaczesz, papo? — zapytała, patrząc na niego z troską. 

— Proszę? Powtórz, dziecinko — odparł. 

Diane westchnęła smutno. Problemy ze słuchem nie dawały się Jeanowi we znaki, kiedy przebywał w domowym zaciszu, lecz wśród ludzi, gdy panował huk, słyszał niewiele. 

— Dlaczego płaczesz? — ponowiła pytanie. 

— Bo wciąż nie mogę uwierzyć, że nie jesteś już dzieckiem, tylko kobietą. 

— Ale nie wychodzę jeszcze za mąż i nie opuszczam cię, papo — rzekła czule i posłała mu pełen słodyczy uśmiech. 

— Wiem, córeczko. Ale to już bliżej niż dalej... Pamiętaj, że kogokolwiek byś nie pokochała, o ile tylko będzie dobrym człowiekiem, będziesz miała moje błogosławieństwo.

— Dziękuję, papo. 

Nie było dla niej nic wspanialszego ponad te drobne ojcowskie czułostki, a taniec z nim był wspaniałym przeżyciem. Mimo upływu lat jego ruchy wciąż były płynne i sprężyste, a obroty i inne trudne figury nie sprawiały mu żadnych problemów. 

— Cudownie się z tobą tańczyło — orzekła po wszystkim. — Nie dziwię się, że maman zakochała się w tobie na balu. Też bym przepadła! 

— Kochane z ciebie dziecko. — Przytulił ją i przekazał Louisowi, który miał być teraz jej partnerem, sam zaś udał się do Camille. 

Wziął ją w objęcia i ustawił się do tańca. Uwielbiał sunąć z nią w ramionach po parkiecie, jak lata temu, gdy już po pierwszym tańcu oddał jej swe serce na wieki. 

Camille zawsze, gdy gościli u Renardów, wspominała ich pierwsze spotkanie, pierwszy wspólny taniec i tę iskrę, która wtedy między nimi przeskoczyła. Wciąż uważała, że był najlepszym, co się jej w życiu przytrafiło, nawet mimo okropnych błędów, które popełnił. Gdy nie było go przez cały dzień w domu, co zdarzało się dość często, tylko czekała, aż znów go ujrzy i będzie mogła go pocałować. 

Zauważyła, że był dzisiaj dziwnie zamyślony. Zaniepokoiło ją to. Zazwyczaj w takim stanie ducha znajdował się tylko w rocznice smutnych wydarzeń ze swojego życia albo w czasie choroby któregoś z dzieci.

— Co się dzieje, mój drogi? — Spojrzała na niego z troską. 

— Co mówisz, Cami? Nie słyszę.

— Pytałam, dlaczego jesteś taki smutny.

— Powtórz jeszcze raz, proszę. 

Camille westchnęła ciężko. 

— Jesteś okropnie smutny. Dlaczego?

— Och, bo Diane jest już taka duża... A dopiero co czytałem jej bajki do snu i sadzałem ją sobie na kolanach... Moja kruszynka... Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że będę miał tak śliczną córkę. Jak ten czas szybko płynie!

— Ach, to prawda... Pamiętam, jaka była malutka, kiedy się urodziła, jak bardzo cieszyłam się, kiedy wypowiedziała swoje pierwsze słowo, kiedy zaczęła chodzić...

— Przepraszam, że mnie wtedy nie było — westchnął ze smutkiem. 

Camille spojrzała na niego z goryczą i pewną złością.

— Mówiłam ci już tyle razy, że ci wybaczyłam. Nie ma co tego rozpamiętywać. 

— Masz rację, Cami — odparł zawstydzony.

Po kadrylu zdecydowali się odpocząć. Usiedli na krzesłach w kącie sali balowej i zaczęli się przyglądać swoim dzieciom. Louis wirował z Claudine, Alexandre z hrabianką de Rieux, a Diane znalazła się w objęciach Raymonda d'Arrasa. Nie wyglądała na zadowoloną. Widać było, że ledwo powstrzymuje się od pełnych irytacji westchnięć. 

— Biedna dziecinka, przypomina mi ciebie, kiedy tańczyłaś z Renardem... — westchnął Jean. 

— Ale Raymond to bardzo dobra partia z widokiem na ogromny spadek! A Renard... Sam wiesz...

— Cami, czy tylko to się dla ciebie liczy? Widzisz przecież, że Diane ma go dość — sarknął ze złością. 

— Oczywiście, że nie... Wybacz, czasem po prostu myślę jak mój ojciec. To siedzi głęboko we mnie i nie potrafię z tym wygrać — westchnęła smutno.

Wiele złych nawyków zostało jej z rodzinnego domu. Próbowała z nimi walczyć, lecz nie zawsze się jej to udawało, co przyprawiało ją o ogromny smutek. 

— Czy gdybyś po tamtym balu dowiedziała się, że nie jestem bogaty, nie chciałabyś już ze mną utrzymywać kontaktu? Nie kochałabyś mnie, gdybym nie miał majątku? — Spojrzał na nią znacząco.

Camille westchnęła. Tak, kochałaby go. Czuła to. Nawet jeśli jako niezbyt zamożnej pannie nie opłacał się jej mariaż z biedakiem, byłaby gotowa za niego wyjść. A Diane miała pieniądze, nie było więc żadnego ryzyka, że żyłaby w nędzy, nawet jeśli jej mąż nie byłby zbytnio bogaty.

— Kochałabym cię. Kochałabym cię, nawet gdybyś wrócił z wojny bez nóg, bo nadal byłbyś moim Jeanem. 

W odpowiedzi uśmiechnął się do niej szeroko i pogładził czule jej dłoń. 

Diane zaś niemiłosiernie męczyła się z Raymondem. Zazwyczaj zdawał się jej mądrym, oczytanym młodzieńcem, z którym czasami prowadziła ciekawe dyskusje, dziś jednak zachowywał się żałośnie, co rusz prawiąc jej dziwne komplementy.

— Pięknie panience w tym naszyjniku! A tak ładnie pasuje panience do koloru oczu! A loki ma panienka tak ładnie spięte!

Dziewczyna nic mu na to nie odpowiadała, zniesmaczona jego nachalnością. Zastanawiała się, co się z nim stało, że zamiast wypytywać ją o treść ostatnio przeczytanych książek, gadał takie głupstwa.

Mademoiselle, dlaczego milczysz? — zapytał młodzieniec. 

— Proszę o wybaczenie... Po prostu nie umiem przyjmować komplementów — odparła z niewinną miną. 

Miała ochotę jak najszybciej stąd uciec. Z opresji wybawiła ją orkiestra, która skończyła grać utwór. Z ulgą pozostawiła Raymonda samemu sobie i podbiegła do Janka, który już na nią czekał. 

— Bardzo cieszy mnie, że znów mogę z tobą zatańczyć! — wykrzyknęła radośnie. 

Janek podał kuzynce rękę i przysunął ją do siebie. Gdy położył dłoń na talii Diane, oboje spłonęli czerwienią. W dzieciństwie co prawda często się do siebie tulili, lecz niemal tego nie pamiętali. Poza tym nigdy nie byli tak blisko. 

Diane zauważyła zmieszanie partnera. Zastanawiała się, gdzie podział się ten pełen swady, pewny siebie młodzieniec, którym zawsze był. Teraz zdawał się jej ogromnie przestraszony i wciąż mylił kroki. Mimo to przeszywał ją dreszcz, gdy mocniej ją do siebie przyciskał.  

— Auć! — wykrzyknęła, gdy nadepnął jej na stopę. 

Janek natychmiast się zmieszał. 

— Jejku, Diane, wybacz mi, proszę! Niezdara ze mnie!

Jego mina była tak żałosna, że Diane wybuchnęła szczerym śmiechem. 

— Och, Jeanie, wiesz przecież, że tobie nie da się nie wybaczyć! Nic się nie stało. 

Jean i Camille tymczasem bacznie obserwowali Louisa i Claudine. Młodzi wciąż ze sobą tańczyli, a co jakiś czas wychodzili na korytarz. De Beaufortowie zastanawiali się, co też młodzi mogli robić w przedsionku. 

— Myślisz, że coś między nimi jest? — Jean spojrzał znacząco na małżonkę.

— Kto wie, co oni piszą w tych liścikach. Może na siebie czekają? W końcu oboje mają już swoje lata. 

— Mówi to ta, która wyszła za mnie, będąc rok starszą od Claudine — zaśmiał się.

— Ale za de Lacroixa wyszłam, nie mając jeszcze ukończonych osiemnastu lat... — dodała ze smutkiem. — Ale nie mówmy o tym. Spójrz, znowu wracają z korytarza!

Rzeczywiście, Louis właśnie wkroczył na salę z Claudine pod rękę. Wpatrywał się w nią niczym w święty obraz. Jej bielutkie ramiona, symetryczne rysy twarzy i gęste loki były tak piękne, że zdawało mu się, że jest niegodny, by podziwiać jej nieziemską urodę. Był w nią tak wpatrzony, że zupełnie zapomniał o bożym świecie i przestał jej słuchać. 

— Co się dzieje, Lou? — zapytała z niepokojem, gdy po raz kolejny nie odpowiedział na zadane mu pytanie. 

— Nic, po prostu zapatrzyłem się na ciebie i zacząłem myśleć, jaka jesteś śliczna... — odrzekł ze wstydem i zarumienił się uroczo.

Bal zakończył się po pierwszej nad ranem. Wszyscy, może poza Alexandre'em, opuścili go zmęczeni, ale szczęśliwi i zadowoleni. W powozie Camille tuliła się do męża, Louis rozmyślał o Claudine, a Diane o Janku i wszystkich swoich partnerach.

Gdy weszli do domy, Camille marzyła tylko o tym, żeby zrzucić z siebie suknię balową, położyć się w łóżku obok męża i wtulić się w jego pierś. Nie miała już sił na nic. Pożegnawszy się z dziećmi, udała się do gotowalni, by z pomocą Sophie, swej pokojówki, przebrać się w koszulę nocną. Ta była wyraźnie zaniepokojona.

— Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz, Sophie? Coś się stało, kiedy mnie nie było? — zapytała zdumiona jej zachowaniem hrabina de Beaufort. 

— Przyszedł list od lorda Ashwortha — odparła zatrwożona kobieta. — Czeka na panią na etażerce. 

Na te słowa serce Camille przyśpieszyło. Zrzuciła z siebie ubrania i założyła koszulę, po czym wybiegła, zostawiając Sophie samą. Musiała jak najszybciej dowiedzieć się, czego chciał od niej James.

Wpadła jak piorun do sypialni, na co Jean spojrzał na nią z konsternacją, i chwyciła leżący na komódce list. Niecierpliwie rozerwała kopertę, spragniona wieści o córce. 

15 VI 1827

Droga Camille!

Co prawda nigdy nie byłaś zbyt dobrą matką dla Belle, uznałem jednak, że powinnaś o tym wiedzieć. Wydaję Belle za mąż. Zostanie hrabiną von Altenburg. Uzgodniłem z moją żoną, że z tej racji powinna przed ślubem spędzić z Tobą chociaż miesiąc. Podziękuj mej nadobnej małżonce, gdyż ona skłoniła mnie do tego pomysłu. Pierwszego sierpnia przybędzie do Ciebie i that awful little soldier of yours. Zajmijcie się nią dobrze.

lord Ashworth

Camille odłożyła list, cała roztrzęsiona. W końcu po dwunastu latach miała ujrzeć Belle, która do tego wszystkiego miała wyjść za mąż. Zakręciło się jej w głowie, a zmęczenie tylko spotęgowało jej oszołomienie. 

— Cami, wszystko dobrze? — zapytał z troską Jean. 

Ona jedynie podała mu kartkę i zemdlała z nadmiaru wrażeń. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top