I. List z Paryża
12 III 1822
Droga Danielle!
Wiem, że dawno już nie pisałem, lecz miałem na głowie wiele spraw. Ty zapewne też zajmowałaś się wieloma rzeczami i zapomniałaś już o mnie. W końcu kto by pamiętał o staruszku pędzącym swój żywot za oceanem, prawda? W końcu już jedenaście lat upłynęło, odkąd wyjechałyście...
Tęskno mi za moją Claudine. Wciąż pamiętam, jak tuliła się do mnie, kiedy była mała... Taka urocza dziewczynka z niej była! Tak jestem ciekaw, jak teraz wygląda... Śliczna panna z niej musi być! Chciałbym ją ujrzeć...
Nie piszę do Ciebie jednak po to, by się rozczulać nad moją tęsknotą za nią, choć jest ogromna. Paul nie żyje. Umarł wczoraj wieczorem. Upił się, ktoś go pobił... Nie wiem, co było dalej, tyle że przynieśli go do domu i zanieśli do łóżka, a tam wyzionął ducha.
Wiem, że Cię to zbytnio nie interesuje, Danielle, w końcu po tym, co zrobił Tobie i Claudine... Na pogrzeb też nie zdążycie dotrzeć... Ale mimo to chciałbym, byś przybyła do Paryża. Dzisiaj z prawnikiem otworzyliśmy testament Paula. Wszystko zapisał Claudine, co ogromnie mnie zdumiało. Nie miał szczególnie dużo, ale już niegdyś podarowałem mu ten pałacyk niedaleko naszych włości w Gaskonii, chyba tam nie byłaś. To teraz własność Claudine. Nie wiem, co będziecie chciały z tym uczynić, lecz Wasza obecność w tej chwili byłaby pożądana, głównie ze względu na spadek, ale i na moją czysto ludzką tęsknotę.
Przepraszam, jeśli uważasz moje sugestie i prośby za zbytnie narzucanie się. Po prostu... Czuję się okrutnie samotny. Paul był ostatnim, co miałem, nawet jeśli czasem wstydziłem się takiego syna... A teraz... Tylko ona mi została. Nie wiem, ile jeszcze pożyję, a chciałbym ją ujrzeć jeszcze raz przed śmiercią...
Wybacz moje zbytnie roztkliwianie się nad sobą.
Z poważaniem
Auguste Corbet
— Philippe, chodź tutaj! — Danielle zawołała swojego męża.
De La Fere zjawił się u jej boku po krótkiej chwili. Jego żona zauważyła, że miał fryzurę w zupełnym nieładzie. Do szerokiej piersi przyciskał małe, kwilące dziecko.
— Właśnie miałem do ciebie przyjść — westchnął. — Mała okropnie płacze. Chyba jest głodna.
— Zaraz ją nakarmię, poczekaj. Spójrz lepiej na to. — Podała mu list, który ten wziął do ręki i zaczął czytać.
Danielle obserwowała jego twarz, lecz nie mogła odgadnąć, co czuł. Wpierw zdawał się jej szczęśliwy, zaraz jednak uznała, że wiadomości go zasmuciły. Nie wiedziała już, co powinna myśleć.
— Cóż, nie będę kłamał, że mi go szkoda, bo byłoby to okropnym łgarstwem — rzekł w końcu, oddając jej kartkę. — Ale pomyśl tylko, Danielle, w końcu możemy wziąć ślub w kościele! I nikt nie będzie nam czynił problemów, że nie może nam ochrzcić dziecka, bo zawarliśmy tylko związek cywilny!
— A co sądzisz o pomyśle przyjazdu do Francji?
— Och, bardzo mi się podoba, ale martwi mnie nieco szkoła. Kto się nią zajmie?
— To chyba nie problem, przecież za dwa miesiące zaczynają się wakacje, pani Jones świetnie zajmie się końcem roku szkolnego, a my wrócimy we wrześniu — zauważyła Danielle.
Od dawna pragnęła wrócić do domu, lecz wciąż nie mogła znaleźć na to czasu. Krótko po tym, jak przybyli z Philippe'em do Ameryki, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zaczęły toczyć ze sobą wojnę, przez co podróż na kontynent stała się niebezpieczna. Gdy konflikt dobiegł końca, właśnie witali na świecie dziecko i zakładali szkołę, co pochłonęło ich wszystkie siły i czas, jakim dysponowali.
Tęsknota za domem stawała się coraz silniejsza i trudno było jej zaradzić. Danielle zdała sobie sprawę z tego, że nie widziała jeszcze żadnego z dzieci Camille i Jeana, do tego ledwo pamiętała Janka, swojego syna chrzestnego. Pragnęła wrócić do domu, pośmiać się z rodzeństwa, porozmawiać z Camille do nocy i upić się do nieprzytomności z Franciszkiem. Zbyt długo zwlekali z wyjazdem.
Philippe przycisnął kwilące niemowlę bliżej do siebie i pogładził je po główce. Dziecko zaczęło się uspokajać.
— Chciałabyś pojechać na całe lato?
— Tak... Dobrze mi w Ameryce, ale tak bardzo tęsknię... Oni wszyscy są tam razem, a my tu sami, bez rodziny... Już od tylu lat obiecuję Cami, że przyjadę zobaczyć dzieci... Mówiłam ci, że niedawno urodziła?
— Znowu? — zdumiał się. — Które to już?
— Siódme. A kiedy wyjeżdżałam, dopiero wzięła ślub z Jeanem! Mają już więcej niż Hugo! — zaśmiała się.
Obawiała się o stan psychiczny siostry po urodzeniu tylu dzieci. Pamiętała, jak Camille przez całe życie obsesyjnie wręcz dbała o swą sylwetkę. Jak sobie radziła, tyle razy będąc przy nadziei? Z drugiej strony nieco jej zazdrościła. Sama pragnęłaby mieć jak najliczniejszą gromadkę, co niestety nie było możliwe. Trójka musiała jej wystarczyć.
— A on ile ma? Gubię się już w dzieciach twojego rodzeństwa, wybacz.
— Och, on ma tylko czwórkę, miałby i piąte, ale Cathy umarła wtedy co papa, a potem Delphine jeszcze dwa razy straciła dziecko... Biedactwo, ona jest taka delikatna i wrażliwa...
— A Frans?
— Och, Antoinette urodziła mu w zeszłym roku córeczkę. Tak się cieszę, że po tym wszystkim biedaczek zaczął chodzić...
Wtem rozległ się gorzki płacz dziecka. Niemowlę trzymane przez Philippe'a całe poczerwieniało od szlochu. Rodzice spojrzeli na nie z niepokojem i zaczęli szeptać uspokajające słówka.
— Daj mi ją — poleciła Danielle mężowi i wyciągnęła ręce po dziecko. — Chodź, maleństwo, maman cię nakarmi.
— W takim razie wyjdę.
Philippe, choć przecież nieobcy był mu widok żony bez odzienia, zawsze wstydził się przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, gdy karmiła dziecko. Czuł się wtedy, jakby naruszał jej prywatność. Opuścił więc pokój i wrócił dopiero, gdy Danielle krzyknęła do niego, że może już wejść.
— Strasznie głodna jest! — zaśmiał się Philippe. — Przecież karmiłaś ją dopiero jakąś godzinę temu.
— Tak, ale przecież jej nie odmówię, skoro jeszcze chce.
— Maman! — Dobiegło ich zza drzwi wołanie Claudine. — Mogę wejść?
— Tak, perełko!
Na te słowa dziewczyna nie wahała się dłużej i wsunęła się niemal niezauważalnie do pomieszczenia. Danielle uśmiechnęła się na jej widok. Claudine, już szesnastoletnia panna, stanowiła jej największy powód do dumy. Kształtna, o symetrycznych rysach twarzy, z długimi, brązowymi lokami i zielonymi oczyma oprawionymi wyjątkowo długimi rzęsami uchodziła za jedną z najlepszych partii w okolicy. Danielle żałowała jedynie, że jej córka nie była odznaczała się zbyt wysokim wzrostem i miała krzywe zęby. Na szczęście były to jedyne przywary odziedziczone przez nią po ojcu.
— Co się stało, Claudine? — zapytała, przyglądając się jej pełnej niepokoju twarzyczce.
— Mathieu kazał przekazać, że źle się czuje, poszedł się położyć.
Nie czekając na odpowiedź matki, podeszła do niej i zaczęła szczebiotać do siostrzyczki. Dziecko uśmiechało się do niej rozkosznie i wyciągało ufnie swoje drobne rączki. Claudine łapała je delikatnie i składała na nich pocałunki.
— Kto jest najśliczniejszą dziewczynką w całej Ameryce, no kto? Tak, ty, moja maleńka! — chichotała.
— Pójdę do niego, a wy tu zostańcie. Mam nadzieję, że znowu nie najadł się ciastek, kiedy nie patrzyliśmy, i nie boli go teraz brzuch — westchnął ciężko Philippe i wyszedł.
Danielle pomyślała z rozbawieniem, że ich syn zdecydowanie zbytnio się objadał. Obawiała się, jakie będą tego skutki.
Teraz jednak miała ważniejszą sprawę. Musiała poinformować Claudine o śmierci ojca. Ona sama nie czuła w związku ze śmiercią Paula zupełnie niczego, nawet nienawiści czy ulgi, że ten okropny człowiek opuścił już ten świat, co nieco ją zdumiało. Nie widziała go jednak od tak dawna, do tego była tak skupiona na ukochanym, dzieciach i szkole, że zupełnie nie miała czasu myśleć o pierwszym mężu i tym, jak okrutnie postępował wobec niej i Claudine.
Zupełnie nie wiedziała, jak jej córka przyjmie tę nowinę. Claudine nigdy nie mówiła z nią o Paulu. Za swego ojca uważała Philippe'a, a o prawdziwym rodzicielu zdawała się zapomnieć.
— Kochanie, najprawdopodobniej pojedziemy do Francji na lato — oświadczyła po chwili wahania.
— Naprawdę? Myślałam, że już nigdy tego nie zrobimy! Tak chciałam wrócić... I zobaczę się z ciocią Cami, wujkiem Fransem i resztą?
— Tak, kochanie. — Uśmiechnęła się łagodnie. — I poznasz swoje kuzynki i kuzynów. Masz ich już tyle, że ciężko mi zliczyć!
— Och, pamiętam tylko Jeana i Anne od wujka Fransa. Wujek Hugo chyba jeszcze miał trójkę, prawda?
— Teraz oboje mają po czwórce, a Camille ma siódemkę. Najmłodsze niedawno się urodziło, a najstarsze, bliźniaki, mają jakieś dziesięć lat.
— Och, czyli to najmłodsze też jest takie malutkie jak Paulette, jak uroczo! — Uśmiechnęła się do siostrzyczki.
— Claudine, ale nie jedziemy tam dla przyjemności. Twój ojciec nie żyje.
Claudine spojrzała na matkę, szeroko otwierając usta. W jej oczach stanęły łzy, a ręce zatrzęsły się. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Nie widziała ojca od dawna, do tego wciąż miała w pamięci tamten dzień, gdy ją skatował, lecz myśl, że człowiek, któremu zawdzięczała życie, zszedł z tego świata, była dziwna i nierealna. Przecież miał nieco ponad czterdzieści lat. To nie był wiek, w którym ludzie powinni umierać.
— Jak dziadek to zniósł? — zapytała, pociągając nosem.
Mimo dzielącej ich odległości wciąż była blisko z Auguste'em. Pisali do siebie pełne czułości listy, a co roku na urodziny dostawała od dziadka ogromną paczkę pełną najróżniejszych prezentów. Były w niej suknie, buciki i książki, a dawniej jeszcze zabawki. Musiało mu być teraz bardzo ciężko, skoro stracił jedyną bliską osobę.
— Nie pisze zbyt dużo o sobie, ale mam wrażenie, że jest załamany. On bardzo kochał twojego ojca i bolało go serce, że Paul stał się takim człowiekiem... Podobno zapisał ci pałacyk. Niedziwne, w końcu nie miał innych dzieci. Przynajmniej legalnych, bo licho go wie, czy sobie nie romansował...
— Mamo... — jęknęła zgorszona dziewczyna.
— Och, wiem, że takie rzeczy mogą cię gorszyć, perełko, ale musisz się powoli zaznajamiać z tym, jak wygląda dorosłe życie. Niestety, to nie jest bajka, choć tak ci się mogło zdawać. Ja i Philippe nigdy nie mówiliśmy ci o przykrych rzeczach, ale odkąd tu jesteśmy, spotkało nas naprawdę sporo nieprzyjemności. Usiądź, to chyba najwyższa pora, żebym ci o wszystkim powiedziała. — Wskazała jej brodą na fotel obok.
Claudine spojrzała na matkę tulącą do siebie niemowlę ze zdumieniem i spełniła jej polecenie. Obawiała się tego, co miała zaraz usłyszeć.
— Wiesz już, jacy potrafią być mężowie i ojcowie... Pamiętasz jeszcze, co zrobił ci ojciec, prawda?
— Tak... — jęknęła nie bez bólu Claudine. — Tego nie da się wyrzucić z pamięci. Nie pozwolił mi cię widywać... A potem... — urwała, tłumiąc szloch, który wyrywał się jej z piersi.
— Tak naprawdę nie mam prawa sprawować nad tobą pieczy. Po rozwodzie powinnaś zostać z ojcem, ale Auguste pozwolił mi cię zabrać. Było nam z Philippe'em naprawdę ciężko, kiedy tu przyjechaliśmy. Kryliśmy się z tym, że nie wzięliśmy ślubu kościelnego, chociaż na mszy, kiedy nie przystępowaliśmy do eucharystii, niektórzy krzywo na nas patrzyli... Na szczęście nie ma tu zbyt wielu katolików, więc ludzie z wyższych sfer zbytnio się nami nie przejmowali. Ale kiedy przyszło do chrztu Mathieu... Sporo czasu musiało upłynąć, nim znaleźliśmy księdza, który zgodził się go ochrzcić. Dlatego pamiętaj, kochanie, wybieraj mądrze, bo rozwód nie jest korzystnym rozwiązaniem. A niestety jesteś już w wieku, w którym powinnaś myśleć o małżeństwie.
— Wiem, maman... Ale na razie mi się do tego nie śpieszy. Dziwnie by było, gdyby Paulette była ciocią dziecka młodszego od niej o rok czy dwa — zachichotała.
— Też nie chcę cię jeszcze tracić — odrzekła i nachyliła się, by pocałować ją w policzek. — Mam nadzieję, że zostaniesz z nami jak najdłużej.
14 III 1822
Droga Cami!
W końcu będę mogła do Was przyjechać! Mam już zastępstwo za siebie w szkole, wykupione bilety na statek i niemal spakowane walizki. Wyruszamy całą piątką za cztery dni. Tak bardzo się cieszę, że w końcu Was wszystkich ujrzę, ale jednocześnie ogromnie boję się podróży. Lękam się, że Paulette i Mathieu źle ją zniosą, ale Philippe zapewnia mnie, że wszystko będzie dobrze, a ja mu wierzę.
Nie będę Cię więcej zadręczać, porozmawiamy o wszystkim, gdy przyjadę! Przekaż wieści Hugonowi i Antoinette, bardzo Cię proszę.
Twoja Danielle
— Jeanie, będziemy mieli gości. — Camille zamknęła drzwi do jego gabinetu i podeszła do męża.
Ten jak zawsze siedział przy biurku i rachował. Camille mieniło się w oczach od wszystkich cyferek, które widniały na dokumentach. Podziwiała go za to, że miał siły, by to robić. Czasem wyrzucała mu, że rachunki powinien zostawić swoim podwładnym, lecz Jean od pamiętnej sprawy z d'Arquienem wolał wszystko robić sam.
— Tak, kogo? — zapytał, nie odrywając się od liczenia.
— Danielle i Philippe z dziećmi, w końcu! — wykrzyknęła radośnie.
Ona również ogromnie tęskniła za siostrą. Danielle zawsze była jej najbliższą z rodzeństwa. Dzieliły ze sobą wszystkie troski, zwierzały się sobie z sekretów i zauroczeń i dogryzały sobie, ile się dało. Obie były zrozpaczone, gdy przyszło im się rozstać. Chociaż mnóstwo do siebie pisały, listowna korespondencja nie mogła zastąpić prawdziwej rozmowy.
— Och, to miło. — Uśmiechnął się do siebie. — Lou na pewno ucieszy się z przyjazdu Claudine.
— Myślę, że nawet nie pamięta tych dziecinnych zalotów. A nawet jeśli, to przecież nic nie znaczyły.
— Wiem... Ale chciałbym, żeby już zaczął interesować się kobietami, a on tylko bank, nauka, bank, nauka, bank, nauka. Gdzie miejsce na rodzinę, miłość? Ja przecież miałem szesnaście lat, kiedy się zakochałem, ty pewnie byłaś jeszcze młodsza. Nawet Diane już sobie upatrzyła kandydata, a ten nic!
— Diane? — Camille uniosła podejrzliwie brew.
— No tak, nie mówiła ci, jak to bez pamięci zadurzyła się w królu Arturze? — zaśmiał się.
Camille uderzyła go żartobliwie w ramię i sama wybuchnęła śmiechem.
— Nie strasz mnie! Myślałam już, że upatrzyła sobie jakiegoś kawalera. Czyta zdecydowanie za dużo książek.
Camille popierała zamiłowanie Diane do lektury, lecz obawiała się, że ta zbytnio wsiąknie w świat fikcji, a tego nie chciała. Jako najstarsza z jej córek powinna zachować zdrowy rozsądek i wyjść za mąż, gdy przyjdzie na to pora.
— A ty w jej wieku nie kochałaś się w książkowych bohaterach? — zapytał figlarnie Jean.
— Kochałam się, chociaż ja byłam wierną wielbicielką Lancelota. Ach, i oczywiście Romea! Wtedy niezmiernie mnie to pociągało, umrzeć z miłości. Mam nadzieję, że nie pozwoliłeś jej czytać Szekspira, jest stanowczo za brutalny dla takiej delikatnej dziewczynki jak Diane.
— Nie, zakazałem jej. Ostatnio czytała chyba Goethego. — Podrapał się po podbródku.
— To jeszcze gorzej! — wykrzyknęła ze zgrozą.
— Mademoiselle von Lindenburg dała jej to do czytania, nie moja wina, że kazałaś naszej córce uczyć się niemieckiego i teraz w ramach edukacji karmi się takimi lekturami.
— Żebym nie musiała ci przypominać, kto narzekał mi po powrocie z wojny, że nie zna niemieckiego i nic nie rozumie! — odgryzła się Camille.
— No dobrze, dobrze — zaśmiał się. — To kiedy Danielle przyjeżdża?
— Och, za cztery dni wsiada na statek, nie mam pojęcia, ile trwa taka podróż, pewnie ze dwa tygodnie? Z Nowego Jorku daleko nie ma, więc może to nie zabierze tyle czasu. Nie mogę się doczekać, aż przyjedzie! Tak bardzo za nią tęsknię!
Jean nic jej nie odrzekł. Uśmiechnął się do żony i ucałował jej dłoń. Cieszył się na przyjazd gości wraz z nią. Ich rodzina w końcu miała spotkać się w całości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top