Rozdział trzeci
Szybko, prawda?
Rozdział dedykuję _mangozjeb. Nigdy nie wątp w moje umiejętności szybkiego pisania ;)
A teraz przechodzimy do rozdziału!
Gwiazdki i komentarze mile widziane. Bardzo mile.
Nakarmcie mój fetysz reakcji.
***
— Powtórz to, Dazai - brew Kunikidy zadrżała, kiedy patrzył na szeroko otwarte ramiona Dazaia.
— Fumiya przez jakiś czas zostanie z nami! - Szatyn zamachał rękami, jakby chciał wciągnąć wszystkich w wielki, grupowy uścisk.
— I masz zamiar trzymać to dziecko w akademiku?!
— Oh, Kunikida-kun~ - Dazai zaświergotał - Jest moim synem, więc oczywiście będzie ze mną, bez względu na to, jak trudna jest ma sytuacja życiowa!
Kunikida miał zamiar w tej chwili wykrzyknąć coś obraźliwego w kierunku partnera, jednak kobiecy głos przerwał mu w ostatniej chwili.
— To jedynie na czas niedyspozycji Chuuyi - Kouyou weszła do biura, jakby był to jej własny dom, odkładając mały, niebieski plecak na stół - dopóki on się nie obudzi. Nie przystałabym na to, gdyby Fumiya-chan nie dostał napadu złości, kiedy ten… Ten człowiek... - wskazała na Dazaia z wyrzutem - O tym wspomniał.
Kobieta spojrzała wrogo na bruneta, który pomachał jej z wielkim uśmiechem na twarzy.
— Oh, już, już, Onee-san! - powiedział śpiewnie - powinnaś mniej się złościć, złość szkodzi urodzie! Spójrz tylko na Chuuyę, wciąż się wkurza i ma pełno zmarszczek w wieku dwudziestu dwóch lat!
Pomasował czoło między brwiami, aby zobrazować kobiecie zmarszczki, jakie w jego mniemaniu miał jego były partner.
— Dobra, ale gdzie jest to dziecko? - Atsushi zapytał ze swojego miejsca za biurkiem. Od rana słuchał od swojego mentora o domniemanym dziecku, które (znając Dazaia) mogło nawet nie istnieć.
Kunikida jednak potwierdził, że widział chłopca i mimo wszystko, był on nieco podobny do Dazaia. Jak powiedział, Ranpo nie miał żadnych wątpliwości, więc musiała być to prawda. Atsushi jednak nie dziwił się tym, że niedoszły samobójca ma dziecko, a tym, że (o zgrozo) to dziecko było jego i jednego z dyrektorów portowej mafii. I to nie byle jakiego dyrektora, a samego Nakahary Chuuyi!
Nie, to też nie było jeszcze najgorsze.
To dziecko miało geny dwóch mężczyzn, co sprawiało, że mózg tygrysołaka wprost parował.
— Fumiya jest na dole, został w kawiarni z Hirotsu - powiadomiła ich w końcu Kouyou - uparł się, że potrzebuje ciasta. To dziecko jest czasem tak niemożliwe, że dziwi mnie, jak Chuuya wytrzymuje z nim od czterech lat.
Kobieta złapała się za głowę.
— Nie dziwię się, skoro to dziecko Dazaia - kolejny przeszywający wzrok poszedł w stronę szatyna, gdy Kunikida zabrał głos - nie wiem także, jak możesz oddać chłopca w jego ręce, Ozaki-san. To jakby dać dziecku dziecko i czekać, kto kogo wychowa.
— Dla twojej wiadomości, nie mogę sprzeciwiać się temu dziecku - spojrzenie Kouyou było ostre jak brzytwa, gdy przecinała nim blondyna - Jak głupie by to nie było, jego moc jest o wiele potężniejsza od mojej. Kiedy czegoś chce, po prostu to bierze. Tylko Chuuya może powiedzieć mu „Nie”, bez groźby wybuchu.
— Właśnie… Wiem, że dziecko Dazaia… Fumiya-chan jest obdarzony - Atsushi spojrzał na nich - jednak nikt nie powiedział mi, jaką ma umiejętność.
Kouyou przełknęła ślinę dość głośno, co nie było ani trochę do niej podobne. Dazai natomiast przymknął powieki i zacisnął wargi w wąską linię.
— Czy powiedziałem coś nie tak? - Tygrysołak speszył się, gdy żadne z nich nie odpowiedziało.
— Lewitacja? - zaczął zgadywać Kunikida, jednak Dazai pokręcił głową.
— Nie, ale chciałabym, aby tak było. Byłoby to mniej niebezpieczne dla niego i otoczenia.
Po słowach kobiety, nie tylko obecna dwójka zaciekawiła się mocą, jaką posiadało dziecko.
Yosano, która przysłuchiwała się rozmowie z gabinetu Fukuzawy, oraz sam prezes, wyszli przez boczne drzwi.
— Jak potężny jest ten dzieciak? - brunetka zapytała, krzyżując ręce na piersi, jednak i ona nie dostała odpowiedzi, kiedy drzwi wejściowe agencji znów otworzyły się z hukiem.
W progu stało właśnie to dziecko, o którym tak zaciekle rozmawiali, w ramionach mając kilka pudełek, zapewne z ciastem, oraz dwie butelki Ramune.
Jego uszy natomiast świeciły czerwienią, gdy patrzył na wszystkich z wykrzywionymi w grymasie ustami.
— Onee-san, na dole nie mieli ciasta jabłkowego! - krzyknął, podbiegając do kobiety, która przybrała na twarz uśmiechniętą maskę, gdy łapała dziecko - Potrzebuję ciasta jabłkowego!
— Oh, Fumiya-chan - zachichotała ruda, sadzając go na kolanach - twój ojciec zapewne nie będzie miał nic przeciwko kupieniu ci całego ciasta jabłkowego świata, jeśli go tylko o to poprosisz!
Dazai zauważył na twarzy kobiety przebiegły uśmiech. Wrobiła go, prawda? Na pewno go wrobiła.
— Tak! - chłopiec zerwał się na równe nogi, po czym rzucił wszystkie swoje tobołki na kolana Kouyou i podbiegł do swojego ojca, wtulając się w jego kolana, ponieważ tylko tam sięgał - kupisz, kupisz?! Proszę, proszę, proszę!
Przez chwilę Dazai stał zdezorientowany, nie wiedząc, czy ma zgodzić się czy odmówić. On naprawdę by się zgodził, jednak powstrzymywały go dwa fakty.
Po pierwsze, portfel Kunikidy nie zniósłby tego.
Po drugie, dziwnym trafem nie chciał jeszcze umierać, a na pewno umrze z rąk Kouyou lub Chuuyi, jeśli dziecko dostanie ataku cukrowego.
— Gdybyś poprosił o to Chuuyę - zaczął więc powoli i ostrożnie, patrząc na mniejszego człowieka - co on by powiedział?
Chłopiec patrzył na niego przez moment, jakby zastanawiał się, czy skłamać, ale gdy już się odezwał, Dazai mógł wyczuć szczerość w jego słowach.
— Powiedziałby, że mogę dostać kawałek po obiedzie.
— Coś jeszcze, prawda, Fumiya? - odezwała się zza niego Kouyou, a chłopiec przygryzł wargę. Spojrzał najpierw na nią, po czym znów na stojącego przed nim w oczekiwaniu Dazaia.
—… I że muszę zjeść najpierw wszystkie warzywa - dodał ciszej.
— Wspaniale! - Dazai podskoczył i klasnął w dłonie, na co dziecko lekko zadrżało - dostaniemy coś na obiad, a potem duży kawałek ciasta jabłkowego! To jak, Mikro? Stoi?
Fumiya zamrugał szybko, ale nikt nie musiał długo czekać na uśmiech, wpływający na jego usta.
— Tak! Stoi! - krzyknął, powtarzając ruch swojego ojca, po czym wyszedł razem z nim przez drzwi wyjściowe.
— Myślę, że sobie poradzi - po raz pierwszy głos zabrał Fukuzawa, który do tej pory był jedynie cichym obserwatorem.
— Tak, myślę tak samo - mruknęła Yosano - może też przez jakiś czas nie będziemy musieli martwić się jego próbami samobójczymi.
— Po raz pierwszy nie wygląda na kogoś, kto chce się zabić - Ranpo przyjrzał się złotej kulce, którą przed chwilą wyjął z szuflady - jego oczy złagodniały.
— Szkoda, że nie złagodniała jego osobowość - Kunikida zgrzytnął zębami, siadając z hukiem na swoje miejsce - znów muszę wypełniać jego dokumenty.
____________________________
Dzień minął Dazaiowi naprawdę dobrze. Po tym, jak dwa razy udało mu się wsadzić Fumiyę na drzewo, po czym za każdym razem chował się, zmuszając dziecko do użycia swojej mocy, aby zejść, zmusił go do zjedzenia większej części warzyw, które leżały w jego daniu na wynos, kupionym za własne pieniądze detektywa. Dazai może był geniuszem, ale ten geniusz zapomniał zabrać portfel swojego partnera z biura podczas nagłego wyjścia.
Później przeszli kilka cukierni, w poszukiwaniu wystarczająco dużego kawałka ciasta jabłkowego, które obiecał chłopcu.
Nie, to nie był zwykły dzień Dazaia. Mężczyzna nie miał nawet czasu myśleć o nowych metodach samobójstwa, gdy mały, uśmiechnięty chłopiec, jego wielkie, niebieskie oczy oraz rozgadane usta zajmowały większość myśli.
— A czy te glizdy będą motylami? - chłopiec wskazał na jedną z dżdżownic, które pełzały w ziemi na placu zabaw. Dazai przyklęknął obok niego, sam spoglądając na zwierzę.
— Nie, Mikro - odpowiedział, gdy dziecko szturchnęło różowe stworzenie patykiem - to jest zwykła glizda.
— To głupie - chłopiec zmarszczył usta, po czym machnął patykiem, jakby była to magiczna różdżka. Lekkie, czerwone światło zaczęło emitować z jego dłoni, a dżdżownica uniosła się kilka centymetrów nad ziemię.
Dazai nic nie powiedział, obserwując dokładnie znudzoną minę dziecka.
— Powiedz mi, Fumiya-chan, kiedy zacząłeś używać swoich mocy? - zapytał w końcu, kiedy biedne, małe stworzonko zaczęło podskakiwać coraz wyżej, od ruchów nadgarstka małego szatyna.
Glizda upadła znów na ziemię, po czym wijąc się, uciekła w swoje tunele. Fumiya jedynie odrzucił patyk, nawet nie patrząc na ojca.
— Nie pamiętam - powiedział cicho - papa mówi, że w moje drugie urodziny zacząłem płakać, a tort przeleciał przez pokój, uderzając Mori-Oji w twarz.
Dazai zaśmiał się na to cicho, przykładając wierz dłoni do ust.
— Chciałbym to zobaczyć, naprawdę! Mori-san w cieście! Z całą twarzą w lukrze i tym wszystkim!
— Tak, to prawdopodobnie było bardzo śmieszne - Fumiya zaśmiał się, jednak nie był to wesoły śmiech. Dazai mógł nawet stwierdzić, że był nieco nerwowy.
— Coś się stało, Mikro? - spojrzał na chłopca, opierając łokieć na kolanie, natomiast na dłoni kładąc brodę.
— Papa mówił, że nie powinienem nadużywać swojej umiejętności - powiedział cicho - jest niebezpieczna i może zranić mnie, albo innych ludzi, jeśli nie nauczę się jej kontrolować.
— Ale widzę, że już coś tam potrafisz - Dazai poklepał dziecko po włosach, nie wiedząc, co innego mógłby dla niego zrobić - masz dopiero cztery lata, ja w twoim wieku nawet nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak umiejętności!
— Ale twoja umiejętność nie jest zła! - chłopiec zaskomlał - ona ratuje ludzi!
— Twoja też na pewno nie jest zła! - zaprzeczył Dazai - umiejętność je może być zła, czy dobra. Tutaj chodzi o to, w jakim celu jej używasz. Znam nawet osobę, która przez dłuższy czas myślała, że jej moc jest stworzona do czynienia złych rzeczy, jednak teraz pracuje z nami w Agencji i ratuje ludzi.
— Naprawdę? - w oczach małego szatyna, Dazai mógł dojrzeć cień nadziei, która zabłysła w nich niczym świeca.
— Naprawdę, Mikro. Więc pracuj wytrwale i trzymaj się tego, aby pomagać, nie ranić - Osamu uśmiechnął się do syna przekonująco - i pod żadnym pozorem nie zbaczaj z tej ścieżki. Wtedy na pewno nie będziesz żałował swojej umiejętności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top