Rozdział 2.7
Okej, więc tak. Mam nową betę i kocham to, jak ładnie sprawdza!
Wbijajcie do niej, czy coś.
Dajcie mi komy, ludu~
~~~~
Czy kiedykolwiek w Lupinie grała tak skoczna melodia?
Dazai nie mógł sobie tego przypomnieć.
W tym momencie coś na styl muzyki Blues Brothers grało w knajpie, a z sufitu słychać było taneczne kroki i tupanie. Sala na piętrze prawdopodobnie została wynajęta. Zdarzało się to rzadko - przynajmniej wtedy, gdy jeszcze bywał tu regularnie.
Dazai nie wiedział, co ma zrobić. Po raz pierwszy naprawdę nie miał zielonego pojęcia. Jego trzymane przez tak długi czas maski opadły, cała fasada została złamana. Właśnie w tym momencie uświadomił sobie, że mógłby to zrobić. Teraz Chuuya nie mógł przybiec, aby na swój sposób „odciąć linę”.
Dlaczego to zrobił? Dla zabawy? Żeby dalej pobawić się uczuciami Chuuyi i zostawić go zranionego, a może żeby sprawdzić, czy to prawda? Czy naprawdę myślał, że poczuje coś, w momencie, gdy zobaczy ten mały oznaczający pozytywny wynik plus na głupim kawałku plastiku?
Wręcz przeciwnie. Strzępki uczuć, jakie zaczęły wydostawać się z jego serca przez ostatnie miesiące nagle prysły i pozostały jedynie nicość, czarna dziura, ciemność, które wciągały całe światło, niczym Chuuya podczas korupcji za pomocą swej mocy… Chuuya.
Chuuya naprawdę kochał te dzieci. Oddałby całe życie Fumiyi, gdyby mógł i zapewne z tym drugim będzie to samo.
Detektyw westchnął, kładąc policzek na blacie i spojrzał na nietkniętą szklankę obok.
— Ratuj sieroty, co? - wydał z siebie przeciągły jęk - To nie są sieroty, nadal żyję, wiesz?
Czknął.
Wiedział, że miał już dość, jednak wlał w siebie kolejną porcję alkoholu, nim wyszedł z baru, potykając się o własne nogi.
Czy ma w ogóle prawo wrócić do domu, kiedy Chuuyi tam nie ma?
A nawet jeśli, czy powinien?
Prawdziwy ojciec, głowa rodziny na pewno by mógł. Jednak nie Dazai.
Był śmieciem, który nie zdołał wykrzesać z siebie żadnych uczuć, gdy jego „dziecko” we wnętrzu partnera było na skraju śmierci.
Gdy sam Chuuya praktycznie wykrwawiał się na podłodze łazienki.
Gdy Fumiya lamentował, płakał, krzyczał i uderzał w jego klatkę piersiową, on jedynie spokojnie klęczał obok Nakahary z telefonem przy uchu.
Nie czuł zupełnie nic.
Alkohol przyjemnie rozgrzewał jego ciało od środka, gdy wszedł na most. Nawet jeśli skoczy - przeżyje. Wiedział to, tak było za każdym razem.
Gdyby faktycznie chciał utonąć, musiałby przywiązać do nogi coś ciężkiego, co pociągnęłoby go na dno. Dzięki temu ludzkie odruchy ratowania go nic nie przyniosłyby zamierzonego efektu.
Dlatego oparł się jedynie o barierkę i westchnął, gdy usłyszał dobrze znany mu ciężki dźwięk wydawany przez drewniane sandały.
„Khm Khm” - to jedyne, co usłyszał za sobą, kiedy kroki ustały.
— Wiem, że pan tam jest, prezesie - Dazai machnął ręką - nie musi pan chrząkać.
— Dawno nie mieliśmy okazji szczerze porozmawiać, prawda, Dazai-kun?
— Niech przejdzie pan do sedna, prezesie - jęknął Dazai odchylając się od barierki na długość ramion, stopy opierając na krawężniku utrzymującym balustradę w ziemi - Wiem, że nie przyszedłeś tu po to, żeby opowiadać żarty o kotach! Ale nie powiem, byłoby to milsze niż pouczenia!
— Nie przyszedłem tutaj, aby cię pouczać - starszy mężczyzna podszedł bliżej, po czym ze zbyt szerokiego rękawa wyjął średniej wielkości kopertę, a następnie podał ją detektywowi.
Dazai zmarszczył brwi, jednak po chwili uniósł je wyżej. Rozerwał cienki papier, wyjął ze środka niewielki plik pieniędzy, po czym dokładnie je przeliczył.
— To zbyt dużo, prezesie - powiedział cicho, wkładając banknoty z powrotem do koperty, następnie wyciągając rękę z nią w kierunku drugiego mężczyzny - Nie mogę tego-
— To odprawa, Dazai - Widać było, jak Fukuzawa zaciskał zęby, mimo że chciał zachować spokój - W tym momencie Mafia została bez Bossa. Ktoś musi go zastąpić na czas nieobecności Nakahary.
— I uważasz, że ja nadam się do tego najlepiej? - syknął młodszy - Nie chcę wracać do Mafii, wiesz o tym.
— Plan Moriego od początku polegał na tym, abyś to ty rządził tą organizacją. Inaczej nawet nie pomyślałby, aby oddać stołek Bossa Nakaharze. Gdyby w testamencie zapisał ciebie, wiedziałby, że…
— ... Że nie wrócę - dokończył za niego szatyn - Miał pewność, że jeśli to Chuuya przejmie stanowisko, będzie polegał na mnie i pytał o każdą ważniejszą decyzję.
— Wiesz, dlaczego tak się stało? - Fukuzawa spojrzał prosto w oczy podopiecznego.
— Dlatego, że Chuuya nie potrafi sam podejmować ważnych decyzji po tym, jak przestał być królem owiec.
— Cały czas to ty nieświadomie rządziłeś mafią, Dazai. Jeśli powiesz mi, że o tym nie wiedziałeś...
— Bycie szarą eminencją, a siedzenie na fotelu Bossa to dwie różne rzeczy, prezesie - detektyw parsknął.
— Jednak wiesz, że jeśli nie zasiądziesz na nim, mafia zacznie się buntować. Już nie ufają Nakaharze. Jeśli dowiedzą się o jego niedyspozycji, może wywołać to wojnę wewnętrzną.
— Muszę to zrobić, prawda? - mężczyzna w bandażach znów oparł się o barierkę, wzdychając ostentacyjnie - Dobra, okej. Zrobię to. Zrobię to, bo i tak nie mam nic lepszego do roboty. To dobry sposób na nudę, nie uważasz?
Koperta z odprawą wylądowała w wewnętrznej kieszeni płaszcza, a sam właściciel wdrapał się na barierkę mostu, rozkładając ręce. Wiatr we włosach i krople, które powoli zaczęły spadać z nieba na jego twarz; głębokie oddechy, zapach bryzy, dźwięk oddalających się kroków.
Nie umrze. To jeszcze nie czas. Z tą myślą spadł do wody.
***
Każdy widział, że Kaiji był plotkarzem. Nie było to tajemnicą oraz fakt, iż jego słowa docierały do wszystkich osób znajdujących się w pięciu budynkach Mafii, nikogo już nie dziwił. Jednak to, jak wiadomość o niedyspozycji Bossa mafijnego, Nakahary Chuuyi dotarła do niego, było jedną wielką niewiadomą.
Tachihara stał w biurze szefa, patrząc prosto na Gin, która siedziała na biurku, jakby było to najbardziej naturalną rzeczą na świecie. Nie była ubrana w swój mafijny strój. Dziewczyna przyszła tutaj jedynie po dokumenty, o które poprosiła ją Kouyou, a następnie miała wrócić do domu i zająć się Fumiyą. Mimo to, rudowłosy chłopak zatrzymał ją i zaczął wypytywać o stan szefa.
Nastolatka westchnęła i przygryzła wargę. Nie wiedziała, czy może powiedzieć więcej, niż wiadomo było z plotek.
— On znów jest w ciąży, prawda? - Tachihara zmrużył oczy na dziewczynę, ale ta tylko pokręciła głową.
— To nie jest ważne…
— Jak może to nie być ważne?! Pamiętasz, w jakim stanie był ostatnim razem?! Cholera, zdajesz sobie sprawę, że już i tak cała organizacja jest podzielona? Chuuya-sama nie zrezygnuje z rodziny ze względu na nas, powinnaś była już to zauważyć. Ale ciebie to nie obchodzi, prawda? Nie obchodzi cię, bo jesteś jej częścią!
Gin ponownie zagryzła wargę. Nie wiedziała co miała odpowiedzieć. Z jednej strony, Tachihara miał rację, z drugiej jednak zaś dziewczyna była pewna, że Chuuya nie zrezygnuje ze swoich obowiązków. Mężczyzna był przecież naprawdę odpowiedzialną osobą.
Ich głośną wymianę zdań przerwał dźwięk butów, uderzających o podłogę. Żadne z nich nie zauważyło wcześniej osoby, która w pewnym momencie stanęła przy drzwiach, uprzednio przechodząc przez nie tak cicho, że nikt nie byłby w stanie tego wychwycić.
Czarny płaszcz zahaczony jedynie na ramionach wydawał się majestatycznie powiewać, kiedy szybkim krokiem podszedł do osób w pomieszczeniu. Gin automatycznie zeskoczyła z biurka, czując w głębi serca znany jej respekt.
Już dawno nie widziała Dazaia Osamu w takim wydaniu. Przypomniało jej to o bólu, jakiego zaznał jej brat w tamtych mrocznych czasach.
— Wiecie co? Dla waszej Informacji, znam Chuuyę dłużej, niż wy i wiem, że dla niego rodzina jest ważniejsza, niż portowa mafia - szatyn odezwał się, patrząc wprost na rudowłosego. Jego ton był pusty, tak samo jak czekoladowe oczy, gdy ich spojrzenia się spotkały.
— Mówiłem, że powinien...- Tachihara zaczął niepewnie, jednak Dazai nie dał mu dojść do słowa.
— Daj mi dokończyć, idioto, ponieważ nadal nie rozumiesz. Dla Chuuyi rodzina jest ważniejsza, niż Portowa mafia. A wy wszyscy tutaj jesteście dla niego jak rodzina. Nie jest jak Mori. Gdyby miał wybierać między istnieniem organizacji, a waszym życiem, wybrałby wasze życia. Więc zamknij się i wypełniaj rozkazy, zamiast siać zamęt między członkami.
Rozmowa była skończona i obaj nastolatkowie wiedzieli o tym po samym wyglądzie mężczyzny.
Tachihara przełknął ślinę głośniej, niż by wypadało, po czym ukłonił się i wybiegł z pomieszczenia jak oparzony, Gin natomiast nadal stała utrzymując wzrok na wysokim mężczyźnie przed nią.
— Dazai-san…
— Masz obowiązki, Gin-chan, prawda? - Osamu uśmiechnął się do niej głupio, po czym pomachał dłonią - Już, już! Biegnij!
Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym także oddała ukłon i wyszła. Dazaia twarz znów stała się pusta, kiedy zasiadał na fotelu Bossa. Przetarł biurko dłońmi i odwrócił się, aby ujrzeć duży portret poprzedniego szefa z czarną szarfą zarzuconą na róg.
— Tego właśnie chciałeś, Mori-san, prawda? - westchnął - Dopiąłeś swego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top