Rozdział 2.0
Rozdział dedykuję pewnej osobie, która mnie ciągle wkurwia :)
W każdym razie, nienawidzę cię całym sercem, jebana makrelo.
Więc tak, zaczynamy drugą część Camelli.
Przy ostatnim flashbacku nie było praktycznie kometarzy, był aż tak zły? Serio?
Co się z wami dzieje, drogie dzieci?
Wynagrodźcie mi to teraz i komentujcie~
Kocham was!
***
Kroki ciężkich, świeżo wypastowanych butów niosły się po korytarzu trzeciego budynku Portowej Mafii. To właśnie trzeci z pięciu wieżowców został wyznaczony jako tymczasowa siedziba nowego szefa. Chuuya Nakahara, Boss Mafijny, którego wyznaczył zmarły już Mori Ougai, ciężko stąpał po wypolerowanej podłodze, starając się jak najszybciej znaleźć w zamkniętym pomieszczeniu. Jego głowa naprawdę nie mogła znieść więcej, mimo że bardzo się starał. Pulsowała najmocniejszą migreną, jaką rudowłosy miał w życiu.
Usiadł na krześle za biurkiem i oparł czoło na dłoniach, wcześniej podpierając łokcie o blat.
Nie chciał z nikim dziś mieć do czynienia, jednak już po kilku chwilach spokoju, do pomieszczenia wpadł jak burza ktoś, kogo Chuuya nigdy by się tu nie spodziewał.
— Chuuya-san! Proszę mi pomóc, Chuuya-san! - Tygrysołak zgrabnie uniknął ramienia Rashoumona, gdy ten próbował go złapać.
Nakahara westchnął.
— Akutagawa, stój - zarządził, a podwładny jak na zawołanie schował broń. - Powoli i pół tonu ciszej, Jinko.
— Mówiłem ci, że nie można anulować już wydanych… - Akutagawa nie zdążył dokończyć, ponieważ szef mu przerwał.
— Przymknij się i daj mu dojść do słowa, inaczej stąd wyjdziesz.
Te słowa zadziałały jak uderzenie. Akutagawa zamilkł, dając partnerowi mówić.
— Chuuya-san, Dazai-san mówił ci o obietnicy, jaką złożył Akutagawa, prawda?
— O tym, że nie będzie zabijać przez pół roku, tak. - Chuuya potarł skronie. - Co to ma do rzeczy?
— Akutagawa właśnie przyszedł do mnie z przeprosinami, ponieważ dostał rozkaz zabicia niewinnego mężczyzny! - Atsushi krzyknął, na co Nakahara skrzywił się nieznacznie.
— Ryuunosuke, czy to prawda? - Spojrzał na ciemnowłosego nastolatka.
— Tak, boss. Dostałem takie rozkazy. Muszę zabić rybaka, którego żona współpracowała z przemytnikami żelaza.
— W tej sprawie to kobieta jest winna, mąż nic nie zrobił - mruknął nowy szef, wyciągając z szuflady odpowiedni plik dokumentów. - Kto do chuja wydaje takie posrane rozkazy?!
— Moim zleceniodawcą był Egzekutor Słowacki, boss.
— Słowacki to niech się zamknie i bawi swoim nożem do masła, póki może...
— Słowacki powiedział, że nie może użyć noża, Boss - odpowiedział poważnie Akutagawa.
— A to dlaczego?
— Ponieważ widelec ma Sienkiewicz, a łyżkę Krasicki.
— Może jeszcze łyżeczkę do herbaty dostał Mickiewicz? - warknął Chuuya, ale po chwili pożałował tego.
— Pana Adama proszę w to nie mieszać - wtrącił się Atsushi. - To dobry starzec.
— Ale pijak i ćpun - Akutagawa wysyczał przez zęby.
— Pan Adam nie ćpa. - Atsushi szykował pazury, natomiast Akutagawa zaczął wytwarzać ramiona z płaszcza, przez co Chuuya znów musiał ich uciszać. Uderzył dłonią w blat biurka i czekał, aż ci znów odwrócą się do niego.
Zignorował chore wspomnienia na dźwięk tego imienia.
— Mickiewicz jest takim samym pijakiem, jak kiedyś wasz Mentor i koniec jego tematu - warknął w końcu, gdy na niego spojrzeli. - Akutagawa, przekaż Słowackiemu, że anuluje jego rozkaz. Ma pojmać żonę rybaka żywcem i sprowadzić ją na osąd. Jinko, ty się nie martw - westchnął, opierając się na krześle i założył ręce na piersi. - Sam jestem ciekaw, ile wytrzyma bez zabijania.
______________________
— Nie, nie nie! Nie można~ popełnić podwójnego samobójstwa samemu~
Kiedy Chuuya wszedł do domu, usłyszał głos Dazaia z salonu. Puścił rękę Fumiyi i podszedł do kanapy, na której leżał mężczyzna, ściągając z jego głowy parę słuchawek.
— Możesz mi wyjaśnić, co tu do cholery robisz? - sapnął, gdy ciemnowłosy w końcu zwrócił na niego uwagę.
— Chciałem z tobą pogadać, Chuu~
— O tym, jak chujowym jestem szefem? Podziękuję - Chuuya warknął, odrzucając słuchawki i idąc z powrotem na przedpokój, gdzie stało zdezorientowane dziecko.
— Nie, nie. Chuuya, jesteś wspaniałym szefem! - Dazai krzyknął, wylatując z salonu jak poparzony, trzymając coś małego w zabandażowanej dłoni, a Chuuya już był prawie pewien, czym jest dany przedmiot.
— Dazai, nie.
— Dazai, tak~ - wyśpiewał wyższy, otwierając dłoń i ukazując cienki kawałek plastiku.
— Fumiya, idź do swojego pokoju - Chuuya wymamrotał szybko.
— Muszę? - Dziecko spojrzało na rodzica, jednak samo spojrzenie Nakahary powiedziało mu, że nie będzie to rozmowa dla dzieci, więc nawet nie rozbierając się, wbiegł po schodach na piętro.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś, Chuuya? - Dazai wydawał się zmartwiony.
— Po co miałem ci cokolwiek mówić, skoro jest negatywny? - rudowłosy zapytał. - Gdyby było odwrotnie, powiedziałbym ci.
— Zrób jeszcze jeden! Może to był błąd! - Detektyw podskoczył, podbiegając bliżej niego. Złapał go za ramiona, Chuuya jedynie odwrócił wzrok.
— Dazai, to i tak niemożliwe. Zrobiłem go, żeby tylko się upewnić. Używaliśmy gumek, pamiętasz?
— Za każdym razem, prócz jednego! - Mężczyzna odsunął się lekko, unosząc palec. - Za pierwszym razem, kiedy się upiłeś!
— S-słucham? - Nakahara sapnął, patrząc na niego. - Co ty… Użyłeś jej, nie jestem jeszcze takim debilem. Opakowanie było na podłodze!
Rudowłosy zaczynał się denerwować. Bicie jego serca przyspieszyło, tak samo jak oddech.
Dazai jedynie rozłożył ręce, a jego mimika ani trochę nie była poważna, co jeszcze bardziej denerwowało niższego.
— Wiesz, miałem tylko jedną, ale jak mogłem ci odmówić, gdy obudziłeś się w nocy i zacząłeś mnie ujeż- nie skończył. Pięść Chuuyi niepodziewanie wylądowała gdzieś w okolicach jego twarzy, a siła uderzenia posłała go na sam koniec pomieszczenia na ścianę.
— Tato! - Wrzask Fumiyi nie był na tyle głośny, aby wybudzić Chuuyę ze stanu wściekłości. Nadal stał naprzeciw siedzącego przy ścianie Dazaia, który tarł w tym momencie głowę nadgarstkiem.
Mały chłopiec podbiegł do detektywa, ale nawet tego Nakahara nie zarejestrował.
— Myślisz, że to naprawdę odpowiedni moment? - warknął. - Dazai, kurwa. Mori nie żyje, mamy całą organizację na głowie! Mori kurwa nie żyje, zdajesz sobie z tego sprawę?!
Nie zauważył też tego, jak kolejna osoba zeszła szybkim krokiem ze schodów, a był to ktoś, kogo nawet by się nie spodziewał. Dopiero gdy zimna dłoń uderzyła z całej siły w jego policzek, zauważył zapłakaną twarz swojego syna obok Dazaia i zorientował się, że dłoń, która go uderzyła należała do Yosano.
— Mori nie żyje - syknęła kobieta w jego stronę. - Wszyscy o tym wiedzą, więc przestań o tym wspominać. Powtarzanie tego nie pomoże ci się z tym pogodzić, a jedynie rani ciebie, twoje dziecko jak i resztę otoczenia.
Chuuya przyłożył dłoń do piekącego miejsca, patrząc na nią przez chwilę, po której wrócił nim do Dazaia i Fumiyi.
— Kurwa - zaklął, przecierając twarz dłonią. - Kurwa, przepraszam. Wszystko mnie przerosło. To po prostu… Po prostu nie czas, żeby dokładać problemów…
— Jeśli uważasz, że dziecko to problem, powinieneś pozbyć się Fumiyi, zanim się urodził. - Słowa Dazaia wstrząsnęły każdym obecnym w tym momencie w domu. Jego syn od razu się uspokoił, patrząc ze strachem w oczach na ojca. Nawet Atsushi i Akutagawa wyjrzeli zza barierki na schodach.
— Dazai, co…
— Nie. To prawda - mężczyzna zachichotał, a gdy podniósł wzrok, Chuuya znów to widział. Pustkę w oczach i czający się nich szkarłat. - Jeśli dziecko to problem, dlaczego je do cholery masz?!
Szatyn przymknął oczy i westchnął. Chuuya mu nie odpowie, wiedział o tym. Położył dłoń na głowie Fumiyi, wiedząc, że przed chwilą naprawdę go wystraszył.
— Tato… - Chłopiec przetarł oczy, patrząc na oboje rodziców, wzrok jednak zatrzymując na ojcu. - Dlaczego za każdym razem jak tylko otwieracie usta, to zaczynacie się kłócić?
- Ponieważ jak się dogadujemy, to bez słów, słońce ~ - detektyw odpowiedział śpiewnie z szerokim uśmiechem, nadal głaskając syna po ciemnej czuprynie, jednak gdy tylko przeniósł wzrok na Chuuyę, jego spojrzenie znów było puste.
_________________
Komy, komy, Fumiya przypomina~
Pamiętajcie, że bez was nie byłoby mnie~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top