Rozdział osiemnasty
Przepraszam za to, że zajęło mi to tyle czasu!
Do tego skończy się typowym Polsatem.
Wybaczcie!
~~~~~~
Wiatr wiał mocno, a słońce zaświeciło prosto w twarz mężczyzny, jednak nie miał on czasu na przemyślenie czegokolwiek.
Broń w jego ręku skierowana była w stronę białowłosego chłopaka, który stał odwrócony do niego tyłem. Wzrok miał skupiony na dziecku przed sobą. Detektyw zgrzytnął zębami, zdając sobie sprawę, że Shirase używa swojej zdolność na Fumiyi.
Nie mógł strzelić. Gdyby dłoń omsknęła mu się choćby o milimetr, trafiłby syna. Białowłosy prawdopodobnie usłyszał krok, który zrobił w przód, ponieważ gwałtownie odwrócił się w jego stronę, co nie było z jego strony zbyt rozsądną decyzją. Fumiya w tym momencie stał tuż nad krawędzią, a gdy Shirase stracił nad nim kontrolę, dziecko zachwiało się. Dazai upuścił broń, rzucając się w przód, nie myśląc nad konsekwencjami. W tym samym momencie jednak stracił czujność i zanim jeszcze zdążył dobiec do krawędzi, usłyszał strzał, a jego prawą nogę przeszył ból. Upadł na ziemię, a spoglądając w dół, zobaczył plamę krwi rozlewającą się na jego udzie.
Zignorował to, znów próbując dotrzeć do krawędzi, gdzie Fumiya, na całe szczęście, wisiał trzymając się rynny. Dziecko miało łzy w oczach, zaciskając mocno małe paluszki na zimnym metalu.
— Już dobrze, podaj mi rękę, Mikro - Dazai starał się uśmiechnąć, równocześnie kontrolując bicie swojego serca, zmniejszając tym samym przepływ krwi przez ciało, aby ta nie uciekała na tyle szybko, by spowodować wykrwawienie. Opatrzeniem rany zajmie się później.
— Nie mogę - chłopiec szepnął - nie dam rady.
Detektyw wyciągnął rękę, ale po tym rozległ się kolejny strzał, tym razem Shirase trafił w jego ramię.
— Nie pozwolę ci - głos, który po raz ostatni Dazai słyszał siedem lat temu, prawie w ogóle się nie zmienił, gdy chłopak za nim po dłuższym czasie się odezwał - myślisz, że skoro pozwoliłeś mi wtedy przeżyć, to odwdzięczę się tym samym, prawda?
Detektyw przeklął samego siebie, nadal starając się wyciągnąć rękę do syna.
Kroki Shirase tuż za nim sprawiły, że się zaśmiał.
— Użyj swojej mocy, Fumiya - szepnął cicho do syna - utrzymaj się jeszcze chwilę, dobrze?
Po tych słowach podparł się na zdrowej ręce i wstał, opierając ciężar na niezranionej nodze. Ból przeszywał całe jego ciało, próbował to jednak zignorować. Musiał dać czas Ranpo, aby przysłał kogoś do pomocy.
— Jesteś śmieszny - Shirase uśmiechnął się szyderczo, robiąc kolejne kroki w stronę zranionego detektywa - zawsze byłeś. Od samego początku uważałeś się za tego lepszego. Pieprzony kundel Mafii.
— Dawno nie słyszałem tego przezwiska - parsknął Dazai, krzywiąc się z bólu - miło byłoby sobie powspominać, jednak to nie najlepszy czas, nieprawdaż?
Mężczyzna machnął ręką, co jeszcze bardziej rozwścieczyło drugiego. Jasnowłosy wyciągnął broń, celując prosto w detektywa i mimo że jego ręka jak i głos trzęsły się niemiłosiernie, mówił dalej.
— Chuuya był nasz - sapnął, podciągając palec do spustu. - Był nasz, a ty… Przeciągnąłeś go na stronę mafii, sprawiłeś, że nas zdradził!
— Dałem mu jedynie bardziej opłacalną pracę - Dazai ignorując ból, wzruszył ramionami, wciąż zachowując swój na pozór spokojny i rozbawiony ton - Nieźle zarabiał na byciu moim psem. Wiedziałeś, ile taki pies kosztuje? Nie stać byłoby cię na utrzymanie tak wymagającego szczeniaka, codziennie nowe wino! I te kapelusze! - Dazai finezyjnie oparł dłoń na czole. - Och, bardzo potrzebujący piesek!
Shirase w tym momencie nie wytrzymał. Wrzasnął, pociągając za spust, jednak jego ręka w tym momencie trzęsła się tak bardzo, że trafił jedynie w przestrzeń obok głowy detektywa.
Dazai uśmiechnął się, wiedząc, że dopiął swego. Kolejne dwa strzały były tylko kolejnymi pudłami.
— Zapłacisz za to, zapłacisz! - Shirase krzyknął, rzucając broń na ziemię. Odbił się od dachu, skacząc wprost na zranionego detektywa, który mimo własnych zdolności, stracił wiele krwi, przez co nie zdążył się uchylić.
Oboje polecieli na krawędź dachu, gdzie przez chwilę szarpali się ze sobą. Shirase nie zmienił się bardzo, jednak w ciągu tych lat zdążył nabrać zarówno masy, jak i mięśni.
— To ty jako pierwszy go zdradziłeś - Dazai przypomniał, wiedząc że chłopak był silniejszy - gdybyś tego nie zrobił, Chuuya po zakończonym śledztwie z Arahabakim wróciłby do was. Nic by się nie zmieniło.
— Zaplanowałeś to wszystko - sapnął Shirase, zatrzymując się na chwilę. - Skąd mam wiedzieć, że to co dzieje się teraz, także nie zostało przez ciebie perfidnie zaplanowane?! Wszędzie gdzie idziesz, wszystko niszczysz. Idealne dziecko mafii? - parsknął. - Gówno prawda. Jesteś tylko syfem na tyłku tych wszystkich organizacji. Pierdolonym wrzodem. Myślisz, że skoro masz mózg, możesz wszystko, jesteś ważniejszy niż inni. Ale zdradzę ci tajemnicę. Nie jesteś. I nie jesteś też niepokonany.
— Owszem, nie jestem - Detektyw złapał ramiona drugiego, który nie spodziewał się ataku, więc łatwo został przyparty do ziemi, jednak nie na długo.
Dazai stracił wiele krwi, był osłabiony i mimo że był starszy, to bardziej wątły niż chłopak pod nim. Shirase szybko znalazł na niego sposób, podciągając kolana i mocno odpychając go od siebie.
W tym momencie, Dazai Osamu po raz pierwszy w życiu był pewien, że za chwilę naprawdę umrze.
Uderzył o krawędź dachu, ześlizgując się z niej i w ostatniej chwili łapiąc parapetu jednego z okien. Niestety, spadając uderzył w rynnę, której trzymał się Fumiya i chłopiec jedynie dzięki swojej zdolności spowolnił spadanie na tyle, że osłabiony ojciec zdążył go złapać. Na ich nieszczęście, parapet trzymał chorą ręką, która stopniowo zaczęła ześlizgiwać się z wilgotnej powierzchni.
— Fumiya, posłuchaj mnie teraz - zaczął szybko, kiedy usłyszał z góry tupot i kilka strzałów. Zapewne przyszedł ktoś, kogo wysłał Ranpo - użyj swojej mocy i zejdź na dół. Widzę tam ludzi, oni też nas widzą. Potrafisz do nich zejść?
— Nie dam rady - Fumiya wciąż miał zamknięte oczy, a spod powiek wypływały gorzkie łzy - jest za wysoko, a ja nie udźwignę nas obojga…
— Nie masz dźwigać nas obojga, Mikro - Dazai użył spokojniejszego tonu, gdy jego myśli krążyły wokół sposobu, aby Fumiya mógł bezpiecznie wylądować na ziemi, bez względu na wszystko. - Kiedy będziesz na dole, ja dam radę wciągnąć się do góry. Z tobą nie mogę tego zrobić.
Oczywiste było, że kłamał, jednak nie dla dziecka. Chłopiec otworzył oczy i spojrzał na niego, a jeden pokrzepiający uśmiech ojca wystarczył, by pokiwał małą główką. Detektyw dopiero gdy był pewien, że dziecko stabilnie unosi się w powietrzu, zmusił swoją drugą rękę, aby podeszła do góry. Poprawił chwyt na parapecie obiema rękami, jednak robił to jedynie ze względu na Fumiyę. Dziecko musiało być pewne, że Dazai jest bezpieczny, mimo iż wcale tak nie było.
Shirase nie pojawił się, aby zrzucić ich z dachu, więc albo był martwy, albo unieruchomiony. Jednak Osamu słyszał dwa strzały praktycznie równocześnie, dlatego mógł być pewien, że osoba, która przyszła z odsieczą, także nie jest w stanie już pomóc.
Patrzył więc, jak Fumiya bezpiecznie opuszcza się w dół wzdłuż budynku, aż stał się na tyle małą kropką, że ledwo mógł go dostrzec. Kiedy był pewien, że dziecko jest całkowicie bezpieczne, spojrzał jeszcze raz w górę, a chora ręka dała za wygraną, osuwając się w dół. Tuż za nią poszła także druga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top