2

Słońce świeci dość mocno. W przyciasnym kostiumie szybko robi się gorąco. Poprawiasz pasek na swoim lewym ramieniu.

Pobyt wśród innych zwiadowców dodaje ci siły. Wśród więzennych ścian nie próbowałaś nawet zawierać żadnych znajomości, ludzie byli tam zimni i opryskliwi. 

Teraz jesteś nieco oszołomiona. Ciężko ci się przyzwyczaić do nowej rutyny, do ludzi wokoło. Ale jest okej. Postarasz się wyleczyć.

Gdy przychodzisz, wszyscy już są. 

- Spóźniłam się? -

Armin zaprzecza

- Więc to wy przyszliście wcześniej?

- Z kapitanem Levi'em lepiej nie ryzykować. -

Wyjaśnia. Rzeczywiście, wasz dowódca zjawia się dwie minuty później, dokładnie o tej godzinie, o której zapowiedział.

Później przychodzi komandor Hange - ma kasztanowe włosy i okulary lekko przekrzywione na nosie. Biegnie w waszą stronę, poprawiając swój sprzęt do manewrów.

- Witam moich ulubionych żołnierzy korpusu 104! -

Krzyczy, zanim jeszcze się do was zbliży.

- Mamy dzisiaj nową rekrutkę? Y/N, tak? W samą pore, tuż po zdobyciu muru Maria, gdy całą robota jest już zrobiona? -

Nie pozwala odpowiedzieć Ci na żadne zadane pytanie. Wzdychasz. Nawet ona wytyka ci nieobecność na wojnie.

Wiesz jednak, że ma racje. Zjawiasz się tutaj niewiadomo skąd, tuż po bitwie. Wygląda to tak, jakbyś specjalnie chciała uniknąć walki. 

Jedyny powód, dla którego nie wyrzucono cię jeszcze z korpusu zwiadowczego to fakt, że jesteś dobra. Choć wygadana i nieposłuszna, masz na swoim koncie 47 zabitych tytanów i wiele innych zasłóg, które przyczyniły się do wygranej ludzkości. Ludzie dażyli cię wielkim respektem.

Aż do momentu gdy zniknęłaś z pola bitwy akurat podczas odbicia Marii. Twoi kompani umierali, gdy ty ukrywałaś się zamiast walczyć. To była rzecz której nikt, nawet ty sama nie potrafiłaś sobie wybaczyć.

Nie miałaś jednak siły. Ktoś bardzo Ci bliski umarł na twoich oczach I Potrzebowałaś czasu. Dowódców chyba i tak ucieszyła twoja nieobecność, dzięki temu mieli pewność, że nie zrobisz czegoś głupiego.

Zaciskasz zęby i odpowiadasz ze spokojem.

- Tak, to ja. -

- Świetnie! Jak wiecie, po odbiciu muru Maria wiele się pozmieniało. Po trzy-miesięcznej przerwie, pora wziąć się znów do pracy. Naszym celem jest oczyszczenie zdobytych terenów z tytanów, by umożlić ich zamieszkanie i ponowne wykorzystanie w terenie. -

Mówi Hange stanowczym głosem. 

Od tego czasu nikt już nie pyta o twoją nieobecność podczas wojny. Coraz częściej odzywasz się podczas obiadu i choć wiesz, że część z nich czuje do ciebie lekką pogarde, wstrzymujesz się z uczuciami i po prostu starasz się przyzwyczaić.

A dni są coraz zimniejsze. 

Trenujecie po kilka godzin dziennie. Do korpusu przyjeżdża jeszcze kilku nowych rekrutów, którzy ćwiczą znacznie więcej od was. Dla niektórych to pierwszy raz kiedy staną do walki z tytanami. 

Coraz bardziej zaczynasz przywiązywać się do swoich kompanów. Przyzwyczajasz się do wyskoków Conniego i kłótni Erena z Jeanem. Jedynie z Mikasą ciągle nie umiesz złapać nici porozumienia.

Przez całe te miesiące zapomniałaś, jak to jest żyć wśród ludzi podobnych do ciebie. Ludzi którzy wiedzą czym jest prawdziwa wojna.

Noc przed ponownym wyruszeniem za mury leżycie na trawie i patrzycie w gwiazdy, owinięci w pościele które Kapitan kazał wam zmienić godzinę temu. 

Co by było, gdybyście po prostu tutaj zostali? Z dala od murów i zapachu krwi, bezpieczni i szczęśliwi. Choć raz moglibyście zostać dzieciakami, a nie żołnierzami.

Ale wiesz, że to niemożliwe. Podjęliście te decyzje lata temu, wiedząc na co się piszecie i ile strat przy tym poniesiecie. Teraz nie ma już odwrotu.

Następnego dnia z rana zaczynacie misje.

Dostajesz do dyspozycji beżowego konia o jasnej grzywie. Wielu rekrutów nie nazywa swoich wierzchowców, aby nie odczuć tak mocno straty, gdy coś stanie się z nimi podczas misji. Ty jednak postanawiasz nadać mu imię. H/N przyległo do niego zupełnie przypadkowo i teraz nie masz już serca tego cofać.

Gdy wyjeżdżacie, nikt nie wiwatuje. Ma być to całkiem prosta operacja, tytani powinni być rozmieszczeni po terenie dość regularnie, a w dodatku mieliście do dyspozycji parę nowo wynalezionych technologii.

Szacowane straty - około 17 żołnierzy. Ta liczba dawała ci spokój, choć wielu młodym rekrutom spędzała sen z powiek. Ktoś musi w końcu znaleźć się w tej nieszczęsnej grupie. 

Pierwsze dwa tygodnie mijają dość szybko. Swobodnie poruszacie się po terenie, od czasu do czasu atakując jakiegoś tytana. Czujesz jak twoje serce przyspiesza na widok potworów - nie boisz się, ale nie chcesz patrzeć, jak ktoś inny ginie. Zawsze bałaś się cudzej krwi bardziej niż swojej. Teraz musisz pilnować się, aby nie
wyrywać się z szyku i pozostać na swojej pozycji, nawet gdy widzisz, że jeden z kadetów może zostać stracony.

Dziesiątego dnia zabijasz tytana. To 9-metrowiec, zauważasz go pierwsza i od razu atakujesz. Na otwartym terenie ciężko jest się poruszać. Twoja lina tnie powietrze, już myślisz, że nie zaczepi ona o to co chciałaś, ale działa. Z precyzją tniesz kark olbrzyma i opadasz na ziemię. Z kolana leci ci krew.

To dziwne uczucie. Chyba dobre.

Opatrunek dostajesz dopiero w obozie, który rozbijacie aby nabrać siły i porządnie się wyspać. 

Rozbijacie namioty nieopodal małego jeziora. Gdy wasze ubrania się szuszą, rozpalacie ognisko i rozmawiacie.

Bez słowa wysłuchujesz opowieści swoich towarzyszy. Connie i Sasha wspominają momenty ze szkoleń.

- Y/N, kto przewodził twoim obozem?

Pyta cię Jean. Krzywisz się na samo wspomnienie.

- Nie pamiętam. -

Wlepiasz wzrok w ogień. Wolałabyś wskoczyć w płomienie niż wracać do korpusu w którym cię szkolono.

- Ale pamiętam strażnika z więzenia. Dennis Aiblinger. Czasami grał z nami w butelke. -

Mówisz, żeby wypełnić ciszę.

- Grał w co?

- W butelkę. Nie znacie tego? -

Wszyscy patrzą na ciebie, kręcąc głowami.

- Uh… dobra, pokaże wam. -

Mówisz niepewnie.

- Jean, dopiłeś już to Martini? -

***

Od teraz już zawsze w to gracie.

Zawszę tą samą butelką porzyczoną od Jeana. Kapitan sądzi, że to niehigieniczne, ale nikt nie ma zamiaru go słuchać. Wszyscy są w dobrych humorach i co chwila znajdują okazję, aby zebrać się wspólnie i zagrać.

Łatwo można dostrzec różnicę między starszymi, a nowymi kadetami. Uśmiechy dzielą się na te beztroskie i bolesne. Zobaczyć sińce pod oczami od nieprzespanych nocy i poranione dłonie ludzi, którzy widzieli śmierć. 

Mimo to zawsze jednoczycie się przy tym jednym ognisku. Kapitan siada i przypatruje się wam znad przymrużonych powiek. Za każdym razem gdy cie obserwuje, czujesz, jakbyś musiała coś udowodnić. Próbujesz zignorować to uczucie, trzepoczące między łopatkami. 

- Moja kolej -

Jakaś młodsza dziewczyna bierze butelkę w ręce. Naczynie wykonuje kilka obrotów, zanim się zatrzyma.

- Zadanie czy prawda? -

Naprawdę cieszysz się, że nie powiedziałaś im jak naprawdę gra się w te grę. W obozie więziennym całowanie spowodowało rozprzestrzenienie się grypy po całym kampusie.

- Zadanie -

- Zrób 10 pompek -

Chłopak przewraca oczami. Wszyscy głośno odliczają, gdy robi ćwiczenia na mokrej trawie.

- Y/N, Twoja kolej.

- Co mam zrobić?

- Kręcisz butelką. -

Łapiesz szklany przedmiot w obie ręce i kładziesz go na ziemi. Lekko popychasz, tak że robi on tylko jeden wolny obrót. Pada na chłopaka z czarnymi włosami i blizną na policzku.

- Zadanie czy-

- Prawda. -

Odpowiada natychmiastowo. Zastanawiasz się chwile. 

- Jaka jest twoja strategia? -

Mówisz w końcu. To pytanie krążyło w twoim korpusie przez bardzo długi czas, gdy byliście jeszcze dzieciakami.

- Strategia na co? -

- Na przetrwanie -

Wyjaśniasz.

- Co mówisz sobie rano, kiedy nie masz siły wstać z łóżka? Kiedy się boisz, co tak naprawdę zatrzymuje cie przed odwrotem? Co sprawiło, że zamiast żyć za murami, postanowiłeś walczyć do upadłego o naszą wolność? -

Chłopak długo się zastanawia. Dla wielu jest to prywatna kwestia, twoje pytanie jest trochę zbyt dociekliwie, ale teraz nie masz już odwagi go cofnąć. 

- Nie wiem. Po prostu życie w wiecznej niepewności jest gorsze niż śmierć. Wole umrzeć tutaj niż żyć tam. -

Jedna dziewczyna energicznie kiwa głową.

- Tak, mam podobnie. W dodatku mój brat też był zwiadowcą. Chce się upewnić, że nie zginął podobnie. -

Brunetka spuszcza wzrok. Przez chwilę wydaje ci się, że skądś kojarzysz jej głos. Ignorujesz to uczucie.

- A twoja strategia, Y/N? -

Słyszysz głos Armina. Dobrze znasz odpowiedź na to pytanie.

- A twoja? -

- Spytałem pierwszy. -

- No dobra. -

Przełykasz śline.

- Gdy wkraczam do danego środowiska, znajduje sobie pewną osobe. Musi być dość silna, aby nie umarła zbyt szybko. Na tyle doświadczona, by wiedziała czym jest ból. Gdy już taką wybiore, zakochuje się w niej. -

- I jak to ma niby pomóc w przetrwaniu? - 

Pyta jeden z kadetów.

- Staje się dla mnie powodem, by żyć. Gdy nie mogę się podnieść, wiem, że muszę to zrobić dla niej. To mnie napędza do działania. -

- A jeśli jednak umrze? -

Uśmiechasz się. Bolesne pytanie, ale wielokrotnie musiałaś je sobie zadawać.

- Wtedy znajduję kogoś nowego. -

- A to nie boli? -

- Jasne, że boli. Ale boli pięknie. Zresztą tylko tak umiem. -

Spuszczasz wzrok by popatrzeć na swoje dłonie. Blizny na nadgarstkach i jedno oparzenie. Ból i miłość były dla ciebie jak azot i tlen. Zawsze razem.

Rozmowa toczy się dalej, a ty zaczynasz wspominać. Powoli zapominasz twarze tych, których kiedyś dażyłaś tak mocnym uczuciem.
Kaito, Chikao, Hiroshi, Abel.

To ostatnie imię jest jak rana która nie chce się zagoić. Myślałaś, że rezygnacja z udziału w wojnie wszystko załatwi, ale wciąż to czujesz. Teraz jest ten moment. Musisz znaleźć nową osobę, zanim znowu się załamiesz. Musisz znaleźć kogoś, kogo mogłabyś pokochać.

Podnosisz wzrok. Kapitan Levi patrzy wprost na ciebie

𓍊𓋼𓍊𖡼.𖤣𖥧𖡼.𖤣𖥧𓋼𓍊𓋼

ciekawostka: Abel, żekomy kochanek Y/N naprawdę istnieje w uniwersum i jest bardzo brzydki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top