16
Droga jest długa i wyboista.
Przywykłaś już do luksusów szpitala o białych ścianach, więc twarde drewno jest dla ciebie czymś nowym.
Zaciskasz powieki. To ostatni dzień, gdy możesz sobie odpuścić.
Mijają długie godziny, zanim dostrzesz do pierwszego schronienia.
Levi wyjechał kilka chwil przed tobą. Jego transport powinien być niedaleko, ale mimo to nie spotykasz go podczas tej 2 dniowej drogi.
Do bazy dojeżdzasz późnym wieczorem. Woźnica wysuwa dłoń w twoją stronę i pyta, czy nie pomóc z walizką.
- Nie mam bagażu. -
Uśmiechasz się. Jesteś w domu.
***
I oto jesteś, wśród ludzi których znasz i kształtów, które rozpoznajesz. Zapach potu i krwi, nieprzyjemny dźwięk uderzenia stali o stal, krzyki żołnierzy.
Witasz się z towarzyszami z korpusu 104, z kadetami których kojarzysz z bitwy o Hiroszime - wyglądają dojrzałej niż wcześniej. Nie jesteś pewna, czy to dobrze czy źle.
Levi już tam jest. Podajecie sobie ręce jakbyście widzieli się pierwszy raz. Wszyscy patrzą. Uśmiechasz się, niemal porozumiewawczo.
Dostajesz sprzęt, dostajesz ubrania na zmianę, dostajesz kołdrę i własne posłanie. Wszystko jest jak należy.
Jest cicho i większość żołnierzy już śpi, kiedy szukasz miejsca w którym mogłabyś się osiąść. Bezszelestnie przemykasz między chatami.
Przystajesz przed pokojem Mikasy i Sashy. Napewno by cię przyjęły, musisz tylko poprosić. W dłoniach dźwigasz wszystkie swoje rzeczy, biała pościel wysuwa ci z rąk.
Już masz zapukać, ale rezygnujesz. Obracasz się na pięcie i idziesz w zupełnie inną stronę.
W końcu udaje ci się znaleźć miejsce Levia. Pukasz, ale długo nikt nie odpowida. Już masz odchodzić, gdy słyszysz skrzypienie otwieranych drzwi.
Levi patrzy na ciebie w milczeniu. Przez chwilę jest zaskoczony, ale zaraz rozgląda się po okolicy i macha ręką na znak, że możesz wejść.
Rzucasz swoją pościel na krzesło i wieszasz kurtkę na wieszaku. W pokoju jest nieskazitelnie czysto. Zamykasz za sobą drzwi.
I właśnie tak zamieszkujecie razem. Bez słów.
Łóżko jest jedno.
Wieczorem leżysz na boku, by bezwstydnie na niego popatrzeć. Jego ostre rysy twarzy skupione w jednej całości. Poranione knykcie i idealnie przycięte paznokcie. Gdy obraca głowę, jego czarne włosy opadają na tył głowy.
- Są długie. Dlaczego są takie długie? -
Ostrożnie dotykasz jego pleców.
- Dziś je zetnę. -
Tłumaczy.
- Sam? Potrafisz coś takiego? -
- No a jak? W odziale zwiadowczym nie ma fryzjerów. -
Milkniesz na chwilę
- Też muszę to zrobić. Czekaj.
Zrywasz się z miejsca i kierujesz się do drzwi.
Levi również się podnosi. W łazience oglądasz swoje włosy w lustrze.
Łapiesz za nożyczki.
- Chyba zetnę gdzieś... tyle? -
- Hej, odłóż to. -
- I tak muszę je skrócić przed treningiem. Lepiej mieć to za sobą. -
Zanim uda ci się wykonać pierwsze cięcie, mężczyzna wyrywa ci nożyczki z rąk.
- Obróć się. -
Rozkazuję. Nie ruszasz się.
- Obróć się, proszę. -
Odkręcasz się o sto osiemdziesiąt stopni, opierając dłonie na łazienkowym blacie. Levi przeczesuje twoje włosy palcami. Wzdrygasz się.
- Nigdy nie robiłem tego komuś. Może wyjść źle. -
Wzruszasz ramionami.
- Napewno nie gorzej niż mi. -
Zamykasz oczy, gdy kosmyki twoich włosów opadają na posadzkę. Levi staje na palcach, by dosięgnąć twojego przedziałka. Ledwo zachowujesz powagę.
- Widziałem to. -
Mówi. Śmiejesz się.
- Przepraszam. Naprawdę przepraszam.
- Jasne. Już dawno skopałbym Ci tyłek, gdyby nie... -
Przerywa.
- Gdyby nie co? -
Cisza.
- Levi, gdyby nie co? -
Obracasz się w jego stronę. Wasze oczy się spotykają. Twój oddech przyspiesza.
Levi podnosi dłoń i odcina kolejny kosmyk tuż przy twojej twarzy.
- C-co ty robisz?!
- Grzywkę. Nie ruszaj się. -
Chcesz zaprotestować, ale nożyczki przelatują obok twojego policzka.
Dłonie Levia przejeżdżają po twoim czole, gdy odgarnia na bok pojedyncze pasemka.
Jego palce zatrzymują się na twojej skórze o sekundę za długo. Zauważasz to.
- I co? Jak to wygląda?
Pytasz jednak jakby nigdy nic.
- Źle. Chyba. -
Obracasz się, by zobaczyć swoje odbicie w lustrze. Włosy okalają twoją twarz, a w dodatku masz przesunięty przedziałek.
- Podoba mi się. -
Mruczysz pod nosem.
- Serio?
- Tak, serio. Ale będą mi wpadać do oczu.
- Możesz je upiąć. Pokarze ci jak.
Pokazuje ci. Potem sprzątacie całą łazienkę. Rozczesujesz włosy i myjesz je dziwnie pachnącym szamponem. Mokra grzywka przkleja ci się so czoła.
- Wyglądam trochę jak ty. -
Stwierdzasz, wychodząc z pokoju. Levi siedzi na krześle i sączy herbatę z filiżanki.
- Moja... moja matka. To po niej. -
- Naprawdę?
- Jak byłem mały, to widziałem jak je ścina. Trochę ją teraz przypominasz. Zawsze ją przypominałaś. -
Podnosisz brwi.
- O to ci wtedy chodziło? Przy naszym pierwszym spotkaniu? -
- Nie, wtedy chodziło o Isabel. -
Levi pociąga łyk z filiżanki.
- Każdego z nich przypominasz po trochu.
Siadasz na łóżku, podkulając nogi.
- To dziwne. Mi nie przypominasz nikogo. -
Mężczyzna spuszcza wzrok.
- Nie? -
- Nie. Prędzej jakąś rzecz. -
- Rzecz? -
- Tak. No nie wiem... na przykład Jean mi się kojarzy z koniem.
Levi prycha.
- On się każdemu kojarzy z koniem.
- No dobra, no to Mikasa jest zachodem słońca. Takim ostrym i smutnym.
- Smutnym?
- Tak. Ty też jesteś smutny. Jak rozlany atrament.
- Jestem smutny?
- Smutny i piękny. -
Levi podnosi wzrok.
- To głupie. -
- Może i tak. Daj mi łyk herbaty. -
Mężczyzna odsuwa filiżankę.
- Nie. To niehigieniczne. -
- No dalej, tylko jeden-
- Nie. -
Wzdychasz ciężko.
- Kocham cię Levi, ale ta twoja obsesja na punkcie zarazków czasem mnie dobija. -
Opadasz na materac.
Zaraz, co ty powiedziałaś?
- Ja... zrobię Ci drugą. -
Stwierdza niepewnie. Gdy się obraca, przewracasz się na brzuch i krzyczysz w poduszkę.
𓍊𓋼𓍊𖡼.𖤣𖥧𖡼.𖤣𖥧𓋼𓍊𓋼
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top