12

Gdy Budzisz się po raz drugi, wszystko jest inne. W powietrzu unosi się słodki zapach którego nie umiesz rozpoznać. Jest ci ciepło, może nawet gorącą, tak, że czujesz się jakbyś się topiła. Krople potu spływają po twojej twarzy i powoli zaczynasz rozpoznawać przedmioty - poduszkę pod twoją głową, kubek herbaty, pościel koloru kości słoniowej. 

Zamykasz oczy i znów tracisz przytomność. Dzieje się to wiele razy, tak, że nie jesteś w stanie zliczyć który raz pojawiasz się w tym samym pokoju. Nie wiesz ile czasu mija. 

Czujesz ból który nigdy nie znika, poza momentami gdy udaje ci się zapaść w krótki sen. Wpatrujesz się w sufit. Ktoś zmienia ci bandaże i wlewa ci gorący napój do ust, i tak mijają całe godziny, całe dni. 

To dość ciężka tortura.

Po pewnym czasie udaje ci się  zapamiętać imiona pielęgniarek i nazwy lekarstw, które podają ci na tacach wraz z posiłkiem. Prosisz kobiety, by opowiedziały ci coś o wojnie, pytasz o wieści z pola bitwy, ale większość odpowiada wymijająco. 

Melancholijny ton i uspokajające dłonie nigdy nie zwiastowały nic dobrego.

- Co przede mną ukrywacie? -

Pytasz pewnego dnia, gdy jakieś nieznane ręce kładą ci zimny ręcznik na czole. 

- Ależ nic, panienko. Odpocznij i nie martw się niczym -

Traktują cię tu jak jebaną wariatke. Po prostu chcesz wrócić do domu. 

Wpatrujesz cię w wazon stojący na szafce nocnej obok twojego posłania. Sama nie wiesz kiedy ktoś go tam postawił. Wszystko zlewa się tutaj w jedno.

Mimo oporu z twoich oczu płyną łzy, skapują na białą pościel i mniej już białe bandaże. Nie możesz się uspokoić, sama już nie wiesz dlaczego płaczesz, ale czujesz się bezsilna i to doprowadzam cię do szału. Chciałabyś coś rozwalić, rozpętać kolejną pierdoloną rewolucje, ale nie masz nawet siły sama dojść do łazienki.

Czasem podejrzewasz, że to wszystko tylko bardzo okrutny sen. Może już dawno umarłaś, a teraz twoja dusza na zawsze już pozostanie w tym męczącym błędnym kole. Myślisz o Leviu - czy to wszystko w ogóle miało miejsce?

Bezsilna wpatrujesz się w sufit, po twoim czole spływa kropla potu. Próbujesz się obrócić, aby spojrzeć przez okno - i wtedy to dostrzegasz.

Kurtka. Brązowa, z logiem oddziału zwiadowców na plecach, przewieszona przez krzesło. Czujesz jakby twoje serce na moment się zatrzymało.

A więc jednak. Widok materiału przynosi ci niespodziewane ukojenie. Zamykasz oczy i znowu zasypiasz. Od teraz zamiast gapić się na sklepienie po prostu obserwujesz te kurtkę. Wyobrażasz sobie, że to on tam siedzi - Levi Ackerman, o zmęczonych oczach i włosach opadających na czoło.

Jesteś pewna, że to utrzymuje cie przy życiu.

***

Po 17 dniach zaczynasz mówić. Palce w twoich dłoniach odzyskują czucie, noga nie boli już tak bardzo jak wcześniej i jesteś w stanie samodzielnie zjeść pełny posiłek.  

Właśnie tego dnia, przychodzą do ciebie. Connie, Sasha i Mikasa. Nie możesz uwierzyć własnym oczom.

Wszyscy żyją. 

- Więc co się ze mną stało? -

Connie z Sashą siedzą na łóżku i wyciągają z torby saszetkę napoczętych herbatników. Mikasa stoi przy oknie i opiera się o ściane.

- Zebrałaś tytanów, wezwałaś posiłki a potem spadłaś z dachu. -

- I przy okazji rozwaliłaś sobie głowe.

Connie rzuca ci herbatnik.

- Świetnie. A co z tytanem? Sama się nie wydostałam. Skończył mi się gaz i byłam ranna. 

Sasha pochyla się na krześle.

- Uratował cię.

- Kto? -

- Ackerman. -

Marszczysz brwi. Przecież to niemożliwe.

- Levi? On był w środkowej formacji! -

- Nie, nie Levi. -

Connie kręci głową.

- Mikasa Ackerman. -

Podnosisz wzrok. Dziewczyna patrzy na ciebie z ukosa, oparta o ściane.

- Naprawdę? -

Pytasz zdziwiona. Czarnowłosa wzrusza ramionami.

- Zobaczyłam flare. Kryłyśmy się w ruinach domu. Rozmawiałyśmy. Nie pamiętasz tego? -

Przecierasz oczy dłonią.

- Nie. Nic a nic. -

Zbyt długi pobyt w szpitalu musiał namieszać ci w głowie.

- A co było potem? -

- Znaleźli was godzinę później, po zakończeniu misji. Opatrzyli co nogę, ale ciągle traciłaś przytomność. -

-Po zakończeniu misji? Czyli się udało?

- Hiroszima odbita. Trzydziestu sześciu martwych. -

Przełykasz ślinę.

- Mayumi nie żyje, prawda? -

Pytasz zrezygnowana. Sasha I Connie opuszczają głowy. Ich milczenie jest dla ciebie odpowiedzią.

Niby wiedziałaś, że to nieuniknione, ale mimo to czujesz gule w gardle. Opuszczasz wzrok.

- Herbatnika? -

Kręcisz głową z niedowierzaniem, odbierając krakers od Sashy.

- Ty to masz wyczucie, ziemniaczaro. -

Godzinę później wychodzą. Obserwujesz ich, gdy opuszczają pokój.

Mikasa nagle się zatrzymujecie. Zamyka drzwi i obraca się do ciebie na pięcie.

- Musisz mu powiedzieć. -

Zdezorientowana podnosisz brwi.

- Co takiego i komu mam powiedzieć?

- Levi'owi, co do niego czujesz.

Niemal nie ksztusisz się własną śliną.

- C-co -

- Skończ. Wszyscy wiemy co wiemy.

- Mikasa, skąd… znaczy, dlaczego tak myślisz? Że ja i on...? -

Dziewczyna nie spuszcza z ciebie wzroku.

- W Hiroszimie straciłaś przytomność. Ale mówiłaś przez sen. -

Szeroko otwierasz oczy.

- Powtarzałaś jego imię. Levi, Levi, Levi…

- Dobra już dobra! -

Krzyżujesz ramiona.

- Może ty pierwsza powiesz Erenowi, co?

Mikasa wydaje się teraz równie zaskoczona co ty, ale zaraz poważnieje.

- To jest co innego. -

Chcesz coś odpowiedzieć, ale dziewczyna już na ciebie nie patrzy.

- Powinnaś to zrobić. Nie wiadomo, czy potem będziesz miała okazję. -

Po czym wychodzi, zostawiając cię samą ze swoimi myślami.

***

Odwiedza cię jeszcze garstka młodszych kadetów, mężczyźni którymi przewodziłaś z Mikasą i dwie dziewczyny. Rozmawiacie o nieistotnych rzeczach, o emocjach i planach na przyszłość, aż w końcu wychodzą.

Reszta dnia mija ci dość szybko, gdy nagle słyszysz ciche pukanie do drzwi. Nie zdążysz odpowiedzieć, gdy do pokoju wchodzi mężczyzna. Od razu go rozpoznajesz - gdy stoi we framudze drzwi, sięga zaledwie do jej połowy.

Nie wiesz co powiedzieć. Patrzysz na niego bez słowa.

- Um, ja… -

- Nic nie mów. -

Levi przechodzi przez pokój I rozsiada na krześle obok ciebie, zakładając nogę na nogę.

Patrzy na ciebie surowo. Czujesz znajome ciepło w okolicy żeber. Tak dawno nie patrzyłaś w te oczy.

- Zrobiłem Ci herbatę. -

Mówi kapitan bez słowa wstępu. Stawia kubek z gorącą cieczą na twojej szafce nocnej. Przyglądasz się parze unoszącej się wysoko ponad naczynie.

Patrzysz na niego kpiąco

- No co? 

Pyta spod przymrużonych brwi.

- Prawie umarłam i to jest twoja odpowiedź?

Kapitan prycha.

- Zamknij się i pij. -

Sięgasz po kubek. Brzegi naczynia parzą twoje ręce, więc opierasz je o pościel. Gdy w końcu bierzesz pierwszy łyk, mało nie opadasz sobie języka 

- Ostrożnie. -

Syczy Levi. Wypijasz reszte, tym razem powoli z namysłem. Smak herbaty pobudza twoje zmysły.

- Więc, Levi. -

Mówisz niedbale.

- Nie spytasz mnie jak się czuję?- 

Meżczyzna mruga poirytowany.

- Jak się czujesz? 

- Jak gówno. Dzięki, że pytasz. -

Przewraca oczami.

Odstawiasz kubek na szafkę, ale czujesz nagłe ukłucie w ramieniu. Krzywisz się.

- Kurwa. Ja chyba… -

- Krwawisz. -

Levi wstaje z miejsca i dotyka twojego ramienia. 

- Pękły ci szwy. - 

Stwierdza i dopada biurka naprzeciwko pokoju.

- Uh… Jesteś pewien? Bo ja mogę wezwać pielęgniarkę albo… AŁA -

Levi powoli odwija nasiąknięty krwią bandaż. Nawleka nić na igłę i przybliża ją do twojej skóry. 

- To będzie bolało jak suka. -

Ostrzega.

- Nie lepiej wezwać lekarza czy coś?

- Ta, przed czy po tym jak się wykrwawisz? 

Bierzesz głęboki wdech.

- Dobra, zaczynaj -

Żałujesz swoich słów. Zaciskasz zęby I chcesz złapać pościel, ale napotykasz się na dłoń Levia. Ściskasz ją mocno i zamykasz oczy.

Gdy kończy, pielęgniarka wchodzi do pokoju. Zastaje zakrwawionego kapitana, grzebiącego przy twoim ramieniu przy pomocy igły.

- Co tutaj się… -

- Jesteśmy zajęci! -

Krzyczysz z drugiego końca pokoju.

- Ale… -

Levi zatrzaskuje drzwi przed nosem pielęgniarki i kręci głową z niedowierzaniem.

- Wścibska kobieta -

Mówi cicho. Mimowolnie śmiejesz się pod nosem. Na twarzy Levia też dostrzegasz cień słabego uśmiechu. Wpatrujesz się w niego, próbując go zapamiętać. 

Zaraz potem zmienia twój bandaż na czysty i upewnia się, że wszystko trzyma się tak jak należy. Obserwujesz go gdy ze skupieniem próbuję zmyć krew z szafki nocnej. 

Na koniec podaję Ci wilgotny ręcznik i wskazuje na Twoje dłonie.

- Masz. Wytrzyj się. -

Patrzysz na niego z powątpiewaniem. 

- Macie tu coś na zmianę? -

Levi próbuję ściągnąć z siebie koszulę, której rękawy całe nasiąkły czerwienią. Wskazujesz na szafkę.

- W jednej z nich powinno się coś znaleźć -

Mężczyzna podchodzi do niej, aż wyciąga z niego szara płachte wyglądającą jak połączenie sukienki z fartuchem.

- No dalej, kapitanie. Nie mamy tu innych ubrań. -

- Wolałbym paradować nago niż to założyć. 

Wzruszasz ramionami. 

- Nikt cię nie zatrzymuje. -

Levi patrzy na ciebie z kamienną twarzą. Wlepiasz wzrok w podłogę.

- ...albo i nie. -

Gdy mija pół godziny, siedzicie razem, oboje w nie gustownych, szpitalnych ubraniach i popijacie kolejną herbatę. 

- Przyszedłeś, bo masz wyrzuty sumienia? -

Wypalasz niespodziewanie. Levi unosi wzrok znad swojej filiżanki.

- Przyszedłem, żeby zrobić ci herbatę.

Powoli kiwasz głową. Wierzysz mu.

- Okej, Levi. -

Nie umiesz ukryć kolejnego uśmiechu.

𓍊𓋼𓍊𖡼.𖤣𖥧𖡼.𖤣𖥧𓋼𓍊𓋼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top