1

Na wsi pachnie trawą i wilgotnym powietrzem.

Przywożą cię wieczorem, gdy słońce zaszło już za horyzont i wokoło lata masa owadów. Powoli wychodzisz z wozu, przecierając oczy. Woźnica pyta, czy potrzebujesz pomocy z bagażem. Kręcisz głową.

- Nie mam bagażu. -

Mówisz i odchodzisz.

***

I oto Y/N Y/S wraca na swoją służbę. Niepewnym krokiem kierujesz się do najbliższego budynku zrobionego z drewnianych pali. Przyspieszasz kroku, gdy tylko czujesz zapach jedzenia.

Nie otrzymujesz niestety żadnego uroczystego powitania. Gdy wchodzisz do drewnianej chaty, nikt nawet cię nie zauważa. 

- Halo? -

Wszystkie spojrzenia padają na ciebie. Z ławki powstaje chłopak, brunet z niebieskimi oczami. Zbliża się do ciebie. 

- To ty? -

Pyta prosto z mostu.

- Z drogi, idioto, nie tak to się robi.

Spycha go na bok jakiś drugi mężczyzna, jest wyższy i ma jaśniejsze włosy.

- Jesteś tą dziewczyną, która miała przyjechać do naszego kampusu? Dziewczyna z… -

- Obozu więzennego. Zgadza się. -

Rozpuszczono plotkę, że powodem twojej nieobecności była koleja odsiadka w więzieniu. Mocno mijało się to z prawdą, ale wolałaś by ludzie brali cię za przestępczynie niż słabeuszkę.

Chłopak wyciąga przed siebie dłoń. 

- Jean Keirstein -

- Y/N. -

Obracasz głowę w stronę drugiego z nich.

- Eren, tak? -

Chłopak kiwa głową.

- Walczyliśmy razem o Trost. Pewnie nie pamiętasz, miałeś wtedy z 15 metrów.

Patrzy na ciebie osłupiały. Mijasz go, nie dając mu czasu na odpowiedź.

- Macie tu jakieś jedzenie? -

Burczy ci w brzuchu. Ostatnio nie miałaś okazji jeść czegokolwiek, w dodatku podczas drogi zatrzymaliście się tylko kilka razy aby móc coś zjeść. 
Spoglądasz na kuchnię.

- Um, tak, Sasha właśnie… -

Do pokoju wbiega brunetka niosąc tacę pełną kartofli. Wyglądają na jeszcze ciepłe. Gdy dziewczyna cię widzi, przystaje na chwile.

- Oh. -

Mija cię i ostrożnie odstawia tacę.

- Jestem Sasha -

Mówi z pełnymi ustami.

-Y/N

- Czekaliśmy na ciebie, Y/N. Kapitan mówił, że się dziś zjawisz. Jesteś w samą porę… -

Zanim zdąży dokończyć, ty już dobierasz się do tacy z ziemniakami. Gorącą skórką parzy ci ręce.

Sasha chce coś powiedzieć, ale jej kompani ją powstrzymują. Szepczą coś między sobą, podczas gdy ty spożywasz posiłek. 

- Nie jadłam tak wiele od paru lat. W więzieniu prawie nas nie karmią. -

Mówisz w końcu i wypijasz jeszcze cały dzbanek wody.

- Ja… pójdę po więcej picia. -

Mówi dziewczyna z kucykiem i znika w kuchni. Siadasz na chwilę aby odetchnąć.

- Przepraszam, ja… -

Hałas budzi resztę domowników, a do pokoju wchodzą kolejne dwie postacie. Jedna to blondyn z jasnymi oczami, a druga to dziewczyna o kruczoczarnych włosach.

- Mikasa Ackerman?

Pytasz głośno, na co dziewczyna lekko się dziwi.
 
- Zgadza się.

- Słyszałam o tobie. Podobno całkiem dobrze tniesz. Tytanów, rzecz jasna.

Nastaje cisza.

- Cholera, a o mnie nie słyszałaś?
- Przymknij się, koni łbie!
- Ja jestem Armin Arlert! -

Chłopak podbiega do ciebie i potrząsa twoją ręką, szeroko się uśmiechając. Jego oczy lśnią.

- Witaj Armin. -

Odpowiadasz. 

Rozmawiacie przez chwile, ale oczy same ci się zamykają. 

- Jest już późno. Mikasa zaprowadzi cię do pokoju. Prawda Mikasa? -

Dziewczyna nie jest zachwycona, ale rusza do pomieszczenia. Idziesz za nią, ale nagle stajesz jak wryta.

Przed tobą idzie człowiek. Nie ma ubrania.

- Jasna cholera, Connie! -

Jean odciąga cię i zakrywa ci oczy.

- Mówiłem Ci, żebyś nie chodził goły po naszej WSPÓLNEJ PRZESTRZENI -

- Jebany ekshibicjonista!

- Czy ktoś może dać mu jakiś ręcznik?

- Y/N, naprawdę przepraszamy...

Uśmiechasz się po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. 

W ten sposób poznajesz korpus 104.

***
Budzisz się wcześniej niż reszta. Nie masz co robić, więc przebierasz się w strój korpusu zwiadowczego i zaparzasz sobie herbatę.

Gdy wracasz do łóżka, dziewczyny już nie śpią. Siadasz na swojej pryczy, powoli sącząc herbatę z kubka.

- Więc… jest nas tylko trzy? -

Sasha podnosi na ciebie wzrok znad t-shirtu który właśnie miała założyć.

- Co? O tak, jest jeszcze Hange, jedna z przywódców. Było nas więcej zanim… 

Ucina i milknie. Bierzesz kolejny łyk herbaty.

Przez chwilę jest cicho. 

- Twój kubek. - 

Odzywa się Mikasa.

- Co z nim nie tak?

- Nie jest twój. -

Unosisz brwi.

- A więc czyj?

- Mój. -

We framudze drzwi staje mężczyzna. Jest niski i dobrze zbudowany, ma ciemne włosy, które opadają mu na czoło. Przypatrujesz się mu. Czy to jest…

- Kapitan Levi! Jak miło -

Sasha Macha rękami, próbując odciągnąć od ciebie uwagę.

- Pijesz moją herbatę, z mojego kubka. Mógłbym się dowiedzieć czemu zawdzięczam tę impertynencję? -

Pyta kapitan. Spoglądasz na niego zdezorientowana.

- Nie wiedziałam, że jest Pana.

- Wiedziałaś też, że nie jest twój.

- Mam go Panu oddać?

Mężczyzna podchodzi do ciebie wolnym krokiem.

- Zarazki. W tym domu ich nie akceptujemy. Umyjesz ten kubek dziesięć razy i już nigdy więcej się z niego nie napijesz. Zrozumiano? -

Chcesz mu coś odpowiedzieć, ale przypominasz sobie smak ziemniaków z wczoraj i śmiech nowo poznanych kolegów. Nie chcesz znowu wylądować na pracach społecznych. Musisz się postarać.

- Oczywiście, Levi. -

- KAPITANIE Levi -

Salutujesz i wychodzisz z pokoju.

- A wy? Za 15 minut chce was widzieć na treningu. -

Głos kapitana Levi'a można usłyszeć nawet tutaj.

Przewracasz oczami. Już czujesz, jak bardzo znienawidzisz tego człowieka.

𓍊𓋼𓍊𖡼.𖤣𖥧𖡼.𖤣𖥧𓋼𓍊𓋼

zdziwisz się, Y/N.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top