9
16 sierpnia 2018, czwartek.
Dzisiaj, drogi pamiętniczku, postanowiłem opisać, jak wygląda moja typowa terapia w tym cholernym ośrodku z obłąkanym idiotą.
Brzmi konkretnie, nieprawdaż?
Ten cudowny czas zaczynam od wejścia do dużego, dość kolorowego budynku, udaniu się do windy, a następnie do sali z numerem dwadzieścia na drugim piętrze.
Jest to na tyle monotonne i nieciekawe, że sam najchętniej skończyłbym na tym, ale niestety, kontynuując.
Kółko różańcowe zaczyna swoje posiedzenie od ustawienia krzesełek na kolorowym dywanie, dokładnie, wracamy do czasów przedszkola. Zazwyczaj ja przychodzę jeszcze przed naszą "opiekunką", siedzę zawsze na niebieskim krześle ustawionym obok zabawek podobnych do pluszaków, niestety nie wyglądają jak one.
Zawsze mam wrażenie, że maltretowany przez młodszych pacjentów królik spogląda na mnie kaprawym okiem.
Aż strach pomyśleć, co muszą odczuwać uczęszczający na wieczorne zajęcia.
Bądź co bądź następne przychodziły anorektyczki, zawsze się zastanawiałem...
Skoro mają tak chude i delikatne ciała, to czy łatwo jest im wyrwać kości?
Niestety, jeszcze się tego nie dowiem.
Następnie przychodzili ludzie po próbach samobójczych i reszta tego cudownego towarzystwa.
Na końcu pojawiał się straszny optymista, zachowywał się, jakby był na jakiś mocnych narkotykach działających do usranego końca.
Dzisiaj również to się działo, porozstawiał nas po kątach, traktował jak małe, bezbronne dzieci i puścił bajkę.
Tak, dobrze to widać, bajkę.
Ten człowiek słynie ze swoich niekonwencjonalnych metod, ale nie myślałem, że aż takich.
Było to co najwyżej dziwne. Nie komentowałem głośno, zdecydowałem się być spokojniejszy, zwłaszcza, że ponoć ci specjalnej troski maja gorzej.
Po obejrzeniu tego gniotu dla młodszego pokolenia wybudziłem się z czterdziestominutowego snu i wróciłem do "słuchania" tego, co terapeuta ma do powiedzenia.
Innymi słowy: pogadanka dotyczyła tęczy, tolerancji, kucyków, bycia wewnętrznym dzieckiem i takich podobnych rzeczy.
Interesujące. Niezwykle.
Myślałem, że odpłynę, ale jakoś się przemogłem, kiedy ta chodząca kupa szczęścia poruszyła temat pracy w grupie.
Każdy z nas musiał opowiedzieć, co charakteryzuje jego wewnętrzne dziecko. Wszyscy opowiadali coś o pluszakach, miłych uczuciach w sercu, a ja?
Powiedziałem tylko jedno, dość zaskakujące słowo: krzyk.
Nie miałem za łatwo w dzieciństwie, ale to chyba temat na następną notkę, myślę, że w taki sposób będzie lepiej określić to, co czuję.
Nienawidzę tej terapii, nienawidzę tych debili, nienawidzę życia.
Po co mi ono?
Nie powinienem się urodzić, to powiedziano mi za dziecka i tego od tamtego czasu się trzymam.
Skoro inni mówią tyle bzdur, czemu ja nie powiem kolejnej?
Dzisiejszej nocy nikt nie musi się bać.
Żartowałem.
Śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top