Rozdział VI

Część I - W głębi mroku

Leżałem na łóżku, wpatrując się w sufit, który wydawał się coraz bardziej przytłaczający. Dostałem tę pracę. Tak po prostu. Nawet się nie postarałem – wręcz przeciwnie – zrobiłem wszystko, żeby tej pieprzonej fuchy nie dostać. A jednak... odpowiedź przyszła w mniej niż dwie godziny.

Szok? To mało powiedziane. Siedziało mi w głowie jedno pytanie – czy ta kobieta dała mi tę pracę po złości? Bo jakie inne wyjaśnienie mogłoby istnieć? Nie miałem doświadczenia, nie miałem motywacji, nie miałem nawet ochoty brać udziału w tej rozmowie. A jednak teraz miałem się tam stawić, jakby los postanowił kopnąć mnie w dupę i powiedzieć: ,,Nie chciałeś? No to masz na przekór."

Jeśli rzeczywiście zamierzałem pojawić się w barze, miałem dokładnie trzy godziny na zebranie się do kupy. Z jednej strony mogłem to po prostu olać. Nie byłem nikomu nic winien, a już na pewno nie tej kobiecie, która mówiła coś o wyrywaniu nóg z dupy. Ale z drugiej strony... była to okazja. Szansa na to, by pokazać dziadkowi, że dałem radę. Że potrafię mieć choćby jedną, maleńką namiastkę „normalnego życia", nawet jeśli byłaby to tylko iluzja, a ja balansowałbym na krawędzi jak zawsze.

Przewracałem się z boku na bok, kalkulując wszystkie plusy i minusy, aż w końcu całkiem mnie to zmęczyło. Czułem, jak powieki zaczynają mi ciążyć, a umysł powoli odpływał w stan półsnu. Jeden dzień w Amsterdamie wystarczył, by wyssać ze mnie energię, którą gromadziłem przez kilka ostatnich dni. Z każdą minutą coraz bardziej skłaniałem się ku rezygnacji. W głowie miałem już ułożony cały plan – nie pojawię się, nie odbiorę telefonu, po prostu zniknę. W końcu nie podpisywałem jeszcze żadnej umowy. Ale gdy prawie podjąłem tę decyzję, coś nagle kliknęło w mojej głowie.

Zwiastun pomysłu.

Jedna myśl, jedna iskra, która jak elektryczny impuls rozpaliła moje neurony. Oczy same zaczęły błądzić po pokoju w poszukiwaniu czegoś... czegoś konkretnego.

Mojej skrzynki zguby.

Była tam. Stała na komodzie, nieruszona od mojego powrotu. Metalowe pudełko, w którym zamknąłem swoją wolność, swój escape door, swoją własną katastrofę na życzenie. Wystarczyło ją otworzyć. Wystarczyło sięgnąć po jedną tabletkę, jeden proszek, jeden gram czegoś, co pozwoliłoby mi nie czuć tego wszystkiego. Nie czuć ciężaru decyzji. Nie czuć, że jestem w jakimś gównianym punkcie życia, w którym zatrudniają mnie wbrew mojej woli.

Mało tego, jeśli wezmę trochę amfetaminy, nie stanie się nic złego. Właściwie wręcz przeciwnie – zrobię sobie przysługę. Usprawnię swój umysł, rozruszam zardzewiałe tryby, wprawię w ruch maszynę, która od tygodni stała bezczynnie. To tylko chemiczny doping, nic więcej. Taki zastrzyk energii, żeby nie wyjść tam jak przegrany.

Nie analizowałem „przeciw". Po co, skoro argumentów „za" było tak dużo. Skoro wystarczyło tak niewiele, by wszystko stało się prostsze.

Wziąłem jeden z pięciu woreczków. Małe paczuszki, spakowane jak prezent dla desperata, po dwa gramy każda. Idealna dawka iluzji kontroli.

Wysypałem na blat biurka małego szczura – szybkiego, sprytnego, idealnego. Bez wahania wciągnąłem go nosem, jakbym zaciągał się nowym życiem. Byłem gotowy. Resztę zgarnąłem, schowałem do woreczka i wsunąłem go do kieszeni spodni. Nie wystarczy raz – poprawki będą konieczne, życie to przecież teatr, a ja muszę dbać o swoją rolę.

Poszedłem do łazienki. W lustrze odbijał się ten sam ja, jeszcze bez zmian. Ale one niebawem przyjdą, zawsze przychodzą.

Za kilka godzin moje źrenice rozleją się jak kałuże smoły, zdradzając, że jestem naćpany. Zęby będą bolały od zaciskania szczęki, skóra zacznie lepić się do ubrania, a przez ciało przepłyną poty i dreszcze, jakby system przegrzewał się od środka.

Ale teraz? Teraz jestem szybki, a umysł cichy.

W takim stanie mogę iść odegrać przedstawienie.

Wyszedłem z mieszkania wcześniej, choć nie był to zamierzony ruch, a raczej naturalna konsekwencja tego, że pot zalewał mnie jak w trakcie ucieczki przed pieprzonym pożarem. Czułem, jak wilgotna koszulka zaczyna mnie drażnić, przyklejała się do ciała, jakby chciała mnie udusić, więc zerwałem ją z siebie i zmieniłem na pierwszą lepszą, która wpadła mi w ręce. Zanim wyszedłem, zalałem się litrem perfum i dezodorantu – ot, standardowa próba zamaskowania czegoś, co i tak miało zdradzić mnie później.

Wyszedłem na ulicę, wsiadłem do auta. Po chwili odpaliłem silnik, włączyłem muzykę, ale nie ruszyłem. Coś przykuło mój wzrok.

W oddali dostrzegłem rudą dziewczynę. Kołatało mi się po głowie, skąd ją znam. Sekunda wystarczyła, bym przypomniał sobie, że to ta sama, z którą Tess rozmawiała na szkolnym korytarzu. Coś mnie ścisnęło w żołądku. Nie dlatego, że ją widziałem. Przestraszyłem się, że Tess może być blisko. A na to nie byłem gotowy.

Siedziałem w aucie nieruchomo, czując, jak moje serce przyspiesza, nie z powodu dragów, a pierdolonej paranoi. Ale Tess się nie pojawiła. Nie była tam. Odetchnąłem, opierając głowę o zagłówek.

Ze spokojem wcisnąłem gaz i ruszyłem w stronę pubu. Dzień próbny. Brzmiało to idiotycznie, biorąc pod uwagę, że zaczynałem wieczorem, ale w sumie co mnie to obchodziło? Nie zamierzałem wnikać w logikę tej roboty.

Zanim wszedłem do lokalu, wciągnąłem jeszcze jedną kreskę. Drobna poprawka, żeby energia nie spadła, żeby umysł pozostał wyciszony, a ciało gotowe do działania. Odczekałem chwilę. Czułem, jak fale adrenaliny znów rozlewają się po moich żyłach, jakbym mógł przenosić góry, a jednocześnie miał kontrolę nad każdą cholerną cząstką rzeczywistości.

Teraz mogłem wejść.

Otworzyłem drzwi i od razu ją zobaczyłem. Szefowa stała z założonymi rękami, wpatrując się we mnie z tym swoim cholernym wrednym uśmieszkiem. Wiedziała.

Nie, nie o tym, co przed chwilą zrobiłem. Nie o tym, że moje źrenice już się powiększały, że moje serce waliło jak popieprzone.

Wiedziała, że myślałem, że wymigałem się z tej pracy. Dała mi do zrozumienia, że jestem w tym pubie, bo ona tego chciała.

Nowa szefowa zaprowadziła mnie za ladę, gdzie od razu poczułem na sobie spojrzenia dwóch osób, które miały mnie uczyć, jak tu funkcjonować. W sumie to współczułem im na wyrost. Po pierwsze, nie byłem żadnym mistrzem w tym fachu, a po drugie, sobota była jednym z tych dni, kiedy na pewno nie było tu miejsca na lenistwo. Właśnie wtedy puby przyciągały najwięcej ludzi – pełno zabieganych gości, pijących, rozbawionych, głośnych. Żadne z tych dwóch nie miało pojęcia, co ich czeka, a ja byłem tym cholernym balastem, który miał tylko dołożyć im pracy. Miało być tłoczno, hałasować, nie dawać chwili wytchnienia.

Pierwsza dziewczyna, Ella, od razu skojarzyła mi się z początku dnia, kiedy to ona była tą, która przyjęła mnie na rozmowie kwalifikacyjnej. Miała coś w sobie, coś takiego... naturalnego. Wydawało mi się, że ona całkiem dobrze ogarniała to miejsce, choć widać było, że również miała dość tej atmosfery, tej codziennej, beznadziejnej rutyny. Tylko jej oczy były pełne czegoś więcej, nieco zmęczenia, ale też jakby... pewności siebie. Rzecz w tym, że ta pewność wcale nie była szczęśliwa. Tylko zdystansowana. Poznałem ją dobrze. I wiedziałem, że za tym wszystkim kryje się coś więcej, coś, czego nie da się ukryć.

Jej towarzysz, Lennart, był kompletnym przeciwieństwem. Chłopak był uśmiechnięty, wyprostowany, na pierwszy rzut oka spokojny i odprężony, jakby nie obchodziło go nic poza swoją rolą w tym pubie. Jego sylwetka przypominała siatkarza, pełną formę, młodość, energię. Gdy spojrzałem na niego, wiedziałem, że był tu już od jakiegoś czasu, że miał doświadczenie, które pomagało mu być tu, gdzie był. W porównaniu do Elli, która patrzyła na mnie z pewnym dystansem, Lennart nie wydawał się zmęczony tą pracą. Wręcz przeciwnie. On czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie.

Po chwili szefowa zniknęła mi gdzieś z oczu. Lennart zauważył moje zdziwienie i bez wahania rzucił, że nie ma się czym przejmować.

— Nie spodziewaj się, że się tu pojawi, bo ona rzadko tu bywa. — powiedział — Przychodzi może raz na pół roku. — dodał, jakby to było coś zupełnie normalnego, jakby jej obecność w tym miejscu nie miała żadnego znaczenia. I wtedy, gdy zrozumiałem, że szefowa była tylko jednym z tych rzadkich duchów w pubie, poczułem dziwną ulgę. Może jednak nie będzie tak źle?

Ella dodała, że zatrudniła mnie nie tylko dlatego, że była złośliwa, ale też przez fakt, że... wpadłem jej w oko. Zdziwiłem się. To naprawdę było dość zaskakujące. Jednak Ella mówiła to serio, a jej wzrok zdradzał coś, co mógłbym rozpoznać, gdybym tylko był uważniejszy. Tylko, że od razu dodała coś, co nieco ostudziło moją nową nadzieję.

— Nie pakuj się w żadne romanse z nią. — powiedziała, patrząc na mnie nieco wymownie. — Szefowa ma męża – prawnika. I to nie byle jakiego. — czułem się, jakby ktoś ostro wyciągnął mnie z błogiego marzenia o tym, że może będziemy razem na jakiejś chwili zapomnienia. — jeśli się w coś wpakujesz, to nie wyjdziesz stąd bez problemów. — dodała, wyraźnie mając na myśli coś, czego nie chciałem wiedzieć.

I wtedy mnie oświeciło – miałem swoje własne problemy, nawet więcej niż mogło się wydawać. Pożądanie, jakie poczułem wobec ponętnej kobiety, musiałem odłożyć na później, bo wiedziałem, że nie tylko jej mąż byłby w stanie mi zaszkodzić. Czułem, że mam sporo za uszami, więc nie chciałem pakować się w coś, co mogło by mi tylko bardziej skomplikować życie.

Szkolenie nie przebiegało zbyt dobrze, co właściwie nie było żadnym zaskoczeniem. Sobota, jak przewidywałem, dawała o sobie znać pełną parą. Pub pękał w szwach, a ja miałem wrażenie, że z każdą minutą ten chaos tylko narastał. Początkowo starałem się po prostu odnaleźć swoje miejsce w tym zgiełku – pozwoliłem im pracować, a ja sam starałem się zapoznać z układem lokalu, rozłożeniem alkoholu, ułożeniem butelek na półkach, sprawdzaniem, jak działa kasa fiskalna. Wszystko to wydawało się proste, chociaż nieco przytłaczające. Zgadzałem się na to, co mi zlecono, bo czułem, że dopóki nie miałem dużej odpowiedzialności, mogłem w miarę komfortowo oddać się przyglądaniu.

Ale z każdą chwilą, jakby na przekór moim chęciom odpoczynku, chaos w pubie rósł. Kiedy ruch zrobił się jeszcze większy, stałem się tym ,,chłopcem na posyłki", biegając z prośbami o lód, szklanki, słomki, alkohole. Co chwilę ktoś mi coś kazał, i nie da się ukryć, że byłem tak pochłonięty tymi fizycznymi zadaniami, że nawet nie musiałem wchodzić w interakcje z klientami. Dzięki temu, mogłem uciec od rozmów, które nie były moją mocną stroną. Czułem się jak robot, który wykonuje zadania bez zadawania zbędnych pytań. Ciało pracowało, głowa była pusta, umysł wyłączony. I to, w tym momencie, sprawiało mi pewną przyjemność. Gdyby to było możliwe, to chyba po prostu zatonąłbym w tym fizycznym znoju, żeby nie musieć myśleć.

Ella i Lennart natomiast rzucali mi od czasu do czasu współczujące spojrzenia, pełne zrozumienia, jakby wiedzieli, co mnie czeka. Jednak w ich oczach nie widziałem tylko współczucia, ale także coś, co przypominało poczucie winy. Może byli zmęczeni, może już nie mieli sił tłumaczyć mi wszystkiego od podstaw. W każdym razie, ich spojrzenia mówiły więcej, niż mogliby wypowiedzieć na głos. Czułem się dziwnie, jakbym był dla nich tym dodatkowym ciężarem w tym miejscu, a przecież nikt nie chciałby być tym, który tylko utrudnia wszystkim życie.

W pewnym momencie, pub zrobił się tak tłoczny, że do lokalu zaczęli przychodzić już tylko stali bywalcy, ci, którzy znali to miejsce od lat i którzy wiedzieli, że dziś po prostu nie znajdą już miejsca. Wtedy to wszystko zaczęło zwalniać, ludzie przestali przychodzić, ale ci, którzy zostali, siedzieli przy swoich stolikach, pijąc i śmiejąc się, nie myśląc o tym, co za chwilę się wydarzy. W tym czasie, nareszcie, zaczęli mi pokazywać, co do czego służy – czyli te wszystkie inne rzeczy, które na pewno miały mi pomóc w kolejnych godzinach pracy. Po chwili zaczęli przekazywać mi najprostsze przepisy na drinki.

Pierwszy, który miałem przygotować, to coś, co odebrałem jako dziwne wyzwanie. Zrób Sex on the Beach – powiedział Lennart, patrząc na mnie z lekkim uśmieszkiem. Nie wiedziałem, czy byli tak dziecinni, że to ich bawiło, czy po prostu zmęczenie dawało im o sobie znać. W każdym razie, wszystko, co miało w sobie słowo ,,seks", zostało momentalnie obracane w żart.

— Oho, Sex on the Beach, co, w końcu zaczynasz się w tym wszystkim odnajdywać? – usłyszałem od Elli, która na pewno starała się rozładować atmosferę. I choć nie miałem z tym nic wspólnego, czułem się jakbym uczestniczył w jakimś cyrku, w którym nie tylko drinki, ale także każde wypowiedziane słowo miało jakąś drugą, ukrytą warstwę.

W takim momencie czułem, że to już nie jest tylko praca. To była cała gra – gra, w której nie wiedziałem, czy jest sens walczyć o coś więcej. Na pewno nie miałem tu miejsca, by poczuć się częścią tej ekipy. Ale musiałem to przetrwać. I może nawet, przy odrobinie szczęścia, przekształcić to wszystko w coś, co wyjdzie mi na dobre.

Nie chodziło o to, że ci ludzie byli źli, czy coś w tym stylu. Wręcz przeciwnie – byli zwyczajni, normalni w sposób, który po prostu przestał mi pasować. Byli tacy... przeciętni, jakby żyli w jakimś równym, przewidywalnym świecie, z jasno określonymi granicami. Tylko że mnie już dawno wyłączono z tej gry. Kiedyś byłem tym, który unikał uwagi, który nie stawiał siebie w centrum. I teraz, kiedy zaczęli traktować mnie jak część tej ekipy, próbując się zaprzyjaźnić, okazywać mi wsparcie – czułem się obco. Przez moment poczułem się wręcz, jakby zniknął mój cień, jakby cała ta niewidzialność, którą pielęgnowałem przez lata, zniknęła w jednej chwili. Może to było dziwne, może egoistyczne, ale zaczęło mi to przeszkadzać. Zamiast poczuć się częścią czegoś, wolałem być nadal tą niezauważoną cząstką, która nie angażuje się w zbędne interakcje.

Wiem, to hipokryzja. Kiedyś pragnąłem, by ktokolwiek o mnie myślał, a teraz nie potrafiłem znieść tego, że poświęcają mi uwagę. To była dziwna gra – ja nie byłem gotów na to, żeby brać w niej udział. A oni? Oni byli tylko ludźmi, którzy próbowali uczynić ten chaos bardziej znośnym, starali się mnie wciągnąć, pomóc, jakby zupełnie nie zauważając, że nie potrafię odnaleźć się w tym wszystkim. Nauczyli mnie kilku prostych rzeczy – jak obsługiwać kasę fiskalną, jak przyrządzać drinki, jak radzić sobie z klientami, którzy przychodzą po swoje ulubione napoje. Gdy do moich rąk trafił pierwszy shaker, poczułem jak ciężar tej odpowiedzialności zstępuje na moje ramiona. I może nie byłem najlepszym barmanem na świecie, ale przynajmniej już potrafiłem zrobić coś, co miało sens. Sex on the Beach, Mojito, Cosmopolitan, Margarita, Tequila Sunrise – nazwy te krążyły w mojej głowie, układając się w rytm pracy, w sposób mechaniczny, jakbym robił coś tak codziennego, jak oddychanie. To wszystko miało stać się częścią moich obowiązków, jakbym już tu był od lat.

Z czasem, kątem oka, dostrzegałem, jak Ella radzi sobie w tym samym chaosie, cicho, poza wzrokiem innych, popijając coś spod lady. Wiedziałem, że nie jest to nic nadzwyczajnego, ale mimo wszystko nie miałem jej tego za złe. Może to było jej rozwiązanie na to szaleństwo, może w ten sposób dawała sobie radę. Lennart raz zwrócił jej uwagę, ale czy ja miałbym się tym przejmować? Sam przecież funkcjonowałem na swoim własnym dopingu, nie mając nic do powiedzenia na temat sposobu, w jaki inni starają się przetrwać w tej rzeczywistości.

Stałem przy kasie, przyjmując kolejne zamówienia, licząc minuty do momentu, w którym będę mógł zrobić coś samodzielnie, bez pomocy, bez podawania innym karty z nazwami alkoholi. Oczekiwałem na swoją szansę, na moment, kiedy stawka będzie wyższa, a ja będę w pełni odpowiedzialny za napój w ręce klienta.

I wtedy, jak w najgorszym z możliwych scenariuszy, z tłumu wyłoniła się ona – Tess. Wraz ze swoją koleżanką weszła do lokalu, a jej twarz była jak cios w brzuch. Blondynka była w zasięgu mojego wzroku, po tym, jak unikałem jej przez tak długi czas, znów stanowiła centrum mojego świata. Zamarłem. Wręcz poczułem, jak powietrze staje się gęstsze, a oddech ugrzązł w mojej gardle. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, Lennart, widząc mój szok, poklepał mnie po plecach, chcąc rozładować atmosferę, z głośnym, żartobliwym tonem mówiąc: ,,Stary, teraz jeszcze nie odpadaj".

Przełknąłem ślinę, starając się ukryć to, co działo się w mojej głowie, i z wymuszonym spokojem, choć serce wciąż waliło mi jak młot, spojrzałem na Tess, na jej błękitne oczy, które teraz były jeszcze bliżej, niż kiedykolwiek przedtem. Zdecydowałem się działać. Wyrwałem się z tego stanu zawieszenia i zapytałem, próbując utrzymać na twarzy obojętny uśmiech: ,,Co podać?". To było jedyne, co mogłem zrobić w tej chwili – powrócić do rutyny, nawet jeśli serce wciąż biło mi w piersi.

Jej reakcja była jak fala, która najpierw uderza w brzeg w lekkim szoku, a potem gładko rozlewa się po piasku, dając poczucie błogości. Spojrzała na mnie z czymś, co było mieszanką rozbawienia i fascynacji, jakby mnie odkrywała na nowo, niczym coś, czego nie spodziewała się spotkać w tym miejscu. Przez chwilę na jej twarzy malowało się zaskoczenie, jakby nie do końca wiedziała, co o mnie myśleć, ale zaraz potem wszystko to przeistoczyło się w uśmiech – taki uroczy, szczery, że momentalnie poczułem jakby czas zwolnił. To był uśmiech, który sprawiał, że wszystkie te godziny spędzone w pracy, cała ta chaosowa atmosfera lokalu, zniknęły. W jednej chwili wszystko stało się lżejsze, łatwiejsze. A ona? Miała w sobie coś, co po prostu przyciągało, a na widok tego uśmiechu, nogi zrobiły się nagle miękkie, jakbym unosił się nad ziemią.

— No proszę, wiem już gdzie się uczysz, teraz wiem, gdzie pracujesz... – jej głos był jak ciepły powiew wiatru w duszny dzień. Zaczęła się uśmiechać jeszcze szerzej, patrząc mi w oczy, a w tych oczach czaiła się jakaś zabawa, jakby znała moje sekrety, jakby wiedziała dokładnie, co się dzieje w mojej głowie. I wtedy, jakby dla pełnej jasności, dodała — Powiedz mi jeszcze, gdzie mieszkasz, a będę mieć komplet najważniejszych informacji, by stać się Twoją psychofanką.

To było zabawne. Czułem, jak coś lekko ściska mnie w gardle, bo jej pewność siebie, ta zuchwała, nieco szalona aura sprawiała, że poczułem się jakbym stał na krawędzi czegoś, co może wyjść całkiem... nieprzewidywalnie. I mimo że miała w oczach coś figlarnego, coś, co wyraźnie wskazywało, że nie mówiła tego do końca poważnie, poczułem lekki niepokój. Poczucie, że może to wszystko nie jest aż takie niewinne, jak się wydaje.

Spojrzałem na nią z lekkim zaciekawieniem, czując, jak wszystko wokół zaczyna nabierać wyraźniejszych konturów, jakby stała się centrum mojego świata. W odpowiedzi na jej śmiech, postanowiłem na chwilę zignorować ten niepokój, który zaczynał krążyć wokół moich myśli. W końcu odpowiedziałem spokojnie:

— Wolałbym, żeby nie doszło do takiej sytuacji— oczywiście, nie były to słowa, które miałyby ją zniechęcić, ale raczej miały na celu ukazanie, że nie jestem tym, który łatwo daje się wciągnąć w taki typ gry. Wolałem skupić się na czymś, co było bardziej w mojej strefie komfortu, na czymś, w czym czułem się pewnie.

— Zamiast tego mogę Ci podać jakiegoś drinka, zamawiasz coś konkretnego? – zapytałem, nie kryjąc w głosie lekkiej nadziei. Chciałem to zrobić dobrze, chciałem zaimponować, choć nie do końca wiedziałem dlaczego. Może to była po prostu potrzeba zaskoczenia jej, może to była chęć udowodnienia sobie, że potrafię coś więcej niż tylko być tłem w tej historii. Może po prostu chciałem poczuć się kimś, kto ma kontrolę, kto nie jest tylko obserwatorem, ale aktywnym uczestnikiem. I wtedy, jakby świat naprawdę stanął po mojej stronie, jej następne słowa były jak wybawienie.

— Co byś mi polecił? — zapytała, patrząc na mnie w taki sposób, jakby to był moment, w którym miałem w rękach klucz do jakiegoś sekretu. Była gotowa, by przyjąć moją rekomendację, a to dawało mi jakąś dziwną pewność siebie. To było jak wyzwanie, jak okazja do zaprezentowania się, a ja już miałem plan, jak sprawić, by ten moment był nasz.

Chciałem jej pokazać, że potrafię coś zrobić, coś, czego się nie spodziewała, że nie jestem tylko tym, którego łatwo zignorować. Że w tej chwili mam władzę nad sytuacją, choć tak naprawdę wszystko zależało tylko od jednej rzeczy – od drinka, którego jej zaraz zaproponuję.

- A może Sex on the beach?

Oparłem się o blat baru i przez krótką chwilę analizowałem to, co właśnie powiedziałem. Sex on the beach – serio? Cały dzień słuchania żartów na ten temat doprowadzał mnie do szału, a teraz sam rzuciłem to na stół, jak jakiś cholerny amator, który nie potrafi powstrzymać języka. Ale nie mogłem tego cofnąć. Słowa padły, a Tess, zamiast się zaśmiać czy przewrócić oczami, spojrzała na mnie w taki sposób, jakbyśmy właśnie stali się częścią jakiejś niepisanej gry. 

— Może być, najpierw Sex on the beach, potem Cigarettes after sex — powiedziała, a jej usta wygięły się w lekkim, ale jednoznacznym uśmiechu. 

Wiem, że to było tylko nawiązanie do piosenki. Wiem, że to zwykła zaczepka. Ale mój umysł już postanowił stworzyć własną interpretację. Scena, którą mi podsunął, była prosta, ale tak intensywna, że przez ułamek sekundy zapomniałem, gdzie jestem. Plaża, miękki piasek pod stopami, ciepłe powietrze pachnące solą, nasze ciała lepkie od morskiej bryzy, zmęczenie i satysfakcja, a potem papieros między jej palcami, który tląc się powoli, rozświetla jej błękitne oczy. 

Nie wiedziałem, czy moja mina mnie zdradziła, ale kiedy znowu na nią spojrzałem, miała ten sam rozbawiony błysk w oczach, jakby doskonale wiedziała, co właśnie przesunęło mi się przez głowę. Nie skomentowała tego, ale jej uśmiech mówił wszystko. 

— No już nie patrz tak na mnie — rzuciła z udawaną pretensją, przyjmując ode mnie drinka. 

Obserwowałem, jak unosi szklankę do ust i bierze pierwszy łyk. Jej twarz nawet na sekundę się nie skrzywiła, jakby znała ten smak na pamięć. Gdzieś w tle czułem, że wokół nas toczy się normalny ruch baru, że ktoś woła o zamówienie, że Lennart pewnie przeklina pod nosem, bo zostawiłem go na chwilę samego, ale to wszystko było jak bzyczenie muchy w oddali. 

— Na twoje szczęście nie zabawimy tu długo — kontynuowała Tess. — Przyszłyśmy tylko na jednego drinka, potem idziemy na tańce do klubu. 

To zdanie jakby zbudziło mnie z transu. Klub. Inni ludzie. Muzyka. Tess wirująca wśród tłumu, otoczona dłońmi innych mężczyzn. Nie wiem, skąd to się we mnie wzięło, ale nagle jej plan mnie wkurzył. Jakby samo to, że nie zostanie tutaj, działało mi na nerwy. 

I wtedy przypomniałem sobie, że nie przyszła sama. Jej koleżanka stała obok, kompletnie poza moją uwagą, czekając na swoją kolej. Przypomniałem sobie o jej obecności i poczułem irytację. Nie wiem czemu, ale jej obecność podniosła mi ciśnienie.

Spojrzałem na nią chłodno. 

— A ty? Co podać? — zapytałem obojętnym tonem, jakby mnie to w ogóle nie interesowało. 

Dziewczyna spojrzała na mnie nieco zdziwiona, ale zaraz powiedziała coś o rumie. Nazwa drinka przeszła mi przez uszy, ale nie zarejestrowałem jej do końca. Nie dlatego, że nie chciałem, ale dlatego, że po prostu nie miałem pojęcia, jak go zrobić. Jeszcze nie należał do mojego repertuaru. 

Bez zastanowienia odwróciłem się i machnąłem ręką w stronę Lennarta. 

— Lennart, masz klientkę — rzuciłem, po czym nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, po prostu wyszedłem zza baru i skierowałem się na zaplecze. 

Serce waliło mi w piersi, ale nie z powodu stresu czy zmęczenia. Byłem dziwnie pobudzony, podirytowany, a zarazem pełen niepokoju, który rozlewał się po moim ciele jak trucizna. Coś się działo i nie wiedziałem, jak to zatrzymać. 

Wszedłem do małej łazienki na zapleczu, zamknąłem drzwi na zamek i oparłem się plecami o zimne kafelki. Musiałem się uspokoić. Wziąłem głęboki oddech, ale to nie wystarczyło. Czułem, jak zaczyna się we mnie kłębić coś, czego nie potrafiłem nazwać. Jedyna rzecz, która przyszła mi do głowy, była prosta. 

Sięgnąłem do kieszeni spodni, wyciągnąłem woreczek i wysypałem trochę proszku na wierzch dłoni. Wciągnąłem szybko, czując znajome pieczenie w nosie. Poczułem, jak napięcie zaczyna się rozpraszać, jak moje myśli się wygładzają, jak wszystko znowu nabiera tempa. 

Czułem, że zaraz wrócę na salę i będę funkcjonować normalnie. 

Tylko, że coś w moim wnętrzu już się poruszyło. 

Następne godziny mijały w szaleńczym tempie, nieubłaganie zbliżał się koniec naszej zmiany i zamknięcie lokalu. Ruch powoli malał, a ludzie mówili coraz niewyraźniej, ich języki plątały się w alkoholu, myśli dryfowały gdzieś między rzeczywistością a upojeniem. Ella wyglądała na wycieńczoną, opierając się ciężko o blat baru, jej powieki opadały, a ruchy były coraz bardziej mechaniczne. Nawet Lennart, który wydawał się odporny na trudy tej pracy, wyglądał jak po przeprawie przez pole bitwy.

A ja? Ja od nich odstawałem.

Nie czułem zmęczenia. Nie czułem senności. Moje ciało było spięte, moje myśli rozbiegane, a w oczach palił się obłęd, którego nikt tu nie mógł dostrzec. Oni byli naturalnie wykończeni wysiłkiem, Ella dodatkowo podchmielona trunkami, które wlewała w siebie ukradkiem, by przeżyć zmianę, a ja – człowiek na dwóch gramach amfetaminy – czułem się, jakbym dopiero co wstał z łóżka po dwunastogodzinnym śnie. I to był problem.

W lokalu została zaledwie garstka osób. Większość przeniosła się wcześniej do klubów, odpływając w muzykę, pot i kolorowe światła, a my mogliśmy w końcu odetchnąć. Chciałem zrobić to samo. Chciałem odpalić papierosa, poczuć dym w płucach, choć przez chwilę mieć wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.

Ruszyłem w stronę wyjścia. I wtedy na mnie wpadła. Tess. Była sama, smutna i przede wszystkim – była kompletnie pijana.

Zatoczyła się, próbując złapać równowagę, ale jej ciało było jak z waty, zupełnie bez kontroli. Złapałem ją odruchowo, zanim wylądowała na podłodze. Poczułem zapach jej perfum, mieszający się z wonią alkoholu i papierosów.

— Tess? — zapytałem, choć to było głupie. Wiedziałem, że to ona.

Podniosła wzrok, a w jej błękitnych oczach nie było już tego blasku, który widziałem wcześniej. Były zamglone, jakby coś w niej się wypaliło.

— A, to ty... — wymamrotała, a jej usta rozciągnęły się w coś na kształt uśmiechu, ale nie było w nim ani radości, ani rozbawienia.

Jej ręce nadal spoczywały na mojej klatce piersiowej, jakby nie była pewna, czy sama się utrzyma, a ja nie wiedziałem, czy powinienem ją puścić.

— Gdzie twoja koleżanka? — zapytałem, rozglądając się odruchowo, ale nikogo nie było.

Tess zaśmiała się sucho, bez cienia wesołości.

— Zostawiła mnie. Powiedziała, że mam wracać sama, bo znowu robię dramaty.

Zmarszczyłem brwi.

— Dramaty?

Westchnęła ciężko i odchyliła głowę do tyłu, jakby to całe pytanie ją zmęczyło.

— Kłóciłyśmy się. Chciała, żebym się z kimś przespała. Tak po prostu. Jakby to miało mnie, nie wiem, uleczyć?

Nie miałem pojęcia, o czym mówi, ale czułem, że to coś więcej niż zwykła sprzeczka między koleżankami. Widziałem w jej oczach coś, czego nie potrafiłem rozgryźć – mieszankę zmęczenia, żalu i czegoś jeszcze, czego wolałem nie nazywać.

— Tess... jesteś ledwo przytomna. Gdzie mieszkasz? Daleko masz do domu?

— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — To znaczy wiem, ale nie chcę tam wracać.

To była odpowiedź, której się nie spodziewałem.

— Więc co chcesz zrobić?

Spojrzała na mnie tak, jakby sama nie znała odpowiedzi na to pytanie. Po chwili znowu się zaśmiała, ale tym razem jej śmiech był cichy, niemal drżący.

— Może powinnam się przespać z kimś, skoro to takie proste lekarstwo na wszystko?

Coś ścisnęło mnie w środku, ale nie pozwoliłem, by to uczucie się rozlało. Nie teraz.

— Tess...

— Nie patrz tak na mnie — przerwała mi, a jej palce zacisnęły się lekko na mojej koszulce. — Nie waż się na mnie patrzeć w ten sposób.

W jej głosie było coś surowego, desperackiego. Nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Za to dziewczyna sama podjęła decyzję. Oparła czoło o moją klatkę piersiową, jakby w tym jednym geście było więcej ulgi niż we wszystkim, co mogłem jej teraz powiedzieć.

Stałem tam, trzymając ją, a świat na chwilę przestał istnieć.

— Odwiozę cię — postanowiłem. — Tylko musisz poczekać, aż skończę zmianę. Nie zajmie to długo. 

Nie protestowała. Nie powiedziała nic, nie zrobiła nawet grymasu. Po prostu pozwoliła mi podprowadzić się do lady i pomóc usiąść na jednym z barowych stołków. Osunęła się na blat, opierając łokieć i podtrzymując dłońmi swoją niesforną, przepełnioną procentami głowę. 

Po dzisiejszym wieczorze mogłem spodziewać się wszystkiego, ale to, co właśnie rozgrywało się na moich oczach, przerastało moje najśmielsze oczekiwania. 

Tess siedziała spokojnie przy ladzie, dzięki czemu mogłem mieć ją na oku. Nie wydawała się roztrzęsiona ani speszona moją propozycją, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że jeszcze godzinę temu rzucała dwuznaczne teksty, a teraz wyglądała jak ktoś, kto został nagle wyrzucony poza czas i przestrzeń. 

Wróciłem do pracy, ignorując ukradkowe spojrzenia Elli i Lennarta. Pewnie w ich głowach już tworzył się jakiś wniosek, jakieś teorie na temat tego, co się wydarzyło i w jaką stronę to wszystko zmierza, ale nie miałem ochoty się nad tym pochylać. Zająłem się obsługą ostatnich klientów, odbębnieniem reszty obowiązków, zamykaniem kasy, a gdy w końcu podniosłem wzrok... 

Ona wciąż tam była. 

Nie ruszyła się nawet o milimetr. 

Byłem niemal pewien, że zwieje od razu, jak tylko zda sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje, że zostawi mnie w tyle, wtopi się w noc i zniknie, ale nie. Siedziała przy barze, pochylona nad czymś, z długopisem w dłoni. 

Zmarszczyłem brwi. 

Pisała coś po serwetce. 

Robiła to w takim skupieniu, że na jej czole pojawiła się drobna zmarszczka, a ja nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu. Wyglądało to absurdalnie. 

— Dlaczego piszesz po serwetce? — zapytałem, opierając się o blat, rozbawiony całą sytuacją. 

— Bo nie mam kartki? — odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. 

Prychnąłem cicho. 

— No dobra, a dlaczego w ogóle piszesz, nieważne po czym? 

Zatrzymała się na moment, zawahała, jakby ważyła w głowie każde słowo. 

— Bo nikt tak nie potrafi pisać o uczuciach, jak osoby, które nie potrafią mówić o uczuciach — odparła, tym razem jej ton był smutniejszy, bardziej dobitny. 

Coś w tym zdaniu wywołało nieprzyjemne uczucie, jakby właśnie powiedziała coś o mnie. 

Zbyt celnie. 

Zbyt pewnie. 

Ale nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo Tess nagle zamilkła i skupiła wzrok na serwetce, jakby właśnie zdała sobie sprawę, że zdradziła coś, czego nie zamierzała zdradzać. 

Podszedłem do niej powoli, bez ostrzeżenia, na co odruchowo się spłoszyła i niemal spadła z krzesła. 

— Pokaż. — Wyciągnąłem rękę, wskazując na serwetkę. 

Tess zesztywniała, spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem... 

W panice ścisnęła serwetkę w dłoniach, jakby broniła jakiegoś świętego artefaktu. 

— Nie. — Pokręciła głową. 

Zignorowałem jej protest i wychyliłem się zza baru, próbując wyrwać jej ten skrawek papieru, ale była szybsza. 

W ułamku sekundy zmięła serwetkę, a potem... 

Wcisnęła ją sobie do ust. 

Zamarłem. 

— Serio? — Uniosłem brwi, nie wierząc w to, co właśnie zobaczyłem. 

Tess, z ustami pełnymi papieru, spojrzała na mnie z taką miną, jakby wciąż miała szansę się wywinąć z tej sytuacji, ale było już za późno. 

— Przecież nie możesz tego zjeść — powiedziałem, starając się zachować powagę, ale nie potrafiłem. 

Zaczęła coś bełkotać, próbując mówić z serwetką w ustach, ale jej słowa były kompletnie niezrozumiałe. 

— Tess, wypluj to. 

Znowu coś zamamrotała. 

— No błagam, chcesz się udusić kawałkiem papieru? 

Przewróciła oczami, jakbym to ja był tu problemem, a potem z głośnym „pfff" wypluła serwetkę prosto na ladę. 

— Masz — rzuciła, jakby oddawała mi jakieś obrzydliwe, zużyte śmieci. 

— To już niewiele mi da — mruknąłem, patrząc na wilgotny, rozmazany tusz i ślady jej szminki na papierze. 

— I bardzo dobrze. 

Spojrzała na mnie z satysfakcją, a ja pokręciłem głową, wciąż nie wierząc, że właśnie próbowała dosłownie zjeść swoje własne słowa, byle tylko nie wpadły w moje ręce. 

— No dobra, chodź, odprowadzę cię do samochodu — powiedziałem, bo jedyne, czego teraz chciałem, to wsadzić ją do auta i dowieźć bezpiecznie do domu. 

Zeskoczyła z krzesła, lekko chwiejąc się na nogach, ale nie powiedziała ani słowa. Tylko spojrzała na mnie jednym, długim, przeciągłym spojrzeniem. Jakby zastanawiała się, czy dobrze robi.

Zaprowadziłem ją do swojego samochodu i pomogłem usiąść na miejscu pasażera. Była potulna, zbyt potulna jak na kogoś, kto kilka godzin temu żartował w najlepsze i zaczepiał mnie przy barze. Teraz siedziała cicho, wbijając spojrzenie gdzieś w przestrzeń, jakby nawet nie do końca rejestrowała, co się wokół niej dzieje.

Zamknąłem za nią drzwi, obszedłem auto i wsiadłem za kierownicę. Rzuciłem jeszcze krótkie:

— Jak zamierzasz zwymiotować, to błagam, nie na tapicerkę.

Nie odpowiedziała.

Zapiąłem jej pas, bo nie wyglądała na kogoś, kto byłby teraz w stanie zrobić to samodzielnie, po czym odpaliłem silnik i mozolnie wyjechałem z parkingu.

— Gdzie mieszkasz? — zapytałem, chcąc wprowadzić adres w nawigację.

Zamilkła.

Przez chwilę myślałem, że po prostu nie dosłyszała mojego pytania, ale gdy zerknąłem na nią kątem oka, zobaczyłem, że wcale nie zamierzała odpowiadać.

— Tess?

— Nie powiem ci.

Zmarszczyłem brwi.

— Nie powiesz mi?

— Nie chcę tam wracać.

Jej słowa były ledwo zrozumiałe, bełkotliwe, ale wystarczająco wyraźne, żebym wiedział, że mówi to w pełni świadomie.

Oniemiałem.

Bez zastanowienia zjechałem na pobliskie pobocze i zatrzymałem samochód.

— To co ja mam z tobą zrobić? — zapytałem, wciąż w szoku.

Cisza.

Nie było żadnej odpowiedzi, żadnego wyjaśnienia, jedynie wzruszenie ramionami.

Tylko tyle.

Oparłem głowę o zagłówek fotela, wbijając wzrok w przednią szybę. Biłem się z myślami, próbując znaleźć jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nie mogłem jej tu tak zostawić. Nie mogłem jej też zawieźć do domu na siłę. Nie miałem pojęcia, dlaczego nie chciała tam wracać, ale widziałem to w jej twarzy, słyszałem w jej głosie. Nie było w tym żadnej gry, żadnego udawania. Naprawdę nie chciała podać mi adresu.

Więc co, miałem ją teraz wyrzucić z auta i zostawić na pastwę losu?

Nie było opcji.

Cokolwiek się działo, cokolwiek ją powstrzymywało przed powrotem do domu, nie zamierzałem naciskać. Może to i była głupota, może powinienem kazać jej wreszcie powiedzieć, gdzie mieszka i zrobić, co do mnie należało, ale nie potrafiłem. Zacisnąłem dłonie na kierownicy. Wziąłem głęboki oddech. Podjąłem decyzję, której pewnie jutro będę żałował.

Ponownie odpaliłem silnik i ruszyłem drogą prosto do swojego mieszkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top