Płaszczka

   Dyszała ciężko, czując w sobie siłę. Otaczał ją wilgotny od krwi piasek, a zachwycona publiczność skandowała jej imię.
   Przed nią lśniły bez życia zbrudzone błękitem, srebrne łuski. Znów wygrała.
   Czuła się potężna, twarda i bezlitosna. Miała w sobie siłę, ogień, który pomoże jej przetrwać.

   Podniosła zdecydowane, wyzywające spojrzenie na głośny tłum szkarłatnych smoków, wpatrujących się w nią, groźną i zwycięską.
   I odkryła, że para jasnobłękitnych, nieco zaciekawionych oczu przewierca się spojrzeniem aż do jej kości.

   Aura zwycięstwa prysła, dźwięk tłumu zlał się w jedno, a głos uwiązł jej w gardle. Łapy ugięły się pod nią, gdy królewski syn pochylił się, by wysłuchać matki. Znała werdykt, zanim jeszcze wzbił się w niebo by go ogłosić, a tłum na nowo rozjażył się żądzą krwi.
   Powinna była dać się zabić Lodoskrzydłemu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top