ROZDZIAŁ VI
Czwórka osób ustawiła się na wyznaczonym wcześniej miejscu, a Lea przyszykowała telefon z włączonym nagrywaniem. Na kilka sekund przed startem postanowiłam zdjąć buty i ruszyć na bosych stopach. Chłopaków bardzo zdziwiła moja decyzja, a wręcz nawet rozśmieszyła. Jednak te ich cudowne uśmieszki szybko znikły z ich twarzy. Lea zaczęła odliczać od trzech w dół, a gdy doliczyła do zera krzyknęła na całe gardło „Start” i mogę przysiąc, że usłyszałam jak kilka ptaków się jej przestraszyło. Jednak nie zwróciłam na to zbyt dużej uwagi i od razu ruszyłam z miejsca podobnie jak moi przeciwnicy.
Pod kamienną „ścianą” znaleźliśmy się w prawie tej samej sekundzie. Jednak panom wspinaczka nie szła już tak dobrze. Jeden z nich przyglądał się ścianie szukając czegokolwiek do złapania, drugi ledwo wspiął się na metr w górę i już leciał w dół z porządnym hukiem, a trzeci jako tako dawał sobie radę. Ja tam się nie pierdoliłam w tańcu i nie starałam się szukać jakiś wypustek, aby tylko na nich się wspinać, sama starałam się tworzyć okazje głównie przy pomocy "wilczych zdolności", jak to określała je Lea. Chyba dopiero po chwili panom przypomniało się jak korzystać ze swoich mocy. Najbardziej zdziwiło mnie to jak szybko postanowili się odkuć i odrobić dotychczasowe straty.
Najbliżej mnie znalazł się o dziwo Wyatt, więc postanowiłam wykorzystać sytuacje i trochę się z nim podrażnić. Szybko wyszukałam wzrokiem jakiegoś luźnego kamyczka i złapałam się go. Oczywiste było to, że wyleci mi z rąk i wraz z kilkoma mniejszymi poleciał w stronę chłopaka i uderzyło go w czubek głowy. Jego mina, była bezcenna. Tak miło mi się ich gnoiło, jednak niestety czas mnie gonił i musiałam kończyć tę zabawę. Przez tę krótką chwilę, podczas której podziwiałam wyraz twarzy Wyatta krzywiącego się z bólu od kamyczków, zobaczyłam jak pozostała dwójka zaczyna powoli mnie doganiać. Jeszcze raz przyjrzałam się ścianie kamieni. Do szczytu, który był wyznaczony jako meta zostało mi może jakieś trzy metry, więc szybko zaczęłam szukać w miarę stabilnie przymocowanego kamienia. Trochę mi to zajęło, a chłopaki byli już zdecydowanie za blisko, więc szybko złapałam się upatrzonego celu w miarę stabilnie. Cały swój ciężar przeniosłam na swoje nogi i całej siły wybiłam się z nich. Zrobiłam to na tyle mocno, że jedną ręką udało mi się nawet złapać krawędzi szczytu i wiedziałam, że musiałam to jak najszybciej wykorzystać, zanim ziemia zacznie się osuwać pod moim ciężarem. Ostrożnie podciągnęłam się na jednej ręce i złapałam się drugą ręką krawędzi.
Teraz wiedziałam, że mam już z górki, chwila moment i stałam dumnie na mecie, wpatrywując się z uśmieszkiem w dół na chłopaków. Moim dumnym zwycięstwem nie pocieszyłam się za długo.
— O kurwica stara! Nowy rekord jebłaś! I jednocześnie wygrałaś zakład! I po co wam to było chłopaki? A teraz, WSZYSCY KURWA NA DÓŁ, BO CZASU NIE MA!!! — panowie prawie pospadali ze strachu przez nagłe i BARDZO głośne okrzyki Lei. Przy okazji wystraszyła jeszcze niemałe stado ptaków, które przeleciało nie tak daleko od nas.
Po prostu nie mogłam się nie zaśmiać, nawet się z tym nie kryłam. Po mojej krótkiej salwie śmiechu cofnęłam się o może dwa-trzy kroki w tył, aż drogi nie zagrodziły mi krzaki. Przez moment skupiłam się na tym, co mam teraz przed oczami.
Żadnego śladu ludzi, sama natura, spokój i piękna muzyka przyrody docierała do moich uszu. Lekki powiew wiatru obijał się o moją skórę i lekko kołysał drzewami o najróżniejszym wyglądzie. Od silnych, potężnych, które wydawały się sięgać nieba, do niewielkich, delikatnych, co przy mocniejszej burzy byłyby w stanie się złamać. Słońce, które zmierzało już powoli ku zachodowi, lekko rozświetlało całą okolicę, przebijając swoje promienie przez gałęzie i liście otaczających nas drzew.
Takie momenty kocham najbardziej, nie jestem pewna, dlaczego, może to przez to, że jestem wilkołakiem i przyroda jest jednak sporą częścią mojego życia? A może jednak to przez to, że gdy byłam młodsza zawsze z Leom uciekałyśmy po szkole do lasu i dopiero tam znajdowali nas nasi rodzice?
Zamknęłam na krótką chwilę oczy i skupiłam się na wszystkich dźwiękach, jakie były w stanie wtedy do mnie dotrzeć.
Śpiewy oraz trzepot ptasich skrzydeł, stukot dzięciołów, popiskiwania niewielkich stworzeń, gałęzie obijające się o te większe oraz szelest liści. Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze z moich płuc otwierając przy tym oczy. Świerzy, ale mocny zapach otaczających mnie roślin wypełnił w całości moje płuca. Wiedziałam jednak, że nie mogę tu zostać na zawsze, pomimo wszystko nie żałowałam tego. Za kilka godzin miała się zacząć ważna dla mnie i mojej rodziny rzecz. Byłam podekscytowana, pełna ciekawości i energii, więc postanowiłam wrócić znów do realnego świata.
Wykorzystałam małą przestrzeń, która stworzyłam kilka chwil wcześniej. Rozpędziłam się, a gdy moja noga spotkała kraniec półki, wybiłam się i skoczyłam, bo najprościej w świecie nie chciało mi się pierdolić ze złażeniem na dół. Podczas mojego „lotu” po raz ostatni na dziś dałam się pochłonąć naturze i cieszyłam się każdym lekkim powiewem wiatry uderzającym wtedy w moją twarz. Podczas lądowania nie chciałam całego ciężaru zostawiać na nogach, bo pomimo tego, że są naprawdę silne dalej mogą się połamać, także cały mój wyczyn zakończyłam efektownym fikołkiem w przód. Szybko stanęłam na równe nogi i otrzepałam się z kurzu. Dziewczyna wzięła mnie pod rękę i zaczęłyśmy kierować się w stronę mojego domu z szerokimi uśmiechami na twarzy. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy zrobić nawet dwóch kroków bez słyszenia ich durnych głosów.
— A co, jeśli nie założymy tych sukienek? Co nam wtedy zrobicie? Podrapiecie tipsami? — dość szybko odzyskali pewność siebie.
Szkoda tylko, że Lea nie dała im dodać kolejnego pomysłu na „zemstę” bo z przyjaźnie sarkastycznym uśmieszkiem na twarzy, zaczęła lekko machać swoim telefonem i że stoickim spokojem dodała.
— W takim wypadku to nagranie trafi do Internetu. I cała szkoła zobaczy, jak Coralina z wami wygrywa. A to chyba nie byłaby dobra wiadomość dla waszych klubów sportowych mam racje? — zdziwione i lekko przerażone miny chłopaków doprowadziły mnie do lekkiego chichotu. Zaraz po tym zostałam znowu złapana pod rękę przez moją przyjaciółkę i odprowadzona w stronę mojego domu.
— Serio byś to wysłała? — zapytałam się jej trochę później z ciekawości.
— Nie. Widziałam, że korzystasz ze swoich „zdolności” a jakby ktoś to zobaczył mogło być nieciekawie. Jednak nie mogłam się powstrzymać, szkoda tylko, że nie zrobiłam im zdjęć jak to usłyszeli. Patrzyłabym na nie za każdym razem jakby nas wkurwiali i zamiast kląć pod nosem, to bym się śmiała.
— W takim wypadku musiałabyś sobie je na okulary przykleić i nosić je ze sobą do szkoły — nasza rozmowa trwała i trwała przez całą drogę powrotną.
Gdy dotarłyśmy na miejsce obie ruszyłyśmy w stronę mojego pokoju, aby powoli zacząć przygotowania do ogniska: szybki prysznic, wybieranie fryzury, ubieranie itp. Lea układała mi włosy, a ja starałam się zrozumieć, jak mam założyć na siebie strój, który przygotowała mi moja mama.
Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to nie była jakaś tam sukienka czy komplet. Jakieś linki, skóra coś, co miało przypominać top i w sumie to chuj wie co jeszcze. Gdyby nie Lea i moja mama nigdy bym sama nie rozgryzła jak to coś założyć. Jako górną część miałam krótką bluzkę z małym golfem bez rękawów. Na to założyłam coś, co jak się dowiedziałam dawniej było używane za część zbroi.
Grube skurzane paski wychodzące z jokera, a na końcu połączone ostatnim paskiem owianym wokół moich żeber, zostawiając wolne miejsca wzdłuż moich rąk w taki sposób, że jedyne co było zakryte to moje plecy i klatka piersiowa. Dolna część ubioru to zwykłe spodenki sięgające mi do połowy ud, zakryte spódnicą zrobioną w podobnym stylu jak to, co miałam na bluzce z jedną różnicą: nie miała paska na dole. Mój brzuch został odkryty podobnie jak ręce i pozostała część nóg. Jako ozdoby miałam pasujące bransoletki na kostki i ochraniacze na rękach. Jako buty miałam lekkie sandałki, które w każdej chwili mogłam zdjąć i szczerze mówiąc, zamierzałam to zrobić dosyć szybko, bo zwyczajnie wygodniej mi bez nich.
Gdy byliśmy już gotowi cała rodzina ruszyła w stronę podziemi, oprócz Emilii, która odwiozła naszego gościa do jej domu, bo i tak miała się jeszcze spotkać ze swoim chłopakiem przed ogniskiem. Gdy dotarliśmy na miejsce każdy poszedł w swoje strony, chłopaki uciekli do swoich znajomych, rodzice do starszyzny, za to ja ruszyłam do jednego z pomieszczeń, które dawniej pełniło funkcję zbrojowni. Mieliśmy tam poczekać kilka minut, aż nie zacznie się „oficjalna” część ogniska. Pokój jak każdy inny w podziemiach był wyryty w ziemi z podporami z drewna oraz półkami stworzonymi z tego samego tworzywa. Dawniej znajdowały się na nich włócznie, miecze, łuki, które z czasem zamieniły się na broń palną i sztylety.
W dzisiejszych czasach świeciły one jednak pustkami, minęło wiele lat od ostatniej wojny czy bitwy, jaką stoczył nasz klan. Teraz prowadziliśmy raczej spokojny i cichy tryb życia, nikomu to jednak nie przeszkadza.
Sama nie wiedziałam jak to wszystko będzie dokładnie wyglądać, dlatego byłam nie tylko podekscytowana, ale też zestresowana, przez co cały czas latała mi noga. Gdy wszystko było już gotowe, każda z osób z tego pomieszczenia wzięła w ręce kije przypominające laskę, każdy z nich był oryginalny i zupełnie inny od pozostałych.
Pięknie przystrojone, wyrzeźbione w nich zwierzęta oraz elementy natury tworzyły realistyczne pejzaże. Jeden koniec posiadał przyczepione kilka ptasich piór, zaś drugi miał w sobie trzy otwory różnej wielkości, a do nich włożone były jakieś okrągłe grzechotki, które nie potrzebowały sporego wysiłku do wydania z siebie dźwięku.
Niezależnie od wzrostu posiadacza miały one identyczną długość (ok. 155 cm.) Gdy każdy trzymał w ręce swój kij, ruszyliśmy jedno za drugim w stronę głównej hali. Na jej środku było ułożone coś na wzór wielkiego, bo kilkumetrowego ogniska, które koniec końców bardziej przypominało tipi zrobione z wielkich patyków, ale to szczegół.
Cały klan już się tam zebrał, wszyscy rozmawiali i śmiali się wokół wypełnionych jedzeniem stołów. Wyglądali jakby na coś czekali – jak się okazało byliśmy to my. Cała nasza grupa ustawiła się wokół ogniska, kije trzymaliśmy w prawych dłoniach, a gdy każdy stał w ustalonym miejscu równocześnie uderzyliśmy w ziemię, a na sali zapanowała kompletna cisza.
Miałam teraz szanse lepiej przyjrzeć się stroją innych osób – panie wyglądały bardzo podobnie, nie było między nami jakiś większych różnic. Ciuchy panów też nie odznaczały się jakoś bardzo, mieli jedynie luźniejsze spodenki oraz ich „skurzana zbroja” Nie zakrywała całego brzucha, a była wycięta na kształt trójkąta.
W tym czasie między nami stanął mój tata z odpalona pochodnią w dłoni. Wygłosił krótkie przemówienie powitalne i wraz z kilkoma ważniejszymi osobami z klanu podpalili ognisko, zajęło to chwilę, zanim całe zaczęło płonąć. Gdy jego całość zajęła się już ogniem zaczęła grać żywa muzyka, rytmem i melodią przypominała mi bardzo piosenkę Blood in the Wine – AURORA.
Cała nasza grupa zaczęła tańczyć układ, którego uczyła mnie moja siostra, początkowo spokojny jednak z czasem przybierał na tempie i sile. Pełen był obrotów oraz ruchów przypominających walkę. W każdym kroku było widać, że wkładamy w to dużo serca, w końcu każdy z nas wiedział jaki przekaz niesie ten taniec. Wszyscy w klanie uważają go jako oddanie czci naszym przodkom oraz pokazanie im tego, że teraz żyjemy w zgodzie i pokoju. Ja jednak w tym czasie nie myślałam o niczym, najprościej mówiąc, dałam się pochłonąć chwili i melodii. Płomienie ogniska dawały przyjemne ciepłe światło rozpadające na całą salę. Sufit lekko drżał przez nasze skoki i uderzenia kijami jednak grube drewniane belki powstrzymywały go od jakichkolwiek większych uszkodzeń. Owijały je dziko rosnące korzenie roślin z powierzchni, niektórzy uważali je za trochę niepokojące, jednak ja widziałam w nich spokój, niczym niezmącona wolność przyrody.
Gdy nasz układ zbliżał się ku końcowi piątka osób ze starszyzny wstała ze swoich dotychczasowych miejsc i ustawili się w odstępach za nami. Jako ostatni krok mieliśmy uderzyć kijami o ziemie i powoli uklęknąć na jednym kolanie kłaniając się przed ogniskiem. W tym momencie wyznaczone osoby zaczęły się zbliżać do ogniska trzymając coś w rękach. Jedna z tańczących będąca po mojej lewej uderzyła mnie wtedy w bark i z uśmiechem na twarzy zasugerowała abym przyjrzała się temu co zaraz się wydarzy. Tak więc zrobiłam.
Z woreczków dotychczas trzymanych w dłoni wyjęli jakiś proszek, powiedzieli kilka słów pod nosem, których nie udało mi się zrozumieć i wrzucili pył do ognia. Płomienie buchnęły na boki, a dym wydawał się lekko pobłyskiwać. W centrum żaru nagle zaczęło się coś ruszać, przypominało to postać, a raczej tłum postaci. Nie pomyliłam się, z ogniska zaczęły wychodzić duchy albo coś na ich wzór.
Zanim przyjrzałam się temu co, działo się wokół mnie ujrzałam to „coś” stojące przede mną. Nie wiedziałam czemu, ale wyglądał identycznie jak mój dziadek, który zmarł, jak miałam miej niż 10 lat. Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i poczochrał mnie po głowie jak to zawsze robił mi i mojemu rodzeństwu na przywitanie, po czym ruszył w stronę stołów. Byłam w takim szoku, że nie odwróciłam wzroku od ognia, aż do momentu jak wszyscy nie zostali zaproszeni do kontynuowania zabawy i jedzenia.
Wiedziałam, że muszę się jak najszybciej dowiedzieć co to było, więc ruszyłam do mojego taty, aby mi wszystko wyjaśnił. Okazało się, że nie były to duchy, ale wspomnienia będących tu osób.
Każda zmarła osoba, która darzyliśmy sympatią lub mieliśmy z nią dobre wspomnienia może w ten sposób spotkać się z nami raz na jakiś czas, aby przekazać nam jakąś wiadomość oczywiście, jeśli będzie tylko chcieć. Uprzedził też moje pytanie, czy mogę w ten sposób spotkać kogokolwiek chce. Niestety albo stety mogą się tu tylko pokazać osoby należące do klanu, które wiedzą o tej tradycji. Nie wyjaśnił mi tylko jak to działa, gdyż największą rolę odgrywa tu proch wrzucany do ogniska, a starszyzna nie przekazuje jego składu nikomu z obawy na możliwość wypłynięcia informacji i zamieszania, jakie może to stworzyć. Resztę wieczoru spędziłam bawiąc się i rozmawiając ze znajomymi z klanu przeplatając to co i rusz jakimś smacznym kąskiem.
————————————————
Emmm... Trochę za długo mi się zeszło z tym rozdziałem. Jestem tego świadoma, i bardzo was za to przepraszam. Wiele spraw nałożyło się na siebie w tamtym okresie. Następny rozdział pewnie znowu nie powstanie za szybko. Chce mieć jednak pewność, że nie będzie to pisane na siłę a fabuła przez to będzie miała ład i skład. Mam nadzieję, że to zrozumiecie oraz, że ten rozdział wam się spodobał. Jak to już jest w tradycji korektę robiła mi Mruczalka za co z całego serducha dziękuję ❤️.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale 😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top