73
Nawet mi nigdy w życiu by nie przyszło do głowy by chcieć zakopać kogoś żywcem i to na dodatek przysypywać ziemią. Przecież on jest jakimś psychopatą,, teraz jestem na sobie zły, że zostawiłem go samego z Victorią.
— Victoria kazała mi się z nią rozprawić, teraz pożałuję, że w ogóle się urodziła.
— Moja żona jest rozdrażniona i przez te głupoty, które jej na opowiadałeś przesadza. Louis! — wołam go, bo w obecnej chwili potrzebuje najbardziej zaufanego człowieka. Na całe szczęście szybko się pojawia.
Maddy ciągle płacze i błaga mnie o litość.
— Ja pierdole — to są pierwsze słowa jakie wypowiada Louis na widok tego wszystkiego. Nikt przy zdrowych zmysłach by czegoś takiego nie zrobił.
— Wyciągnij ją i opatrz, a ty za mną — drugą część zdania kieruję do tego popaprańca.
— Czyli będziemy ją doprowadzać na skraj, a później leczyć by znowu ją dręczyć? Niezły pomysł — najgorsze jest to, że on to wszystko mówi serio. To jest kolejny dowód na to, że rodzina Altran jest popierdolona skoro trzymali u siebie kogoś takiego.
— Nie, masz się trzymać od Maddy z daleka.
— Victoria nie będzie zadowolona — nagle się zatrzymuje. Czy on naprawdę myśli, że będzie mnie szantażował Torii. Na pewno mi na to nie pozwolę.
— To nie twoja sprawa. Wracaj do siebie, bo nie mam ochotę na ciebie już dziś patrzeć. I nie próbuj już nikogo zabijać bez mojej wiedzy — mówię, a następnie zmierzam do domu. Jak tylko Vicky się wyśpi to będę musiał z nią omówić pozbycia się tego wariata. Odeślę go gdzieś daleko od nad by pilnował moich interesów.
***
Nie powinien tego robić, ale nie mogę się powstrzymać przed zrobieniem sobie drinka. To wszystko jest tak cholernie trudne. Dopiero co cieszyłem się z powrotu mojej ślicznotki by teraz rozpaczać z powodu śmierci mojego nienarodzonego dziecka.
Niepotrzebnie wtedy ją zapłodniałem, trzeba było się zabezpieczać.
— Hej wszystkim! — do moich uszu dociera wysoki głos mojej siostry. Kurwa co ona tu robi? Lydia nigdy tak często mnie nie odwiedzała jak teraz. — A ty znowu się alkoholizujesz? Jeszcze trochę i będzie trzeba cię wysłać na odwyk — mówi ta wredna żmija. To jest najgorszy moment na jej wizytę.
— Mam trudne życie, więc muszę sobie je jakoś rozweselić — warczę w jej stronę.
— Nie odzyskasz Victorii jeśli będziesz tak się zachowywał.
— Torii jest na górze i śpi — robi zdziwioną minę, ale po chwili się uśmiecha.
— To cudownie! Czemu wcześniej mnie o tym nie poinformowałeś, tak długo jej nie widziałam i z chęcią bym zamieniła z nią parę słów.
— Raczej nie będzie miała na to ochoty. Victoria dopiero co poroniła — mówię i znowu nalewam sobie do szklanki tej pierdolonej whyskey. I na raz ją opróżniam.
— O cholera — mówi i siada. Szkoda, że nie ma pojęcia, że to już drugie dziecko. Kurwa niektórzy mnożą się jak króliki, a czemu my nie możemy mieć dziecka? Przecież zapewniłbym mu wszystko co najlepsze. — A czemu ty mu siedzisz i chlejesz zamiast być przy niej?
— Bo moja słodka żona ma w zwyczaju o wszystko mnie obwiniać.
— Jak możesz w takiej sytuacji się na nią obrażać? Migiem masz do niej iść — podchodzi do mnie i zabiera mi szklankę. — A ja muszę się tu rozgościć, bo w obecnej sytuacji zostanę tu przynajmniej tydzień.
Nieszczęścia jednak lubią chodzić parami.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top