38
— Przyniesiesz nam coś do picia? — pyta Victoria. A ja już wiem do czego ona dąży, chcę się z nim namówić jak mnie wykiwać. Ona ciągle myśli o ucieczce, chce mnie zostawić, ale ja jej na to nie pozwolę.
— Nie, od tego jest służba. Maddy! — wołam służącą. Wiem jak ona działa Victorii na nerwy, lecz nie zwolnię jej póki ona mnie do tego nie przekona. Jeśli będzie się zachowywać jak moja żona to będzie mogła sobie zwalniać kogo tylko zechce.
Ona pojawia się momentalnie. Nie mam pojęcia czemu ma konflikt z Victorią. Dla mnie zawsze jest miła i dobrze wykonuje swoje obowiązki.
— Chcę soku pomarańczowego — oznajmia niezbyt zadowolona z tego, że zrujnowałem jej pomysł. Ja jednak nie mam zamiaru pozwolić by moja słodka Torii naradzała się w z swoim bratem. Nie dam z siebie zrobić idioty.
— To ja to samo — odpowiada Alex, a następnie zajmuje miejsce obok Victorii, która usiadła na brązowej skórzanej kanapie. Chwyta też ją za rękę.
— Dla mnie też — mówię wpatrując się w nich. Zdaję sobie sprawę z tego, że bycie zazdrosnym o jej rodzonego brata jest idiotyzmem, lecz nie umiem wygasić tego uczucia. On zachowuje się zbyt swobodnie w stosunku do niej. — Po co dokładnie tu przyjechałeś? Nie uwierzę, że tak nagle się za nią stęskniłeś.
— Ależ tak jest — pieprzony Altran. Kłamie mi prosto w oczy i nawet się nie zająknie. Przecież gdyby był taki rodzinny to nie siedziałby tyle w Miami. — Nie ukrywam też, że się trochę o nią bałem. Dopiero ktoś próbował ją zabić i tego samego dnia zniknęła nie dając znaku życia. Ojciec wariuje ze strachu o nią, a ja postanowiłem, że ją odwiedzę i przekażę mu, że Victorii nie dzieje się żadna krzywda.
Jego spojrzenie jest dla mnie wyzwaniem, on zauważył, że z Victorią jest coś nie tak. W rodzinie Altran nie znoszę najbardziej tej obłudy. Oni nigdy nie mówią wprost, wolą kluczyć.
— Jak widzisz jest dobrze — odzywa się moja ślicznotka. Dobrze, że bierze moja stronę, znając ją mogłaby zacząć opowiadać znacznie koloryzując to co między nami zaszło. A ona uwielbia przesadzać. Ciągle mówi o mnie jak o potworze.
— To super. Teraz wystarczy tylko, że pojedziemy do ojca.
— Victoria nigdzie stąd nie wyjdzie — mówię twardym głosem.
— A to dlaczego? Przecież moja siostra nie jest żadnym więźniem. Zakładam, że jest z tobą z własnej woli, a to, że nie odbiera połączeń to tylko awaria telefonu. A to, że wygląda jakby ktoś ją faszerował dragami to tylko efekt zmęczenia.
— Niczym jej nie faszeruje! — podnoszę głos, bo mam dość już tej jego insynuacji.
— On ma rację, dziś po prostu źle się czuję — Vicky zabiera od niego rękę.
— Przecież ty praktycznie nigdy nie chorujesz. A jesteś słaba i ledwo się trzymasz na nogach, a jak byłaś w domu to wręcz tryskałaś energią.
— Wracaj już do domu — mówię do tego kretyna. Jeśli on będzie tu jeszcze dłużej to go zabiję chociaż Victoria zyska kolejny powód żeby mnie znienawidzić.
— Bardzo chętnie, ale wezmę z sobą Victorię. Jeśli będzie chciała do ciebie wrócić to na pewno to zrobi — łapie ją za nadgarstek i ciągnie tak, że jest ona zmuszona wstać. — A teraz idziemy siostrzyczko.
Także gwałtownie wstaje. I chociaż nadal jestem osłabiony po postrzale to jestem wręcz pewien, że sam dałbym mu radę.
— Zostaw moją żonę w spokoju i się stąd wynoś. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
— Dajcie oboje spokój — Victoria próbuje załagodzić sytuację. To jest jednak nie możliwe. Jedyną osobą z rodziny Altran, którą jestem w stanie znieść jest Victoria. Nikt inny.
— Nie rozumiem po co ty ją tutaj na siłę trzymasz. Przecież ona marzy tylko o tym by się znaleźć w ramionach tego przydupasa Theo. Ona tylko jego kocha.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top