34
Budzę się i dostrzega, że Vicky śpi na tej cholernej sofie. Jutro będą ją boleć plecy, ale oczywiście mi się do tego nie przyzna. Dalej będzie mnie ignorowała zupełnie tak jak cały dzisiejszy dzień. Powoli wstaje, bo nadal moje samopoczucie zostawia wiele do życzenia.
Z chęcią wziąłbym ją na ręce i zanosił do naszego łóżka, ale boję się, że coś mi się przez to stanie i moja rekonwalescencja jeszcze się przedłoży. A nie ukrywam, że jak najszybciej wolałbym być całkowicie sprawny.
Potrząsam, więc ją za ramię, Vic bardzo szybko otwiera oczy i jest trochę przestraszona. Kurwa jak ja tęsknię za tymi czasami gdy nie wzbudzałem w niej żadnego strachu. Wiele bym dał żeby to wróciło.
— Chodź do łóżka, tam będzie ci wygodniej — zabieram jej puchaty koc i rzucam na łóżko.
— Wolę tu zostać — zwija się w kulkę. Ona zawsze jak śpi to musi być czymś przykryta. Wtedy się lepiej czuje.
— Jak nie pójdziesz to wezmę cię na ręce i chociaż jesteś bardzo szczuplutka — jakbym tego nie zaznaczył to jestem, wręcz pewien, że śmiertelnie by się na mnie pogniewała. Już ani słowa by nie powiedziała w moją stronę. — to puszczą mi szwy i znowu będę musiał jechać do tego cholernego szpitala. A ty wtedy będziesz usypiana dopóki nie wrócę. I nie będzie mnie interesowało, że najpewniej po takich dawkach tych środków nasennych najpewniej będziesz się strasznie źle czuła.
Patrzy mi w oczy, a po chwili wstaje i przenosi się na łóżko. Odsuwa się do prawego boku. Niech nawet nie myśli, że nie znajdzie się zaraz w moich ramionach.
Podążam za nią, kładę na łóżku i owijam ramię wokół jej pasa. To jest dla mnie najlepsza pozycja do spania.
— Jak zasnę to mogę cię przypadkowo uderzyć. Lepiej będzie jak zachowamy odległość — moja sprytna dziewczynka. Udaje troskę o mnie żeby osiągnąć swój cel. Nic dziwnego, że już tyle razy dałem się jej nabrać.
— Poświęcę się, bo coś mi mówi, że jak będziesz w pobliżu to szybciej dojdę do siebie. Podobno miłość leczy ze wszystkiego.
— Tylko ty przecież mnie nie kochasz — mówi, a następnie zasypia albo po prostu udaje, że śpi.
***
— Musimy ustalić kto namówił Frostów do próby zabójstwa Victorii — mówię do Louisa. Praktycznie trzy dni spędziłem w łóżku. Wystarczy już tego leżenia. Trzeba wreszcie zabrać się do działania.
— To wszystko jest strasznie dziwne, z wywiadu, który przeprowadziłem dla ciebie wynika, że Victoria naprawdę jest bardzo dokładna w tym co robi. Nie sądzę żeby ktoś miał do niej pretensje odnośnie towaru, który sprzedawała. Nie mieszała się też w żadne afery — no to komu mogło zależeć na jej śmierci. Chyba, że to wszystko moja wina. Może po tym jak zacząłem ogłaszać, że Victoria to moja żona to ktoś właśnie postanowił wbić mi sztylet jej śmiercią.
Ale lepiej żeby ona o tym nie wiedziała.
— Trzeba szybko ich załatwić za to co zrobili. Nikt nie ma prawa tknąć mojej żony. I już nie wspomnę o tym jak ja oberwałam.
— A zmieniając temat to kto ma teraz być ochroniarze Victorii. Patrick by nie chciał, bo boi się, że znowu go wykiwa. A ja się obawiam czy w ogóle jest ktoś kto nie dałby się jej oszukać — uśmiecham się na jego słowa. Moja żona jest bardzo sprytna. I nie ukrywam, że często bardzo mi to przeszkadza.
— Powiedziałem, że ją zabije jak znowu ucieknie, może będzie się bała.
— Wątpię. Ja, ty, a przede wszystkim ona wiemy, że tego nie zrobisz. Zniknęła na cztery lata i po tym nic jej się nie stało, więc taka groźba na nią nie podziała.
Kurwa może właśnie w tym jest mój błąd. Za bardzo jej pobłażam. Nie obawia się mnie, więc co chwilę pokazuje jakieś swoje humory.
— Co mi radzisz?
— Victoria nie uciekłaby od ciebie po tym jak ją topiłeś w fontannie gdybyś nie zostawił jej wtedy na trawniku. Twój błąd polega na tym, że po karze zostawiasz ją samą i ona wtedy za dużo myśli. Bądź dla niej ostry, ale teraz okazuj uczucie.
Może to wcale nie jest głupi pomysł.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Ach ten Louis miesza Harry'emu w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top