31
Wjeżdżam na na podwórko, gaszę silnik i wybiegam z auta. Biegną do naszych magazynów, bo tam właśnie jest najwięcej amunicji. I to właśnie tam najwcześniej przebywał Theo planując różne akcje. Oby tylko nie zdążył już wyjść.
— Theo! - wołam go i biegam po prostu wszystkich pomieszczeniach.
— Victoria — słyszę jego głos, a po chwili czuję jego ramiona wokół siebie. — Wybacz mi, że wtedy z tobą nie pojechałem. Mogłaś zginąć.
— Ale nic takiego się nie stało.
— Kochanie nie możemy tego tak zostawić. Poza tym podejrzewam, że to wszystko zaplanował Styles. Postanowił, że albo cię zabije lub spróbuję wzbudzić wyrzuty sumienia. Zostaniesz tu, a ja pojadę go wykończyć — czemu nikt nie widzi tego, że Harry się dla mnie poświęcił. Nie musiał mnie ratować. Wziął kulę, która była przeznaczona dla mnie.
— Nie zrobisz tego — mówię pewnym głosem. Nie pozwolę mu na to.
— Vicky — zaczyna, ale ja mu przerywam. Nie mam zamiaru go słuchać.
— Wrócisz teraz do mojego pokoju, bo najwyraźniej ten odwyk na ciebie źle działa, aj muszę wrócić do Harry'ego.
— Do niego? Po tym wszystkim co ci robił? — jego głos nabiera ostrego tonu. — Chyba się uderzyłaś w głowę i nie wiesz co robisz? Ten człowiek cię więził i bił, zasługuje na śmierć w męczarniach. I ja chcę cię wreszcie od niego uwolnić — nie, z nim się nie da dojść do porozumienia.
— William! — wołam go, bo jego pokoje znajdują się bardzo blisko tego miejsca, a z tego co wiem to nie miał dziś żadnego wyjazdu.
— Po co go wołasz — nie muszę udzielić mu odpowiedzi, bo mężczyzna od razu się pojawia w zasięgu mojego wzorku.
— Odprowadź Theo do mojego pokoju i dopilnuj by nigdzie nie wychodził dopóki nie wrócę — wydaje polecenie i nie zwracam już uwagi na krzyki mojego chłopaka. Wycofuje się i znowu biegnę do auta. Wpadam do niego i odpalam silnik.
Niestety droga powrotna do szpitala zajmuje mi dość sporo czasu, bo natrafiam na dwa duże korki, więc drogę którą powinna pokonać w pół godziny zajmuje mi ponad półtora. Po wejściu do szpitala znajduje pielęgniarkę i wypytuje ją o Harry'ego.
Wychodzi na to, że odzyskał przytomność od razu gdy pojechał.
Wchodzę do jego sali, bo obiecałam mu spotkania. Do jego domu na pewno nie pojadę, bo aż tak to mu nie ufam, lecz samego go też tu nie zostawię.
— Gdzie byłaś? — pyta jak tylko wchodzę do pomieszczenia. — Prosiłem by cię do mnie zawołali, ale usłyszałem, że sobie pojechałaś.
— Musiałam coś szybko załatwić — komunikuje i przysuwam krzesło do jego łóżka. Jest blady i widać zmęczenie na jego twarzy. — Teraz jednak już dotrzymam ci towarzystwa.
— Cieszę się — wyciąga rękę w moją stronę, a ja nie pewnie ją chwytam. Nie jest to dobre rozwiązaniem, bo robię mu niepotrzebne nadzieję. Ja z nim nie będę. — Zdecydowałem, że jutro sam się wypisze i pojedziemy do domu. Tam się mną zajmiesz. Na pewno szybko dojdę do siebie.
Cholera, nic mu nie powiedziałam, a ten już narobił sobie niepotrzebnych planów. I chociaż on jest nadal jeszcze słaby to ja muszę mu już wytłumaczyć, że nic z tego nie będzie.
— Nie Harry — zabieram swoją dłoń. — Jestem ci bardzo wdzięczna za to co dla mnie zrobiłeś, ale nie będę z tobą.
— Ale ja cię kocham — a ten znowu swoje. Kilka słów nic nie zmieni.
— Nie Harry, ty mnie nie kochasz, nam po prostu jest dobrze w łóżku, ale to nie wystarczy byśmy byli ze sobą szczęśliwi. A naprawdę zasługujesz na kobietę z którą dasz radę stworzyć dobry związek.
Na jego twarzy pojawia się mieszanka gniewu i zawiedzenia. Nie jestem winna, że sobie zbyt wiele nawyobrażał.
— Podejrzewałem, że tak będzie — mówi cichym głosem. — Ale to nic. Proszę jednak byś mnie pocałowała, bardzo tęsknię za twoimi słodki usteczkami, a chyba na to zasłużyłem — naprawdę nie powinnam tego robić, lecz już tyle mu odmówiłam, że nie zamierzam nawet tego.
Podnoszę się, a następnie nachylam nad nim i po prostu całuję jego usta, lecz dzieje się coś dziwnego, bo czuje ukucie w szyi. Zupełnie jakby ktoś mi coś wstrzyknął.
Odsuwam się i widzę w dłoni Harry'ego strzykawkę.
— Po tym jak mnie zostawiłaś i pojechałaś sobie gdzieś to zacząłem podejrzewać, że z własnej woli do mnie nie wrócisz — chce wyjść, poprosić o pomoc, ale nogi robią mi się jak z waty.
I chociaż walczę ze zmęczeniem to upadam.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top