29
Alex jest głupi, zawsze o tym wiedziałam. Lecz teraz gdy widzę jak oprowadza Louisa po naszym terenie to nabieram pewności, że jego stan się o wiele bardziej pogorszył. Średnio by mnie to interesowało gdyby nie to, że on ryzykuje moim bezpieczeństwem.
Nie sam mu jednak tej satysfakcji i nie na wrzeszczę na nich dwóch. Nie zrobię też przedstawienia i nie każę wyrzucić Louisa. Ja po prostu się wycofam. Bocznymi trasami, więc kieruję się do wyjścia. Los jednak mnie nie opuszcza i przy samych drzwiach na nich natrafiam. Nie wiem czy ktoś ma większego pecha.
— Witaj Victorio — komunikuje patrząc na mnie dość wyzywająco. Ja jednak nie dam się sprowokować. On nie może mi nic zrobić. Jest na mojej ziemi i jakbym się uparła to on by był trupem, ale dążę go pewnego rodzaju sentymentem o nie zamierzam tego robić.
— Nie powiem, że miło mi cię widzieć, bo wcale tak nie jest. Lepiej jak najszybciej się stąd ulotnij, bo nasze relacje są teraz bardzo napięte — oznajmiam nie zwracając już uwagi na nic wychodzę.
Już ja zrobię mu wykład za te działanie przeciwko mnie. Jeśli ma ochotę na prywatną wojnę z Harrym to niech sobie ją prowadzi, ale do cholery niech mnie w to nie miesza. Ja już się na cierpiałam przez Stylesa. I nie mam ochoty na kolejną dawkę.
Wsiadam do auta i z piskiem opon ruszam. Niby są tu moi ludzie, ale ja na tyle nie ufam swojemu rodzonemu bratu, że nie jestem pewna czy przypadkiem dla własnych korzyści nie wystawiłby mnie Harry'emu.
To bardzo przykre, ale niestety prawdziwe.
***
— Jestem do niczego — narzeka Theo, od dwóch dni wyleguje się w moim łóżku. Mam skutki uboczne odstawienia narkotyków. Niestety by było lepiej najpierw musi być trochę gorzej. Lecz teraz jest on już na dobrej drodze by wyjść z tego gówna. A brał podobno od pięciu lat.
— Wcale nie. Wiele razy sama jeździłam negocjować warunki — mówię i ubieram czarną bluzę z alpaki. Ostatnio robi się zimniej. — A ty sobie wypoczniesz i później to mi pomożesz się rozluźnić.
— Oczywiście — odpowiada z uśmiechem. Przynajmniej wróciła mu ochota na seks. A z tego powodu to ja jestem bardzo zadowolona. — Już się nie mogę ciebie doczekać i tęsknię — podchodzę do niego i składam pocałunek na jego ustach. Przerzucam też torebkę przez ramię i wychodzę.
Wsiadam do auta i jadę w umówione miejsce. Tak jak zwykle niby będę tam sama, ale moi ludzie mają być w pobliżu. Nie robię przecież interesów z krystalicznie uczciwymi ludźmi.
Na miejsce docieram jako pierwsza. Wysiadam z auta i opieram się o maskę, mam nadzieję, że dużo się nie spóźnią, bo ja nie mam zamiaru na nich długo czekać.
Po upływie kilku minut zajeżdża samochodów z przyciemnionymi szybami, a z niego wychodzi Harry.
Ja pierdole co on tu robi.
— Vicky — podbiega do mnie szybko. — Musimy stąd szybko jechać — mówi i chwyta mnie za ramię. Wygląda na mocno zdenerwowanego.
— Nie zamierzam nigdzie z tobą jechać — nie mam zamiaru dać mu się uprowadzić. Koniec taryfy ulgowej dla niego.
— Masz moje słowo, że później sam cię odwiozę do domu tylko ze mną chodź — nalega, ale ja zbyt dobrze go znam by nabrać się na jego kłamstwa. Nie dam się znowu wykiwać. — Tu nie jest bezpiecznie.
Jego bliskość mi nie pomaga. Dlaczego on mnie tak przytłacza.
I mam już mu powiedzieć by raz na zawsze się ode mnie odczepił to wreszcie podjeżdża ten z kim mam robić interesy. Nim jednak odwracam w tamtą stronę głowę to do moich uszu dociera głośny wystrzał z broni.
A następnie słyszę tylko głos Harry'ego.
— Victoria!
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top