Prolog

EREN JEAGER STAŁ na środku szkolnego korytarza, a czas zdawał się dla niego nie płynąć. Nie usłyszał dzwonka obwieszczającego przerwę, nie zwrócił też uwagi na rozwrzeszczane dzieciaki, które w chaosie rzuciły się biegiem do wyjścia. Jeden z nich, Connie, przez przypadek trącił go ramieniem, ale to nie było ważne,  albowiem każda osoba, dźwięk czy zjawisko przynależące do realnego świata nie miało absolutnie żadnego znaczenia — owe rzeczy były zbyt przyziemne, zbyt prozaiczne, aby mogły się liczyć dla chłopaka w tej podniosłej, tragicznej chwili. Zdecydowanie brakowało mu odpowiedniej muzyki, podtrzymującej nastrój momentu, gdy wpatrywał się w pełne nadziei szare oczy, czując się niemalże jak bohater komedii romantycznej, co jednocześnie go ekscytowało i powodowało mdłości. Nerwowy supeł zaciskał się w gardle, zasób słownictwa rozpaczliwie zubożał. Właśnie przed nim stała piękna dziewczyna, licząca na odwzajemnienie tak silnych i gorących uczuć... A on musiał złamać jej serce.

Istny dramat. Dziewczyna była prześliczna. Wysoka i smukła, w opinającej się marynarce, zapiętej na dwa guziki. Cholera. Pod spodem nosiła zwykłą koszulę i krótką, granatową spódniczkę. Białe tenisówki wyglądały dobrze z ciemnymi podkolanówkami. Oczywiście, nie zabrakło czerwonego szalika... Prezentu od Erena, a jakże. Cerę miała wspaniałą, porcelanową, sięgające żuchwy włosy takie gładkie, czarne, lśniące. Policzki pokrywały jej mocne rumieńce, bladoróżowe usta drżały z niepokoju i obaw, które Eren musiał za chwilę potwierdzić. Lekki makijaż podkreślał jej piękne, delikatne rysy, eksponował otulone wianuszkiem gęstych rzęs oczy kręcące się nieśmiało po otoczeniu. Były ciemne, ale błyszczące, przywodziły więc na myśl ciemne tunele z jaśniejącym światełkiem w głębi.

Z całą pewnością — Eren nie mógłby zaprzeczyć oczywistym faktom, że była to świetna dziewczyna. Ale nigdy, przez te wszystkie lata znajomości, nie pociągała go w romantyczny sposób. Widział w niej najlepszą przyjaciółkę. Swoją niebiologiczną siostrę. Cieszył się utrzymywaniem z nią dobrych stosunków. Lubił jej towarzystwo. A jednak nie potrafił sobie wyobrazić spoglądania z taką miłością w szare oczy, całowania jej pełnych, pięknie wykrojonych ust, kochania jej.

Musiał więc, potocznie mówiąc, dać jej kosza. I choć nie zamierzał, by jego słowa zabrzmiały tak ostro, to zabrzmiały.




Mikasie Ackermann mocno biło serce. Na poróżno usiłowała powstrzymać drżenie głosu. Z jednej strony czuła ulgę, ponieważ w końcu zdecydowała się na odważny, planowany od lat krok i wyznała Erenowi miłość. Z drugiej jednak towarzyszył jej niepokój i obawy. Co, jeśli zostanie odrzucona?

W oczach siedemnastolatki, Eren Jeager zawsze był idealny. Od pamiętnego zimowego dnia, gdy poznali się na przystanku autobusowym, pokochała go całym dziecięcym serduszkiem i teraz, w wieku niemal dorosłości, uczucia były równie silne jak wtedy (jeśli nie mocniejsze). Nie potrafiła zbytnio stwierdzić, za co go kocha. Może to dobrze, bo słyszała kiedyś, że gdy się do kogoś wzdycha, określony powód nie istnieje. Większość ludzi wokół uważało Erena za zwykłego idiotę, co irytowało Mikasę. Fakt, chłopak był bardzo porywczy, ale czy nie wynikało to z jego determinacji i ambicji? Abstrahując, właśnie Eren nauczył dziewczynę odważnie iść przez życie. Tamtego dnia na przystanku, gdy patrzyła w jego zielone oczy, targane przez wiatr czekoladowe włosy i stoicki spokój na niesamowicie pięknej twarzy... Cóż, jak miałaby się nie zakochać?

Bliscy Mikasy otwarcie wyrażali swoje powątpienie w powodzenie ewentualnego związku. Koleżanka Mina Carolina powiedziała, że Eren jest strasznie nieczuły i prędko nie da rady przystosować się do romantycznej relacji z kimkolwiek. Inny chłopak z klasy, Jean Kirschtein, był ewidentnie zazdrosny. Ilekroć dostrzegał zainteresowanie dziewczyny Jeagerem, kłócił się z nim zacieklej niż normalnie, a jej prawił komplementy i usiłował zaprosić na randkę (rzecz jasna, z marnym skutkiem). Nie wspominając nawet o Levim, jej dalszym kuzynie, który tradycyjnie wypomniał jej, że zachowuje się jak psychofanka Erena.

Ale to wszystko mało Mikasę obchodziło.

— Kocham cię... już od dawna — mówiła; jej policzki oblewał coraz mocniejszy rumieniec. — Gdybyś... tylko zechciał...

Głos ugrzązł jej w gardle. Nie do końca tak sobie to wyobrażała. Poziom jej stresu i zażenowania nie przestawał wzrastać. Kocham cię — co to były za pospolite, nudne słowa? Nawet nie oddawały tego, co naprawdę czuła. Eren był osobą, dla której mogłaby zrobić dosłownie wszystko. Czy miłość mogła być tak wielka, trwała, potężna?

Rozległ się dzwonek. Na plecy Mikasy wpłynęła fala potu. Licealiści wysypali się na korytarze w zawrotnie prędkim tempie. Naturalnie, większość z nich spieszyła się do własnych spraw i nie miała czasu, by zwrócić uwagę na dwójkę nastolatków — chyba, że akurat blokowali komuś drogę. Niski chłopak o ogolonej głowie, Connie Springer, przebiegł, niechcąco ocierając się o ramię Erena. Następnie rzucił się na drzwi i naparłwszy na klamkę całym ciężarem ciała wypadł na zewnątrz. Ale może ktoś przysłuchiwał się ich rozmowie?

Mikasa z wielkim trudem mówiła dalej.

— Eren... — tradycyjnie zaakcentowała jego imię tak, że ostatnia głoska prawie zanikała — wiem, że nie powinnam wyznawać tego tak nagle, ale...

Przerwał jej twardy głos:

— Masz rację.

Mikasa podniosła wzrok, zdumiona. W końcu zebrała się na odwagę, by spojrzeć mu w twarz, a wtedy poczuła ukłucie w piersi. Eren miał całkowicie obojętną minę. Szmaragdowe oczy nawet nie błyszczały. To spojrzenie... po prostu sprawiało, że zapominała, jak oddychać. Powiedziałam coś za dużo, niezrozumiale? — zastanawiała się.

Z ogromnym trudem zdołała przełknąć ślinę.

— Eren...

— Masz rację — powtórzył.

Ten króciutki ułamek sekundy był cudowny, a Mikasa dała mu się ponieść. Czyżby teraz miała usłyszeć, że jej obawy były płonne? W końcu będzie mogła być z chłopakiem, którego kocha od ośmiu lat?

Ale Eren poprawił ramiączka swojego granatowego plecaka. Jego wzrok stał się rozproszony.

— Nie powinnaś była tego mówić. Nie kocham cię, Mikasa. Cześć.

Wyminął ją. Po prostu wyminął. Zapach męskich perfum dostał się do jej płuc. Zetknęli się ramionami, lecz zaraz potem Eren się oddalił. Gdy Mikasa spojrzała za siebie, zdążyła wyłapać wzrokiem tylko ciemnobrązową czuprynę znikającą w tłumie.

Ani w tym momencie, ani nawet po wielu latach nie potrafiła opisać, jak się czuła. Była to bowiem jedna z rzeczy, jakich nie da się przedstawić za pomocą słów.

Zdawało się, że serce pęka jej na pół. Mogła sobie z łatwością wyobrazić, jak ktoś rzuca je na podłogę, pozwalając, by potrzaskało się na milion kawałeczków, a następnie jeszcze brutalnie depta. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Eren Jaeger, mało że odrzucił jej uczucia, to jeszcze po swojej frustrująco lapidarnej wypowiedzi rzucił krótkie i obojętne cześć. Każdy kolejny oddech ze świadomością wydarzeń, jakie przed chwilą się działy, był niczym trucizna.

Mikasa zaczęła mrugać, żeby odgonić łzy. Gardło jej się ścisnęło. Z całej siły zwinęła dłonie w pięści i wbiła górną wargę w dolną. Po co to robiła?! Po co wyciągała Erena z klasy pod jakimś durnym pretekstem?! Żeby co: wyznać mu miłość?! Świetnie, świetny pomysł! Wspaniale na tym wyszła!

Przestała zwracać uwagę na otoczenie. Tłum uczniów popchnął ją do przodu, umyślnie lub nie. Mikasa była wyjątkowo silna, mogłaby przebić się przez nich; teraz jednak z każdą chwilą traciła równowagę. Potok łez spływał jej po policzkach, a całym ciałem zawładnęły drgawki. Potrzebowała się o coś oprzeć... tylko o co?

Eren odszedł. Z pewnością był już daleko. Ale może... mogłaby go jeszcze dogonić.

Zaczęła przeciskać się przez tłum, choć szare oczy zaszły łzami tak bardzo, że widziała jedynie rozmazane kształty. Usłyszała, jak ktoś krzyczy jej imię, ale natychmiast rozpoznała głos Jeana, więc nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Przyspieszyła tylko kroku i biegła aż do momentu, aż czyjaś ręka spoczęła na jej ramieniu.

W dziewczynie wezbrał gniew. Spodziewała się zobaczyć Kirschteina, ale gdy się odwróciła, stanęła twarzą w twarz z Arminem Arlertem.

Gniew opadł. Armin był jedną z nielicznych osób, które wspierały ją i nie snuły wywodów o możliwym niepowodzeniu w relacji miłosnej z Erenem. Przyczyny były dwie. Po pierwsze, Armin przyjaźnił się z Jeagerem jeszcze dłużej niż Mikasa, a po drugie — taki miał charakter. Nigdy nie rzuciłby tekstem w rodzaju: „Jakie to żałosne” (ukłon w stronę Levia Ackermanna). I teraz się tu znalazł, gdy wszyscy inni ignorowali dziewczynę, gotowy znowu powiedzieć coś na pocieszenie. Niebieskie oczy mu błyszczały. Przydługie jasne włosy ocierały się o uszy. Przygryzał lekko wargę, jak zazwyczaj, kiedy coś go trapiło.

— Mikasa, co się stało?

Jego głos był tak pogodny i przyjemny dla ucha jak zawsze, ale teraz przepełniało go strapienie. Wiedział, że coś jest nie w porządku... Bo tylko głupi by nie wiedział, widząc, jak Mikasa uporczywie powstrzymuje wyginanie drżących ust w podkówkę.

Co się stało. Przez chwilę Ackermann nie była pewna, czy płakać dalej, czy parsknąć nagle śmiechem. Po tylu latach zbierania w sobie odwagi zdecydowała się wyznać Erenowi uczucia. I wyszło super, naprawdę genialnie.

Gdy tłum licealistów wybiegł na zewnątrz i Mikasa zyskała swobodę ruchów, przetarła oczy rękawem.

Armin chciał pomóc. Dobrze o tym wiedziała. Jean, który wcześniej ją wolał, prawdopodobnie również... choć na swój własny, pełen dwudziestu zaproszeń na randkę w ciągu minuty sposób. Może powinna potraktować ich nieco łagodniej, a jednak... W całym żalu wciąż kipiała w niej wściekłość. Nie mogła już się bardziej upokorzyć, biegnąc za Erenem, a na wszystkich innych... nawet nie miała ochoty patrzeć.

— Chcę być sama — burknęła.

Strąciła rękę Armina ze swojego ramienia, błyskawicznie odwracając się do wyjścia. Zawołał ją ponownie, lecz tym razem nie zareagowała.

Nic się już nie liczyło.




Pierwszy krok. Drugi, trzeci, czwarty...

Po dziesiątym Eren przestał liczyć. Co on tak właściwie zrobił?

— Eren! — usłyszał za sobą.

Spojrzał za siebie. Wychodząc z tłumu, prosto w jego stronę kroczył Jean Kirschtein z twarzą czerwoną od złości i zaciśniętymi pięściami. W innych okolicznościach Jeager wyśmiewałby się z niego, mówiąc, że jego końska morda wygląda jeszcze głupiej w takim kolorze. Ale nie dziś. Dziś nie miał nastroju.

— Czego chcesz? — zawołał.

Chciał, aby zabrzmiało groźnie. Nie wyszło. Dało się wyczuć, że mówi to od niechcenia.

Jean tymczasem podszedł bliżej i zanim Eren zdążył zareagować, złapał go za koszulkę.

— Co powiedziałeś Mikasie?

Aaa, no tak. Jean bujał się w Mikasie, odkąd ujrzał ją po raz pierwszy, czyli od pierwszej klasy. Był potwornie sfrustrowany faktem, że ciągle go odrzucała i to dla Erena — chłopaka, którego on nie cierpiał najbardziej w świecie. Teraz najwidoczniej podglądał całą akcję i choć niewiele usłyszał, widział rozpacz Mikasy. Mógł ułożyć sobie tysiąc scenariuszy w głowie. Na przykład Jeager mówiący coś w stylu: „Jesteś okropna” albo  „Zawsze cię nienawidziłem”.

No nie... Eren by nigdy tak nie powiedział.

Do tej pory chłopak był tylko zmieszany z powodu nagłego wyznania miłości. Ale gdy zobaczył Jeana z miną zachęcającą do bójki, coś w nim pękło. Przygryzł mocno wargę, dłonie zwinął w pięści. Przecież nie zrobił nic złego, do jasnej cholery! Nie od niego zależało, w kim się zakocha. Nie potrafił spojrzeć na Mikasę inaczej niż jak na przyszywaną siostrę. I to powinno być w porządku, absolutnie w porządku, a tymczasem wszyscy mieli problem.

Wezbrał w nim gniew. Na Jeana oraz na cały świat.

— To, co było trzeba! — krzyknął, odpychając go od siebie. — Nie twoja sprawa!

Jean wytrzeszczył oczy. Widział, jak Mikasa rozpłakała się po tej rozmowie. Teraz wziął Erena za dupka... Oczywiście wcześniej też tak o nim myślał, jednak teraz na dobre zakodował sobie ów fakt w swojej głupiej głowie. Irytacja Jeagera jeszcze wzrosła.

— Właśnie, że moja — syknął Jean. — Wszystko widziałem.

Chciał znów się na niego rzucić. Eren poczuł, że jeśli zaraz nie wyładuje swojej wściekłości, pęknie mu żyłka na czole.

W pierwszej chwili naprawdę chciał się pobić z Jeanem. Bądźmy szczerzy, robili to już wcześniej wiele razy, więc nie wywołaliby wielkiej sensacji. A jednak... w krótkim momencie zapragnął pobyć sam. Nie chciał na nikogo patrzeć, tym bardziej nie na Jeana. Pojedynek by trgo wymagał.

To był dzień, gdy z ust Erena padły słowa, których żałował przez resztę życia.

— Powtarzam ci, koniomordy, że powiedziałem co było trzeba! I samą prawdę! — wziął na chwilę wdech. — Nie mogę wytrzymać, bo Mikasa jest zbyt upierdliwa! A jak jej przeszkadza zwykła szczerość, może się odpierdolić!

Wyszło trochę głośniej, niż zamierzał.

Gniew na twarzy Jeana zamienił się w zaskoczenie. Owszem, wiedział, że Eren nie odwzajemnia uczuć swojej przyjaciółki. Ale fakt, że wyrzucił z siebie takie słowa, zszokował go. To brzmiało, jakby Eren faktycznie nienawidził Mikasy. Zawsze sądził, że na jakiś własny samolubny sposób ją lubi.

Wszystko było w porządku. Eren odwrócił się, by spokojnie odejść, i wtedy zobaczył ją.

O, wieczny pechu, musiała wyjść ze szkoły w najgorszym możliwym momencie. I zatrzymała się, z czerwonymi oczami i rozmazanym tuszem wokół. Ich spojrzenia się splotły i nagle do Erena dotarło, co zrobił.

Kurwa.

Nie chciał, by tak wyszło. Nawet tak nie myślał. Przepełniała go złość, frustracja, tyle negatywnych emocji... A podświadomie zależało mu, żeby zaskoczyć jakoś Jeana. Żeby się odczepił.

Teraz wszystko się posypało. Wiedział, że Mikasa nie przyjmie przeprosin... A raczej tak sobie wmawiał. W głębi duszy zwyczajnie nie chciał jej przepraszać, ponieważ nie lubił i nie potrafił tego robić. Och, jeśli istniał wszechmocny Bóg albo bogowie, to wykonali marną robotę, tworząc ludzi. Dlaczego byli tacy żałośni, głupi i wrażliwi? Brali wszystko do siebie, nie zdając sobie sprawy, że niektóre słowa po prostu same wylatują z ust. Beznadzieja.

Eren nie ryzykował utraty dumy. Jak już wlazł w bagno, musiał brnąć w nie dalej. Dlatego odbrzucił Mikasę obojętnym spojrzeniem, choć tak naprawdę serce w nim pękało na widok łez z ciemnych oczu, a następnie odwrócił się i szybkim krokiem oddalił. Nie wiedział, że zostawiając za sobą zapłakaną Mikasę, oszołomionego Jeana i resztę podszeptujących uczniów zostawia także szansę na uniknięcie wielu przyszłych cierpień — zarówno swoich, jak i swoich bliskich. Nie wiedział, jak wielki popełnił błąd.




Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Eren i Mikasa urwali kontakt. Ona płakała przez parę dni, ale potem... pozbierała się. Mogła przypisać tę zasługę przyjaciołom, głównie Arminowi, choć i wielu koleżankom z klasy. Zachowywała się tak jak dawniej, była spokojna i poukładana, no i ciągle odrzucała zaloty Jeana. A jednak w ciemnych oczach zaczynał jaśnieć energiczny błysk, jakby chciała powiedzieć: „Poczekajcie. Dopiero się rozkręcam”.

No i przestała biegać za Erenem. Po prostu ignorowała jego istnienie.

Nic dziwnego — myślał ponuro Jeager. — Kazałem jej się odpierdolić.

U niego samego sprawa wyglądała inaczej, bo następnego dnia po kłótni pokłócił się z Arminem. Przestali się do siebie odzywać... I tym sposobem stracił drugiego najlepszego przyjaciela. Armin ewidentnie stał po stronie Mikasy. I choć próbował pogodzić ich ze sobą, Eren wciąż nie planował wydusić z siebie magicznego słowa przepraszam, to i Mikasa się nie narzucała.

Tak oto Eren Jeager został sam. I nie przeszkadzało mu to, no bo skąd. Było... idealnie.

Już wkrótce wszyscy skończyli szkołę, a wtedy Mikasa i Eren rozstali się na dobre. Olewali się tak czy tak, ale teraz nie musieli oglądać się codziennie w szkole.

Zapamiętał ją wsiadającą do samochodu, z promieniami słońca oblewającymi pogodną, roześmianą twarz. Policzki pokrywał jej delikatny, różowy rumieniec. Była w towarzystwie siedmiu koleżanek, a krótkawe czarne włosy miała związane w kucyka.

Zapamiętała go w progu lekcyjnej sali ze źle zapiętą marynarką od szkolnego mundurka. Determinacja w zielononiebieskich oczach przygasła w ostatnim czasie, a brązowe włosy mu urosły. Nie czuła potrzeby, by patrzeć na niego z zachwytem i miłością. Nawet dokładnie mu się nie przyjrzała.

Owego dnia każde z nich odetchnęło z ulgą i ruszyło w swoją stronę. Mikasa żałowała, że zmarnowała tyle czasu na Erena. Eren żałował, że był dla Mikasy tak chłodny... czego by nigdy nie przyznał na głos. Oboje cieszyli się jednak, że skończyli szkołę i mogli wyjechać, zostawić za sobą rozdział pod tytułem „Szkoła średnia”. Dorośli; mieli możliwość poukładania sobie życia na nowo, zaczęcia z czystą kartą w nowym miejscu, albowiem ich ścieżki na zawsze się rozchodziły.

Tak przynajmniej myśleli.

I Eren, i Mikasa byli ogarnięci ogromną beztroską. W końcu! Ona zmierzała do Osaki, a on do Tokio. Gorąco pragnęli o sobie zapomnieć, zapomnieć o błędach.

I oboje nie sądzili, że nadejdzie dzień, gdy ich drogi zbiegną się ponownie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top