Rozdział 3
Gdy poczułam że już byłam czysta na twarzy, zdjełam brudną od krwi bluzę.
Aby przypadkiem nikt siebie nie pomyślał że kogoś zabiłam.
Chociaż już nie pierwszy raz bym kogoś zabiła z zimną krwią.
Przemyłam szybko twarz letnią wodą z kuchennego kranu. I odwróciłam się do młodych mężczyzn znajdujących się w tutejszym pomieszczeniu.
- To...po co dokładnie tutaj przyszliście? - Zapytałam
Ci najpierw spojrzeli na siebie wszyscy we troje, a potem zamilkli.
- Więc? Czekam.. - Powiedziałam zakładając ramiona na krzyż.
Scott: Cóż... Nie wiem od czego zacząć. - Powiedział zestresowany ciemnowłosy chłopak.
Stiles: Ja! Ja jej powiem. - Wziął szybki wdech - Nie, nie powiem tego. - Odwrócił się i przeczesał swoje ciemne włosy rękami.
Issac: Dobra! - Wykrzyknął, a my spojrzeliśmy się na niego z zapytaniem w oczach. - W Beacoon Hills High School, odbędzie się Bal z okazji zakończenia wiosny. Uznaliśmy we troje że Zły Alfa i jego stado pełne Alf zaatakują w najmniej spodziewanym momencie.
Dlatego tutaj przyszliśmy aby dowiedzieć się czy masz jakiś plan, aby nam pomóc... - Powiedział na jednym wdechu. I założył ręce na krzyż. Tak samo jak ja.
Stałam w ciszy, analizując wypowiedziane przez Lahey'a słowa.
Przyłożyłam prawą dłoń do ust.
Rozmyślając nad daną sytuacją w której się znaleźliśmy.
- Kiedy dokładnie odbędzie się ten bal? -
Scott: Jutro wieczorem. -
Ocknęłam się natychmiastowo.
- I mówicie mi to dopiero teraz!? - Powiedziałam z podniesionym tonem.
Scott: Przpraszam, ale nie miałem czasu. - Powiedział z lekka zbulwersowany chłopak.
Stiles: Właśnie kiedy niby mieliśmy ci to wszystko powiedzieć, jak sami się o tym dziś rano dowiedzieliśmy! -Wykrzyknął w moją stronę.
- Cholera!! - Wykrzyknęłam przegryzając kciuk aż do krwi.
Z rany zaczęła lecieć malutka strużka krwi o charakterystycznym kolorze ciemnej czerwieni.
Odsunęłam szybko dłoń i poczekałam chwilę zanim rana się zagoi.
Poczułam lekkie szczypanie i po ranie nie było śladu.
- I co ja mam z tym wszystkim wspólnego? - Zapytałam z lekką, ale i wyczuwalną agresją w głosie.
Stiles: Kobieto! Jeszcze nic nierozumiesz!? - Wykrzyknął już znerwicowany. Wymachując rękoma na różne strony.
- A co mam rozumieć?! - Wykrzyknęłam z wielką chęcią rozwalenia czegoś, w zasięgu mojego wzroku.
Scott: No, chcieliśmy się zapytać czy.... - Przerwał.
Issac: Czy idziesz z którymś z nas na bal? - Przerwał McCall'owi i dokończył wypowiedź , po swojemu.
Rozszerzyłam oczy w zaskoczeniu tym pytaniem.
Nie. To raczej nie to pytanie mnie zaskoczyło, lecz z kogo ust padło.
- Nigdy bym nie przypuszczała, że będziesz taki bezpośredni Lahey. - Powiedziałam z delikatnym uśmiechem.
Ten jednak na moje stwierdzenie. Odwzajemnił uśmiech. I spojrzał na mnie jakby chciał mnie przelecieć już teraz i tutaj.
- Jednakże mam dla was przykrą wiadomość. -
Stiles: Jaką przykrą wiadomość? Już ktoś cię zaprosił!? - Podniósł głos już z lekka zbulwersowany. Natomiast Lahey i McCall zastygli w bezruchu czekając cierpliwie na moją odpowiedź.
- Powinniście znaleźć se kogoś innego jako partnerkę. Bo ja nie idę. - Powiedziałam całkiem poważnie.
Scott / Stiles / Issac: COOOO!!??
Zatkałam sobie uszy. Dając im znać gestem dłoni aby umilkli.
Oni jakby zrozumieli, zrobili to.
- Mam parę spraw do załatwienia. A poza tym nie lubię takich imprez. -
Stiles: Co?! Dziewczyno jakich spraw? Masz jakiś pomysł na Alfe?! Gadaj!! - Powiedział już wytrącony z równowagi.
Podszedł do mnie Scott i złapał swoimi dużymi rękami za moje dłonie.
Scott: Jeżeli coś wiesz i masz jakiś pomysł, albo cokolwiek. Proszę pomóż nam. - Powiedział z błagalnym głosem pełnym bezradności i bezsilności.
Spojrzałam na niego zdziwiona z wyrazem zaskoczenia. Poczułam w sobie jakieś dawno zapomniane uczucie. Uczucie chęci pomocy drugiej osobie.
- "Głupie uczucie... Czyżby on i jego błagalny ton spowodowały, przebudzenie tych odczuć które chciałam w sobie uśpić? I tylko dlatego że poprosił o coś. Jako jedyny mnie poprosił o coś. I to nie dla siebie tylko dla swojego stada..." - Zamknęłam oczy, biorąc wdech.
Czułam zdenerwowanie człowieka i Prawdziwego Alfy. Jednakże najbardziej melancholijnym odczuciem była spokojna postura Bety.
Otworzyłam oczy i spojrzałam najpierw w czekoladowe oczy McCalla. A następnie przeniosłam wzrok na zejście do piwnicy.
Ten jakby czytając ze mnie jak z otwarej księgi, podążał za moim wzrokiem.
Jego oczy zatrzymały się na drewnianych schodach.
Chłopak puścił moje dłonie, udając się w stronę schodów, a raczej do tego co jest pod nimi.
Tego samego koloru co schody, drewniane drzwi. Drzwi prowadzące do piwnicy.
Drzwi prowadzące do mojego małego sekretu.
Chłopak złapał za klamkę, a ja poczułam jak wstrzymuje oddech.
Nacisnął na wcześniej wspomianą klamkę, a drzwi ustąpiły ukazując tym samym swą tajemnicę moim gościom.
Długie i mroczne zejście w dół.
Po kamiennych ciemnych schodach.
Stiles: Dziewczyno co ty tam trzymasz? - Zapytał lekko przerażony.
Przełykając zebraną w gardle, śline.
- Raczej niechciałbyś się dowiedzieć. - Wypowiedziałam z lekkim westchnięciem.
Issac: Raczej chcemy się dowiedzieć, czy nam nie zagrażasz. - Powiedział spokojny.
- Chodźcie, ale proszę was ostrożnie. - Powiedziałam po raz pierwszy z prośbą.
Cała trójka kiwnęła głowami, a następnie pośpiesznie podeszli bliżej mnie. Ruszyłam w stronę schodów prowadzących do mojego małego sekretu. A za mną pozostali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top