Rozdział 20
*Perspektywa Rose*
Budzę się i nie wiem? gdzie jestem, ani co się stało. Jest mi bardzo zimno i niewygodnie. Głowa mnie nawala, jakbym miała porządnego kaca. Tyle że ja nie pije. Otwieram powoli oczy i widzę... No właśnie, nic nie widzę. Wszędzie jest ciemno. Czuję, że leżę na ziemi, siadam wolno i próbuje wyczuć coś rękoma. Natrafiam chyba na drzewo, ale co ja do cholery robię w jakimś lesie, sama w środku nocy. Nagle wspomnienia wpadają mi do głowy, karton ze zdjęciami, mój atak paniki, wyjście na dwór, siedzenie na ławce i jak ktoś założył mi worek na głowę. Ręce znowu zaczynają mi się trząść, coraz ciężej mi się oddycha.
Kurde uspokój się do cholery, nie możesz tu zemdleć - myślę.
Trochę mnie to otrzeźwiło. Wstałam, przytrzymując się drzewa, noga strasznie mnie bolała. Nadwyrężyłam ją trochę na imprezie, a leżenie na zimnej ziemi dodało swoje. Prawie jej nie czuję, nie wiem jak dam radę iść. Przecież tu zostać nie mogę. Wzrok przyzwyczaił mi się trochę do ciemności, dzięki temu zauważyłam jakąś gałąź, może nada się na prowizoryczną kulę. Jakoś udało mi się do niej dostać, gdy się po nią schylałam, straciłam równowagę i nabawiłam się kolejnych siniaków i zadrapań. Za trzecim razem udało mi się wstać, razem z moją "kulą". Ruszyłam więc wolno przed siebie.
*Perspektywa Crisa*
W pierwszej kolejności policjant zaczął przewijać taśmę z kamery na wprost wejścia. O godzinie dwudziestej drugiej siedemnaście, pojawiła się Rose. Dziewczyna jest śmiertelnie blada, ledwo trzyma się na nogach. Idzie bardzo wolno i siada na ławce. Ta kamera pokazuje tylko kawałek ławki, więc policjant przerzucił na drugą. Cofnął do odpowiedniego miejsca. Widzimy jak Rosalie siedzi na ławce kilka minut i stara się opanować atak paniki. Chciałbym wtedy przy niej być. Po chwili widać, jak zbliżają się do niej trzy osoby, dziewczyna akurat ściska w ręku łańcuszek. Jedna osoba zarzuca jej worek na głowę, a pozostałe dwie chwytają za ręce i krępują. Wtedy pewnie zgubiła naszyjnik. Następnie ciągną ją gdzieś.
- Mieliście rację - odzywa się porucznik - a więc mamy porwanie. To nie mój wydział i mam nadzieję, że nie będzie. Zawiadomię mojego przyjaciela, nie martwcie się. Sprawa będzie w dobrych rękach. Spróbuj jakoś przeczyścić obraz, może uda się zobaczyć twarze, albo coś charakterystycznego - zwraca się do policjanta - a wy, poznajecie kogoś?
- Nie - odpowiadamy.
- Chociaż, ta sylwetka i sposób chodzenia z kimś mi się kojarzy - mówię.
- A nie było jeszcze jednej kamery? - pyta Alice.
- Jest jeszcze jedna - odpowiada policjant.
- To, czemu jej jeszcze nie włączyłeś - mówi zdenerwowany porucznik.
Ostatnia kamera dawała trochę oddalony widok, ale obejmowała większy obszar. Widać na niej jak ciągną dziewczynę do samochodu. Policjant przybliża obraz, w momencie, gdy jeden z nich robi Rose jakiś zastrzyk. Po chwili dziewczyna traci przytomność, a oni pakują ją do bagażnika. W tej chwili mam ochotę kogoś walnąć. Moment ten samochód mi coś przypomina. Nagle jeden z porywaczy zdejmuje kaptur.
- O kurwa - mówimy jednocześnie.
- Zajebie gnoja. Tylko go kurwa zobaczę - mówię wściekły.
- Wiecie kto to? - pyta porucznik.
Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć. Próbuje się uspokoić, żeby czegoś nie rozwalić. Robi więc to Alex.
- To Aron Brown, jej były chłopak. A więc pozostali to zapewne James Arma i Cole Wilson. Jego kukiełki.
- Jesteście pewni?
- Równie mocno, jak tego, że tu stoję - stwierdza Alice.
- Znacie ich adresy?
- Tak - warczę.
- To dobrze, zbiorę kilku ludzi i za piętnaście minut wyjeżdżamy. Wiem, że wydaje się wam, to dużo, ale musimy się przygotować i dostać nakaz. Na szczęście na miejscu akurat jest prokurator, inaczej by to dłużej trwało. Macie tu zostać. Widzę Cris, że chcesz tam jechać, ale uwierz, my to lepiej załatwimy, nie komplikuj sprawy. Będziecie mogli jechać z nami, bo i tak to byście zrobili. Tylko macie się słuchać, jasne?
Wszyscy kiwamy głową na tak. Może to i lepiej, że oni się tym zajmą. Bo ja to bym ich chyba zabił na miejscu.
- Alex, chodź ze mną - woła chłopaka porucznik Moris.
Nie mogłem ustać w miejscu. Na myśl co oni mogą jej robić, aż się we mnie gotuje. Alice reaguje podobnie. W końcu wrócił porucznik z kilkoma osobami.
- To jest porucznik McLaren, o którym wam mówiłem. Wszystko już gotowe, chodźcie, jedziemy.
Poszliśmy za nimi. Alex opowiedział nam, co robili w innej sali. Strasznie martwię się o Rosalie, tak samo, jak jej przyjaciele. Alex już dał znać Erikowi, jak wygląda sytuacja. My jedziemy swoim samochodem, policjanci - dwoma cywilnymi. W pierwszej kolejności jedziemy do Arona. Jesteśmy tam po dwudziestu minutach. Kurde, wszystko tak wolno idzie. Zostawiamy samochody przed wejściem. Porucznik McLaren wysyła dwóch ludzi do pilnowania garażu i tylnych wyjść, jeden zostaje w samochodzie tak jak Alice i Alex. Ja musiałem iść, nie wytrzymałbym w dalszej nieświadomości. Porucznik Moris dzwoni do drzwi.
- W czym mogę państwu pomóc? - pyta kamerdyner.
- Porucznik Moris i porucznik McLaren, chcemy rozmawiać z Aronem Brownem. - Widząc minę kamerdynera, policjant dodaje. - Mamy nakaz, radzę więc nie kombinować, bo zatrzymamy pana za utrudnienie śledztwa.
- Nie mam takiego zamiaru - odpowiada mężczyzna - panicz Aron, wraz z kolegami, znajduje się w swoim apartamencie. Proszę za mną.
- Mamy również nakaz rewizji. Proszę wezwać właścicieli. Policjanci zaczną od garażu.
Koleś nie skomentował faktu, że jestem z nimi. No i ma szczęście. Zastanawiam się, co oni zrobili z Rose, że siedzą sami w pokoju. Podchodzimy pod odpowiednie drzwi. Policjanci wchodzą bez płukania.
- A wy tu kurwa czego?! - wrzeszczy Aron - wypierdalać mi stąd, ale już!!!
- Aron Brown? - pyta porucznik Moris.
- A chuj wam do tego.
- Tak to on - mówię, chłopak dopiero w tej chwili mnie zauważył. Myślałem, że jakaś żyłka mu pęknie ze zdenerwowania.
- Porucznik Moris i porucznik McLaren z NYPD. Jesteśmy tutaj w sprawie porwania Rosalie Terner.
Na te słowa James i Cole widocznie się zestresowali. Aron udawał, że o niczym nie wie. Nieudolnie z resztą.
- A niby co ja mam z tym wspólnego? - mówi - pewnie się gdzieś szlaja i daje dupy.
Dobrze, że porucznik McLaren mnie złapał, inaczej już by na glebie leżał za te słowa.
- Nie chcecie grzecznie, w takim razie jedziemy na komendę i tam sobie porozmawiamy. Wszyscy troje.
- Nigdzie z tobą nie idziemy. Zaraz zadzwonię do mojego adwokata, pozwę was o nękanie. - Próbuje kombinować Aron.
- Nie macie wyboru. To jest nakaz aresztowania, wystawiony na waszą trójkę. Albo pójdziecie grzecznie, albo siłą.
- To był tylko kawał - mówi cicho Cole - nic jej nie zrobiliśmy.
- Stul kurwa ryj idioto - odzywa się James - nic na nas nie mają.
- I tu się mylisz chłopcze. A więc aresztuję was pod zarzutem porwania jak na razie. Reszta zarzutów dojdzie z czasem. Macie prawo zachować milczenie...
Dalej nie słuchałem. Policjanci zakuli Arona i Jamesa w kajdanki i wyprowadzili do radiowozu. Następnie porucznik McLaren zbliżył się z kajdankami do Cola.
- Ja nie chcę mieć problemów przez nich. Ojciec mnie zabiję - mówi przerażony chłopak.
- Już je masz. Za porwanie grozi do dziesięciu lat więzienia. Jeżeli coś się dziewczynie stanie, kara będzie większa. Mamy dowody, że brałeś w tym udział. Lepiej współpracuj z nami. Będzie to dobrze wyglądać w sądzie.
Chłopak siedzi przestraszony, widać, że się waha. Z jednej strony zdradzić kolegów, a z drugiej iść siedzieć.
- Dobrze, powiem wszystko - Odzywa się w końcu.
Mam nadzieję, że nic jej nie zrobili i dowiemy się, gdzie jest. W przeciwnym razie nawet ich pobyt w więzieniu nie powstrzyma mnie przed zabiciem ich.
★☆★☆★☆★☆★☆★☆★☆★
I wiemy już, kto stoi za porwaniem...
Ale co z nią się obecnie dzieje, to jeszcze tajemnica...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top