Ryan
Do Sary przez dłuższy czas nie miałem odwagi się odezwać. Wydawała się zbyt skupiona na drodze i własnych troskach, które broniła pod kamienną zagrodą gdzieś w sercu. Zimno jej twarzy przeszywało mnie gdy spoglądała czasem z lusterka w moją stronę - najwyraźniej chcąc ocenić mój stan. Jednak wkrótce nie wytrzymałem w ciszy, która wyłącznie kazała mi nie zapominać o tym co się wydarzyło ostatniej nocy.
- Skąd... Skąd wiedziałaś gdzie mnie znaleźć? - zapytałem próbując nie skupiać się na poobijanych przez fotel podczas jazdy, kostkach, które z resztą niesamowicie bolały.
Przez chwilę zachowała głuchą ciszę jakby analizowała czy nie udawać niedosłuchu spowodowanego tym pytaniem. Po minucie jednak skinęła głową napinając ręce na kierownicy.
- Podejrzewałam, że to David stoi za twoim porwaniem. Poza tym, wczoraj nie wrócił do domu, nie mówiąc już o tym, że znalazłam w jego pokoju twoje zdjęcia, a w koszu porzucone leki - westchnęła.
Przełknąłem ślinę próbując przestać się trząść. Skinąłem głową.
- Tak, ale... Skąd wiedziałaś, gdzie możemy być? Gdzie nas szukać? - zapytałem ponownie ciekawy odpowiedzi.
- Cóż, David często przebywał w tej melinie gdy chciał zostać sam - zimno biło z jej tonu. -Ukrył się tam nawet kiedy... - tego nie dokończyła w ciszy potrząsając głową jakby w nagłym otrzeźwieniu. - Poza tym w jego telefonie zainstalowałam program namierzający. Również jego motor ma takie urządzenie. Wystarczyło sprawdzić.
- Opiekujesz się nim prawda? Dlatego razem mieszkacie - zagadnąłem.
- Oczywiście, sam to doskonale wiesz. Oczywiście za dużo swojego życia poświęcam pracy sekretarki i zarządcy firmy. Nie mam za dużo czasu na zajmowaniu się tym psycholem - odpowiedziała. Ostatnie słowo jednak było bardziej bliskie wymamrotaniu, jakiejś niepewności taktu jakiego użyła.
- Słuchaj, Ryan - dodała. - Zrobił ci ogromną krzywdę, jednak nie zdążyłam wezwać policji. Oczywiście musimy jechać na posterunek, ale...
- Dlaczego nie wezwałaś policji? - zapytałem niepewny postawionego przeze mnie pytania. - To znaczy... Dlaczego chciałaś to załatwić samemu?
Chwilę milczała.
- Wiesz, ostatecznie nie wiedziałam czy na pewno mój brat cię przetrzymywał. Pozywanie go na policje było w pewnym sensie bezpodstawnym oskarżeniem. Poza tym, on...
- Jest twoim bratem - dokończyłem próbując utrzymać twardy ton głosu. - Mimo wszystko, jest twoim bratem. Został ci jako jedyny, mam rację? - niestety ostatnie słowa były co najmniej wypowiedziane z żałością.
Skinęła w ciszy głową patrząc z napięciem na drogę. W jej ciemnych oczach dalej nie widać było cienia łzy. To mnie nieco zaskoczyło. Ale w bocznym lusterku zauważyłem jak drgnęła jej powieka.
- Jednak nic nie wytłumaczy to co ci zrobił. On już nie jest moim bratem, on... - wypowiedziała te słowa ciszej, ale śmielej.
Mimo dreszczy po wypowiadaniu tego imienia i nawiązanych zdaniach, nie odpuszczałem. Mój stan musiał poczekać.
- Dlatego byłaś w stanie do niego strzelić? Do własnego brata?- zagryzłem wargę spoglądając gdzieś w bok.
- Nie zabiłabym go. Umiem doskonale strzelać - nie usłyszałem ani ironii ani egoizmu, bardziej smutną nutkę prawdy. - Poza tym muszę go utrzymać na miejscu przez jakiś czas jeżeli ma być zgarnięty przez psy.
- Nie musisz go nigdzie zgłaszać - podjąłem, samochód jakby na chwilę stracił świadomość. Delikatnie choć znacząco wykręcił. Kobieta zdała sobie sprawę ze swojego stanu i zatrzymała się gdzieś na poboczu. Zadrżałem z emocji i strachu.
Fotel starał się dotknąć moje plecy kiedy wyprostowałem się nagle by zminimalizować nasz kontakt. W tej chwili jakikolwiek dotyk wydawał mi się czymś strasznym - nie zależnie od tego czy był gestem osoby czy mało znaczącym fotelem w samochodzie.
- Co powiedziałeś?
- Nie musisz nikogo zgłaszać Lidio - powtórzyłem zapominając niepewności w wyboru jej prawdziwego imienia.
- Ryan, ale... Nie rozumiem. On zasłużył, słyszysz? Nikomu nie może ujść płazem taki czyn - nie patrzyła na mnie. - Nawet jemu. Ryan, on już nie jest moim bratem - powtórzyła. - Nie po tym - ostry ton skruszył się nieznacznie.
Spuściłem głowę. To co zrobił David... To co chciał zrobić Jackowi... Przecież to wszystko było moją winą. Gdybym postąpił inaczej niżeli od niego uciekać niezapowiedzianie gdyby mu wyjaśnić moją sytuację twarzą w twarz...
Nie. David nie był zdrowy umysłowo, nawet kiedy próbowałem mu wyjaśnić moje postrzeganie, nie trafiło do niego nic. Brakowało mu badań, leczenia, leków, terapii...
- Nie ważne Saro - podjąłem, a jabłko Adama podniosło się i mocno opadło gdy przełykałam gęsty płyn. Mój głos był łamliwy, również chrypka dawała mi się we znaki. - Po prostu... Zawieś mnie do domu.
Prychnęła z rozdrażnieniem.
- Ty naprawdę oszalałeś Ryan - spojrzała na mnie nie pozbywając się w oczach obojętności. - Jedziemy do szpitala.
- Nie! - krzyknąłem zaciskając pięści na ubraniu, które z irytacją dalej pachniało wspólnym potem i zapachem Davida. - Nie do szpitala! Wszędzie tylko nie tam!
Zdałem sobie sprawę, że ta opryskliwość była niezamierzona. Ale cały byłem w stanie wyskoczyć z jadącej ciężarówki niżeli tam wrócić. Do ojca, do tego łóżka, do tych lekarzy...
- Ryan...
- Nie, słyszysz?! Mam gdzieś co się wydarzy, ale nie zawieziesz mnie tam, słyszysz?! - podniosłem głowę, czując na twarzy piekące łzy. Spojrzałem na nią mokrymi oczami jak dziecko, które zmusza tym mamę do odzyskania zabranej zabawki. Poczułem wstyd, ale nie mogłem zatrzymać mgły jaka zamazała obraz trzydziestolatki przede mną.
Przez chwilę cisza tupała mi w uszach z napięciem. Zrobiło mi się słabo. Serce biło mi niespokojnie.
- Tylko nie do szpitala - szepnąłem gdy zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie powiedzieć nic głośniej. - Tylko nie tam, Saro... - zbladłem prosząc.
- Ryan, nie ruszaj cię. Otworzę okno - uchyliła je nieznacznie. Wiatr musnął moje leniwe włosy.
- Ruszaj. Do domu.
- Jasne - przechyliła lusterko i odpaliła ponownie samochód.
.......................
- Pomóż mi wstać - poleciłem. Złapała mnie w tali i pociągnęła do góry. Wiatr potargał mi włosy, ból był równy jego mocy.
- Ciągle uważam, że powinieneś... - zaczęła Sara, ale ktoś jej przerwał.
- Ryan! - usłyszałem znajomy głos. Obróciłem gwałtownie głową. Asper na wózku gnał w moim kierunku nawet nie obserwując nierównego podłoża chodnika. Poruszane koła z irytacją uderzały o grunt.
Spuściłem głowę. Nie chciałem żeby zobaczył mnie w taki stanie.
- Ryan! Co się wydarzyło?! Policja mnie dziś rano zastała w szpitalu! - podjechał z nienaturalną troską. - Przyjechałem tu jak najszybciej tylko mogłem! Podobno zostałeś porwany i...
- J-Ja...
- Co się stało? Kim jest ta kobieta? Ryan, wszystko w porządku? C-co... Co ci się stało w nogi... - złapał mnie za nadgarstek, ale szybko się wyrwałem. Kobieta mnie puściła, a ja uderzyłem kością ogonową o wilgotną płytę. Zabolało.
- Asper, nic mi nie jest - wymamrotałem przez zaciśnięte gardło kiedy Lidia (czy Sara) pomogła mi wstać dalej uporczywie milcząc z kamienną twarzą.
- To nie prawda - pokręcił głową. - To twój ojciec tak? On ci to zrobił.
Wstrzymałem oddech zamierając na krótką chwilę. Ojciec? Skąd on wie cokolwiek o moim ojcu?
Zmarszczyłem brwi, jednak ta reakcja wynikała bardziej z bólu niż zadumy.
- Skąd...
- Wejdźmy do bloku. Lepiej nie kusić losu - odezwała się wreszcie Sara rozglądając się na boki jak ochroniarz bogacza kontrolujący przechodniów wokoło.
Asper nagle zaczął się uporczywie kręcić w swoim wózku aż z jego pleców zsunęła się kurtka. Wyciągnął ją w moim kierunku z powagą w oczach i rozkazem, którego rzadko spotykałem.
- Asper ja nie...
Zanim dokończyłem Sara nie zważając na żadną moją reakcję otoczyła mnie ciepłą kurtką Aspera. Poczułem delikatną ulgę kiedy zrobiło mi się przyjemniej.
- Dla ciebie Sara - uprzedziła obojętnie kobieta zwrócona do Aspera i podtrzymała mnie kiedy sunąłem w stronę wejścia do budynku.
- Jest tu winda?- zapytał Asper krzywiąc się niesmacznie na widok schodów.
- Cholera - przekląłem drżąc w pionie. - Windy tu nie ma. Ale nie możemy się też w żaden sposób pokazać sąsiadom.
- Uda się - kobieta ukazała beznamiętną zdolność do pozytywnej reakcji. - Tylko trochę to potrwa.
- Hm, poczekam tu. Wy pierwsi spróbujcie wejść - zapewnił Asper. - Mnie może ktoś pomóc jeśli takiego zobaczę, was będzie trudniej wytłumaczyć.
W ciszy skinęliśmy głową.
To była walka. Zupełnie jakby pój krzyk po nagłych bólach mógł uwolnić miny wychodzące z drzwi kolejnych pięter. I może lepszym było zareagowanie, prośba o pomoc. Może nie powinienem był tak walczyć żeby tylko nie pojechać do szpitala.
Ale w tej chwili nie byłem w stanie psychicznym by próbować wytrwać te kilka dni w szpitalu. Nawet nie mogłem trzeźwo myśleć o kolejnym schodku inaczej niż o kolejnym przypływie bólu jaki odczuję.
Ze szpitala porwał mnie mój ojciec. Czy mnie szuka? Może stwierdził, że uciekłem i coś zrobił Asperowi? A co z mamą? Jak się czuje? Czy ją już wypuścili? Czy Asper wróci do zdrowia?
Co z Jackiem? Czy myślał o mnie? O tym co się dzieje?
Łzy znowu uderzyły falami moje oczy. Wszystko było takie nierealne, skomplikowane, wszystkie myśli nieprzyjemne. Samobójstwo, strach, chęć ucieczki w ciemną przepaść. Jakoś nie byłem w stanie zaprzestać temu choremu doboru trosk.
Oszczędzając długiego dialogu pulsowania w stopach starających się ustać i pomóc trochę pchającej mnie Sarze dotarliśmy na górę gdzie prawie straciłem przytomność z przemęczenia.
- Masz klucz?- zapytała.
Moje klucze w ostatnim czasie miały skrytki nawet w miejscach, które zapomniałem. Dom Jacka, w końcu szpital, a na końcu...
Właśnie gdzie były teraz? Czyżby ojciec je zabrał ze szpitala? A może lekarze? A może dalej tam leżom tęskno czekając na właściciela?
- Mam pod wycieraczką - zapewniłem przypominając sobie ślusarza godzącego się na ponowne ich wyrobienie.
Niby prosta skrytka, w końcu byle złodziej mógł pod nią spojrzeć i cieszyć się głupotą ofiary. Jednak ja nie byłem jedną z nich (a przynajmniej szerzyłem ku temu nadzieję). Klucz może i był pod wycieraczką, ale kiedy Sara ją podniosła powitała ją tylko zimna podłoga klatki, która z radością dosięgała światła jaki na nią padł. Klucz był schowany w wycieraczce świeżo przymocowany do spodu.
I mimo, że i ta opcja nie należała do najlepszych zabezpieczeń. Do tej pory działała.
Wchodząc do przedsionka, czyli wyprzedzając próg mojego domu, odetchnąłem, chociaż w żadnym razie z ulgi, a co dopiero z radości. Myślałem, że kiedy tu wrócę poczuję się choć w połowie spokojniejszy.
Równie dobrze mogłem oszukiwać samego siebie.
Tego było za dużo. Nagromadzenie się problemów, myśli, złudzeń, nadziei i strachów próbowało się wyrównać, stanąć w rządku w oczekiwaniu na swoją równą kolej. Jednak nie wyszło, myśląc o Asperze wspomnienie grożącego ojca pchało troskę o mojego przyjaciela. Nagle wszystkie troski w kolejce zapragnęły być tą pierwszą, najważniejszą rzeczą którą trzeba zajmować sobie głowę. W tej plątaninie jednak stała jedna, stryta za kotarą osoba, która wyrysowała się w mej pamięci jako ktoś kto pomimo nieobecności jest przy mnie. Wtedy zamiast myśleć o bólu w nogach, psychicznych trudach z jakimi bym się musiał mierzyć, zacząłem czuć w moim umyśle wspomnienia z Jackiem. Wszystkie, zatrzymując się na pocałunku, na tym jednym, szczerym, delikatnym pocałunku.
No, ale troski zaatakowały to wspomnienie pytaniem jakie odbiło się w mojej głowie:
Czy to kolejna rzec jaka mnie zrani?
A odpowiedź brzmiała następująco;
Już to zrobiła, idioto.
Poczułem silny upadek na kolana i naciąganie skórze na poranionych kolanach. Pochyliłem się ku podłodze z odbijającą się w głowie odpowiedzią i chaosem głosów jakie słyszałem w sobie i wokół siebie...
.................................
- Skąd wiesz o moim ojcu? - zapytałem Aspera zaraz po przebudzeniu. Skrzywił się niesmacznie patrząc na mnie ze współczuciem, które tak nienawidziłem czuć na skórze.
- Ryan, odpocznij. Ledwo zaciągnęliśmy cię do łóżka, zaraz przyjadą... Chyba... Nieważne - przerwał pośpiesznie.
- Kto przyjedzie? - zapytałem poddenerwowany.
- Nikt.
- Asper! - podniosłem głos. - Kto przyjedzie? - zapytałem ponownie, z naciskiem.
- Szedłem za tobą! - przyznał. Głosem przypominał skruszone dziecko.
- Że co? - nie zrozumiałem.
- Po szkole ja... Raz poszedłem za tobą... Tam był ten dom... Twój ojciec i...
Nie mogłem uwierzyć. On wiedział. On naprawdę przez jakiś czas o wszystkim wiedział!
- Asper...
- Wybacz! Naprawdę, ale... Czułem, że dzieje się coś złego... Musiałem za tobą pójść... Potem... Potem rozpoznałem go.
- Gdzie?
- W szpitalu - odpowiedział szybko.
Między nami znów zapadła cisza pełna obaw, mętliku i strachu. Zmarszczyłem brwi przenosząc wzrok na nogi ukryte pod ciepłym, miłym w dotyku kocykiem. Jawiły się jako dwa pagórki.
- Podejrzewałem, że twój ojciec stoi za twoim pobiciem i porwaniem... Ale by mi nie uwierzyli... No i nie miałem dowodów... Potem cię porwano i... I...
- Asper... - nie dane było mi dokończyć.
- Ryan! - krzyknął nagle i przyciągnął mnie do ciebie mocno trzymając przy klatce piersiowej. Drżałem w tym dotyku, jednak, zmusiłem się by pozostać na miejscu. Zdradziło go jedno czknięcie pomiędzy kilkoma pociągnięciami nosa. Płakał. - Nie wiedziałem jak ci pomóc! Dowiedziałem się dopiero z samego rana, że coś się stało! Policja pytała mnie o sprawcę... Mówiłem, że to on, ale mi nie uwierzyli! Uwierzysz?! Nie uwierzyli!
- Asper... - podjąłem kolejną próbę.
- Nie, Ryan. Musisz mnie posłuchać - tym razem złapał mnie za ramiona. Powstrzymałem się przed nagłym krzykiem ugryzieniem w język. Spojrzałem prosto w oczy mojemu przyjacielowi, który teraz łkał jakby kilkuletnie przekonania o tym czego według jego płci robić nie powinien były tylko błahostkami, stereotypami. - Nie możesz z tym wszystkim radzić sobie sam! - krzykiem próbował pokierować swój głos do mojej świadomości. - Nie możesz tego wszystkiego spisywać na siebie, słyszysz?! Masz mnie! Pomogę ci, rozumiesz?! Nikt nie poradził sobie do tej pory ze wszystkim samemu, w końcu to cię wykończy. Wykorzystaj to, że tu jestem, rozumiesz?! Wykorzystaj wreszcie to, że jesteśmy przyjaciółmi! Pokaż mi, że naprawdę ci na tym zależy...
- Asper...
- Ryan, nie wiem ile czasu w tym żyłeś, ale to koniec, słyszysz? Te wszystkie rany, siniaki... Wszystkie je widzę i widziałem. To wszystko co zrobił ci ten człowiek... Zapłaci za to. Choćbym miał sam zmusić go żeby wszystko wyśpiewał.
Zmusiłem się do uśmiechu, który ciążył mi na twarzy, ale był czymś co w pewnym sensie poprawiało temperaturę mojego serca i w jakiś sposób, leczyło.
- Asper - zacząłem, a on uprzejmie zdjął dłonie z moich drżących ramion. - Dziękuję ci za wszystko. Myślę, że masz rację, ale nie to jest teraz ważne... - łzy. Też poczułem je w zasnutych mgłą oczach. - Najważniejszym jest jaki jest twój stan, przyjacielu - ostatnie słowo tego zdania wypowiedziałem z najwyższą serdecznością.
Chłopak zmarszczył brwi próbując odczytać wyraz mojej twarzy.
- Żartujesz sobie prawda? - odpowiedział zupełnie poważnie zakładając rękę na rękę w pozycji typowo zamkniętej. - Spójrz na swoje nogi.
- Siedzisz na wózku - przypomniałem cicho,a kąciki ust zmalały. - Powiedz mi co z twoim zdrowiem. Tamten... - przekląłem w głowie przypominając go sobie i całą tą chorą sytuację. - Bałem się, że mogło ci się stać coś poważnego.
- Kręgosłup - zaczął nierozpoznawalnym, nieco smutnym głosem. - Mam coś z kręgosłupem.
- Co konkretnie się stało?
- Nie wiem - przyznał. - Nie zrozumiałem ani słowa. Muszę próbować znowu chodzić, ale to może zająć trochę czasu.
- Rozumiem - skinąłem głową. - Ale na pewno znowu zaczniesz chodzić, Asper.
- Tak nagle zebrało ci się na optymizm? - uśmiechnął się delikatnie. To było jak krajobraz gór dla oczu mieszczanina.
Wzruszyłem ramionami.
- Nazwałbym to inaczej. Pewnością? Intuicją? Albo jednym i drugim - tym razem kącik ust sam poszybował mi delikatnie wyżej.
- Zboczyłeś nieco z tematu - zauważył jakby siłą się nade mną mszcząc.
- Ten był lepszy...
- Bo to nie ty czujesz ból jak go poruszasz? - zapytał tylko.
Spuściłem głowę. Miał rację.
- Przepraszam! Ja... Nie o to... Przepraszam... Masz rację, jestem egoistą... Cholernym egoistą...
- Nic nie szkodzi - powiedział wzruszając ramionami. - Z resztą, ja również chciałem unikać tematów mnie dotyczących. Chyba jesteśmy dość podobni. Udani przyjaciele - wymierzył mi kuksańca w ramię.
- Asper? Mam do ciebie prośbę - wyprostowałem się. Niepewność mnie zżerała przed tym pytaniem, ale przecież decyzję już podjąłem, kilka sekund temu rozpoczynając to zdanie. - Moja mama - zagryzłem wargę zastanawiając się jak ubrać w słowa niektóre sprawy. - Ona... Ona trafiła do szpitala psychiatrycznego i...
- Mam dowiedzieć się co z jej stanem. Rozumiem, cieszę się że mi ufasz - poklepał mnie po ramieniu. Znowu napiąłem mięśnie pleców. - A więc podaj mi imię i nazwisko, postaram się zrobić co w mojej mocy - zapewnił życzliwie przez co serce wypełniło się pełniejszą odwagą, skrzywiłem się z bólu kiedy przypadkiem poruszyłem lewą nogą by bardziej obrócić się w jego stronę.
Do pokoju weszła Sara z telefonem w ręku skinęła do Aspera głową, jakby nauczyli się po kilku minutach znajomości porozumiewać się gestami i wyrazem spojrzenia z oczu.
- Ryan, bardzo cię boli? - zapytała podchodząc do nas bliżej.
Pokręciłem zdecydowanie głową. Z precyzją próbowałem kłamać. Jednak okazuje się, że nigdy nie byłem w tym dobry.
- Dobrze, a więc niedługo dostaniesz coś na ból - oznajmiła sprzecznie z moimi oczekiwaniami.
Nie wiedziałem czy warto było pytać o jej brata w tym momencie. Asper był pewien, że to mój ojciec stoi za moim porwaniem, a nie wiedziałem jak wyjaśnić mu, że to nie ojciec ostatecznie zabrał mnie ze szpitala, a już na pewno nie byłem w stanie przekazać to co takiego stało się tamtej nocy i gdzie znajdowałem się zaledwie kilka godzin temu.
Kobieta drgnęła w ciszy jakby sobie coś przypomniała. Następnie obróciła się na pięcie i bez słowa, wyszła.
Asper jakby wzruszył ramionami nad tą sytuacją i jeszcze raz spojrzał w moją stronę.
- Ryan, pamiętasz kiedy w szkole zacząłem się z tobą zaprzyjaźniać? To znaczy... Kiedy ja...
- Kiedy odwróciła się od ciebie klasa? - zapytałem marszcząc brwi. Nie mogłem odgadnąć do czego dążył.
Prychnął pod nosem.
- Raczej cała szkoła. No, prawie. Ty mi zaufałeś. Chcesz wiedzieć o co poszło? - zapytał mocnym, chociaż dość cichym głosem.
- Biorąc pod uwagę twój ton... Nie jestem pewien - przyznałem przekrzywiając delikatnie głowę. - Czemu akurat teraz chcesz o tym porozmawiać? Nie narzucam się, jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, uszanuję to.
- Chcę, Ryan. W końcu sam postanowiłem zacząć ten temat, ale...
- Powiedziałeś mi wtedy, że to wszystko było o mnie... - powiedziałem przypominając sobie wtedy jego słowa, które pewnie same nie miały zamiaru uderzyć we mnie. - Jeśli zrobiłem coś... Jeśli to przeze mnie tak się stało, ja... Postaram się zrobić wszystko by...
- Ryan - zaczął serdecznie. - To wszystko się stało, nie przez ciebie. Chodzi o mnie, to ja podjąłem decyzję.
- A więc... Jak wtedy było? - zapytałem dalej nie rozumiejąc.
Nie dane mu było choćby rozpocząć. Do pokoju weszło dwóch ratowników ubranych w pomarańczowe kamizelki, które wydawały się chłonąć światło jakie ich otacza żeby mocno je odbić i, mimo dnia, lśnić tą widocznością. Ratownicy wydawali się w tej chwili nie przejmować się ich rolą, a podbiegli natychmiast do mnie. Jeden trzymał w dłoni pojemną apteczkę.
Wstrzymałem oddech nie wiedząc jak zareagować. Czy dla Sary nie wystarczającym było, że nie miałem zamiaru jechać do szpitala? Szła zaraz za nimi, obserwując nasze miny.
- To pan jest Ryan? - zapytał mnie jeden z ratowników. Był młody, ale i nie wyglądał na niedoświadczonego studenta po dyplomach. Szybko próbował ocenić mój stan, jakby widział przez pościel, którą byłem okryty moje złamania. Domyśliłem się, że Sara wszystko im powiedziała.
- Nie - odpowiedziałem i usiadłem na łóżku prostując się.
- To on - powiedziała z naciskiem kobieta. - Ryan, spokojnie poprosiłam ich żeby odwieźli cię w miarę możliwości do innego szpitala.
Zawahałem się. Ratownik, który trzymał apteczkę, położył ją na podłodze mojego pokoju i nachylił się nade mną.
- Z tego co wiemy pan ma bardzo poważne urazy. Jeśli nie pozwoli się pan leczyć, może już w życiu nie będziesz mógł chodzić - pogroził zamieniając swój zwrot na ,,ty''. Przełknąłem ślinę.
- Nie lubię dotyku - przyznałem.
- Zbadamy je delikatnie - obiecał mężczyzna ze śniadą brodą chyba przyzwyczajony do zachowania nadmiernego spokoju w takich sytuacjach. - Czy coś jeszcze ci dolega? - dopytał.
Pokręciłem szybko głową.
- Ma siniaki - oznajmił nagle wtrącony Asper przesuwając się wózkiem obok nich.
- Dobrze, a więc je obejrzymy w karetce. Na razie ważnym jest pana przetransportować do niej. Zaraz przyniesiemy tu nosze i...
- Nie chcę jechać. Mam jeszcze wiele do zrobienia - mówiłem w obawie że nie zrozumieją.
- W tym stanie pan nawet nie zdąży iść opłacić prąd - uświadomił mi dobitnie ratownik medyczny.
Spuściłem głowę. Moja sytuacja rzeczywiście była nieciekawa.
- Ryan, musisz się zgodzić - dobiegł do mnie wzrok Aspera. Spojrzałem na niego, a ten uśmiechnął się nagle przyjaźnie. - Pomyśl tylko, oboje będziemy przez jakiś czas zwolnieni z wf i lekcji przez te wózki.
Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu i skinąłem głową.
- Pan Ryan? Chcielibyśmy z panem porozmawiać - wbiegło dwóch policjantów. Zdałem sobie sprawę, że tylu ludzi w moim domu jeszcze nie widziałem.
- Próbujemy zapanować nad sytuacją - powiedział młody ratownik. - Mogą panowie jechać za nami i poczekać na zakończenie badań.
- Rozumiemy, ale musimy wiedzieć to teraz - wystąpił równie młody funkcjonariusz. - Musimy mieć większe dowody na naszego oskarżonego. Według danych to on jest najbardziej pode...
- W tym momencie ważne jest, żeby poszkodowany pojechał bezpiecznie do szpitala. Proszę nie przeszkadzać w naszej pracy - oznajmił mężczyzna i ponownie się do mnie odwrócił. - Dobrze więc, proszę daj nam opatrzyć tę nogę.
- Niech wszyscy wyjdą - szepnąłem. Serce łomotało mi z zakłopotania, strachu i duszności. Ciężko oddychałem.
- Otwórz okno - ten, który przed chwilą niósł apteczkę zwrócił się do Sary, która wykonała polecenie w szybkim czasie. - Teraz wyjdźcie wszyscy. Zaraz go wyniesiemy.
Wyszli posłusznie choć widocznie niechętnie.
- Pokaż złamania - polecił mi delikatnie lekarz.
Przełknąłem ślinę. Dotyk obcego człowieka nigdy nie był mi drogi, a w tym momencie wolałbym się przed nim bronić na wszystkie sposoby.
- Wyobraź sobie - zaczął ten ze śniadą brodą. - Że jest obok osoba, która jest ci bliska. Albo że jesteś w zupełnie innym miejscu niż teraz.
Skinąłem niepewnie głową. Zamknąłem oczy zastanawiając się na jakiej osobie się zatrzymać.
Gdyby był przy mnie Asper czułbym się winny, zakłopotany, odpowiedzialny za jego troski i brak czasu jakim kiedyś dysponował. Jest moim przyjacielem lecz muszę bardziej otworzyć się na to nowe stanowisko człowieka w moim życiu. Jednak nie czułem się na siłach by tworzyć przestrzeń dla niego teraz.
Mama była jedynie osobą o którą się martwiłem, którą okropnie kochałem, ale nie chciałbym żeby teraz tu siedziała. Serce by mi się krajało gdybym musiał znosić to, że martwi się o mnie kiedy to wszystko inne powinno schylać się miłością do niej, nie do mnie.
Czy naprawdę, musiałem zmuszać się przed chwileczką do znajdowania sposobów by pomyśleć tylko o tych dwóch osobach? Przecież doskonale wiedziałem kolejność z jaką przyszło mi przed chwilką w myślach stawiać te osoby. W kolejności trzech liczb opuściłem Jacka... Był numerem 1.
Jednak mimo, że go w jakiś sposób ceniłem mocniej, zwięźlej. Że jak idiota egoistycznie chciałem wykorzystywać jego czas, jego obecność. Że tylko przy nim chciałem pokazać moją sytuację pod takim kątem żeby mnie zwyczajnie przytulił. Zawsze kiedy podświadomie robiłem te sztuczki, próbowałem się przed tym powstrzymać, przed nagłą chęcią jego bliskości. Więc się od niego oddalałem.
Jednak to on w mojej wyobraźni siedział obok łapiąc moją rękę swoją ciepłą dłonią. Jednak mimo tej chwili jedynymi myślami z jakimi przyszło mi się mierzyć to, dlaczego nie ma go tu, przy mnie.
Pokręciłem głową wychodząc w tej nieprawdziwej woli. Ruszyłem ręką, którą przecież przed chwilą dotykała ciepła, choć wymyślona skóra Jacka. Poruszyłem się, żeby on całkowicie zniknął i spojrzałem na ratowników wymownie.
Jacka tu nie było. Głupim jest złudne wyobrażanie sobie, że jest, czy może być inaczej.
Lekarz dotknął mojej lewej stopy, a włosy zjeżyły mi się na karku. Ból uświadomił mi dobitnie, że znowu pozostałem sam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top