Ryan

Gorąco mnie oszołamiało. Mój niespokojny, ciężki oddech z wyciągniętym językiem przypominał cierpienie psa w upale. Pot jaki spadał na wilgotną podłogę wydawał się być pozostałością po gorącej kąpieli. Byłem równie zziębnięty jak i mocno zgrzany. Ślina, która wyszła z mojej jamy ustnej wydawała się mieszać z kroplami potu na policzku. Również łzy stanowiły z nimi mieszankę. Nie byłem pewny czy ciągle płakałem, kręciło i się w głowie. Nie wiedziałem, czy coś mamrotałem, czy tylko zatrzymałem się z próbami złapania oddechu. Drżałem jakby mój organizm bronił się przed ciepłem starając się wznowić działanie uszkodzonych nerwów, które nie były pewne co do temperatury ciała. Chaos w moim ciele poprzedzały mocne dłonie, które były kluczowym znakiem bólu jaki czułem głęboko w swojej psychice. Dyszałem próbując wyostrzyć swój wzrok.

Mimo, że dalej czułem niecierpliwy, bezlitosny dotyk mężczyzny, Dawida przy mnie nie było.

Chciałem zniknąć. Chciałem zwyczajnie przestać pamiętać i czuć co się stało ostatniej nocy. Skrępowane ręce już nie były w stanie stawić oporu gdyby nawet zostały rozplątane z więzów. Jak mokra szmatka leżałem czekając aż wytrą mną ostatnie brudy podłogi i wyrzucą z awersją do śmieci.

Nie wiedziałem już jaka ciecz jest którą. Była to tak ostra, duża mieszanina, że czułem jakby cała woda ze mnie uleciała.

Znowu kroki, które nie napięły mnie, ale sprawiały, że ból głowy się powiększał z coraz większym biciem w najczulsze części czoła.

Poczułem pociągnięcie za włosy i zmuszenie mnie do otworzenia ust. Następnie przechylił mi głowę, a ja wreszcie poczułem smak zimnej wody. Łykałem ją garściami jak gdybym miał już więcej w życiu nie poczuć utraty pragnienia. Prawie się zakrztusiłem co kolejnymi głośnymi łykami przyjemnej dla mojej jamy ustnej i gardła cieczy.

Chyba dalej płakałem, bo poczułem spadającą krople na dłoń zaciśniętą na materiale, którego szczęście miałem na sobie.

Nie patrzyłem w oczy mojego porywacza. Nie byłem w stanie choćby plunąć na niego. Dał mi wodę, w tym momencie liczyło się jedynie zabicie pragnienia. O jedzenie natomiast nawet nie próbowałem prosić. Nie chciałbym wiedzieć czym mógłbym mu musiał zapłać za kawałek chleba, a co dopiero porządny posiłek.

- Co ci? Nie spałeś? Racja, to była ciężka noc - zadrżałem kiedy pociągnął mocniej moje włosy. Nagle poczułem jakbym stracił coś ważnego, bo David oderwał od mojej twarzy butelkę czegoś co w jakiś sposób budziło moje zmysły, które, wydawało by się, były na wykończeniu.

- Ryan, dziś pójdziesz gdzieś indziej. Chodź strasznie mnie podnieca widok ciebie tutaj, myślę, że mogą cię szukać w tych melinach.

- T-To... m-może... zostaw mnie tu...

- A ty dalej swoje - puścił moje włosy pozwalając żebym opadł na ziemię jak szmata. - Słuchaj, mówiłem ci coś, wczoraj. Dalej nie odzyskałeś rozumu?!

Przełknąłem gęstą ślinę. Wczoraj mimo, że nie miałem zamiaru tego wspominać, dowiedziałem się czegoś ważnego. David już wcześniej próbował zabić Jacka. Jednak zabił kogoś innego. Zrobił dla mnie tyle w przeszłości, a prawdą było, że zazdrość zżerała go żywcem. Niczym szaleniec, z brakiem opamiętania próbował pozbyć się Jacka...

Czy to była moja wina? Czy gdybym nie powiedział prawdę o Jacku Davidowi, nie doszłoby do tego? A gdyby on naprawdę wtedy zginął?...

- Kiedy mnie wypuścisz, David? - chlipnąłem.

- Kiedy mnie pokochasz, uwolnię cię - powiedział kucając na przeciw mnie i uśmiechając się szeroko.

- N-nigdy cię nie pokocham, David... - przyznałem bojąc się jego reakcji.

Wstał patrząc na mnie z pode łba złymi, przepełnionymi cieniem oczami.

- A więc sam sobie odpowiedziałeś Ryan - odwrócił się chowając dłonie w kieszeń.

Przełknąłem głośno ślinę.

Nigdy? Naprawdę nigdy nie nie uwolni? Jak mogę być w stanie się w nim zakochać? To chore!

Jack... Gdyby był tu Jack...

Mężczyzna zaczął powoli odchodzić, wtedy powietrze przecięła szybka, kulka, która odbiła się od światła słońca z niedalekiego otworu w ścianie, w moim oku. Rozszerzyłem źrenice i powiększyłem oczy w napięciu. Echo wystrzału słyszałem w uszach do teraz.

David upadł jak długi na ziemię. Krew trysnęła na ziemię plamiąc jego ubranie. Jęknął głośno łapiąc się mocno za krwawiące ramie.

Nie mogłem uwierzyć. Wstrzymałem oddech. Skąd padł strzał? Komu udało się mnie znaleźć? Zacząłem się rozglądać panicznie w około z nadzieją, że ktoś mnie stąd wyciągnie, że kogoś zobaczę.

Skąd padła kula? Skąd ten głośny dźwięk? Jack? Może to był Jack?!

- H-Halo? - zapytałem. W ciemnym korytarzu zobaczyłem chudziutką sylwetkę. Moim oczom ukazała się około trzydziestoletnia kobieta z długimi, czarnymi włosami i bladą cerą. Poznałem ją od razu gdy ją rozpoznałem. Widziałem ją ostatnio w mieszkaniu Jacka, ale również kojarzyłem ją z przeszłości. Pojawiła się w moim śnie, była w zamazanej przeszłości.

Schowała mały rewolwer do torebki i z oziębłą atmosferą, w ciszy, zaczęła podchodzić do mnie.

- Ryan, słuchaj mnie teraz uważnie - powiedziała rozwiązując szybkim ruchem moje nadgarstki. Gdy jej się udało odetchnąłem z ulgą. Na wcześniej skrępowanych dłoniach wyryły się sine ślady. - Jestem Sara, nie zrobię ci nic złego, możesz być pewien. Przy wyjściu zaparkowałam samochód, uciekamy w jego kierunku i jedziemy na policję i do szpitala.

Pokręciłem zrezygnowany głową.

- Nie mogę. Mam chyba złamane obie kostki. Nie jestem w stanie chodzić - przyznałem. Znowu stanowiłem ciężar, znowu byłem problemem.

- Będziesz musiał jakoś wstać. Pomogę ci.

Skinąłem niepewnie głową.

- Lidia! - usłyszeliśmy krzyk jęczącego Dawida. Wił się próbując chociaż się podnieść. Udało mu się, trzymał się jednak kurczowo za ranę postrzałową. - Strzelasz do własnego brata? Jak ci nie wstyd, kurwo?!

Brata?! Potrafiła strzelić do własnego brata? Czy David mówi prawdę? Czy to dlatego ją kojarzę?!

No jasne! Lidia, starsza siostra Davida, pracowała na dom, w którym jej brat pozwolił mi się schronić przed ojcem. Ale dlaczego teraz zmieniła imię? Czy ktokolwiek wie kim ona jest prócz jej brata, mnie i jej samej?

Otworzyłem buzię, ale natychmiast mi przerwała.

- Nawet nie myśl o tym żeby komukolwiek mówić - warknęła mi w ucho, a jej obojętność kazała mi się całkowicie zamknąć.

- Nie zabierzesz mi Ryana, suko! - krzyknął David idąc w naszym kierunku. Serce zabiło mi szybciej, z przerażenia.

- Musimy spieprzać - wydedukowała niezwykle trafnie i dobrze ujmując w słowa. Złapałem się jej ramienia, a ona starała się mnie podtrzymać. Nogi jednak bolały mnie niemiłosiernie z każdym krokiem. Zagryzłem zęby. Nie mogłem być ciężarem, nie mogłem również pozwolić by David kogokolwiek jeszcze skrzywdził.

Mężczyzna był szybszy, ale Sara (czy Lidia) miała rzecz przewyższającą jej zdolności sprawnościowe. Nim się obejrzałem kolejny wystrzał oszałamiający mnie przez chwilę, spowodował głęboką ranę w jego udzie. Odwróciłem wzrok od krwi tryskającej z jego napiętej kończyny. Broczył nią na prawo i lewo. Upadł na kość ogonową. Wrzasnął bólem.

- Spadamy - ponagliła mnie ostro kobieta, a ja nie myślałem wtedy o żadnej próbie sprzeciwu. Mimo niesamowitego bólu i obawie, że może już nigdy nie będę w stanie chodzić, posuwałem się dalej, ledwo, ale dość sprawnie.

David nie odpuszczał mimo widoku coraz większych plam krwi. Jednak tym razem zobaczyłem zimne światło jesiennego słońca. Wiatr zaświszczał mi w uszach i podrażnił ciało. Zadrżałem. Do nozdrzy dotarł zapach wilgotnej ziemi, a oczy wyostrzyły się dając mi zobaczyć krajobraz jesiennej, nieco smutnej łąki.

Ciemne auto z odznaką dającą przekaz najnowszego modelu stało na tej polanie, która, wydawałoby się, chciałaby jedynie żeby samochodu nie było.

- Wsiadaj, szybko - Sara pchnęła mnie do otwartych drzwiczek. Poczułem zapach nowego fotela, a w końcu poczułem na skórze drżenie silnika. Usiadłem, zrobiło mi się niedobrze.

Kobieta skręciła gwałtownie w brawo. W lusterku widać było nieprzyjemną, postawną sylwetkę mężczyzny. Zadrżałem ponownie i starałem się skupić na drodze przede mną i zapobiec wymiotom, które drażniły żółcią moje gardło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top