Ryan
Ciemność. Stałem w tej, nieprzebytej, cichej pustce, o dziwo nie zastanawiając się na powodem mojego miejsca tutaj, ani o niemożliwym wręcz zwrocie akcji w mojej historii. O dziwo nie zająknąłem się nawet zdziwiony strachem przed tak wielką ciemnością jaka mnie teraz otaczała. Nie bałem się. Ale słyszałem swój oddech, słyszałem bicie mojego serca, czułem również dziwny ból głowy, który wydawał się jednak pochodzić z innego świata, jakby był łączem między dwoma punktami.
Nie wiedziałem czy posuwam się do przodu czy stoję. Nie widziałem na czym stoję, nie wiedziałem czy to nie jest tylko zgubne postrzeganie mojej lewitacji. Nie czułem nóg, nawet na nie nie spojrzałem.
Wkrótce usłyszałem szloch. Osoba chlipała co róż nabierając powietrze w płuca niezdarnie przy tym czkając. Nie zastanawiając się zwyczajnie pobiegłem w stronę odgłosu, który wydawał się mi bardzo znajomy, który sprawił, że serce pękało mi w szwach.
Nie słyszałem odgłosu moich kroków. Nie słyszałem też mojej zadyszki po biegu. Wtedy zobaczyłem mamę. Nie zdążyłem nawet zauważyć jak zszarzał krajobraz wokół mnie.
Była ubrana w stare, pogniecione ubrania. Siedziała na klęczkach i płakała głośno.
Ale poprzedni płacz nie był jej - tylko to zdołałem sobie pomyśleć podchodząc do kobiety.
- Mamo...- zacząłem, jednak ta gwałtownie podniosła głowę, ukazując swoją twarz, na widok, której zdębiałem.
Była nie tyle poharatana, co cała we krwi, cała w śluzie i w ropie. Nie było dla mnie możliwości nawet odgadnięcia gdzie jest rana która sprawiła jej równe obrażenia, gdzie krew się wylewała, gdzie ropa się tworzyła.
- Ryan!- wrzasnęła przeciągle. - Ryan! - krzyknęła po raz drugi.
Upadłem na kolana, a przynajmniej tak mi się wydaje po tym jak moja perspektywa zmieniła się na żabią. Nie miałem jednak siły patrzyć ciągle na jej makabryczną twarz. Oparłem ręce o brudną, drewnianą podłogę, jaka się przede mną pojawiła, a łzy spłynęły mi po policzkach.
- Mamo! Jestem tu! Jestem tu!- zapewniłem wstając gwałtownie i wtulając się w nią mocno.
- Co ty robisz!- głos ojca odbił się ode mnie jak alarm ostrzegawczy. Cofnąłem się gwałtownie.
Był cały w zaschniętej krwi. Za nim leżała kobieta, z bólem sobie jednak zdałem sprawę, że nie wykonała żadnego ruchu, nawet jej klatka piersiowa nie podnosiła się przy oddychaniu.
- Wstawaj- usłyszałem nagle nad głową. Poczułem, że klęczę przed nim. Podnosząc głowę nie zdziwiłem się widząc twarz jaką ujrzałem. Jednak mimo wszystko, twarz ojca była inna niż zapamiętałem. Ciągle błądził gdzieś nerwowymi, rozszerzonymi oczami jakby nie mógł się ostatecznie skupić na tym żeby zmusić syna do wstania.
Podniosłem się jednak. Ciężko mi było jednak utrzymać równowagę gdy spojrzałem w jego oczy. Błędny wzrok w końcu zatrzymał się na moich. Skupiłem się na odbiciu w jego źrenicach. Kątem oka widziałem jak jego nos nagle rozszerzył się w gniewie jakby nagle chciał wpuścić przez rozwarte nozdrza więcej powietrza.
W źrenicach zobaczyłem coś innego niż swoje odbicie. Jakąś kobietę, jej ciemne włosy i bladą cerę, a u jej stóp mała dziewczynka, w wieku mojej czteroletniej siostrzyczki.
Nie zauważyłem jak wszedłem w krajobraz jaki zobaczyłem w oczach ojca.
Podbiegłem do małej. Drżała w moich ramionach. Kiedy się od niej oderwałem, ona nie patrzyła na mnie. Wgapiała się z przerażeniem w coś za mną. W coś, a raczej w kogoś.
Nie zdołałem wyraźniej przyjrzeć się sylwetce przede mną. Zobaczyłem jedynie lufę pistoletu. Nie zdążyłem nawet pomyśleć nad tym w jakiej pieprzonej sytuacji się znalazłem kiedy usłyszałem głośny strzał, który odbił się w mojej głowie echem.
Otworzyłem oczy z nagłym strachem. Czułem mój pot, czułem jak ból głowy się pogłębiał, czułem jak coraz mocniej wbijały mi się strzępki wspomnień ze snu.
Po kilku sekundach odrętwienia, rozejrzałem się. Z przerażeniem zdałem sobie sprawę z tego, że pokój w jakim się znajdowałem był mi kompletnie obcy. Nie dość, nie przypominałem sobie nic z ostatniego wieczoru. Próbowałem się uspokoić, próbowałem chociaż uspokoić mój paniczny oddech przypominający tonącego.
Kiedy już w jakiejś części odzyskałem przytomność umysłu przyjrzałem się wszystkiemu wyraźniej.
Pokój był przestronny, monotonny i urządzony w stylu nowoczesnym. Przedmiotów nie było dużo, dlatego pomieszczenie wydawało się tak niecodziennie puste.
Przeczesałem palcami mokre od potu włosy.
Gdzie ja do cholery jestem?!
Zerwałem z siebie kołdrę. Zobaczyłem bokserki i cały czerwony zakryłem się ponownie.
Co się tamtej nocy do cholery ze mną działo?!
Zamknąłem oczy próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Bez skutecznie. Głowa pulsowała mi bólem. Nie mogłem się skupić.
Na krześle obok zobaczyłem niebieską koszulę i spodnie. One otworzyły mi oczy.
Przekląłem kiedy przez moją głowę przechodziły obrazy wydobyte z głębin mojej niewiedzy.
Pamiętałem Jacka. Pamiętałem jak się obudziłem, pamiętałem jak coś szeptałem otumaniony gorączką, pamiętam ten ocean potu i spokojny, delikatny dotyk mężczyzny sunący po moim ciele kiedy zdejmował ze mnie ubrania.
Pamiętałem kilka pocałunków. Ani jeden jednak nie był tym w teraźniejsze, spierzchłe od niedoboru wody, usta. Ale ciepło rozlewało mi się jeszcze bardziej po ciele pamiętając ten wilgotny dotyk warg na moim czole czy nosie.
Szczęściem czy nieszczęściem, nie pamiętałem nic co mogłoby być powodem na jakieś bliskie połączenie tamtej nocy. Nie znalazłem w głowie dowodów na nagłe, intymne zbliżenie się do Jacka prócz samego rozbierania mnie.
Poczerwieniałem na twarzy. Co się wydarzyło? Jak do tego doszło?!
Wtedy dotarły do mnie bardziej odległe wydarzenia. Asper, szpital, policja, mama.
Asper, mama!
- Cholera jasna- szepnąłem w pędzie. Musiałem się dowiedzieć co z Asperem i mamą. Musiałem jak najszybciej dzwonić do Julie i do domu!
Usiadłem na skraju łóżka dotykając bosymi stopami podłogi. Odkryłem, że na moim ciele też nie zobaczyłem żadnych dowodów zbrodni.
Nie wiedziałem tylko czy oddychać z ulgą czy wręcz przeciwnie. Osobiście mój organizm postawił na to pierwsze. Doszedłem do wniosku, że nie chciałbym żeby coś między nami doszło, przede wszystkim w takich okolicznościach. Kiedy przypinam sobie ten nagły pocałunek Jacka... nagle podskakuje mi ciśnienie...
On naprawdę mnie pocałował. Nie wiedziałem dlaczego, może zwyczajnie robił sobie żarty, może chciał sprawdzić czy mu pozwolę na więcej?
Jednak ja stałem znieruchomiały, nie wiedząc co zrobić, co powiedzieć i czy choćby zdecydować się drgnąć. W głowie miałem mętlik, przez myśli przechodziła mi mama, Asper, a to co się przed chwilą wydarzyło było już poza moim pojmowaniem. Ale było czymś dziwnie ciepłym. W końcu kiedy nasze usta się rozłączyły, ponieważ to Jack przerwał to połączenie poczułem się nagle niepewny i dziwnie mały.
Bałem się, że może mu się nie podobało. Może dlatego się odsunął? Może dlatego cofnął się, powoli ale nagle.
- Ryan... Zawiozę cię gdzie chcesz, jednak... może jednak wejdź do mnie na chwilkę...Nie możemy nigdzie jechać jak mokre psy... Dam ci jakieś ubrania i się przebierzesz... Zgoda?
Jego głos był wtedy taki głęboki, taki czuły...
Zgodziłem się nawet nie umiejąc dokładnie niczego zdrowo przeanalizować. To co się zdarzyło zapuściło mi korzenie w ziemię i zatrzymywało w szoku na tym zimnym wietrze.
Wtedy uśmiechnął się ciepło, a mi serce powoli obliczało jak szybkie bicie jest w stanie wytrzymać nim się stopi.
Złapał mnie wtedy za rękę i pociągnął do domu. Tylko jego duża dłoń była w stanie uratować mnie od wrośnięcia w ziemię.
W tym momencie przypominając sobie o mamie potrząsnąłem w zgiełku głową. Bałem się, że coś jej się stało. Bałem się, że zamartwia się teraz i boi się, że jest sama samiutka w domu.
Ale co z Asperem? Co z jego stanem zdrowia, czy już odzyskał przytomność?
Wstałem. Rzeczywistość jednak zakołowała się w mojej głowie, a ja złapałem się panicznie pobliskiego krzesła jakbym tonął na karuzeli.
Usiadłem ponownie. Tym razem w ręce trzymałem jeszcze mokrą koszulę. Założyłem ją szybko, z irytacją zdając sobie sprawę, że jest Jacka i złapałem za spodnie.
Wtedy ktoś wszedł do pokoju.
Drobna, blada kobieta, z czarnymi jak smoła włosami rzuciła na mnie okiem. Zimnym, cholernie nieprzyjaznym spojrzeniem.
Cały poczerwieniałem ze wstydu. Nie wiedziałem co powiedzieć, o co zapytać, co zrobić. Złapałem ponownie za spodnie i zacząłem się ubierać mimo bólu głowy. Zdałem sobie teraz sprawę jak niechlujnie zapiąłem guziki w koszuli.
- Przepraszam!- wymamrotałem. - Już wychodzę!
Zapiąłem się trzęsącymi się dłońmi i ponownie spojrzałem na kobietę.
- Nie śpiesz się. Najwyraźniej jesteś tu mile widziany - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Dumnie uniosła głowę. Ja natomiast spuściłem ją jak najniżej się dało.
- Saro! Co ty tu znowu robisz?!- głos Jacka stał się bliższy. Katem oka zobaczyłem jego czarne buty przy drzwiach do pokoju. - Ryan - szepnął. - Obudziłeś się.
- Chyba najwyższy czas - skomentowała chłodno kobieta.
- Saro, nie możesz tu tak wchodzić jak do siebie! Nie wyjaśniłem ci dokładnie czego od ciebie oczekuję jako pracownika?! - Jack podniósł głos. Poczułem nagłą chęć opuszczenia pomieszczenia. Zwróciłem się w stronę drzwi mając nadzieję szybkiego wymknięcia się z domu.
To było jednak zwyczajnie niemożliwe.
- Ryan, przepraszam. Zostań jeszcze, całą noc gorączkowałeś. Dobrze się czujesz?- zapytał z troską Jack. Jednak zrobił mały błąd. Kiedy poczułem jak dotknął mojej ręki nagle wzdrygnąłem się w pędzie.
- D-dobrze ja... Muszę lecieć...- powiedziałem i zacząłem z przyspieszonym tempem iść w stronę drzwi.
- Czekaj!- prosił mnie, a za nim usłyszałem ciche kobiece prychnięcie. - Nie możesz tak po prostu...
- Tak po prostu co?- przerwała mu czarnowłosa kobieta zimno. Podniosłem na nich spojrzenie. Sara ( bo chyba tak miała na imię) zaczęła do mnie podchodzić. - Wyjść? No to patrz. - spojrzała mi prosto w oczy. - Won.
Dwa razy naprawdę nie musiała powtarzać.
- Saro, oszalałaś?! Ryan! Czekaj, podwiozę cię, ja...!
- Nie, Jack! Dziękuję za wszystko, ale muszę iść!- powiedziałem wychodząc z domu. Mama, Asper, teraz nie było czasu żeby zagłębiać się w to co się przed sekundą wydarzyło. Dziwnym był fakt, że znałem tą kobietę...
...Pojawiła się w moim śnie...
Ale dlaczego tak bardzo chciałem wrócić kiedy wybiegłem na zimny dwór? Dlaczego tak skołowany się stałem kiedy biegłem przez kolejny zakręt, widząc ukradkowe spojrzenia innych ludzi. Łzy zapiekły mnie w kącikach oczu. Chciałem zniknąć. Nie mogłem jednak.
Mama, Asper, Mama...!
Jack...
Ale okazuje się, że wybiegłem za prędko, bo dopiero w domu zdałem sobie sprawę, że zostawiłem u Jacka, telefon, portfel... Nawet te cholerne klucze!
.................
- Mamo, otwórz - prosiłem z uporem pukając do drzwi. - Mamo, zapomniałem kluczy. Przepraszam, że mnie nie było tyle czasu. Proszę, otwórz mi!
Jednak nikt nie odpowiadał. Wyrzuty sumienia zacisnęły się na moim sercu. Nerwy wzrosły od momentu kiedy jechałem autobusem bez biletu, trzykrotnie. Pukałem błagając w duchu, żeby otworzyła, żeby nic jej się nie stało.
Jednak na moje modlitwy i prośby odpowiedziała jedynie głucha cisza i echo na klatce schodowej po moim nerwowym ruchach pukających do drzwi.
- Panie Ryanie? - usłyszałem skrzyp uchylonych drzwi, z których wyszła sześćdziesięciolatka z siwiejącym już kokiem na głowie. W oczach miała troskę i ciekawość, którą chciała zaspokoić.
- Dzień dobry - przywitałem się trochę desperacko.
- Szuka pan tej kobiety? - zapytała podchodząc do mnie ostrożnie.
- Ja... tak! Mieszkała tu kilka dni, moja mama. Wie pani co się z nią stało? Proszę powiedzieć - nalegałem z napięciem.
- Cóż... Wczoraj zabrało ją pogotowie i policja - przyznała i chyba cieszyła się w duchu, że coś się dzieje w jej spokojnym niegdyś bloku.
- Jak to?! Co się stało?! Muszę natychmiast tam jechać, ja...
- Chwileczkę - złapała dłonią za mój nadgarstek. Zagryzłem wargę ale nie odpowiedziałem. Tylko stanąłem patrząc w jej kierunku. - Nie ma jej w naszym szpitalu. Pani Elwira, wie pan, ta z drugiego piętra, upierała się, że zabrali ją do zakładu psychiatrycznego.
- R-rozumiem. Ale co się wydarzyło? Proszę mi powiedzieć. I dlaczego mnie nie wezwano?
- Wyjaśniłam policji, że to pan mieszka w tym domu. Podobno znaleźli pański numer telefonu i próbowali zadzwonić. Jednak nie odbierał pan. - przyznała.
- Ale co się konkretnie stało? - zapytałem coraz bardziej nerwowy po tych niepełnych odpowiedziach.
- Pani matka... Nagle zaczęła krzyczeć. Wybiegła z domu i potknęła się na schodach. Na szczęście nic się nie stało. Ale pan Leonard chciał jej pomóc, ale ona krzyczała i nie chciała pomocy. Żeby pan to widział! Cały blok się zebrał, a ona jedynie krzyczała. Bardzo mi przykro. Wezwano policję i pogotowie. Poza tym, szukają pana policjanci. Tłumaczyłam, że nie mieszka tu nikt poza panem.
- Rozumiem - przełknąłem głośno ślinę przez zaciśnięte gardło.
- Pani, jak widzę jest za tym przestępcą?! - z góry schodów usłyszałem kobiecy skrzek. Chwilę potem moim oczom ukazała się pokaźnej wielkości żona sąsiada. Zatrzęsła swoim ciałem na schodach i warknęła niewyraźnie. - Przecież to oczywiste! On znęcał się nad tą kobietą! Dlatego oszalała!
Moja bliska sąsiadka nie odpowiedziała, tylko cofnęła się pędem ode mnie jak poparzona.
- Diabeł cię nasłał czy co?! - krzyknęła na mnie, a ja zmarszczyłem brwi. - Żeby bić własną matkę! Obyś skończył w piekle, zboczeńcu!
- Proszę mnie nie obrażać - powiedziałem, jednak gdzieś głęboko, czułem dziwne brzemię tych słów. Nawet mimo tego, że kobieta nie miała racji. - To moja matka. Nie będę się pani tłumaczyć. Muszę jak najszybciej do niej jechać.
- Jasne! Jedź sobie! Jak cię policja zgarnie to nauczysz się sprawiedliwości! - pogroziła ręką, ale ja już zmierzyłem się pędem ze schodami.
Mimo wszystko, to co się stało było moją winą. Moją i nikogo innego. Mogłem z nią zostać, przecież wiedziałem, jak bardzo mnie potrzebuje! Przecież wiedziałem jak bardzo się boi!
Nie miałem ze sobą telefonu, nie miałem kluczy, nie miałem portfela.
Nie wiedziałem co z Asperem, nie wiedziałem co się dzieje z mamą i nie chciałem myśleć nawet za co mnie mogą oskarżyć tamci policjanci. Ale to w tym momencie nie było ważne.
W tym momencie było ważne, żeby jakoś się podnieść i pomóc moim bliskim. Dać im wsparcie, bezinteresownie po prostu nie zajmować się sobą!
Nie popełnię drugi raz tego błędu!
Nie będę egoistą!
Maraton 1/5 <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top