Ryan
- Jak pan to dokładnie opisze? - zapytał niższy ode mnie, śniady policjant, który poprawiał sobie teraz czapkę, łapiąc za daszek i modelując ją zdecydowanym ruchem na głowie. W lewej ręce trzymał świadka moich słów jakich będę musiał użyć: notatnika.
Długopis pstryknął, a ja dalej czułem na skórze dreszcze. Szok przeleciał przez moje ciało dając oznakę w postaci dygoczących rąk i braku doboru odpowiednich słów. Te trzęsawki mogły by być również przez pogodę, ostatecznie czułem pod sobą wilgotną nawierzchnię chodnika, a na sobie mocny, jesienny wiatr drażniący moją skórę i układ nerwowy.
Nie wiedziałem jaki ruch wykonać czy jak odpowiedzieć na pytanie mężczyzny. Byłem dosłownie w pustce umysłu, jakbym nagle stracił przytomność słów języka jakim się posługiwałem. Przełknąłem ciężko ślinę przez nabrzmiałe gardło. Łzy piekły mnie w kącikach oczu ale nie ruszyły się z miejsca.
Przed oczami miałem twarz Aspera który uderzył z impetem o telewizor. Usłyszałem strzyknięcie kości. Doskonale słyszałem ten cholerny dźwięk. Nie wiedziałem tylko, z której części ciała mojego przyjaciela on pochodzi. Miałem też serdeczną nadzieję, że to był dźwięk telewizora uszkodzonego przez ciało Aspera, a nie jego kręgosłupa jaki jest przecież jednym z najważniejszych części organizmu człowieka.
Uderzył się też w głowę, a ratownik zdążył w pośpiechu wymamrotać mi tylko, żeby być dobrej myśli, ponieważ może się to skończyć nawet tylko wstrząśnieniem mózgu. Jednak widząc jak przy nim pracowali, jak bardzo się spieszyli i jak bardzo denerwowali sprawdzając jego parametry, te słowa były jak słaba podróbka limitowanej figurki.
Chciałem z nimi jechać. Powiedziałem to Julie, prosiłem ją i ratowników żeby mnie zabrali. Jednak lekarze pozwolili jechać tylko jej, jako członku rodziny Aspera. Ja natomiast zostałem sam, czekając na podjeździe na policję.
Wpierw doznałem olśnienia przypominając sobie o samochodzie Aspera. Jednak mężczyzna, który nas zaatakował nie zaprzestał jedynie na przećwiczeniu wytrzymałości telewizora Jacka. Auto było dosłownie w stanie zerowej sprawności i nadziei na jego użycie. Powybijali przednie okna, przez które teraz wietrzyło się wnętrze, niegdyś dusznego, środka transportu. Szramy jakich doznał były naprawdę bardzo mocno i głęboko wyryte na samochodzie, a napis jaki z nich powstał można by zaliczyć do prześladowań. ,,Pedał" - głosił jeden z dwóch głębokich ran. Z drugiego zdałem sobie sprawę jednak nie rozczytałem go. Znajdował się na bagażniku i wyglądał jakby Asper przejechał przez pomieszczenie wypełnione ostrymi nożami. Nie dość, czarna farba, jaka kiedyś lśniła czystością po dokładnym wyczyszczeniu samochodu teraz odchodziła w wielu miejscach przecięcia ostrym narzędziem robiącym głębokie rysy. Jedno z lusterek znajdowało się na mokrej ulicy, a drugie zwisało ledwo, jakby trzymało się ostatkiem sił za najsłabsze części.
Ostatecznie byłem zmuszony zostać, czekając na funkcjonariuszy policji.
- Ja...- wymamrotałem nerwowo, serce biło mi z przejęcia.
- Może poda mi pan dokumenty? - zapytał przerywając mi nagle. Wyprostowałem się i przekląłem w duchu. Dokumenty?!
- Ja... Ja nie...
- Przepraszam - w nozdrzach poczułem ten sam, truskawkowy zapach. Spiąłem się i zaczerwieniłem.
Jack stanął obok delikatnie ocierając się o moje ramię.
- Panie Spencer? - wysoki, piegowaty policjant stanął obok swojego kolegi z zaciekawieniem - Już wypisałem zeznania. Proszę się tylko zgłosić w wolnym czasie na komisariat.
- Wiem - Jack skinął głową i nagle skrzyżował ze mną spojrzenia. Jego oczy były smutne, ale błysk jaki wtedy zobaczyłem obudził we mnie coś ciepłego. - Ale proszę zrozumieć tego pana. Jest zdenerwowany. Uważam, że nic mądrego w tej chwili wam nie wyjaśni. W szpitalu leży jego- zmarszczył brwi. - przyjaciel.
- Rozumiemy, ale...
- Bardzo przepraszam, ale chyba już nic nie mamy do powiedzenia- przerwał im, a na ramionach poczułem jak mnie objął ręką. Spiąłem się, ale tym razem nie poczułem nagłej paniki, a raczej coś co pragnęło żebym się wtulił w jego ciepłą pierś. Powstrzymałem się nieśmiało podnosząc czerwoną buzię na policjantów.
- No dobrze - westchnął większy i poprawił czapkę. - A więc proszę jutro z samego rana zjawić się na komendzie policji.
Nie zdołałem zrobić nic innego jak jedynie skinąć zmieszaną głową, do której mało co docierało. Otumaniał ją zapach, blokował także moje zmysły i czujność.
Nagle zrobiło mi się cieplej.
- Ryan - szepnął Jack, a ja poczułem dreszcze na karku kiedy jego oddech podrażnił mi ucho. - Wszystko w porządku?
Natychmiast wygramoliłem się spod jego ramienia i cofnąłem jak poparzony. Dopiero będąc trzy kroki dalej zdałem sobie sprawę jak bardzo zmarzłem i jak bardzo brakowało mi jego dotyku.
Nie wiem dlaczego się cofnąłem. Przypominało to reakcje obronną, nie zastanawiałem się nad tym co robię, nie zapanowałem nad pragnieniami. Nie byłem w stanie oddać się uczuciom.
- Ryan, przepraszam - powiedział Jack, a jego głos wpływał na reakcję motyli w moim brzuchu. - Zmarzłeś, pomyślałem... Nie ważne. Co teraz zamierzasz zrobić? - zapytał, a ja przez chwilę nie odpowiedziałem starając się uspokoić rytmiczne bicie serca.
- Chyba...
Nie wiedziałem. Powinienem przecież jak najszybciej jechać do Aspera, był w niebezpieczeństwie, mógł mieć poważne urazy, może potrzebować teraz mojego wsparcia i pomocy. Ale w tej sytuacji nagle w głowie pojawiła się moja mama. Dwie godziny, jakie były obiecane przy ponownym powrocie do domu naprawdę się mocno przedłużyły. Może teraz płacze, może się martwi, może się boi że mój ojciec mnie znalazł...
Byłem dosłownie rozdarty. W jednym kierunku, przyjaciel mógł właśnie walczyć o życie, a w drugim matka, która czuła się samotna, psychicznie wykończona i nie zdziwiłbym się gdyby miała myśli samobójcze. Nie mogłem zostawiać ją samą, nie wiem co mi strzeliło do głowy żebym poszedł na tą imprezę. Gdybym się nie zgodził nic by się nie wydarzyło! Asper nie stanąłby w mojej obronie, mama by czuła się mniej samotna, jakbym spędził z nią ten wieczór.
Zacisnąłem powieki moich oczu. Wszystko to było moją winą. Gdybym tylko odmówił, gdybym tylko pomyślał o konsekwencjach...
- Ryan - i jeszcze on, stał na przeciw mnie, najpewniej zastanawiając się nad tym po kim odziedziczyłem taką nie kompetencję, dlaczego moja obecność powoduje jedynie kłopoty. Co powie? Nie zdziwiłbym się prośbie o całkowitym odizolowaniu się od niego.
- Ryan, podnieś głowę- poprosił, a ja natychmiast podniosłem ją rejestrując to, że nie śmiał po raz kolejny naruszyć przestrzeń jaką stworzyłem cofając się.
Spojrzałem mu prosto w oczy, cisza między nami była blada i niepewna. Przerwałem ten kontakt kiedy poczułem, że oczy zachodzą mi mgłą.
- Przepraszam! - krzyknąłem całkowicie się rozklejając. - Przepraszam cię za wszystko! - wycierałem coraz to nowe gramy słonych kropel. Nie mogłem się uspokoić, niesamowite, jak żałośnie musiało to teraz wyglądać.
- Ryan...
Nie miałem czasu. Musiałem szybko podjąć decyzję co robić. Wiatr nagle zawiał mocniej, czułem ukłucia mrozu na mokrych policzkach.
Kropla deszczu wylądowała mi na czubku nosa. Wytarłem ją nieco zdezorientowany. Zrobiło się zimniej, aż wiele innych kropel spuściło na mnie fale deszczu. Po kilku minutach wyglądałem i czułem się jak zmokła kura. Nie wiedziałem co z Jackiem, nie miałem odwagi by spojrzeć mu w oczy. Nie, kiedy rozpłakałem się przy nim jak dziecko. Nie, kiedy sprowadziłem na niego te wszystkie problemy.
Jednak za chwilę poczułem jak ktoś łapie mnie za ramiona i przyciąga do siebie. Zapach truskawki w moich nozdrzach spowodował gwałtowne reakcje na tego mężczyznę. Zadrżałem z przejęcia i ekscytacji. Kolejna łza powędrowała po moim policzku, a ja że zdziwieniem stałem jak słup z dłońmi przy pasie. Po chwili jednak mocno do niego przylgnąłem. Potrzebowałem tego, chyba pierwszy raz w życiu ktoś mnie przytulił, chyba pierwszy raz...
Poczułem się mniej samotny...
- Ryan - Jack delikatnie mnie od siebie od ciągnął, ale nie dlatego że miał dość tej bliskości. I chodź poczułem się o wiele gorzej gdy kazał mi się od siebie odsunąć nagle poczułem bliskość jego oczu i twarzy. Jego szorstka chodź delikatna dłoń powędrowała po moim policzku wycierając je z mokrych kropel łez i deszczu. Uśmiechnął się do mnie lekko i rozbrajająco. Ten widok sprawił, że moje serce się stopiło z pomocą deszczu jaki spływał po nas strumieniami. Jego oczy wydawały się przybliżać, a zapach był coraz bardziej intensywniejszy.
Nagle spoważniałem spuszczając wzrok. Jack cofnął się o kilka centymetrów w ciszy mnie obserwując. Na ramionach czułem jego dotyk, jednak nie mogłem temu ulec. Mama mnie potrzebowała, Asper mnie potrzebował, musiałem myśleć logicznie, musiałem im pomóc, rozwiązać tą sprawę i...
Zakręciło mi się w nosie i kichnąłem jak najciszej się dało. Pociągnąłem nosem, wtedy zdałem sobie sprawę z intensywnego spojrzenia Jacka. Zaczerwieniłem się. Naprawdę nie wiedziałem co zrobiłem dziwnego czy na tyle zabawnego, że mężczyzna nagle prychnął śmiechem.
- Ryan - zaczął ponownie jakby ciągle próbował mi coś przekazać. - Czy...
Usłyszeliśmy wibracje telefonu. Jack warknął nagle i chyba przeklął pod nosem wyciągając komórkę i przyglądając się nieciekawie ekranowi, który coraz bardziej zalewał się deszczem. Coś kliknął i z powrotem włożył w kieszeń spodni.
- Dlaczego nie odebrałeś? - zdołałem się zapytać nieco zdziwiony jego reakcję. Ten spojrzał na mnie i wykrzywił buzię w uśmiechu.
- Uroczy jesteś, wiesz? - powiedział, a ja stanąłem jak wryty czerwieniąc się po uszy. - Może wejdziemy do środka? Jeszcze się przeziębimy.
Natychmiast oprzytomniałem.
- Ja... Nie mogę. Muszę jechać...
- Rozumiem... Do Aspera tak?...
Nie wiedziałem co odpowiedzieć ale ostatecznie skinąłem głową.
- Słuchaj... Podwiozę cię, zgoda? - powiedział i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Ja... Poradzę sobie - zapewniłem.
- Przestań. Pozwól mi na to. Cali zmokliśmy. Ty bardzo zmarzłeś.
- Tak, ale...
- Czy Asper i ty coś do siebie macie? - przerwał Jack szybko. Mrugnąłem kilka razy i zamarłem ze zdziwienia.
- Ja... I Asper? - zapytałem ponownie jakby nie wszystko do mnie dotarło.
- Tak- odpowiedział krótko, a jego twarz nagle stwardniała. Włożył ręce do kieszeni jakby starał się powstrzymywać jakieś targające nim emocje.
- My... Nie. Jesteśmy przyjaciółmi! My nigdy...
- To dobrze - przerwał i podszedł bliżej nachylając się nade mną. Jego twarz była teraz o kilka centymetrów dalej niż moja, a mężczyzna ciągle naruszał te zbyteczne wymiary. - Bo trójkąty mnie nie kręcą - zanim zdołałem spokojnie przeanalizować to co usłyszałem i za nim z uszu informacja dotarła do mojego otumanionego umysłu, ten nagle zminimalizował naszą odległość. Przyciągnął mnie do siebie, a nasze wargi nagle połączyły się w trwałym kontakcie.
Pocałował mnie. Jack Spencer właśnie mnie pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top