Ryan

- Dlaczego mężczyźni mają sutki? - zapytał Asper, a ja obudziłem się z transu patrząc na niego nieprzytomnie, jak po oszołomieniu.

- Powtórzysz? - zapytałem uprzejmie obracając głowę w jego stronę, prostując się w napięciu na fotelu pasażera.

- Po co mężczyzną sutki? - powtórzył skupiając się generalnie na drodze przed sobą, obserwując ulicę, znaki i samochody bystrym, inteligentnym okiem. Zapytał tak prosto jakby pytał o dzisiejszą pogodę czy ostatnie samopoczucie. Jednak to pytanie różniło się tym, że nie znałem na nie odpowiedzi.

- Nie wiem - przyznałem zgodnie z prawdą. - Czemu pytasz?

Wzruszył potężnymi ramionami. Napiął mięśnie na kierownicy gdy skręcał w kolejną uliczkę. Do moich nozdrzy wdarł się zaduch samochodu, który mnie często mdlił. Miałem jednak nadzieję, że moja choroba lokomocyjna nie spowoduje niepotrzebnej dekoracji fotela pasażera i mojej kurtki żółcią z mojego podrażnionego gardła. Przełknąłem ślinę nie wiedząc jak zapytać o uchylenie okna. Gardło zabolało mnie od siniaków, które, jeszcze z wczoraj, trzymały się na mojej szyi. W domu, w lustrze zobaczyłem jak sczerniały, były to sine śliwki, bolesne i sprawiające ból przy przełykaniu. Miałem jednak nadzieję, że rany są dobrze zakryte szalikiem, a w pracy zdołam je chodź w połowie zakryć kołnierzykiem koszuli.

- Myślałem, że co nieco poczytam i użyje tego w referacie - odpowiedział, a ja prychnąłem śmiechem.

- To filozofia, nie biologia - uprzedziłem ze śmiechem. Ten uśmiechnął się jakby to moja reakcja była tym czego oczekiwał.

- Serio? Myślałem, że to pytanie filozoficzne. A odpowiedź byłaby przynajmniej ciekawa.

- Odpowiedź? Znasz odpowiedź?

Skinął głową wyszczerzając się jeszcze bardziej.

- Żeby mieć czym bawić się podczas seksu, to jasne - odpowiedział, a ja zaśmiałem się czerwony po uszy.

Wyobrażałem sobie jak leżę wtulony w ciepłą, miękką klatkę piersiową, bawiąc się i całując delikatnie zaróżowione sutki mężczyzny, który prycha delikatnym jękiem. Gdy jednak zdaję sobie sprawę, że jęk przypomina głos Jacka potrząsnąłem gwałtownie głową.

- Możliwe - wydukałem spuszczając wzrok. Wiedziałem, że jestem cały czerwony, a zarazem błagałem by Asper jakimś cudem nie zauważył mojej reakcji w lusterku.

Nie wiedziałem, dlaczego Jack. Nie wiedziałem dlaczego z nich wszystkich to właśnie on sprawiał, że gdy mnie musnął albo dotknął, cały w środku wrze od gorąca w swojej piersi. Nie wiedziałem dlaczego tak bardzo pragnąłem być jak najbliżej niego, słyszeć jego serce, zasnąć przy jego oddechu.

- To w takim razie o czym mogę napisać? - skarżył się Asper niepocieszony. Podejrzewałem jednak że w pewnym sensie udawał to niezadowolenie - Sens życia to chyba już dawno przereklamowany temat.

Skinąłem zgodnie głową. To naprawdę był nie konkretny i zbyt częsty temat jak na referat.

- A ty co wybrałeś? - zapytał znowu ponownie kręcąc kierownicą. Wyciągnąłem powietrze.

- Wielu pisarzy katolickich, a także zwyczajnych ludzi zadaje pytanie dlaczego dobrzy ludzie umierają młodo albo po prostu zbyt szybko. Chciałem się zająć tym tematem z punktu widzenia chrześcijanina i ateisty.

Skinął głową.

- Dlaczego ludzie dobrzy umierają wcześniej? A jest na to jakaś konkretna odpowiedź? - zapytał zaciekawiony.

- A czy w filozofii istnieje jakakolwiek konkretna?

- Masz rację. Ale w sumie ciekawe... Dlaczego tak jest? - zatrzymał się na czerwonym przepuszczając jakąś staruszkę i matkę z dwójką małych dzieci.

Wzruszyłem ramionami.

- Kiedyś, znalazłem w jakiejś książce takie pytanie ; Gdy jesteś na łące czy w ogrodzie, jakie kwiaty zbierasz?

- No, te najpiękniejsze - odpowiedział i w mig połapał zaskoczony, pozwalając sobie na mnie spojrzeć. Na twarzy miał dalej swój ambitny uśmiech.

- No właśnie - zaznaczyłem.

- Osz ty mądralo! - zaśmiał się serdecznie - Uważaj bo pomyślę, że spiskujesz.

Uśmiechnąłem się.

- Ale umierają też ci cierpiący - stwierdził chłopak z zamyśleniem - No wiesz, święci. Dla wielu chrześcijan właśnie to jest dobre, dla nich to cierpienie świadczy o dobru i świętości.

- Hmm...- spojrzałem mu w oczy pewniej - Może i tak, ale cierpienie nie świadczy o świętości, tylko o człowieczeństwu.

Zamrugał kilka razy zaskoczony.

- Łał, jesteś w tym dobry - uśmiechnął się szerzej pokazując delikatnie żółtawe ząbki.

- Dziękuję, ale schlebiasz mi, naprawdę - powiedziałem rumieniąc się delikatnie.

- Nie prawda - stwierdził patrząc mi szczerze w oczy - uważaj bo zacznę cię przekupywać o ten referat.

Zaśmiałem się. W jego towarzystwie nagle poczułem się luźniej. Wiele mięśni przestało być napiętych, a te twarzy z zadowoleniem wykrzywiały się w serdecznym łuku odwróconej tęczy.

Nagle, aż podskoczyłem na siedzeniu słysząc klaksony w moich bębenkach. Spojrzałem na sygnalizator. Zielone światło błyszczało na kolor jaśniejących w świetle słońca źdźbeł trawy.

- To jedziemy - powiedział Asper odpalając samochód.

Znowu między nami nastała ściana ciszy. Byłem wdzięczny chłopakowi, że tak bardzo stara się mnie budzić z niekończących zamyśleń. Cały dzisiejszy dzień na nich spoczywałem nie mogąc skupić się na lekcjach, na zadaniach, na czymkolwiek nie związanego z domem i matką. Martwiłem się o nią jak cholera. Gryzłem paznokcie z myślą że coś mogło jej się stać. Sama w domu...cały cholerny dzień! A jak zapukają sąsiedzi? A jeśli przyjdzie poczta? A jeśli ojciec nas znajdzie?! A jeśli będzie głodna? A jeśli coś sobie zrobi? Zemdleje? Upadnie? Potnie się?

Wiedziałem, że nie powinienem się martwić na zapas. Była dorosłą, doświadczoną kobietą. Jednak także psychicznie zniszczoną i słabiutką. Bałem się, że z samotności i strachu postanowi wrócić na stare śmieci. Bałem się też, że nawet jeśli zostanie, ojciec odszuka nas szybko, by później zdzielić. Ale właśnie po to ją stamtąd zabrałem, prawda? Żeby wreszcie była bezpieczna. Żeby się nie bała, żeby zaczęła nowe, lepsze życie.

Musiałem ją zabrać do psychologa, miałem też nadzieję, że zje kanapki i zupę jaką jej przygotowałem, albo chociaż napije się soku, albo zajrzy do lodówki. Odkąd tu trafiła nie jedła, nie piła i nawet się słowem do mnie nie odezwała. Czasem tylko zawieszała na mnie swój wzrok błądząc w nim jakby pragnęła szukać odpowiedzi. Znaczną część czasu jednak spała, albo wgapiała się w mój biały sufit na wpół zamkniętymi oczami. Martwiłem się jak cholera. Nie dość, zostawiłem ją tam na cały dzień, bo gdybym się na przykład zwolnił dzisiaj, dostałbym mniej z pensji i nie starczyłyby mi na mieszkanie. Musiałbym wtedy wydać oszczędności z jakich dopłacam co miesiąc trochę, ale jeśli bym je wydał od razu, następny miesiąc byłby już wykopaniem nas z walizkami.

- Ryan, wiem, że to twój problem i nie chcę się wtrącać, ale... Co ci jest? Cały dzień o czymś myślisz. Chłopie, martwię się. Masz jakieś kłopoty?

Natychmiast spojrzałem na niego kierując swój zdziwiony wzrok na chłopaka. On się o mnie martwił? Czy to było w ogóle możliwe? Poza tym, nikt jeszcze nigdy mi tego nie powiedział. Jasne, mama zawsze starała się mnie chronić, ale nikt nie zwrócił takiej uwagi na mnie jak Asper, jak ten chłopak, który okazał swoją życzliwość i dobroć, która niestety dalej wydawało mi się wrogie, ale z ciepłem na sercu, bo gdzieś tam wiedziałem, że może robić to z jego wspaniałej osoby. Ale nigdy nie wiedziałem, że będzie się o mnie martwił, ba, do teraz zdawałem sobie sprawę, że na to nie zasługuję.

Ale co teraz? Miałem mu wszystko wyjaśnić? Jakbym mógł? Jeszcze mu nie ufałem, jeszcze nie byłem w stanie powiedzieć choćby użalając się o moich jedynkach z algebry.

- N-nic, dziękuję - wymamrotałem.

- Że co? I za co mi dziękujesz?- spojrzał kątem oka na mnie.

- Ja... Nic mi nie jest. To... Nie wiem, chyba jestem dziś nie wyspany i... no...- spuściłem głowę i że wstydu i z przykrości jaką sprawiam osobie, która zwyczajnie chce mi pomóc.

- Spokojnie, Ryan, przecież nic się nie dzieje. Nie musisz mówić jak nie chcesz - powiedział ale ja poczułem jego żal w głosie, a także coś nieodgadnionego. Może właśnie to była troska o mnie?

- Ale...

- Spójrz jesteśmy na miejscu - oznajmił parkując naprzeciw baru i zatrzymując samochód.

Skinąłem głową odwracając się by złapać za klamkę.

- Ryan, poczekaj chwilę - zatrzymał mnie, a ja ponownie się odwróciłem jednak nie spojrzałem mu w oczy - Słuchaj, ja wiem doskonale jaki byłem. I naprawdę ci się nie dziwię, że mi nie ufasz. Ale postaram się zrobić wszystko, żebyś zobaczył we mnie coś więcej niż wroga... Ryan ja chcę ci pomóc. Więc jeśli masz jakieś kłopoty, albo znowu ci dokuczają w szkole, daj znać a spiorę im dupy, jasne?

Skinąłem głową zachwycony tym co usłyszałem. Jeszcze nikt nie był w stanie zrobić tyle bym tylko się z nim zaprzyjaźnił. Jeszcze nikt nie sprawił, że tak luźno się czułem w jego towarzystwie. Uśmiechnąłem się i pod wpływem nagłych emocji i braku analizy tego co mogłem zrobić, przytuliłem się do niego. Wtedy przekląłem kilka razy w głowie. Kumple ze szkoły chyba jednak tak nie robią. Cholera. Poczułem cytrynę i dezodorant, który okropnie wchodził w zapach powietrza w aucie. Zaduch złączył się z tym zapachem, a mnie zemdliło. Natychmiast się od niego odkleiłem ciągle łgając w umyśle na moją głupotę. Wystawiłem w jego stronę moją zgiętą w pięść dłoń.

- Em... Żółwik?

Zaśmiał się serdecznie.

- Jasne. Żółwik - przybił go, a ja odetchnąłem z ulgą. Wysiadłem z samochodu. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak mnie muliło w brzuchu. Wdychałem świeże powietrze garściami do płuc. Za sobą usłyszałem warkot silnika, a gdy się odwróciłem zobaczyłem jedynie jak czarne auto Aspera skręca w powrotną uliczkę.

- Emm... Ryan? - aż podskoczyłem na chodniku stwierdzając, że jeszcze trochę i zawału serca będę w stanie dostać. Cofnąłem się gwałtownie o kilka kroków. Ale moje serce nie wróciło do normy długo.

Przede mną stał ubrany w czysty czarny garnitur, Jack. Serce podskoczyło mi do gardła. Uśmiechnął się delikatnie, lecz w jego szarych oczach widziałem zmieszanie. Podszedł krok naprzód, a ja wykonałem podobny do tyłu. Widząc to, już nie próbował podejść.

- Część, Ryan - zaczął niepewnie - Kto... Kto to był?

Zmarszczyłem brwi przekrzywiając delikatnie głowę.

- O kim mówisz?

- No... Ten z którym jechałeś...- złapał się za kark, nie spojrzał mi w oczy.

Nie wiedziałem dlaczego o niego pytał i jaki miał w tym interes. Zmarszczyłem brwi.

- Kolega ze szkoły - wzruszyłem ramionami. Stwierdziłem, że ta prawda nie jest czymś niezwykłym czy zadziwiającym - Postanowił, że podwiezie mnie do pracy. Dlaczego pytasz?

- Cóż ja... Tak tylko... A... Co tam u ciebie?

- Em... Dobrze...

- To super... - na chwilę umilkł jakby się nad czymś zastanawiał. Obróciłem się o połowę i zrobiłem kilka kroków do wejścia do pracy.

Zatrzymał mnie ciepły dotyk skóry jego dłoni na nadgarstku. Dostałem gęsiej skórki i szybko cofnąłem rękę ponownie czując na policzkach piekące rumieńce.

- Ryan, słuchaj, chciałem... Widzisz...  Chciałem przeprosić - przyznał podnosząc głowę i krzyżując ze mną spojrzenia - I... Chcesz gdzieś wyjść? To znaczy po pracy? Chciałbym...zabić złe wrażenie.

Stopy przyrosły mi do ziemi, nie ruszyłem się choćby o milimetr patrząc w jego proszące, szare, kuszące oczy. Czy on mnie właśnie gdzieś zaprosił?! Czy Jack ma ochotę gdziekolwiek ze mną się wybrać?! Gdziekolwiek?! Ze mną?! Stałem tylko jak słup soli przełykając nerwowo ślinę. W końcu spuściłem wzrok dalej nie mogąc dojść do siebie po tym co przez chwilą usłyszałem. Cofnąłem się o krok dalej co niestety Jack zarejestrował, lecz nie zrobił żadnego zbytecznego ruchu. Patrzył tylko stając z dziwnym, niepewnym spojrzeniem, w którym tliło się...

Właśnie. Co to było? Nie wiedziałem, ale było niepokojące. Cholernie niepokojące.

Pójść z nim gdzieś po pracy? Jasne, nie musiała być to randka, jednak na samą myśl bycia sam na sam z tym mężczyzną skakała mi temperatura. Wiadomym jednak było, że po spotkaniu oczekiwał czegoś, niezależnie czy była to chęć zostania dobrym znajomym czy kimś więcej... A może zwyczajnie chciał zabić swoje poczucie winy? Może, poznać lepiej sytuację, która zdarzyła się w szkole i mnie wyśmiać? A może mimo tych wątpliwości jednak pragnął po prostu mnie lepiej poznać? Może naprawdę mu zależało? Może...

Cholerna nadzieja. Po raz kolejny miałem ochotę walnąć głową z impetem o ścianę. Sam jednak postarałem się ogarnąć bez jej pomocy. Przekląłem w myślach. Nie mogłem się z nim spotkać. Z resztą przez dłuższy czas nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie, jeśli miałem zająć się mamą. Nie, bo pragnę przy niej być i dawać jej wsparcie w każdej wolnej chwili.

Nie mogłem sobie teraz pozwolić na takie spotkania. Dziś ważna była mama, nikt inny, nie było i nie powinno być niczego ani nikogo więcej.

I chociaż serce bolało mnie na samą myśl zaprzepaszczenia szansy u tego człowieka, otworzyłem buzię gotowy odpowiedzieć.

- Jack, ja... Nie mogę - powiedziałem spuszczając głowę. Przełknąłem ślinę.

- Ale... Dlaczego? - podszedł dwa kroki do przodu. Serce dalej biło mi o pierś jak malutki bębenek. Czerwień na mojej twarzy prawie wynosiła poziom maksymalny. Zadrżałem. Nie patrzyłem mu w oczy. Zatrzymałem się na klatce piersiowej i przyjemnym zapachu w nozdrzach. Cofnąłem się gwałtownie, ten jednak nerwowo podszedł łapiąc dłonią moje lewe ramię. Przyrosłem do ziemi. Zamknąłem oczy wyczekując niecierpliwie cofnięcia ręki. Nie zrobił tego.

- Jack, puść mnie - powiedziałem z napięciem. Nie lubiłem dotyku, sprawiał, że się bałem, podnosił mi ciśnienie, niepewność, obrzydzenie i strach. Niezależnie od tego przyjemnego ciepła na jego dłoni i głębokiemu pragnieniu bliskości, dotyk dalej był zmorą mojej psychiki. Nie zależnie od tego kim był człowiek pozwalający sobie na przekroczenie granicy.

- Nie - rzekł, a mi serce zabiło z przerażenia. Cholera. - Dopóki mi nie wyjaśnisz, Ryan. Bo ja naprawdę nie wiem co robię źle - przyznał, a kątem oka zobaczyłem jego zaciskające się szczęki.

- Jack...- prosiłem - Dobrze, tylko puść...

- Nie, Ryan. Powiedz mi. Teraz - naciskał, a ja drżałem pod naporem wiatru i ciężkiego nacisku na lewe ramię. Łzy zapiekły mnie w kącikach oczu.

- Nie mogę, Jack! Puść! - podniosłem głos, zabrzmiałam cholernie żałośnie. Przekląłem kilka razy w myślach i zacisnąłem pięści.

Jack nie odpowiedział. Jakby się zastanawiał, jakby analizował co zrobić. Czekałem próbując uspokoić oddech i bicie serca. Następnie wciągnąłem powietrze i zacząłem się wyrywać. Jego dłoń zacisnęła się mocniej. Zabolało.

Przesadził. Cholernie przesadził.

- Puść mnie Jack! Puść! - krzyknąłem zaciskając zęby. Panikowałem. Tak to już nie był strach, to było narastające we mnie z jakiegoś powodu poczucie zagrożenia.

- Ryan, uspokój się... - w głosie Jacka słyszałem coś jeszcze. Jakby niepewność, bezbronność i bojaźń, mieszały się z niezwykłymi nerwami i napięciem - Spokojnie, po prostu porozmawiajmy...

- Nie mamy o czym porozmawiać, Jack! Nie chcę się spotkać! Puść mnie i daj mi wreszcie spokój! - prosiłem nie panujące dokładnie nad tym co mówię. Działałem pod emocjami i paniką, nie myślałem trzeźwo, po prostu chciałem się uwolnić.

Na ciepłym, prawym policzku, poczułem jego szorstką, ciepłą dłoń. Wytarł nią bardzo delikatnie moje łzy z zaróżowionego policzka i puścił. Nareszcie puścił.

Cofnąłem się szybko o kilka kroków wymieniając powietrze w płucach. Przeczesałem włosy. Mężczyzna patrzył na mnie z troską i smutkiem. Wystawił dłoń jeszcze raz w moim kierunku jakby pragnął ponownego dotyku, ale patrząc mi w oczy, cofnął ją powoli. Spuścił głowę, a ręce włożył do kieszeni spodni.

Chciałem przeprosić. Chciałem powiedzieć, że nie to miałem na myśli, że z przyjemnością się z nim zobaczę, że jak tylko znajdę czas mogę dać mu znać, jednak z jakiegoś powodu ugryzłem się w język. Lewe ramię mnie bolało, oczy zaszły mgłą. Bałem się, naprawdę zaczynałem się go bać. Z resztą, nawet jeśli go kocham, czy byłbym w stanie pozwolić sobie na dotyk? Czy mógłbym mu zaufać? Czy chciałbym go lepiej poznać po tym co się działo kilka lat temu w szkole? Czy naprawdę coś do niego czułem prócz zauroczenia? Co jeśli on mnie zrani? Co jeśli...jeśli on będzie tą ostatnią szansą jaką sobie dałem na dalsze funkcjonowanie?

Nie, teraz miałem sens dla którego muszę poświęcić czas. Moja rodzicielka siedzi teraz samotnie w domu, nie wiem nad czym myśli, co robi, czy się nie boi. To jej muszę teraz dać wolne chwile, to ona jest teraz ważna. Miłości i niepewność nie powinna dziś być poświęcona komuś innemu niż jej.

Z resztą z tyłu głowy biła mnie myśl, że Jack to chłopak nie tyle nieosiągalny co zwyczajnie ,,nie dla mnie". Z resztą bolało mnie serce z myślą, że tak w zasadzie go nie znam. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę, dopiero teraz brałem pod uwagę fakt, że może wcale nie powinienem się w to wciągać, że nie możemy być razem. Ramie kazało mi obrócić się na pięcie i odejść lecz jednak z jakiegoś powodu dalej stałem w miejscu.

- Jack! - znowu przed sobą zobaczyłem te złote blond włosy i zgrabną sylwetkę Claudii. Pozwoliła sobie przytulić się do piersi Jacka. Poczułem jakby umysł dawał mi coraz bardziej do zrozumienia, że chore były moje uczucia wobec niego. Obróciłem się na pięcie.

- Przyszedłeś do nas? - zapytała szczebiocząc radośnie - Chodź, porozmawiamy - zobaczyłem kątem oka, że złapała go za rękę pociągając w stronę wyjścia. Jack skrzyżował ze mną spojrzenia. Jego poczucie winy przeszło przez mój układ nerwowy powodując jeszcze większe zakłopotanie.

- Niestety, Claudio, nie mam czasu. Tylko przechodziłem.

- Ah... Dobrze rozumiem... - skinęła głową jak niepocieszone dziecko - Ale wrócisz, prawda? - spytała z nadzieją.

On na chwilę ucichł, a ja zatrzymałem się przed wejściem zaciskając palce na klamce.

- Oczywiście, Claudio. Wrócę tu. To jeszcze nie koniec - powiedział ewidentnie chcąc żebym dokładnie usłyszał jego ostatnie zdanie. Przeszły mnie dreszcze, ale nie były przepełnione strachem, raczej czymś innym. Jakąś energią? Ambicją? Ekscytacją? Nie wiedziałem.

- W jakim sensie? - zapytała, ale ja już wszedłem do pomieszczenia zdejmując kurtkę i zawieszając ją na czarnym, delikatnie zakrzywionym drewnianym wieszaku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top