Jack

- Wezwałaś policję?- zapytałem z naciskiem zaciskając pięści na kołdrze.

Pokręciła powoli głową w ciszy.

- Kogokolwiek?! - zacząłem się denerwować. Z samego rana obudziłem się z krzykiem. Otwierając oczy zobaczyłem część mojego łóżka, na którym ostatnio leżało delikatne ciałko Ryana.

Znowu odpowiedziała podobnym gestem.

- Saro! Masz natychmiast kogoś wezwać i...

- Nie drzyj się - odburknęła olewacko. - Już kogoś wezwano.

Znowu to zimno, arogancja i ignorancja. Znowu ta twarz bez wyrazu ze schematycznym uśmiechem i pustymi oczami. Nie mogłem mówić o irytacji, ale zawodzie.

- Jakiś durny chirurg zgłosił tego idiotę. Chyba go znasz, leczy cię.

- On... - zmarszczyłem brwi spuszczając głowę. Czy możliwym było gdyby on stał za porwaniem Ryana? W końcu go znał... Czyżby to on nasłał Liama? Chciał mnie odciągnąć od podejrzeń?

Niebezpieczne jest by Ryan teraz nie leżał w szpitalu. Lekarze podejrzewają chorobę serca. Jeśli coś może mu się stać...

Nie wybaczyłbym sobie. To moja wina, że odjechałem. Moja wina, że go zostawiłem. Gdybym tylko mógł się cofnąć w czasie i skopać dupę temu, kto odważył się zrobić coś takiego...

- Jack, ja...

- Tłumaczyć się będziesz później Saro - powiedziałam poważnie z najzimniejszym tonem jaki byłem w stanie w tej chwili wykonać.

Wszystko co się wydarzyło wczoraj było tak odległe, że mógłbym przysiąc,że to mi się śniło. Że wcale Ryan nie został porwany, że wcale nie dowiedziałem się o winie Sary, że wcale nie widziałem jej przerażenia w szklistych, pustych oczach. Że nie czułem bólu uderzenia o przednią część auta, że Liam wcale nie zdradził naszej znajomości w gniewie.

Jednak im mocniej czuję na sobie uderzenia tego mężczyzny, piekące do teraz, im bardziej przypominam sobie wyraz twarzy Sary, która teraz ostatnią osobą, którą chciałbym zobaczyć po przebudzeniu. No i pozostaje również blada twarz Ryana, pobita, ale delikatna i słodka. Również to co wtedy powiedział mi lekarz...

- Panie Doktorze, ale on chyba z tego wyjdzie prawda?

- Wydawałoby się, że to tylko pobicie - powiedział zagryzając w połowie wargę i spuszczając na chwilę wzrok. - Jednak tu nawet nie chodzi o same obrażenia, chociaż je oczywiście opatrzyliśmy. Podejrzewamy chorobę serca, dlatego pacjent zostanie u nas do puki nie dowiemy się więcej. Pozostaje jeszcze podejrzenie przemocy. Znaleźliśmy ślady, które nie są świeże, a zaczęły się goić. Najbardziej nas martwi rana na szyi, szczęściem stwierdziliśmy, że wchłonie się stosunkowo szybko.

- Rozumiem... A wiadomo coś jeśli chodzi o to pobicie? To nie może nikomu iść płazem! - mocno ścisnąłem zimną, wychudzoną dłoń chłopaka.

- Oczywiście, z tym, że ochroniarz zgłosił awarię sprzętu monitoringu, poza tym, z odzyskanych materiałów nie zauważył nic konkretnego. Oczywiście wezwaliśmy policję, przyjadą jak tylko chłopak się obudzi. Trzeba go zidentyfikować. Zna go Pan, jak widzę- podjął.- Jest pan kimś z rodziny?

Teraz to ja zagryzłem wargę spuszczając wzrok na Ryana. Całkiem przez całe wydarzenie uleciała ode mnie zazdrość do Aspera, choć teraz ponownie zaczęła kuć. Jednak nie wiedziałem za kogo się przedstawić. Ostatecznie, jak odpowiem, że jesteśmy razem, dziwnym by było gdybym nie wiedział nic o jego rodzinie, prawda?

- Jesteśmy...znajomymi - powiedziałem, choć lekarz przekrzywił głowę przyglądając się mojej dłoni zaciśniętej na jego. - Niestety od niedawna, więc również nie wiem nic o jego rodzinie. Wiem tylko gdzie pracuje.

- Rozumiem, to już coś. Wszystko pan wytłumaczy policjantom.

Skinąłem jedynie głową.

- Niestety nie znaleźliśmy żadnych dokumentów, więc możemy go uważać za bezdomnego.

Dotknęło mnie to, nie mogłem uwierzyć, że Ryan mógł żyć jako bezdomny. Serce mi się krajało jak wyobrażałem sobie jak bardzo dzieli nas wychowanie, styl życia, nasze spojrzenia na świat. Jeśli nie miał domu, tym bardziej zrobię wszystko żeby mu pomóc. Ale w takim razie co się stało z jego rodziną?

- Tak pan uważa? - zapytałem smutno, gładząc jego dłoń kciukiem.

- Owszem. Jest wychudzony, odwodniony i wygłodzony. Przynajmniej tak wyszło w badaniach. Dlatego nasze pielęgniarki pytają po schroniskach, może czegoś się dowiemy.

- Rozumiem - skinąłem zmieszaną głową. - A co z tą chorobą serca? Uważa ją pan za poważną?

- Nic jeszcze nie jest pewne, więc uważam, że możemy się dowiedzieć wszystkiego. Jednak nie uważam że jest bardzo ciężka. Z obserwacji i badań wynika, że nie przechodził zawału, ani nie ma zastawki. Musi teraz leżeć i odpoczywać. Nie możemy go narażać na stres.

- Dobrze, będę przy nim.

Młody lekarz skinął głową i wyszedł z sali stąpając twardo na kafelkach podłogi.

**********

Policjantami byli dwaj starsi mężczyźni, blisko sześćdziesiątki. Z uporem i zawziętością jeden z nich poprawiał czapkę zsuwającą się po łysej, gładkiej głowie. Drugi natomiast ze zniecierpliwieniem klikał w długi długopis w pulchnej dłoni. Ten drugi zaczął.

- Gdzie przebywa w tej chwili poszkodowany? - zapytał, a jego kompan wyprostował się gwałtownie.

- Jest na badaniach. Będziemy wiedzieć coś o chorobie serca - powiedziałem nieco zmieszany.

- Jest pan jego znajomym o ile dobrze mnie poinformował lekarz. Wie pan jak się nazywa ten mężczyzna? - zapytał drugi mamroczącym tonem.

- Ryan - odpowiedziałem natychmiast. - Chyba znam tylko jego imię...- zawahałem się. - Mogą panowie przepytać pracowników w restauracji w jakiej pracuje. Wiem! Miał również przy sobie telefon.

- Nie dostaliśmy żadnych informacji o komórce - powiedział ten z notatnikiem wgapiony w niebieski tusz na białej kartce.

- W takim razie skąd pan wie, że miał telefon? - sprecyzował podejrzliwie ten łysy.

Moje zakłopotanie wzniosło się do sufitu. Zaczerwieniłem się starając się nie robić żadnych gwałtownych ruchów co by pobudziło spostrzegawczość i nieufność funkcjonariuszy.

- Widzą Panowie... Ostatniej nocy Ryan, spał u mnie. Z samego rana wyszedł zapominając porfela i telefonu...

- Rozumiemy, coś jeszcze? Jak pan myśli gdzie mógł wtedy wyjść tak prędko, że zapomniał najważniejszych dwóch przedmiotów? - ten z długopisem mi nie wierzył. Widziałem to w jego podstępnych, zwężonych czujnie oczach nad białymi wąsami.

- O ile mi wiadomo od razu do Aspera. To jego przyjaciel, leży na tym samym oddziale. Również został pobity.

- Rozumiemy. Mamy informacje o napastnikach owego pacjenta, staramy się dowiedzieć czy to on był właśnie tym, który chciał się zemścić również na pana... znajomym.

Skinąłem głową.

- Ale myśleliśmy że dowiemy się więcej - przyznał pierwszy. - Pan od razu pojechał do szpitala ze zgubionymi rzeczami?

- Prawie... Musiałem porozmawiać z moją pracownicą i ogarnąć parę rzeczy. Z resztą myślałem, że sam wróci. Jednak postanowiłem jechać.

- Znalazł go Pan od razu na miejscu?

Pokręciłem głową szczerze.

- Niestety nie. Czekałem kilka godzin.

- A więc, poszkodowany nie udał się od razu do szpitala - wydedukował doświadczony policjant zapisując w notesie.

- Ma Pan rację... Ale nie orientuję się gdzie indziej mógł pójść.

- Dobrze... A więc proszę podać adres i nazwę restauracji w której pracuje poszkodowany.

Wymieniłem z niepewną dokładnością.

- I ostatnie pytanie... Widział pan jakiś podejrzanych?- łysy spojrzał mi prosto w oczy.

- Niestety nie. Kiedy on udał się do toalety, ja rozmawiałem z dziewczyną, która jest siostrą przyjaciela Ryana. I ich rodzicami. Zadeklarowałem pomoc w leczeniu.

Skinęli głowami.

- Dziękujemy za wywiad. Proszę się zgłosić w wolnej chwili na dokładne udokumentowanie tego co pan powiedział. No i myślę, że znajdą się inne pytania.

- Oczywiście, możecie liczyć na moją pomoc.

Odeszli wtedy bez słowa jakby wiedzieli swoje, jakby swoje podejrzenia nie oparte były na moje czyste słowa. Jakby byli zbyt doświadczeni by przymknąć oczy na niektóre niejasne fakty jakie przedstawiłem. Jednak byłem szczery. Ale kto zabrał telefon Ryana? Tego jednak nie dane było mi odgadnąć. Miałem przynajmniej nadzieję, że nie wyjdzie na moją niewinność sprzeczne oskarżenia.

Śmieszne stanowiło to jak bardzo myliłem się w tej nadziei.

- Panie Jacku Spencer. Jest pan aresztowany pod zarzutem przetrzymywania i porwania - powiedział policjant z uważną przebiegłością i ostrym, stanowczym tonem wchodząc do pomieszczenia jak do siebie. Drugi trzymał w potężnej dłoni metalowe kajdanki, które z resztą niedługo później uwierały mnie w nadgarstki tak bardzo, że ślady wyryły się mocno w mojej skórze promieniejąc czerwienią, a w niektórych częściach fioletowym odcieniem śliwki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top