Rozdział XVI
~ Harry ~
Uderzyłem plecami o ziemię i przyjechałem parę metrów. Prawie od razu wstałem, Tom patrzył z uśmiechem na ustach na to, co się działo. Nie rozumiałem, przecież właśnie dochodził mu przeciwnik. Syriusz już wyskakiwał z trumny...
- Harry, właśnie zabiłeś kolejną niewinną osobę - Voldemort spojrzał mi głęboko w oczy. Znów paraliżował mnie strach, jego wzrok wypalał mnie. - Każa z osób tu leżących ma przynajmniej jedną krople Salazara, która jest powołana, aby narodzić się na nowo. Życie Syriusza było połączone z bliską ci osobą...
- Padnij! - usłyszałem krzyk swojego ojca chrzestnego i poczułem ciężar jego ciała na własnych plecach. W coś obok nas trafiło jakieś zaklęcie.
- Stańcie do walki! - cichy głos Toma rozszedł się po pomieszczeniu, wypełnił każdy jego metr. Przeszywał mnie. - Syriuszu Blacku, powstań i walcz o swe dziedzictwo, udowodnij, że...
Nie dokończył. Łapa przemienił się w ogromnego psa i zaatakował. Tom nie czekał, zmienił się w grubego, szmaragdowego węża i skoczył w kierunku Blacka. Przymknąłem oczy. Chciałem pomóc Syriuszowi, ale wiedziałem, że to nie moja walka. Musiałem pozwolić, aby kolejna osoba się za mnie poświęciła.
Wybiegłem na korytarz. Hogwart w ogóle się nie zmienił, te same kamienne, stare ściany i podłogi, zaczarowane, ruchome obrazy... Właśnie... Przydałoby się odwiedzić stare dormitorium Gryfonów, czułem, że coś mnie ciągnie w tamtą stronę.
Nie myślałem, kiedy ma skręcić, które schody wybrać, pozwoliłem, aby prowadziły mnie nogi. Nagle wpadłem na coś, albo raczej na kogoś.
- Harry, skarbie - odezwała się kobieta. Podniosłem twarz, chociaż nie musiałem tego robić i tak wiedziałem.
- Gdzie jest Luke? - warknąłem.
- No tak, ty masz syna, albo poczekaj, raczej miałeś - zaśmiała się. Rude, grube włosy przerzucił przez ramię.
Zamarłem. Luke był mi bliską osobą, był moim synem. Teraz już wiedziałem, kto musiał zapłacić za mój pochopny czyn. Łzy napłynęły mi do oczu. Nie obchodziło mnie to. Po raz kolejny zawiodłem. Postąpiłem, jak nastolatek, liczyła się brawura i efekt, nie myślałem o konsekwencjach i teraz zapłacił mój syn. Zawiodłem nie tylko jego, ale też Hermionę. Gdybym tylko mógł to jakoś cofnąć.
- Wielki, bohaterski Potter płacze. I znów za niego giną... Powiem ci szczerze, ty coś w sobie musisz mieć, skoro tylu ludzi ci ufa i za wszelką cenę chcę cię utrzymać przy życiu. Mimo że jest wielu lepszych od ciebie, to i tak wszyscy o jednym, o TYM Harrym Potterze, który pokonał Czarnego Pana, a i to nie jest prawdą. Przecież zrobiła to twoja matka, osłoniła cię własnym ciałem, abyś mógł przeżyć.
Nie odpowiedziałem. Nie myślałam o tym. Nigdy nie obwianiałem się za śmierć rodziców, ale teraz? Jak widać, świat byłby dużo bezpieczniejszy, gdybym się nigdy nie narodził.
- To się robi żałosne, przestałeś walczyć, jesteś nikim Harry. Teraz zaprowadzę cię do Hermiony, pozwolę ci z nią spędzić te ostatnie godziny. Potem ona zginie a ja do pilnuję, aby to się stało na twoich oczach. Uwierz mi. To będzie jedno z tych dłuższych przedstawień. A ty Potter, zginiesz na sam koniec, gdy ziemia będzie usłana trupami twych przyjaciół i bliskich. To będzie słodka zemsta. Nawet nie wiesz ilu ludzi już nie może się doczekać, nie zdajesz sobie sprawy, jak wielu sprawiłeś ból...
- Przepraszam - szepnąłem - wiem, że to teraz nic nie zmieni, ale przepraszam cię za wszystko, a przede wszystkim za to, że byłem tchórzem i dzieckiem, które dla własnej wygody nie potrafiło odróżnić zakochania od zauroczenia...
~ Hermiona ~
- Jacob - Draco nagle pobladł. Wyciągnął różdżkę i odwrócił się gwałtownie. Zrobiłam to samo.
Kilka razy w życiu widziałam na żywo Ministra Magii, wydawał się niegroźnym, aroganckim idiotą, więc dlaczego Malfoy wyglądał na aż tak wystraszonego. Podążyłam za jego wzrokiem.
Jacob był ubrany w elegancki, karmazynowy garnitur. Jego szyję zdobiła starannie zawiązana czarna muszka. Mógł sprawiać wrażenie nawet miłego, Gdyby nie fakt, że celował w nas swoją różdżką.
- Tak, Draco. Miło cię znowu widzieć, cieszę się, że udało ci się złapać bardzo groźnego zbiega. Chociaż na twoim miejscu nie dawał bym, jej aż takiej swobody.
- Panie Ministrze - zaczęłam, ale ten przerwał mi ruchem ręki.
- Wracając jednak do panny Lauren... Mhm, myślę, że sama da radę trafić do mojego mieszkania. Mam tylko nadzieję, że dałem jej dobre klucze...
Nie zdążyłam zapanować, kiedy blondyn rzucił się na Jacoba. Jedną ręką złapał za jego różdżkę, drugą uderzył w brzuch. Jednak tylko się odbił.
- To nie takie proste, paniczu - zaśmiał się minister i wygładził swój ubiór. - Po proszę swoją różdżkę.
- Nie ma mowy - Draco celował w niego obiema różdżkami.
- Nie radzę - Minister zrzucił marynarkę, potem to samo uczynił z koszulą, jego naga skóra zalśniła złotymi runami. Uśmiechnął się.
- Uciekaj - krzyknął Draco. Nie miałam zamiaru protestować.
***
Kiedy weszłam do pokoju wspólnego Gryfonów, otoczył mnie piękny zapach kwiatów. Za oknem padał deszcz, ale na kominku płonął ogień. Było tu ciepło i przytulnie, niepewnie ruszyłam dalej. Rozglądałam się po pomieszczeniu, mając w pamięci wszystkie szkolne lata, które w porównaniu z ostatnimi wydarzeniami wydawały się sielanką. Spojrzałam na fotel, który stał przodem do kominka, pomyślałam, że na Dracona i Snapa mogę poczekać, skulona w przyjemnym cieple. Jednak zanim tam doszłam usłyszałam głos. Niski, cudowny, uwodzący mnie każdym słowem. Głos ciepły, opiekuńczy, przyjacielski z nutką romantyzmu, pod którego wpływem cała się rozpływałam. Pragnęłam do niego podejść, ale widok jego właściciela oszołomił mnie. Może nie widziałam go tylko parę dni, ale zmienił się. Na twarzy. Wyglądał, jakby coś go gryzło, jakby każdego dnia przeżywał straszne cierpienie.
- Hermiono - tylko tyle. W jego ustach zabrzmiało to cudownie. Kochałam go. W pełni zrozumiałam to dopiero teraz, ale jednak. Mimo to nie byłam w stanie do niego podbiec. Coś mnie chamowało.
Nic nie odpowiedziałam. On szybko pokonał dzielącą nas odległość. Przytulił mnie mocno i położył policzek na mojej głowie. Zaczął głaskać mnie włosach. Poczułam przyjemne mrowienie. Dawno nie czułam czegoś takiego. Miałam wrażenie, że mężczyzna swoim dotykiem przekazywał mi siłę i spokój. Wyciszałam się. Było mi po prostu dobrze.
- Przepraszam - szepnęłam. On spojrzał na mnie swoimi lśniącymi, zielonymi oczami. Po raz pierwszy cieszyłam się, że to właśnie je Luke odziedziczył. Kiedyś bałam się, że to ujawni prawdę o ojcu chłopca, ale teraz nie miało to znaczenia. Po tylu latach mogłam przestać ukrywać prawdę.
- Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś? - zapytał. Nie mówił z pretensją, raczej z żalem i zawodem.
- Uważałam, że tak będzie lepiej - spuściłam wzrok. Teraz wydawało się to głupie i egoistyczne. - Ty miałeś Ginny, ja jakoś dogadywałam się z Ronem i chyba naprawdę go kochałam.
Milczeliśmy, on delikatnie pogładził mnie po policzku. Zawinął na palce kosmyk moich włosów. Odsunął się minimalnie, moje ciało wołało, aby tego nie robił. Przysunęłam się trochę. Położyłam rękę na jego klatce piersiowej.
- Musimy porozmawiać - powiedział tak cicho, że ledwie go słyszałam.
- Chodzi o Luka. Nie chciałem go zostawić. Naprawdę. Nie mogłem postąpić inaczej. Byliśmy pewni, że grozi wam niebezpieczeństwo. Teleportowałem się. Chciałem was ostrzeć, ale wtedy spotkałem Rona i Ginny. Oni mieli Luka... Nie wiedziałem dokąd nas zabierają. Kiedy ocknąłem się Hogwarcie, byłem w pokoju życzeń razem z Czarnym Panem... Potem... Bałem się Hermiono. Tam było tyle trumien. W jednej z nich leżał Syriusz. Tęsknię za nim... Postanowiłem spróbować i ożywiłem go. Tylko, że jego życie jest powiązane z losem Luka...
Dopiero po chwili doszło do mnie o czym mówił Harry. Nie miałam siły płakać. To wszystko mnie przytłaczało. Wierzyłam, że wreszcie uda mi się stworzyć normalną rodzinę. Prawdziwy dom, ale wszystko się rozpadło. Mój syn umierał. O ile już nie był martwy. Nie miałam ochoty na dalszą rozmowę. Nie miałam żalu do Harrego. Nikt nie mógł tego przewidzieć, jednak... Chwyciłam Pottera za dłoń i pociągnęłam w dół. Usiadłam, opierając się o tył fotela. Położyłam głowę na jego ramieniu. Wdychałam słabą woń jego perfum. Przymknęła oczy, widziałam tylko jego twarz.
- Co teraz? - zapytałam bardziej siebie niż jego. On objął mnie. Moja głowa wylądowała na jego udach.
Nie odpowiedział. Przez jego twarz przeleciał prawie niezauważalny grymas. Potem spojrzał i uśmiechnął się smutno. Zaczął bawić się moimi włosami, ale wiedziałam, że teraz nie jest przy mnie. Myślami dryfował daleko stąd. Nagle zobaczyłam coś, co mnie pobudziło. Determinację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top