Rozdział XIX
~ Harry ~
I znowu wróciliśmy do sali. Znów czułem, jak ulatuje że mnie życie. Nie miałem siły na nic nawet na najmniejszy ruch. Ciężko mi się oddychało. Przymknąłem oczy. Umierałem, chociaż już znałem sposób na odwrócenie tego wszystkiego. Pragnąłem, aby za chociaż na parę sekund podeszła do mnie Hermiona. Musiałem jej powiedzieć.
Nagle poczułem, jak unoszą mnie czyjeś ręce.
- Harry - z bólem otworzyłem oczy i zobaczyłem zakrwawioną twarz Dracona.
- Skąd... - coraz trudniej mi było mówić.
- To teraz nieważne. Posłuchaj. Musisz mi zaufać. Severus tu jest. Na sali. W przebraniu. Pomoże ci. Obiecuję. Tylko...
- Hermiona...
- Ona i Syriusz chcą się do was przedostać, ale Tom i na to nie pozwala. Stworzył dla nich nie istniejącą rzeczywistość...
- Muszę z nią porozmawiać - czułem, jak zęby mi się wykrzywiają i seplenię. Nie chciałem wiedzieć, jak teraz wyglądam. - Znam sposób, aby... Ich pokonać.
- Co? Ale...
- Naszyjnik Luka...
Kiwnął głową. Mocniej mnie do siebie przytulił. Zaczął ciągnąć, a ja czułem jak się rozpadam.
- Nie zostało ci zbyt dużo czasu - mruknął. Miałem ochotę mu odpowiedzieć, ale już nie byłem wstanie.
- Synku! - nagle powietrze rozdarł ten okrzyk. Głos, który bardzo dobrze znałem. Jakimś ostatkiem sił, który wykrzesałem z najciemniejszych zakamarków organizmu uniosłem głowę. Mój stary kręgosłup ledwo podołał temu zadaniu. Zmęczone oczy z trudem przekazały obraz do mózgu, który w końcu rozpoznał postać. Ginny. Czemu ona tak się zwracała do Draco. Przecież...
Nagle zaczęła się przeistaczać. Trochę zmalała i zeszczuplała. Włosy straciły oryginalną barwę, zmieniając się w brązowe pasma.
- Mama - mój przyjaciel zamarł. Poczułem, jak pode mną tężeją jego mięśnie. Dopiero wtedy zrozumiałem co się stało.
- Zostaw go, ich... Przecież wiesz, gdzie powinieneś być, przy kim stanąć... Czego cię uczyłam, synku?
- Nie - Malfoy zaczął się trząść, bałem się, że mnie upuści, ale on mocno trzymał moją szatę.
- Przestań. Nie bądź dzieckiem. Odłuż go - Narcyza wydęła różowe usteczka. A do mnie wreszcie dotarło.
Co oznaczało tamten list. Zmiana w zachowaniu Ginny, tylko... Ile to już trwało? Ile czasu spędziłem czasu z prawie zupełnie obcą kobietą, którą nigdy nie darzyłem zbytnią sympatią.
- To mój przyjaciel - wydusił. Zabrzmiał, jak naiwny dzieciak, który w brudnym świecie dorosłych walczy o śmieszne, przestarzałe ideały. Jego matka musiała pomyśleć podobnie, bo jej usta wygięły się w złośliwy uśmieszek.
- Draco... Skarbie. Teraz kiedy nie ma twojego ojca możemy bardziej się sobą nacieszyć, do czegoś dojść. Jesteśmy bezpieczni. W naszych żyłach... No chodź... - kobieta wyciągnęła rękę w naszą stronę.
- Słuchaj się mamy, Draconie. Przynieś chlubę swojej rodzinie - dodał swoim aksamitnym głosem Tom i położył swoją dłoń na dłoni kobiety. Przekaz był aż zbyt jasny.
- Zabierz mnie do Hermiony - jęknąłem. - Musimy...
- Co on tam jęczy? - Voldemort wyraźnie się rozluźnił. Nie widziałem u niego jeszcze takiego rozluźnienia, nawet pozornej bagatelizacji... Czy on właśnie, nieświadomie dawał mi szansę...
- Chce ostatnie chwile spędzić z rodziną - wykrztusił Draco.
- Ale to jest żałosne - zaśmiał się Czarny Pan. - Niech jednak tak będzie. Niech czarodzieje czystej krwi już na wieki zapamiętają ten dzień, jako ten, w którym jeszcze bardziej niż zwykle, poniżyłem swego odwiecznego wroga. Zaprowadź ich do Hermiony, Malfoy. Przedłużam ich koniec w nieskończoność, ale... Trudno mi się z nimi teraz pożegnać. Tyle razem przeszliśmy, stojąc po przeciwnych stronach. Jednak trzeba coś poświęcić, aby coś zdobyć. Ruszajcie!
~ Hermiona ~
Nagle mój koszmar się skończył. Już nie błądziłam w nicości, nie prześladował mnie głos Toma. Wreszcie panowałam nad własnym ciałem i co najważniejsze wszystko widziałam.
Wypatrzyłam Harrego i Luka, którzy byli ciągnięci przez Dracona w moją stronę. Przygryzłam wargę. Obydwaj wyglądali strasznie, nie mogłam jednak teraz pokazać tego co czuję. Musiałam wytrzymać jeszcze tylko parę chwil, aby to wszystko zakończyć. Nie mogłam pozwolić sobie nawet na chwilę rozkojarzenia, niezdecydowania. Musiałam tylko zrobić wszystko tak, jak to sobie wcześniej zaplanowałam. Przynajmniej raz musiałam być konsekwentna, nie mogłam dać się ponieść emocjom. Tylko to mogło mnie teraz zgubić.
Poczułam na ramieniu dłoń Syriusza. Był obok mnie. Wiedział co nas czeka, że to, z czego przed chwilą wypuścił nas było dopiero prologiem tego, co nas teraz czekało, mało rozwiniętym, niezbyt ważnym wstępem. Czymś co sprawiało radość tylko jego autorowi. Potrzebowałam go teraz. Potrzebowałam ojca i jego wsparcia.
Wreszcie znaleźli się tuż obok mnie. Mogłam ich dotknąć, przytulić, ucałować rozgrzane czoła. Jednak nie chciałam marnować na to czasu. Jedyne co im mogło teraz pomóc, to zakończenie i to najlepiej z happyendem...
- Ile lat? - wycharczał Harry, a mnie ścisnęło coś w gardle.
- Nie wiem o co chodzi, ale się pośpieszcie - mruknął Draco. - Co prawda zaraz powinien pojawić się tutaj Severus z naszymi różdżkami, ale...
- Wiedziałem, że Smarka nie da się tak łatwo pozbyć - uśmiechnął się Łapa i sięgnął do koszuli spod której wyjął różdżkę. - Ale ja nie mógłbym być Huncwotem, nie mając przynajmniej jednej w zapasie...
- Do dnia jego narodzin. Zabijemy go od razu - odpowiedziałam.
- Chyba nie... - Draco dotknął naszyjnika Luka. Przymknął oczy i tylko potrząsnął głową. - To się nie uda... To jest przed waszymi narodzinami. To może za bardzo zmienić przyszłość. Możecie... My możemy się nigdy nie narodzić.
- Trudno - Harry podniósł głowę, a ja powstrzymałam krzyk. Wyglądał strasznie, ale jeszcze nie umarł.
- Musimy poświęcić wszystko, postawić na jedną kartę - odpowiedziałam. Byłam zdecydowana. Nie chciałam niczego zmieniać.
- Nie. To zbyt niebezpiecznie. Zachwiejecie całą równowagę magicznego świata. Jeżeli nie narodzi się Tom, powstanie inne zło. Obce, o którym nic nie wiemy. W przyrodzie nie ma miejsca na pustki, a ja wolę walczyć z czymś co już znam, niż na nowo poznawać słabości swojego przeciwnika. Chcąc pomóc, możecie wszystko jeszcze pogorszyć i skomplikować. Zgadzam się, że trzeba pokonać Toma w przeszłości, ale nie kosztem tego, abyście tam utknęli.
- To co mamy zrobić? - przemawiały do mnie jego argumenty. Miał rację, tylko, że teraz wszystko trzeba było zmieniać.
- Do Turnieju Trójmagicznego. To wtedy wszystko się zaczęło - odpowiedział.
- To nie jest głupie - zgodziłam się. - Zaczynamy.
- Poczekajcie na Snepa. Kiedy wy zniknięcie my zostaniemy bezbronni. My, czyli Luke też.
- Zabieramy go ze sobą - odpowiedziałam i pogłaskałam syna po głowie. Nagle wydał mi się dziwnie zimny.
- Nie kombinuj. Nie uda wam się. A za każdą próbę ucieczki stąd, zapłaci ktoś z twoich bliskich. Zostaw to wszystko i dołącz do mnie. Przydasz mi się, a ja pozwolę tobie przeżyć. Daję ci teraz pierwszą i zarazem ostatnią szansę. Radził bym wykorzystać - w głowie rozbrzmiał mi głos Toma. On wiedział. Podsłuchiwał nas. Nie mogłam się już z nimi w żaden sposób skontaktować. Zostałam że wszystkim sama. Czego bym nie postanowiła, to ja miałam z tym, do końca życia pozostać sama, ze świadomością, że wzięłam to na swoją odpowiedzialność, nie mając gwarancji, że się uda.
Przytuliłam Luka. Jeżeli teraz mu tego, później mogę już nie mieć okazji. Lecz wtedy nie będę mieć czasu na zastanowienie. Chwila zawahania będziesz kosztować czyjeś życie.
- Miona - syk Malfoya kazał mi podjąć decyzję. Zerwałam łańcuszek, bo w tym samym czasie do sali wszedł ten, na którego czekaliśmy. Severus Snape.
Macie pełne prawo mnie zlinczować. Dwadzieścia parę dni mnie nie było no, ale bywa. Rozdziałów będzie jednak trochę mniej. Jeszcze dwa, trzy no i epilog. Dziękuję za wszystko. Do napisania😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top