Rozdział XI

~ Harry ~

- Jutro przed wschodem słońca przetransportują ją do Azkabanu. Będzie się to odbywać na powietrznej trasie F12, w asyście osiennastu aureorów - Draco położył na stole ogomną mapę Anglii i palcem wyznaczył trasę.
- A kiedy będzie sąd - zapytałem i spojrzałem na blondyna. On tylko pokręcił głową.
- Nie ma i nie będzie, dziś wieczorem ogłoszą stan wyjątkowy i nie będzie to konieczne, nikt nie będzie mógł mieć nic przeciwko. Będą działać zgodnie z procedurami - wytłumaczył i położył rękę na ramieniu Luka, który przysłuchiwał się naszej rozmowie w milczeniu. Był spokojny i opanowany, jak gdyby analizował wszystko w swoim własnym tępie, szukając najlepszego rozwiązania. Kiedy zmarszczył brwi, tak bardzo przypominał mi Hermionę.
- Jeżeli zamierzasz ją odbić musisz to zrobić dzisiaj w nocy - kontynuował Draco.
- Tylko ciekawe, jak niby mam to zrobić. Od wczoraj jestem na przymusowym urlopie i nie mam wstępu do ministerstwa - prychnąłem, wiedziałem, że nie mam prawa być zły na Malfoya, ale każda minuta bezczynności była dla mnie zabójcza. Zacząłem chodzić po pokoju.
- Ale ja mogę - blondyn poprawił porzyczoną ode mnie bluzę z kapturem. Ja i Lauren mamy dostęp do większości pomieszczeń, a Cho...
- Dostęp do...
- Będzie nam potrzebny - oczy Luka zalśniły, a my spojrzeliśmy sięna niego w tym samym momencie. To tam zabierzemy moją mamę. Możemy sprawić, że będzie wyglądała, jak trup...
- Będą musieli zabrać ją do Cho, a stamtąd... tam będzie łatwiej - dodał podekscytowany blondyn.
- Stop - powiedziałem, sam też chętnie oddałbym się enzjazmowi, ale przed oczami wciąż miałem zmartretowane ciało Hermiony. Jeżeli ich plan nie będzie idealny w każdym calu, kobieta nie będzie musiała udawać martwej...
- Co, stop? - Draco był w świetnym nastroju, na stole kładł już kawałek pergaminu. - Czym szybciej zaczniemy tym lepiej,  musimy...
- Ciekaw jestem, jak chcesz sprawić, aby Ministerstwo uwierzyło w to, że ich jeden z najpilniej strzeżonych więźniów jesf martwy? - stanąłem przed oknem i odchyliłem zasłonę. Spojrzałem na nieustannie padający deszcz, tak ulewnej jesieni nie było już dawno.
- Jest jedno zaklęcie - blondyn nagle spoważnia, poprawił włosy i wyprostował się. Na nim moja bluza wisiała, jak na wieszaku, a jej ciemny kolor podkreślał bladość skóry. Zmarszczki w okół postarzały go. Wyglądał jeszcze poważniej niż zwykle.
- Sprawia ono, że czarodziej, czarownica lub inne magiczne stworzenie naprawdę staje się martwym na parę godzin. Nikt nie wie co się dzieje z jego duszą, ale ciało umiera. Jest pustą, kruchą skorupą do czasu, aż dusza nie wróci na swoje miejsce, dlatego tak ważne jest, aby wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie we właściwym czasie i aby odprawić rytuał odwracający idealnie po pięciu godzinach - wyjaśnił, a mi ścierpła skóra.
- Masz pewność, że to zadziała? - uniosłem brew. Było to zbyt abstrakcyjne, aby było prawdziwe, chociaż z drugiej strony... nie, nie mogłem tego znieść.
- Na papierze aureora można się dostać prawie wszędzie, a z moimi znajomościami i urodą... sam rozumiesz, że spędzenie paru upojnych wieczorów w dziale ksiąg zakazanych nie było niczym trudnym, szczególnie jeżeli było się na tyle zdeterminowanym, aby zaskarbić sobie miłość matki...
- Narcyza kazała ci...
    On tylko potaknął. Nie chciałem go zmuszać zwierzeń, do tego nie było na to czasu, ale obiecałem sobie, że jeszcze kiedyś do tego wrócimy...

~ Hermiona ~

     Stałam przed ogromną posiadłością Blacków, do okoła mnie było ciemno, wszystko otaczała mgła. Poczułam uścisk czyjeś dłoni na moim nadgarstku. Nawet się nie przestraszyłam, kiedy zobaczyłam Toma, ostatnie dni pozwoliły mi przyzwyczaić się do jego obecności. Nie wywierał już na mnie tak ogromnego wrażenia jak na początku. W swojej trzydziestoparo letniej wersji był taki ludzki i zwyczajny, że aż trudno było uwierzyć, że był najgroźniejszym czarodziejem na świecie.
- Twoi przyjaciele będą starali uratować cię dzisiejszej nocy - powiedział. Nie patrzył na mnie, ale na budynek przed nami. - Postanowiłem wykorzystać trochę czasu i zabrać cię do przeszłości. Sam niedawno to odkryłem i mogę powiedzieć ci tylko tyle, że... byłem bardzo zaskoczony. Nikt nie podejrzewał Syriusza, o tego typu tajemnicę, ale jej finał... no cóż, powiem szczerze, że był szczególnie interesujący. Nie pokarzę ci oczywiście wszystkiego od razu, ale...
- Po prostu już chodźmy - przerwałam mu. Chciałam jak najszybciej zobaczyć to wszystko.
   Przenikliśmy przez drzwi i udaliśmy się do salonu. Przy fortepianie siedział Syriusz, przy długie włosy związał w kucyk, który opadał mu na plecy. Siedział tyłem do swojej matki i jeszcze jednej kobiety, która zakryła swoją twarz kapturem, i cicho szlochała.
- Nie wierzę, że byłeś w stanie jej to zrobić, to szanowana w całym świecie czarownica, a ty po prostu... - pani Black była wściekła. Miała na sobie obcisłą, purpurową suknię, która idealnie współgrała z czerwienią na jej pełnych policzkac. Hermiona ze strachu zrobiła krok do tyłu. Nawet we wspomnienu matka Syriusza była przerażająca.
- Dlaczego mi nie wierzysz, mamusiu? Czemu bierzesz stronę tej zwykłej dziwki? - chłopak zaczął grać jakąś cichą melodię, jakby chciał uspokoić swoje nerwy, co w tym momencie musiało być dosyć trudne.
- Jak ty się wyrażasz? Łaskawie przybyłeś na moje wezwanie, pojawiasz się tutaj i bezczelnie... - pani Black zrobiła kilka kroków do przodu, ale się zatrzymała, odwróciła głowę i z czymś co miało wyrażać współczucie, spojrzała na płaczącą kobietę. - Czy ty nie widzisz w jakim ona jest stanie? Syriusz, ona nosi twoje dziecko!
- Wiem - na mężczyźnie, pozornie nie zrobiło to wrażenia, ale kącik ust trochę mu zadrżał. - Sama mnie zmusiła, abym...
- Dość! - matka podbiegła do syna i złapała go za koszulę.

   W tym samym momencie sceneria się zmieniła. Tom i ja siedzieliśmy na staromodnej ławce.
- To jedno z moich ulubionych miejsc - powiedział Ridle. - Nie dziwię się, że właśnie to miejsce wybrał Syriusz na pożegnanie z dzieckiem.
- On... - nie mogłam uwierzyć w to co widziałam. Nic nie odejmując Łapie, ale on w moim odczuciu był wiecznym chłopcem, który z całą pewnością nie nadawał się na ojca, dlatego dziwnie się czułam, patrząc jak Syriusz niesie małe zawiniątko. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale mogłabym przysiąc, że na jego polczkach lśnią łzy.
- Zaraz przyjdą mugole po to dziecko. Syriusz myślał, że to jedyny ratunek. Można tylko domnimywać, co by się stało, gdyby tego nie zrobił, ale...

***

     Ktoś mocno szarpnął mnie za ramię, poczułam ból, który przeszył całą moją lewą część ciała. Syknęłam, ale w tej samej chwili ktoś zakrył mi usta dłonią.
- Spokojnie, to tylko ja - przede mną stanęła Cho, uśmiechnęła się lekko i skinęła ręką. Ręka z moich ust zniknęła, a przede mną pojawiła się Lauren.
- Przysłał nas Harry - powiedziała Azjatka wyciągnęła z dżinsów różdżkę. - Będziesz musiała się teraz wyluzować i... zaufać.
- Chcecie mnie uwolnić? - zapytałam. Tom powiedział, że będą chcieli mnie odbić, ale spodziewałam się tego w trochę innej formie.
- Tak, ale... - Lauren przerwała na chwilę, przygryzła pomalowaną na jaskrawy róż wargę i spojrzała na mnie ze współczuciem.
- Posłuchaj, my wiemy, że to jest mega ryzykowne, ale... naprawdę nie ma lepszego rozwiązania... - Cho położyła koleżance dłoń na ramieniu.
- To zaklęcie zdradził nam Malfoy. Będziemy udawać, że nie żyjesz.
- Jak? Moje zdolności aktorskie - zaczęłam, nie wiedziałam o co chodzi.
- Ty umrzesz naprawdę - Lauren przysłoniła oczy gęstymi rzęsami, widać było, że czuje się dosyć nieswojo. - Ale nie martw się, to tylko na pięć godzin.
    Zachichotałam nerwowo. Brzmiało to absurdalnie. Nie wierzyłam w to co słyszę.
- Mówimy poważnie, jeżeli chcesz przeżyć, musisz się zgodzić.
- Ale... co jeśli nie wrócę do żywych - powiedziałam to dosyć spokojnie, jednak w środku cała się trzęsłam.
- Wrócisz, Draco mówi, że da radę potem cię... uratować. Musisz nam zaufać,  a raczej jemu - błagała Cho.
- On tu jest? - zdziwiłam się.
- Jestem - blondyn uśmiechnął się i przeniknął przez ścianę mojego więzienia. Podszedł do mnie i przyłożył swoją różdżkę do mojego czoła, potem zawołał do reszty: - Razem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top