9
Dla rozjaśnienia - wszystko w tym rozdziale dzieje się w tym samym momencie
Jason chwycił kubek z ciepłą herbatą i wziął łyk. Wiśniowy płyn zaczął przyjemnie ogrzewać jego ciało, a mężczyzna usiadł na parapecie. Spojrzał przez okno, z którego było widać stadion do jego ulubionej gry na miotłach i westchnął. Pamiętał dokładnie wszystkie mecze, w których uczestniczył. Wszystkie bez wyjątku. Dzisiejszego dnia miał się odbyć kolejny.
Slytherin kontra Gryffindor.
Widział małe latające postacie na stadionie i inne siedzące na trybunach. Uśmiechnął się do siebie.
Iść? Nie, nie powinien, jest teraz szanowanym nauczycielem, a nie nastolatkiem. A może....Nie! Pomfrey powiedziała, że ma siedzieć w zamku, dopóki jego stan magiczny się nie ustabilizuje!
Rozejrzał się po swoim gabinecie, a jego wzrok spoczął na starej miotle.
- Od kiedy ktokolwiek z nazwiskiem Potter trzyma się zasad? - uśmiechnął się i podszedł do Błyskawicy. Podniósł ją i obejrzał dokładnie, tak jak robił przed każdym lotem. - To jak, miotełko, rozprostujemy stare drzazgi?
Podrzucił ją lekko w powietrze i złapał z powrotem. Otworzył okno, uśmiechając się przy tym. Spojrzał na różdżkę, która leżała na jego biurku.
- Nie potrzebna. - stwierdził na głos. - Ja tylko lecę polatać.
Wystawił jedną nogę przez okno i usłyszał, że drzwi jego gabinetu się otwierają. Do pomieszczenia weszła Hermiona z Draco. Przyjaciele spojrzeli na chłopaka jak na wariata, gdyż nie widzieli miotły, która była już za oknem.
- Jason....?! - sapnęła Granger, a Potter tylko się uśmiechnął i wyskoczył.
W powietrzu przerzucił sobie Błyskawicę między nogi i zacieśnił chwyt na rękojeści. Przejął kontrolę i leciał. Znowu latał! Wiatr przyjemnie łaskotał jego rozweselone ciało, a on sam uśmiechał się od ucha do ucha. Skierował się w stronę stadionu do Quidditcha.
Uczniowie, którzy spostrzegli nauczyciela, nie mogli uwierzyć własnym oczom. Jason Potter, były szukający jak i kapitan Gryfonów, jeden z najlepszych lotników na świecie, znów wrócił na miotłę!
Wleciał na stadion, powodując tym okrzyki radości na trybunach. Uczniowie zaczęli wybiegać z zamku i wbiegać na trybuny, podczas gdy Jason jak w transie robił okrążenia wokół boiska. Nastolatkowie, którzy trenowali właśnie łapanie Złotego Znicza, byli zbyt oszołomieni, by patrzeć na złotą piłeczkę.
Piłeczkę, którą Potter zauważył.
Instynkt szukającego włączył się w jego głowie w sekundę. Zaczął pikować z nadnaturalną prędkością. Widzowie na trybunach zaczęli klaskać w jednym tempie. Klask, przerwa, klask...
Po czym zaczęli krzyczeć.
- Lot Pottera! - wiwatowali. - LOT POTTERA!
Jason poczuł się znowu jak piętnastolatek. Podniósł nogi na miotłę i stanął na niej. Wyciągnął rękę. Znicz był coraz bliżej. Metry. Metr. Centymetr...ZŁAPAŁ! Wylądował i wystawił Znicz w górę, co powitały okrzyki i brawa. Członkowie Drużyny Gryffindoru podbiegli do niego.
- Jest pan niesamowity!
- Będzie pan na meczu?!
- Nauczy pan nas Lotu Pottera?!
- Ile macie czasu na trening? - zapytał jedynie Jason.
- Jeszcze dwie godziny. - odpowiedział kapitan.
- Wsiadajcie na miotły. - polecił profesor. - Czas polatać.
✚✚✚
Syriusz wziął łyk wody i spojrzał na drzwi sypialni, gdzie leżała Molly. Historia jej wypadku była koszmarem. A to wszystko przez jedną osobę.
Rona.
Znaczy, częściowo przez niego. Już wyjaśniam...
Rok po śmierci Harry'ego, Śmierciożercy porwali Molly, Artura i Rona jednocześnie. Ronald był torturowany setkami zaklęć, na oczach rodziców, którzy nie chcieli zdradzić miejsca zamieszkania ich innych dzieci, gdyż Śmierciojady chciały się zemścić na całej rodzinie. Przez tortury Ron Weasley stracił dużo na zdrowiu psychicznym.
Słudzy Voldemorta zauważyli, że rodzice chłopaka nic nie powiedzą, więc zaczęli pytać - chłopaka, który po torturach nie był zbyt skłonny do sprzeciwów. Podał dokładną lokalizację Billa (przez co ten wyjechał potem z kraju).
- Jak możesz?! Nie masz prawa! - krzyknął na niego wtedy Artur, a jeden ze Śmierciożerców wysłał w Weasley'a Avadę.
Molly zaczęła łkać jeszcze mocniej. Wkrótce przybyli aurorzy i zajęli się sprawą. Jednak w Ronaldzie pozostała uraza do rodziców. Nie wydali innych swoich dzieci, gdy torturowali ich syna. Pozwolili im na tortury.
Po tym wydarzeniu Ron uciekł z domu. Nikt go nie widział przez dwa miesiące, po czym wrócił do Nory z różdżką w ręku. W budynku byli wtedy George, Fred i Molly.
Bliźniacy oberwali Drętwotami, a mama chłopców Cruciatusami, przez co straciła częściowo władzę nad swoim ciałem. Ale Ron chciał czegoś więcej. Chciał się zemścić mocniej. Chciał ją zabić.
Syriusz nie mógł w to uwierzyć. Ten sam młody chłopak, którego znał z jego dzieciństwa, chciał zabić własną matkę (choć trochę go rozumiał). Sam Black przebywał przez ostatnie dnie w Norze (co wymusili na nim inni Huncwoci oraz bliźniacy). To miała być swego rodzaju "terapia". Wszyscy chcieli, by Syriusz ograniczył narkotyki. Dokładniej, chcieli je wyeliminować z niego na zawsze.
Ale nałóg, to nałóg.
Łapa przeszukał cały budynek (parę razy), lecz nie znalazł ani grama tabletek, które miał w pudełeczku. Nigdzie ich nie było.
Huncwot odstawił pustą szklankę na stół i westchnął. Wtem usłyszał stukot. Brzdęk, brzdęk, brzdęk. Czarodziej spojrzał w stronę, z której dochodziło pukanie, czyli ze strony okna.
Od razu się poderwał i chwycił za różdżkę.
Za oknem stał uśmiechnięty niczym szaleniec Ronald Weasley.
✚✚✚
- Oddychaj, Harry. - szepnął do niego Matt i popchnął delikatnie do przodu.
Byli już w Ministerstwie. Nikt nie poznał Rosiera (co zdziwiło Kais'a dość mocno). Nikt nie rozpoznał też jego, co nie było niczym nadzwyczajnym, zważając na jego aktualny wygląd.
- Ach, staraj się trzymać z dala od Ministra. - poradził mu białowłosy.
- Czemu? - zaciekawił się chłopak.
- A chcesz mieć kłopoty? - spytał retorycznie Śmierciożerca.
Skręcili w jeden z zakrętów i Matt rzucił na nich Zaklęcie Kameleona. Otworzył drzwi podpisane jako "Artefakty i specjalne urządzenia". Pomieszczenie było podobne do biblioteki, lecz zamiast ksiąg na półkach, wszędzie były najróżniejsze przedmioty. Kais wystawił rękę po ołówek, który świecił na niebiesko, lecz Rosier uderzył go w rękę.
- Nie dotykaj niczego. - zakazał i wskazał przed siebie. - Ale, tego możesz dotknąć.
Przedmiotem, który wskazywał była wielka misa, ustawiona na podeście.
- Podobna do myślodsiewni. - stwierdził Writ.
- Owszem, lecz nią nie jest. - przyznał niewidomy i podszedł do wazy, której środek był osmolony i zakurzony. Uśmiechnął się sam do siebie. - Tyle na to czekałem!
- Co to jest? - zapytał zaciekawiony nagłą radością towarzysza Harry.
- Czara Ognia. - odpowiedział wilkołako-wampir. - Będzie zabawnie!
Kais wytrzeszczył oczy.
- Chcesz ją uruchomić?! - zdziwił się.
- Tak. - potwierdził. - To część planu. Dotknij jej.
- Czemu ja?
- Po prostu dotknij.
Smoczy Książę niepewnie wystawił rękę i dotknął kamienia, z którego było zrobione naczynie. W środku Czary zapalił się jasnozielony ogień, oświetlając ciemne pomieszczenie. Harry usłyszał jak ktoś wchodzi do pomieszczenia i został pociągnięty za jedną z półek przez Rosiera.
- Siedź cicho i ani jednego ruchu. - szepnął mu do ucha i zasłonił jego usta dłonią.
Do pokoju weszły trzy osoby. Zielony blask słabo oświetlał ich twarze.
- Aktywowała się? - odezwał się jeden z nich.
- Najwidoczniej. - potwierdził niebieskooki i podszedł do czary. - Trzeba powiadomić Dumbledore'a i innych dyrektorów.
- Wyślę do niego sowę. - zapewnił Remus, przy tym wychodząc z pokoju.
Minister dotknął kamiennej misy i w tym momencie Harry chcąc odpędzić muchę, która latała koło jego głowy, uderzył w wazon, stojący na półce, spychając go z niej. Mężczyźni chwycili za różdżki, a Matt cicho syknął.
- Ma Kameleona, nie czuję zapachu. - szepnął Peter do Jamesa. Czarodzieje ruszyli w stronę niewidzialnych chłopców.
Śmierciożerca powoli wyjął swoją drugą różdżkę i podał ją Kais'owi, który nie rozumiał planu białowłosego. Co miał zrobić z różdżką? Glizdogon i Rogacz byli dosłownie przed Harrym i Mattem, który szepnął do chłopaka na ucho:
- Biegnij do drzwi.
Harry przeszedł powoli między Huncwotami, starając się żadnego nie dotknąć, a Rosier rzucił na ścianę Bombardę, przez co wszędzie była chmura kurzu. Kais wybiegł z pomieszczenia trzaskając drzwiami i przebiegł przez większość Ministerstwa, gdy wpadł na jakąś postać.
- Przepraszam... - stęknął i podniósł się z ziemi. Spojrzał na osobę, na którą wpadł i zamarł. Stał oko w oko z Szalonookim Moodym. Mężczyzna podniósł różdżkę chłopaka, która wypadła mu z rąk i przyjrzał się jej.
- Widzę, że masz dobrą różdżkę, chłopcze. - uznał Moody. - Jesteś....?
Kais wyrwał różdżkę aurorowi i wybiegł z Ministerstwa.
✚✚✚
Syriusz patrzył, jak Ron odchodzi od okna i znika, po czym wszedł przez drzwi jak gdyby nigdy nic.
- Witaj, Łapo. - przywitał się rudowłosy. - Jest mama?
Huncwot niewiele mówiąc zasłonił drzwi od sypialni i wycelował z wahaniem różdżką w chłopaka.
- Nie waż się. - warknął. - Wynocha.
- Och, Syriuszu! Tobie też wcisnęli tę bajeczkę o tym, jak to jestem psychopatą? - zaśmiał się Weasley. - Przepuść mnie, chcę się zobaczyć ze swoją matką.
Black przez chwilę zwątpił w to, co powiedzieli mu bliźniacy i Molly. Może faktycznie to było przekoloryzowane? Odsunął się powoli, dając dostęp do sypialni.
- Dobry wybór. - przyznał Ronald i zaczął iść w kierunku drzwi. Syriusz spojrzał jeszcze raz na rodzinny zegar Weasleyów.
Ron był przekreślony. Czy ta historia mogła być prawdą?
Jesteś idiotą, Łapo. - skarcił się w myślach i gdy Ron chciał wejść do sypialni, zasłonił mu drzwi ręką, po czym odepchnął.
- Nie popełnię kolejnego błędu. - mruknął i ponownie wycelował w piegowatego. - Jeśli chcesz zabić Molly, będziesz musiał zabić mnie.
- Naprawdę tego chcesz? - westchnął zdegustowany. - Wedle życzenia!
W mężczyznę poleciało zaklęcie, którego zwinnie uniknął i wysłał w Gryfona oszałamiacza. Ron podniósł tarczę i urok odbił się, uderzając w ścianę. Syriusz przywołał noże z kuchni, które po chwili poleciały wprost w Weasley'a. Dwudziestolatek zniszczył noże jednym zaklęciem i wyjął szybko coś z kieszeni.
- Słyszałem, że masz pewien nałóg. - uśmiechnął się i podniósł pudełko z narkotykami wyżej. - Co ty na to? Twoje ukochane tableteczki za moją mamusię?
Czarnowłosy opuścił różdżkę drżącą ręką.
- To jak?
Animag kiwnął powoli głową, a pudełko poleciało wprost w jego ręce. Otworzył je, połknął jedną z tabletek i w tym momencie dostał Drętwotą.
- Głupi pies. - zadrwił Ron i wszedł do sypialni. Molly właśnie spała.
Chłopak bez wahania wyjął poduszkę spod jej głowy i przyciskając jej do twarzy rzekł:
- To za to, że byłem mniej warty od twoich innych dzieciątek.
Molly zaczęła się rzucać, co było spowodowane brakiem dostępu do tlenu, a po chwili padła cicho na łóżko.
Martwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top