29
Powiedzieć, że rewolucja, którą zapoczątkował Matt, była czymś wielkim, to jakby nie powiedzieć nic.
To było coś na skalę światową.
Czarodzieje ze wszystkich krajów odsłaniali coraz więcej magicznego świata. Poprzez większe lub mniejsze gesty. Tu nagle pojawił się Patronus w postaci psa w mugolskiej szkole, a tam torba zakupów leciała przez miasto za starszą kobietą. Magia była teraz widoczna dla wszystkich.
Jak reagowali mugole? Różnie. Jedni byli zaintrygowani, drudzy zaś przerażeni. Matt się tego spodziewał. Jednak by jego plan zadziałał w pełni musiał wyjść do niemagicznej społeczności i przekonać ich do siebie, a nie mógł sobie na to pozwolić z powodu pobytu w Azkabanie. Nikt inny nie dałby rady pogodzić ze sobą dwóch tak różnych społeczności. Dumbledore nie popierał tego pomysłu, Grindelwald chciał podbić cały świat, Harry był zbyt wybuchowy. Tylko on mógł to zrobić. A więc co mu pozostało? Uciec z więzienia, z którego nikt jeszcze nie uciekł.
On jednak nawet o tym nie myślał. Był zbyt przytłoczony porażką, której doświadczył.
Jednak nadal nie wiedział, że jego dawny nauczyciel wrócił do życia i sam nakłoni go, by wziął się w garść.
✚✚✚
Minęło trochę czasu odkąd Syriusz był u Remusa. Tak wiele, że Huncwoci zdążyli się pogodzić, a Lupin przeprosił syna swojego przyjaciela. Turniej Trójmagiczny ze względu na obecną wojnę, został odwołany - dla bezpieczeństwa. Krótko po ogłoszeniu tej informacji, rok szkolny zakończył się, a uczniowie (prócz Harry'ego) wrócili do swoich domów.
Kais nie mógł się pogodzić z myślą o "byciu mugolem". Całkowity brak magii sprawił, że chłopakowi przestało się chcieć czegokolwiek. Nie miał motywacji, by wstawać z łóżka lub by jeść posiłki. Fuego za sprawą tego, że jego właściciel nie miał ani grama magii w sobie, zmienił właściciela i teraz był pupilem Jasona, ponieważ feniks nie mógł być zwierzęciem osoby niemagicznej. Wybraniec nawet nie wiedział, co się dzieje z Voldemortem, ponieważ odkąd ten odrodził się, ślad po nim zaginął.
Tom właśnie tego dnia miał się ukazać całemu światu, zgodnie z planem swoim i Albusa. Plan był prosty: Śmierciożercy pojawiają się w Ministerstwie i na Pokątnej, a sam Voldemort zaprasza Grindelwalda na pojedynek, do którego przyłącza się po chwili Dumbledore.
Na papierze wyglądało to na proste zadanie, lecz by przełożyć teorie w praktykę, trzeba było się napracować. Tom zdążył zebrać resztki swoich wiernych popleczników, a Dumbledore powiadomił odpowiednie osoby, by zabezpieczyli swoje mieszkania i rodziny. Kate i Draco zgodzili się pomóc swojemu "byłemu pracodawcy". Jason nie wiedział nic, a był on dość ważnym elementem planu. Miał być czymś na wzór "psa na smyczy", który zerwie się w odpowiednim momencie. Pies ze wścieklizną (nafaszerowany dużą dawką magii) bez problemu poradzi sobie z byle wrogiem, który będzie już wyczerpany i zmęczony walką. On również nie pamiętał o powrocie Riddle'a, ponieważ od momentu, gdy sprawił, że Marvolo stał się horkruksem Harry'ego, można powiedzieć, że urwał mu się film.
Jedynym Huncwotem, który wiedział o powrocie Czarnego Pana, był Syriusz. James może i widział młodą wersję czarnoksiężnika, ale nie był świadom tego, że jest (według czarnowłosego) on jego śmiertelnym wrogiem.
Czas już chyba przejść do tego, co dzieje się obecnie, prawda? No to zacznijmy od początku tego jakże długiego dnia.
✚✚✚
Jason nie mógł powiedzieć, że ta noc była spokojna. Cały czas nawiedzały go koszmary i miał mocne bóle głowy. Obudził się około siódmej nad ranem i nie zmrużył ponownie oczu. Jako jedyny z nauczycieli nie spędzał ostatnich nocy w Hogwarcie. Zbyt martwił się o swoją żonę, więc wracał na noc do domu. Wstając z łóżka, pocałował Ginny w czoło i przykrył ją mocniej kołdrą. Gdy wyszedł z sypialni magiczny alarm włączył się. Czuł go tylko on, więc rudowłosa się nie obudziła.
Mężczyzna wyjął szybko różdżkę i ruszył na parter domostwa. Na ramieniu zasiadł mu Feugo, który zbudził się z drzemki.
- Spatroluj okolice. - polecił Potter, a feniks zniknął w płomieniach. Dwudziestolatek rzucił zaklęcie monitorujące ile osób znajduje się w domu, lecz liczba wskazywała, że w budynku są tylko Potterowie. Nagle dobiegło go pukanie do drzwi. Podszedł i ostrożnie chwycił za klamkę, zacieśniając chwyt na różdżce. Otworzył i stanął oko w oko ze swym dawnymi przyjaciółmi. - Neville? Seamus? Co wy tu robicie?
- Mamy problem i jesteś nam potrzebny. - powiedział Longbottom. - Voldemort wrócił. Wiemy o tym od paru dni.
Przez chwilę Jason miał wrażenie, że jego szyja zapiekła go, gdy Gryfon powiedział imię Czarnego Pana, lecz nie zareagował na pieczenie.
- Masz bardzo słabe poczucie humoru, Nev. - mruknął Potter, chcąc zamknąć drzwi. Finnigan zatrzymał dębowe wrota nogą, nie pozwalając właścicielowi posesji odciąć się od nich. - Wypierdalaj z nogą, Seamus. Nie mam nastroju na wasze żarty.
- To nie są żarty. - powiedział orzechowowłosy. - Jesteś nam potrzebny, musimy skontaktować się z resztą.
- Resztą? - powtórzył niezrozumiale.
- Z Zakonem i z Gwardią.
Na te słowa zielonooki zaśmiał się.
- Zakon ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż szukanie wielkiego czarodzieja, który zginął parę lat temu. - uśmiechnął się z lekką pogardą. - A Gwardia Dumbledore'a to stare dzieje.
- Sprawdź moją pamięć. - rozkazał niespodziewanie Neville. Brat Smoczego Księcia niechętnie wszedł do umysłu swojego przyjaciela i sprawdził jego wspomnienia. Po chwili wyszedł szybko i wbiegł do domu. - Ej, a ty gdzie?!
Sekundę później nauczyciel OPCM wrócił do Gryfonów ubrany w płaszcz, spodnie i buty.
- Idziemy do Dumbledore'a. - oświadczył okularnik. - Zaczyna mnie to wszystko irytować.
✚✚✚
Albus spodziewał się wizyty swojego byłego ucznia. Stał aktualnie przy oknie w swoim gabinecie, gdy do pomieszczenia weszła trójka mężczyzn.
- Usiądźcie, chłopcy. - powiedział spokojnie, nie patrząc na nich.
- Nie jestem w nastroju na twoje gierki. - rzekł zdenerwowany Potter. Wiedział, że ktoś taki jak Goyle nie będzie kłamał, jeśli może się pochwalić, że jest w lepszej sytuacji niż inni. Musiał mówić wtedy prawdę, dlatego Jason od razu skierował się do dyrektora szkoły.- Od jak dawna wiesz, że Voldemort wrócił?
- Od jakiegoś czasu.
- I nie chciałeś mnie poczęstować garścią informacji? - zaciekawił się. - To trochę ważna kwestia!
- Wszystko jest w porządku.
- Masz niesamowicie wielkie poczucie humoru! - warknął brat Kaisa. - Od dwóch tygodni Grindelwald siedzi sobie spokojnie w Ministerstwie, na świecie magia jest czymś normalnym dla mugoli, a teraz Voldemort wraca, a ty nie robisz nic z niczym! Przejdź na emeryturę albo daj mi działać!
Albus spojrzał na Gryfona i westchnął.
- Tom nie jest zagrożeniem. - odparł. - Mamy rozejm.
- Masz sojusz z jebanym Czarnym Panem? - oczy chłopaka rozszerzyły się. - Jesteś niewiarygodny! On zabił mi brata!
- Brata, którego masz w dupie. - odezwał się głos zza niego. Dwudziestolatek odwrócił się i ujrzał swojego bliźniaka w drzwiach.
- Słyszysz, co tu się dzieje?!
- Słyszę głośno i wyraźnie. - potwierdził Harry, podchodząc do biurka dyrektora i opierając się o nie. - Zajmij się Grindelwaldem, a jego zostaw.
Oczy Jasona zaczęły przybierać czerwony kolor, a dłoń zacisnęła się na różdżce. Neville i Seamus przyglądali się tej scenie z ciarkami na rękach.
- Jesteś zakałą naszej rodziny. - syknął profesor OPCM'u.
- Czyli mamy ze sobą coś wspólnego. - uśmiechnął się Kais, lecz nie spodziewał się tego, co zrobi członek jego rodziny. Starszy z Potterów skierował różdżkę w drugiego. Dyrektor Hogwartu nie ruszał się z miejsca, tak samo jak Harry.
Zrób to. - pomyślał Writ, odczuwając niesamowitą adrenalinę. - Miejmy to za sobą.
Jason bił się z myślami, a jego dłonie dymiły. Mógł to zrobić, ale czy chciał? Po chwili opuścił broń.
- Idziemy. - powiedział do towarzyszy i cała trójka wyszła z gabinetu.
Harry i Albus spojrzeli na siebie znacząco. Każdy z nich wiedział, o czym myśli drugi. Najważniejsza część planu, który sprawiał, że magia Harry'ego wróci do swego właściciela, mogła się spełnić. Wystarczyła tylko mocna prowokacja.
✚✚✚
Budynki zaczęły płonąć, a mieszkańcy uciekać. Na niebie znikąd pojawił się symbol, którego nie widziano od wielu lat. Po ulicach zaczęły panoszyć się postaci w mrocznych czarnych szatach z maskami na twarzach. Przez główną aleje szedł on.
Skóra jego była biała niczym papier, a oczy czerwone jak rubiny. W swoich kościstych palcach chudych dłoni obracał różdżkę z rdzeniem wykonanego z pióra feniksa. Szedł boso po kamiennej ulicy i uśmiechał się od ucha do ucha. Wszyscy znali jego imię i ponownie każdy bał się je wymówić, gdy widział go przez okno. Miał coś w sobie, co sprawiało, że chciało się uciec jak najdalej od niego. Za nim posłusznie szli jego słudzy. Zebrał ich około czterdziestu. Po prawej stronie czarnoksiężnika szła chuda kobieta z kręconymi niepoukładanymi włosami.
- Panie, czy to czas? - zapytała.
- Tak. - potwierdził. - Zerwijcie dementorów ze smyczy.
Voldemort nie mógł wiedzieć, że każdy dementor, który nie pilnował Azkabanu, był pod władzą Mrocznego Pana, który w tym właśnie momencie dowiedział się o tym, że ma nowego przeciwnika.
✚✚✚
Grindewald przemierzał swój pałac w pośpiechu. U swojego boku miał Rona, który chodził za nim posłusznie niczym oswojony pies.
- Niech wszyscy z Głównego Zespołu Bojowego pojawią się na Pokątnej. - rozkazał.
- Oczywiście. - odparł Ronald, po czym deportował się i zniknął swojemu mistrzowi z oczu.
- Grobku!
Obok czarodzieja pojawił się domowy skrzat.
- Spraw, by panna Granger pojawiła się na ulicy Pokątnej przy panu Ronaldzie. - poinstruował. - Za dziesięć minut.
Grobek kiwnął głową i wyparował. Hermiona była w magicznej śpiączce, więc musiał ją tam teleportować własnoręcznie. Gellert nie był zadowolony, z tego co się właśnie działo. Jego plan nie zakładał powrotu byłego najgroźniejszego czarnoksiężnika w magicznym świecie. Wszystko szło jak po maśle, aż tu nagle pojawia się cholerny Czarny Pan i komplikuje jego nienaganny plan!
- Cholerny Tom Riddle... - warknął pod nosem, zaciskając palce na Czarnej Różdżce. Musiał szybko myśleć, gdyż wiedział, że Voldemort ma plan. Po chwili uśmiechnął się szeroko i machnął różdżką, z której wyleciał niebieski stworek.
Po jego prawicy pojawił się Fenrir we własnej osobie.
- Wzywałeś, Mistrzu. - rzekł, idąc obok.
- Zaatakuj Hogsmeade. - polecił starzec. - Jasna Strona będzie chciała dołączyć do walki, więc musimy ich rozproszyć na kilka stron. Niech Ronald w tym czasie dostanie się do Londynu razem z Granger. Powiadom go o zmianach w planie.
Plan Grindelwalda był prosty - Dumbledore miał wysłać swoich ludzi w trzy strony, dzięki czemu Gellert wygra to starcie niczym urodzony szachista.
Nie wiedział jednak, że jest jeden pion na planszy, którego nie widać. Pion, od którego zależy tak dużo, że warto mieć go cały czas na oku.
✚✚✚
- Wysłać tam wszystkich cholernych aurorów! - rozkazał James, wysyłając dziesiątki Patronusów do swoich pracowników. Był obecnie w swoim domu i naradzał się z resztą Huncwotów i Zakonem Feniksa. - Remusie, potrzebujemy twojej watahy. Teraz jest ostateczna wojna, nie możemy jej przegrać, musimy uderzyć wszystkimi siłami, jakie mamy.
- Jasna sprawa. - przytaknął Lupin i aportował się z salonu.
Syriusz stał pod ścianą i nie wiedział, co powinien zrobić. Był pewien, że skoro Dumbledore nie reaguje, to musi coś wiedzieć i Voldemort (którego poznał na Merlina!) nie będzie przeciw nim. Ale co zrobić? Powiedzieć wszystkim, opowiedzieć o tym, że sam Czarny Pan jest częścią duszy Harry'ego i nie może zginąć?
- Gdzie do cholery jest Draco i Kate? - zapytał Rogacz, kierując swe pytanie do Severusa.
Black spojrzał na Mistrza Eliksirów, który wysłał mu porozumiewawcze spojrzenie, sugerujące, że myślą o tym samym.
- Nie mam pojęcia. - skłamał czarnowłosy.
- Zaatakujemy ich od tyłu. - oświadczył Potter mówiąc wszystko bardzo szybko. - Aurorzy od przodu. Będziemy mieć ich w szachu.
- A gdzie Jason? - zapytał niespodziewanie Peter, stojący obok Jess.
- Już tam. - odparł Huncwot, poprawiając swoje okulary.
✚✚✚
Jason nie teleportował się na miejsce docelowe jak każdy inny czarodziej. On tam leciał z prędkością rakiety. Jego smocze skrzydła odbijały promienie słońca na wszystkie strony, sprawiając, że wyglądał z daleka jak spadająca gwiazda. Był już niedaleko celu, a w podróży towarzyszył mu Fuego, który leciał obok niego. Gdy chłopak doleciał nad znaną mu ulicę, zapikował i wylądował z hukiem na kamiennej posadzce. Ruszył przez środek Pokątnej, nie chowając skrzydeł. Słyszał, jak w niektórych mieszkaniach ludzie odsłaniają okna, by się mu przyjrzeć, a bądźmy szczerzy - było co podziwiać. W końcu wyglądał jak demoniczny anioł!
Po chwili przechadzki uśmiechnął się, widząc pierwszych Śmierciożerców. Oni również go zauważyli, a jeden z nich wyciągnął w jego stronę broń, co jego sojusznicy szybko skrytykowali, lecz było już za późno.
- Drętwota! - z różdżki Pottera wyleciało zaklęcie, które uderzyło jednego z sług Voldemorta. Reszta rzuciła w niego kilka uroków, które nie zrobiły na nim wrażenia, bo osłaniał się za każdym razem swymi skrzydłami. Szybko rozbroił przeciwników i ruszył dalej. Dotarł na plac główny Pokątnej, skąd można było dostać się wszędzie.
Tam zastał Czarnego Pana we własnej osobie, przy którym stała piętnastka czarodziejów odziana w ciemne szaty.
- Och, Jason! - zaśmiał się. - Przybyłeś jako pierwszy!
Czarnoksiężnik był przygotowany na to, że Potter będzie chciał się z nim pojedynkować. Czy miałby szansę z Lordem Voldemortem? I to jakie! Tom również to wiedział, więc nie miał zamiaru dążyć do takiej walki. Jason mógł z nim wygrać, a to wszystko by utrudniło.
- Czy mówił ci ktoś, jak irytujące jest to, że znowu żyjesz? - warknął przez zęby posiadacz skrzydeł.
- Owszem. - przytaknął białoskóry. - Nie uważam, by rozsądnym było, byś teraz mnie atakował. Zaraz przybędzie tu Gellert. Powinniśmy się zjednoczyć.
- Zaraz zjednoczę ci twarz z ziemią! - zaśmiał się sucho Potter i rzucił zaklęcie, które nie trafiło w maga, ponieważ między czarodziejami pojawiła się chmura dymu, który zasłonił im widoczność. Oczywiście było to sprawką Mrocznego Pana, który jak gdyby nic pojawił się obok nich. Zasłona opadła, a Śmierciożercy wymierzyli w przybysza. Po paru sekundach jednak za Grindelwaldem pojawili się jego poplecznicy, którzy skierowali bronie w swoich nowych przeciwników.
Voldemort kątem oka zauważył, że na dachu jednego z domostw stoi dziennikarz robiący zdjęcia. Najprawdopodobniej był on z Proroka Codziennego. Taka kolej rzeczy bardzo odpowiadała Riddle'owi.
- Witaj, Gellert. - zaczął rozmowę beznosy.
- Tom. - starzec skinął jedynie głową. - Co cię tu sprowadza?
- Ty. - odparł spokojnie. Obaj czarnoksiężnicy mieli gdzieś Pottera, który cały czas był koło nich. - Słyszałem, że podbijasz magiczną społeczność. Muszę przyznać, że nie podoba mi się ta sytuacja.
- Przykro mi z tego powodu, ale niestety nie masz nic do gadania. - uśmiechnął się białowłosy. - Nie było cię na posterunku. Twoja strata.
- A więc przyszedłem po swoje. - uśmiechnął się czerwonooki i zrobił coś nielogicznego dla pozostałych. Chwycił jednego ze Śmierciożerców i przystawił mu różdżkę do szyi, po czym zdjął mu maskę. A właściwie jej.
Tym Śmierciożercą okazała się być Kate.
Jason i Gellert patrzyli zdezorientowani na to, co się właśnie działo. Co Voldemort planował? Ten jednak patrzył wprost na dziennikarza, który sfotografował Kate, która byłą trzymana jako zakładnik. Gdy zrobił zdjęcie, szybko zniknął.
- A teraz zmiatajcie stąd i idźcie do Hogsmeade. - szepnął jej do ucha. - Zapewne kogoś tam wysłał.
Kate przytaknęła, po czym "wyrwała się" Czarnemu Panu i rzuciła się biegiem w jedną z uliczek. Gdy tam przystanęła, wzięła parę głębokich wdechów. Usłyszała tylko, jak pierwsze zaklęcia uderzają w siebie.
✚✚✚
W Azkabanie niektórzy więźniowie dostają gazety, ale jest to zależne od tego, czy ktoś ów gazetę im wyślę. Tym razem na zlecenie pewnego czarnoksiężnika taka przesyłka została wysłana.
Matt siedział pod ścianą i wystukiwał rytm palcami na zimnej posadzce. Nie myślał o niczym konkretnym. O czym miałby myśleć? O przyszłości? Miał tu siedzieć całe życie, więc to była jego przyszłość. Nagle do krat podszedł auror i rzucił w niego Prorokiem Codziennym. Białowłosy oberwał w głowę i spojrzał twardo na czarodzieja.
- Masz, Albinosku. - uśmiechnął się strażnik. - Przesyłka priorytetowa.
- Od kogo? - zdziwił się Rosier.
- A skąd mam to wiedzieć? - prychnął ten i odszedł od celi. Czarnooki podniósł Proroka i podszedł bliżej krat, gdzie było więcej światła. Na pierwszej stronie był opis spotkania dwóch wielkich i groźnych magów. Oczy chłopaka rozszerzyły się przez szok, którego doświadczył.
- Voldemort. - powiedział do siebie, patrząc na śnieżnoskórego mężczyznę umieszczonego na magicznej fotografii. Matt patrzył tępo, jak Riddle chwyta jednego ze swoich sługusów i....
Kate - to była ona. Z różdżką przy gardle.
Białowłosy stanął jak wryty. Nie wiedział, co zrobić. Voldemort mógł już ją zabić, bo według godziny na gazecie, ta sytuacja miała miejsce piętnaście minut temu. Papier wyleciał mu z rąk i chwycił się za głowę.
- Nie, nie, nie, nie.... - mówił do siebie. - To podstęp...
Dwudziestolatek zaczął chodzić w kółko i mówić coraz głośniej do siebie. Evan, który siedział cele obok obserwował swojego syna z uśmiechem na ustach. Widział swojego potomka tylko raz w takim stanie - a mianowicie, gdy był świadkiem śmierci swojej matki. A co się wtedy stało?
Stracił kontrolę.
Było tak i teraz. Jego ręce zaczęła oblepiać czarna mgiełka, a on sam zaczął się denerwować. Po paru sekundach uderzył w ścianę swojego małego więzienia, zostawiając w niej wgniecenie. Kły wysunęły mu się automatycznie.
Więźniowie, którzy byli blisko jego pryczy patrzyli na niego z niemym zdziwieniem.
- Zabiję go. - powiedział przez zaciśnięte zęby chłopak i podszedł do krat, były one co prawda wzmocnione magicznie, ale to nie sprawiło mu trudności, by je wygiąć i wyjść na korytarz. Na szyi i rękach widać było jego żyły, w których płynęła czarna krew. Słyszał, że strażnicy już biegną, co oznaczało, że miał bardzo mało czasu. Wystawił rękę przed siebie, a po chwili słychać było głośny świt, który wydała jego różdżka, wlatując mu to dłoni.
Widział już piątkę aurorów, którzy biegną w jego stronę. Jeden z nich rzucił w niego jakiś urok, który ten szybko zablokował. Wampir rozejrzał się i uśmiechnął szeroko.
- Miłej zabawy, drodzy państwo. - machnął krótko różdżką, a wszystkie cele zostały otworzone. On sam wzbił się w powietrze, wykorzystując sztuczkę swojego byłego mistrza, dzięki której mógł latać. Ruszył z siłą buldożera w stronę ściany budynku i bez problemu się przez nią przebił. Bez zawahania poleciał w dal, nie oglądając się za siebie.
W taki oto sposób - Matt Rosier uciekł z Azkabanu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top