24
Fuego przepalił linę, na której wisiał martwy już Leo, a ciało spadło z hukiem na drewnianą podłogę. Harry podbiegł do Lupina i sprawdził mu tętno, którego oczywiście już nie można było wyczuć. Brat pięciolatka stanął nieopodal i tępo patrzył na to, co się dzieje.
Spytacie co z Grindelwaldem? Gdzie uciekł? Co zrobił?
Nie uciekł. Stał po lewej stronie sali i obserwował. W ręku trzymał różdżkę i obracał ją w chudych palcach. Oczy wędrowały mu od Olivera do Pottera i z powrotem. Tom przez moment myślał, że jego wzrok spoczął na nim, lecz miał nadzieję, że się przewidział.
Z oczu czarnookiego leciały łzy złości. Wstał, spojrzał na czarnoksiężnika i ruszył na niego. Voldemort stanął mu na drodze i złapał go za ramiona.
- Uspokój się. - powiedział, lecz piętnastolatek napierał.
Oczy chłopaka przyjęły krwisty kolor, a ciało zaczęło emanować lekkim światłem, które skierowane było w jego przyjaciela-ducha, przez co Gellert mógł zauważyć lekkie kontury i zarysy Toma.
Smoczy Książę odepchnął Ślizgona i zrobił wślizg w nogi wroga, powalając go na ziemię. Skoczył na powalonego przeciwnika i zaczął obijać jego twarz pięściami. Riddle od razu podbiegł, by odciągnąć go od Mrocznego Pana, lecz znów jego ciało było ciałem ducha. Zęby brązowowłosego zaczęły się wydłużać, a jego skórę pokrywało futro. Zanim w pełni przemienił się w wilka, zostało mu założone duszenie i odciągnięto go w tył. Osobą, która go odciągnęła był James, który pojawił się tam razem z Lupinami, swoją żoną i Mattem.
- Przestań się przemieniać... - szepnął. - Powstrzymaj to!
Odpowiedzią było ciche warczenie wilkołaka, który nieustannie próbował wyzwolić się z założonej mu dźwigni.
- Harry, do diabła! - syknął ojciec, gdy poczuł wbijające się pazury w swe ramię. Sytuację załatwił szybko i sprawnie Rosier, który podszedł do Smoczego Księcia i uderzył go z prawego sierpowego, tym samym go nokautując.
- Leon! - wrzasnął Remus, podbiegając do ciała leżącego na ziemi. Chwycił martwego syna za ramiona i potrząsnął nim, mając nadzieję, że ten się przebudzi. Przerażony mężczyzna zaczął uciskać klatkę chłopca, by pobudzić jego serce.
- Remus, to nie podziała... - powiedziała cicho Jess, pochodząc do niego ze łzami w oczach. Położyła delikatnie swoją dłoń na ramieniu męża. - On nie wstanie.
Jednak alfa nie przestawał, a przez nerwy jego ciało samoczynnie zaczęło się przemieniać w wilczą wersję.
- Lunatyku... - starszy Potter podszedł do przyjaciela i uklęknął przy nim. - Przykro mi, bracie.
- Bracie? - parsknął przez wilcze już zęby tamten i spojrzał na Jamesa niczym na największego wroga. - Żartujesz sobie ze mnie? Twój syn pozwolił mojemu zginąć!
- To nie jest do końca prawda. - odezwał się ni z tego, ni z owego Gellert. Wszyscy obecni spojrzeli na niego. - Harry miał wybór i wybrał, by Leo zginął.
- Jaki miał wybór? - zapytała Lily.
- Mógł wybrać swoją śmierć albo chłopca. - skłamał Mroczny Pan, a mówiąc te słowa machnął krótko różdżką za plecami tworząc małą srebrną mgiełkę, która poleciała w stronę Olivera i wsiąknęła w niego. - A więc, ja się zbieram. Do zobaczenia.
Po tych słowach aportował się.
- Twój syn. - syknął Lupin w stronę przyjaciela. - Twój zasrany bachor, pozwolił, by moje dziecko zginęło.
- To nie może być prawda. - zaprzeczył Rogacz w obronie swojego wychowanka. - Spójrz na to racjonalnie, Lunatyku! Harry nigdy by się do tego nie posunął!
- A skąd ty to możesz wiedzieć? - zagaił wilkołak wstając z ziemi. - Wychowałeś go? Byłeś przy tym, gdy dorastał? Wpoiłeś mu jakiekolwiek kurwa wartości?! Nie! Pozwoliłeś, by został porwany! Co z ciebie za ojciec?
Czarnowłosy zacisnął zęby i pięści, patrząc miodowookiemu w oczy.
- Nie prowokuj mnie, Remusie.
- Bo co mi zrobisz?
- Chłopcy, spokój! - pomiędzy mężczyzn wtargnęła Lily. - To nie czas na kłótnie!
Jess próbowała odciągnąć swojego męża, lecz ten nie dawał za wygraną.
- I widzisz? Znowu dzieje się to samo! - zaśmiał się zdenerwowany Lupin. - Za czasów szkolnych nie dałeś sobie rady z Severusem, bo ona się wtrąciła i tak samo jest teraz! A mówisz, że jesteś tak bardzo męski...
- Luni, przestań, proszę! - prosiła rozpaczliwie rudowłosa.
Alfa spojrzał animagowi w oczy i powiedział jedno słowo.
- Pantofel.
James zmienił się w jelenia i zaszarżował na wilkołaka, omijając kobiety stojące obok nich. Ten w samoobronie wbił swe długie wilcze pazury w grzbiet napastnika, pozwalając sobie na pełną przemianę. Gdy był swoją psią formą, chwycił rogatego kłami i rzucił o ścianę. Potter transformował się w człowieka, zrobił przewrót w bok, unikając kolejnego ataku wilka i rzucił w jego stronę zaklęcie, które sprawiło, że ten poleciał w tył.
Matt obserwował walczących Huncwotów, pilnując cały czas nieprzytomnego Kaisa, który leżał obok niego. Tom stał przy ścianie niedaleko niego, lecz on nie był skupiony na bójce. Jego wzrok spoczywał od dłuższego czasu na Oliverze, który od momentu zniknięcia czarnoksiężnika wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Jego usta otwierały się na chwilę i zamykały w ciszy, nie wydając żadnych dźwięków z gardła.
Gdy Riddle rozmyślał, żony walczących rzuciły na nich zaklęcia usztywniające, przez co ci nie mogli się ruszać i padli na podłogę niczym kłody.
- Będą musieli zrobić sobie od siebie przerwę. - stwierdziła Evans.
- Masz ra...
Słowa Jess przerwało wycie szczeniaka. Wszyscy obecni w pomieszczeniu spojrzeli w kierunku Olivera, który teraz był w swej zwierzęcej wersji i rzucał się po podłodze. Pazurami rył w deskach podłogi jakieś zdanie.
"Nie mogę mówić"
✚✚✚
Zebranie Zakonu odbyło się w Wielkiej Sali.
George i Fred byli zbyt poturbowani, więc nie mogli w nim uczestniczyć, gdyż Pomfrey im na to nie pozwoliła. Jason, Snape i Peter stali przy stole nauczycielskim, o który się opierali.
Potterowie, Kais i Syriusz stali po ich lewej, a Jess, Remus i Oliver po prawej. Pomiędzy nimi znajdowali się Kate, Draco oraz Hermiona, trzymająca za rękę młodego Milo.
- Opowiedzcie to jeszcze raz. - zaproponował Pettigrew. - Tym razem na spokojnie.
- Na spokojnie? - powtórzył z niedowierzaniem Remus. - Żarty sobie kurwa ze mnie robisz? Mój syn nie żyje!
- Aurorzy szukają Grindelwalda w całej Anglii. - zapewnił Minister. - Znajdziemy go.
- Po co szukać Grindelwalda, skoro winowajca stoi tam?! - krzyknął wściekły Lupin, wskazując palcem na Harry'ego.
- Mówiłem ci, że nikogo nie wybrałem, kretynie! - odparł nastolatek.
- Niestety, ale nie mamy na to dowodów! Fakty są takie, że mój syn nie żyje, a byłeś tam jedynie ty!
Smoczy Książe ruszył w stronę Huncwota, przeciskając się między Kate i Hermioną. Stanęli naprzeciwko siebie w bardzo bliskiej odległości.
- Nie rozumiesz, że Gellert pozbawił twojego dzieciaka głosu, by nie mógł potwierdzić mojej wersji? - syknął piętnastolatek.
- Bardzo to wygodne nie sądzisz? - warknął wilkołak. - Uciszyłeś mojego syna, by nie potwierdził tego, że wybrałeś kogoś innego niż siebie na ofiarę!
- Ty możesz być kolejną ofiarą, staruszku. - wycedził przez zęby Writ, zaciskając dłoń na swojej różdżce.
Syriusz podszedł do chrześniaka i odsunął go od swojego przyjaciela.
- A ty, Łapo, co o tym sądzisz? - zagaił Lunatyk.
- Nie było mnie tam. - odpowiedział szybko Black, odwracając się od jasnowłosego.
- Wiem, pytam jedynie, komu wierzysz.
Gryfon zatrzymał się w miejscu.
- Jak możesz nie wierzyć synowi swojego przyjaciela? - zdziwił się wąsacz, patrząc znów na rówieśnika. - Jak możesz w ogóle brać pod uwagę taką opcję, by wybrał twoje dziecko jako osobę, która ma za niego zginąć? Masz jakikolwiek honor?
- Honor?! - zaśmiał się miodowooki. - Mówi to Syriusz pierdolony Black! Jak śmiesz mówić cokolwiek o godności i honorze? Akurat ty z całego tego grona, wiesz o tym najmniej.
- Uspokój się, Luniatyku. - warknął czarnowłosy. - Dobrze ci radzę.
- Grozisz mi? - uśmiechnął się bliznowaty. - Co mi niby zrobisz?
- Coś gorszego niż zrobił Ci Greyback. - powiedział tamten. Lupin błyskawicznie wyjął z kieszeni swoją różdżkę i skierował w twarz przyjaciela.
Niespodziewanie do Huncwotów podszedł Snape i skierował swoją broń w głowę Remusa.
- Przestań się popisywać, Lupin. - sarknął.
W odpowiedzi dla Mistrza Eliksirów, znalazł się Peter, który wymierzył swoją różdżkę w niego.
- Severusie, odpuść.
- Widzę, że robimy sobie tutaj kółko wzajemnej adoracji. - zakpił Sev. - Akurat ciebie, Glizdogonie, nie spodziewałem się ujrzeć, celującego w tył mojej głowy.
- Nie dopuszczę do rozlewu krwi. - obronił się Peter.
- Tak samo jak ja. - powiedział James, celując w Petera. - Akurat ty, powinieneś bronić Harry'ego za wszelką cenę.
- Jestem w tej sytuacji bezstronny.
- Och, doprawdy? - wyśmiał go Syriusz, patrząc bez przerwy w oczy Remusa. - Właśnie pokazujesz swoją bezstronność w bardzo ciekawy sposób.
- Jak widać, Peter jest jedyną rozsądną osobą w tej sali. - stwierdził ojciec Olivera.
- Masz rację, bo ty na pewno się do takich nie zaliczasz. - odbił piłeczkę Black. - Celujesz we mnie, choć jestem bezbronny i nie mam w dłoni różdżki. Zero szacunku do przeciwnika.
Jason stał cały czas w jednym miejscu i bacznie obserwował dorosłych mężczyzn.
Nie wiedział, komu powinien uwierzyć. Remus był jego dobrym przyjacielem, natomiast Kais bratem. Miał świadomość, że zaraz zostanie zapytany o to, kto ma rację i komu ten ufa bardziej. I po chwili namysłu był pewien również, co odpowie.
- Remus ma rację. - powiedział profesor OPCM. Wszyscy spojrzeli na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz, tak? - spytał go zdziwiony ojciec. - Twierdzisz, że twój brat mógł postawić swoje życie wyżej niż dziecka?!
Harry patrzył na swojego brata i nie mógł przyjąć do wiadomości, że został właśnie przez niego oskarżony o tak poważną zbrodnie.
- Oliver nie może mówić, więc to jest jedynie słowo przeciwko słowu. - mówił dyrektor. - A w tym przypadku słowo Remusa jest bardziej wiarygodne.
Poddenerwowany Severus podszedł do syna Lupina i wystawił w jego kierunku różdżkę.
- Legilimens! - rzucił zaklęcie, po czym odleciał parę metrów w tył, wpadając na Dracona. - Jakieś zaklęcie blokuje jego myśli! Cholera jasna!
- I to jest dowód! - zapiał Kais. - Jak miałbym rzucić jakiekolwiek mocniejsze zaklęcie?!
- Był tam Matt. - odpowiedział mu Jason. - On mógł rzucić zaklęcie. W końcu się przyjaźnicie, czyż nie?
- Niech Dumbledore lepiej wróci, bo z tobą ta szkoła zejdzie na psy. - syknął w jego stronę Smoczy Książe, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia.
✚✚✚
- Czyli staruch zabił dziecko? - powtórzył Vernon, podając Rosierowi kufel z zimnym piwem, samemu trzymając swój. Mężczyźni usiedli w fotelach na przeciwko siebie.
- Tak. - potwierdził Matt, biorąc łyk napoju.
- Co zamierasz teraz zrobić?
- A co powinienem?
- Mnie pytasz? - parsknął Dursley i błyskawicznie dodał - Moim zdaniem, powinieneś zabić obu staruchów i dać sobie z tym wszystkim spokój. Wyjechać gdzieś daleko.
- Łatwo powiedzieć... - mruknął młodszy z dwójki. -Obaj mnie pokonają bez trudu. Nie jestem wystarczająco silny.
Vernon spojrzał na białowłosego z uwagą, po czym odstawił swój kufel na stół i wstał.
- Chodź za mną. - polecił i ruszył w stronę piwnicy. Śmierciożerca ruszył za mugolem, schodząc z nim w dół. Gdy dotarli do pomieszczenia, właściciel domu zapalił światło. Mot przetarł oczu, by przyzwyczaić się do nowego oświetlenia i rozejrzał się. Po lewej stronie stało stare drewniane łóżko, a obok stolik nocny, naprzeciw znajdowała się mała szafa. Na kamiennej podłodze leżał stary zakurzony dywan. Nieopodal niego stała dębowa komoda.
Znał to miejsce.
- Pamiętasz? - zaciekawił się wąsaty, patrząc na byłego ślepca. Ten podszedł do szafy i przejechał dłonią po śladach pazurów, które pozostawiła pewna bestia. Następnie spojrzał na dziurę w ich drzwiach.
- Tak. - szepnął. - Tu...
- ...chowałeś się przed kundlem. - dokończył starszy. - Mieszkałeś tu z nami tydzień, po czym postanowiłeś, że się mu postawisz.
- To było tyle lat temu... - przypominał sobie chłopak.
- Ale sobie poradziłeś. A teraz nie możesz sobie dać rady z dwoma staruchami?
- To nie jest takie proste...
- Nic nie jest proste. - uśmiechnął się krzywo mugol. - Uwierz mi, przeżyłem wiele rzeczy i dobrze wiem, że ty też. Nie ważne jak wielkie jest bagno, zawsze da się je przejść.
- Pytanie tylko: jak?
- Nie samemu, poproś kogoś o pomoc.
- Kogo? - westchnął Śmierciożerca i spojrzał na mężczyznę. Ten sugestywnie poruszył brwiami w kierunku zdjęcia na ścianie. - Kpisz sobie chyba!
- Ja z nią nie rozmawiam z wiadomych przyczyn. - odparł spokojnie tamten. - Ty możesz się do niej odezwać.
Matt spojrzał na obraz powieszony na brudnej ścianie, na którym znajdowali się członkowie rodziny Dursley'ów.
Jego wzrok pozostał na Petunii.
✚✚✚
Draco siedział w Pokoju Życzeń, patrząc tępo na swoją różdżkę. Był tam sam, ponieważ Hermiona zabrała jego wychowanka na spacer po błoniach.
Od dawna nie był sam. Zawsze przy nim był Milo, który rozweselał jego smętne chwile życiowe. Mimowolnie podwinął lewy rękaw swej koszuli i spojrzał na Mroczny Znak. Jak bardzo był głupi, że zdradził przyjaciela? Jak bardzo był...zazdrosny? W obu przypadkach zbyt mocno.
Zazdrościł każdemu swojemu znajomemu czegoś czego on nie zaznał - ciepła rodzinnego ogniska, wspólnych spacerów, rozmów o męskich sprawach ze swoim ojcem. Całe dzieciństwo nie robił nic prócz trenowania, nauki i bycia posłusznym wojownikiem, lecz nie tej Strony, która była właściwa.
Co prawda, ostatnio dostał list od swej matki, w którym ta zapraszała go w odwiedziny razem z jego partnerką i wychowankiem. Wiedział, że to zasługa Rosiera, bo Lucjusz w życiu nie zmienił by swojej decyzji.
- Chcę wiedzieć, czy powinienem. - powiedział do Pokoju. Przed nim pojawiło się lustro. Blondyn spojrzał na swoje odbicie w nim. Przez te wszystkie lata zmienił się, nie tyle z wyglądu, co z charakteru. Był niewątpliwie inną osobą, a przede wszystkim był ryzykantem. - Rozumiem, że tak.
Wstał, chwycił szybko swój płaszcz i wyszedł z Biura, kierując się do wyjścia z zamku. Po dziesięciu minutach odnalazł brązowowłosą z chłopcem, którzy bawili się w berka.
- Hermiono! - zawołał, gdy był już niedaleko. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się.
- Coś się stało?
Malfoy podszedł do niej i złapał ją w talii.
- Chciałabyś poznać moich rodziców?
- Twoich rodziców? - zdziwiła się Gryfonka, obejmując chłopaka. - Lucjusza i Narcyzę Malfoy?
- Tak, dokładnie ich. - potwierdził szarooki, obserwując usta dwudziestolatki.
- Sądzisz, że to dobry pomysł?
- To jest najgorszy pomysł na świecie. - oświadczył pewnie Ślizgon. - Ale myślę, że jeśli będę tam z tobą, to jest szansa na to, że wyjdę jakoś z tego cało.
- Skoro tak mówisz, to muszę się zgodzić. - wznowiła swój uśmiech, a jej wzrok spoczął na ustach rówieśnika.
Para powoli zbliżała się do siebie, choć oboje byli lekko zdenerwowani. Gdy mieli się w końcu pocałować...
- Gdzieś idziemy? - obok nich stanął zaciekawiony Milo.
Draco przewrócił oczami, a Granger zaśmiała się.
- Tak, do moich rodziców. - odparł z uśmiechem czarodziej i uklęknął obok dziecka, by powiedzieć mu coś na ucho - Kupię ci co zechcesz, tylko na Merlina daj nam dwie minuty samotności.
Siedmiolatek pokiwał szybko głową i pobiegł przed siebie.
- Przekupiłeś go? - zagaiła członkini Złotej Trójcy.
- Nieistotne. - mruknął tamten i ponownie objął brązowooką. - To o czym my...?
- Och, po prostu mnie pocałuj! - jęknęła Hermiona i złączyła ich usta w długim pocałunku.
✚✚✚
Cała trójka stała przed Dworem Malfoy'ów. Draco przełknął ślinę, zaschło mu w gardle, a ręce mu się trzęsły. Nie był w tym miejscu bardzo długi czas.
- Hej, wszystko będzie dobrze, jasne? - uspokoiła go Gryfonka i złapała za rękę, splatając ich palce razem. - Jesteśmy w tym we troje, pamiętaj.
- Po prostu znam swojego ojca. - wytłumaczył. - Był okropny dla magów czystej krwi, a dla was może być bezlitosny.
- Damy radę, Draco. - zapewniła go dziewczyna. Śmierciożerca wziął głęboki wdech i wcisnął dzwonek. Po chwili drzwi otworzył im skrzat.
- Panicz Draco! - zawołał i podbiegł do chłopaka, przytulając go.
- Witaj, Zgredku! - uśmiechnął się blondyn, ściskając byłego przyjaciela. - Widzę, że nadal nie opuściłeś mojej rodziny?
- Nie mogłem, paniczu! - bronił się skrzat. - Doceniam to, że panicz mnie uwolnił, lecz pani Narcyza była dla mnie zbyt dobra, bym ot tak odszedł.
Weszli do środka, a Zgredek poprosił ich o płaszcze, po czym powiesił je na wieszaku.
- Czekają w jadalni? - zapytał były mieszkaniec Dworu, a w odpowiedzi dostał skinięcie głową. Milo złapał go mocno za rękę. - Co jest?
Chłopak patrzył w przestrzeń budynku. Szarooki spojrzał w miejsce, w które ten patrzył, lecz nic nie zauważył.
- Milo?
- Zdawało mi się, że coś widziałem. - mruknął siedmiolatek, wyrywając się z zamyślenia.
Goście kierowali się za Zgredkiem wprost do jadalni. Przemierzając ponure korytarze budynku, dwudziestolatek odpychał od siebie wszystkie wspomnienia, które napływały mu do głowy. Nie chciał znać tego miejsca. Wolałby ten budynek był dla niego obcy. Zatrzymali się przed wielkimi świerkowymi drzwiami.
- Gotowi? - zwrócił się do towarzyszy, ci kiwnęli głowami i chwycili się za ręce. Drzwi otworzyły się.
Po środku pomieszczenia znajdował się stół, wokół którego porozstawiane były krzesła. Na samym końcu siedział mężczyzna z długimi blond włosami. Na drugim (tym bliżej wejścia) spoczywała Narcyza, która wstała, gdy tylko usłyszała, że ktoś wchodzi.
- Draco! - ucieszyła się na jego widok i przytuliła swego syna, który odwzajemnił uścisk. Gdy go puściła, powiedziała - Przedstawisz nas sobie?
- Mamo, to jest Milo. - rzekł Ślizgon, przedstawiając chłopca. Narcyza uklęknęła i wystawiła dłoń do niebieskookiego, a ten ją uścisnął. - Milo, to moja mama.
- Witaj, młodzieńcze. - uśmiechnęła się kobieta.
- Dzień dobry. - powiedział nieśmiało. Malfoy wstała i spojrzała na dziewczynę, stojącą obok jej syna.
- A to jest... - zaczął blondyn i nie wiedział jak zakończyć to zdanie, lecz po chwili wahania dokończył. - To jest moja dziewczyna.
- To zaszczyt, pani Malfoy. - powiedziała Granger, ściskając dłoń właścicielki domu. - Draco dużo mi o pani opowiadał.
- W takim razie, będę musiała się o tobie czegoś dowiedzieć również. - odwzajemniła radosny wyraz twarzy dziewczyny. - Mam nadzieję, że mi opowiesz o swojej partnerce, synu?
- Oczywiście, matko. - kiwnął z lekkim drgnięciem ust. Nie mógł się uśmiechnąć, bo jego wzrok spotkał się z wzrokiem swojego ojca. Szare oczy mężczyzny wbijały się niczym ostrza w oczy jego potomka. Wiedział, że to spojrzenie oznacza wyzwanie.
On jednak nie miał zamiaru dziś z nim rywalizować. Podszedł do członka rodziny i wystawił dłoń.
- Ojcze. - przywitał się, czekając, aż ten wstanie.
- Draco. - pięćdziesięciolatek kiwnął jedynie głową.
Chłopak widział, że Milo chce podejść i się przywitać, lecz kiwnął ręką, a Hermiona złapała go za ramię, nie pozwalając mu iść dalej.
- A więc, usiądźcie, kochani. - zaproponowała pani Dworu. Najmłodszy z Malfoy'ów zasiadł tam, gdzie wcześniej siedziała jego matka, a jego towarzysze usiedli po jego prawicy. Śmierciożerczyni zaś usiadła po jego lewej stronie. - Czego się napijecie? Kawy? Herbaty? Soku?
- Ja poproszę kawę, jeśli można. - poprosiła brązowowłosa.
- Oczywiście, kochana. - odparła starsza. - A ty, Milo? Czego byś się napił? Mamy wyborny sok z dyni!
- Z dyni? - zdziwił się chłopczyk. - Z dyni można zrobić sok?
- Ależ oczywiście, skarbie! - zaśmiała się Narcyza, po czym zawołała - Grobku!
Po sekundzie obok niej pojawił się domowy skrzat.
- Dla panny Granger będzie czarna kawa, dla tego tu młodzieńcza - wskazała na Milo - dzbanek dyniowego soku, dla Draco będzie...
- Woda. - wtrącił szybko.
- Sam słyszałeś. - powiedziała do Grobka, po czym zwróciła się do męża. - A dla ciebie, Lucjuszu?
Długowłosy nie spojrzał na małżonkę, lecz odpowiedział:
- Wino, najstarszy rocznik.
- Dla mnie herbata. - zakończyła kobieta i podziękowała pomocnikowi domu, a ten zniknął. - A więc, od kiedy jesteście razem?
Na stole pojawiły się wszystkie trunki. Draco spojrzał na partnerkę z pytaniem w oczach. Ta zaś odpowiedziała mu spojrzeniem, które mówiło "Radź sobie".
- Od dzisiaj. - powiedziała jednak Granger, widząc jego zakłopotanie. Na tę odpowiedź Lucjusz kaszlnął parę razy, lecz nie powiedział słowa.
- Chcesz coś powiedzieć, ojcze? - sarknął członek Slytherinu.
- Skądże. - zaprzeczył tamten. - Nie mam nic do powiedzenia.
Mężczyźni patrzyli na siebie, niczym wygłodniałe wilki gotowe do walki. Narcyza zareagowała błyskawicznie.
- Hermiono, może weźmiesz Milo i pójdziemy na spacer po Dworze? - zaproponowała. - Opowiesz mi przy okazji coś o sobie.
- Oczywiście. - uśmiechnęła się dziewczyna i wstała. Siedmiolatek chwycił dużą szklankę soku i poszedł w jej ślady. Cała trójka wyszła z pomieszczenia.
- Czym kierowałeś się wybierając ją jako partnerkę? - spytał sucho pan domu, biorąc łyk czerwonego wina.
- Miłością. - odparł drugi. - O ile w ogóle znasz to pojęcie.
- Ja na twoim miejscu nie wybrałbym nieczystej krwi.
- Widać, na całe szczęście nie jesteśmy do siebie pod tym względem podobni. - warknął Draco, oblizując usta po chłodnej wodzie, której się napił.
- A tego mugola...
- On ma imię.
- ...gdzie znalazłeś?
- Jest sierotą. - wytłumaczył. - Jego rodzina zginęła w pożarze.
- Typowe. - prychnął Śmierciożerca, podnosząc kielich.
- Co takiego? - dopytał opiekun chłopaka, zaciskając pięści.
- Mugole giną w bardzo prymitywny sposób. - westchnął Lucjusz. - Teraz rozumiem, czemu go przygarnąłeś. Jesteście bardzo do siebie podobni.
- Wolę być podobny do mugoli, niż do własnego ojca.
- Dlatego cie wydziedziczyłem.
- Ale jednak zmieniłeś zdanie od razu po tym, jak Matt skopał wam tyłki. Pies bez pana nigdzie się nie rusza, prawda?
- Ja przynajmniej mam na tyle honoru...
- Nie wiesz, co to słowo znaczy, więc go nie używaj. - przerwał mu syn.
- Ja przynajmniej mam na tyle honoru, by nie szlajać się ze szlamą. - powtórzył całe zdanie, a Draco na te słowa skoczył na proste nogi, przewracając krzesło. Stół odleciał pod ścianę, a Malfoy'owie celowali w siebie różdżkami.
- Powiedz o nich jeszcze jedno złe słowo, a skończysz gorzej niż Voldemort. - syknął, zacieśniając chwyt na patyku.
- Żałosne. - stwierdził Malfoy, podchodząc do syna. - Dobrze wiesz, że jestem sto razy lepszym szermierzem na różdżki niż ty.
- Nic o mnie nie wiesz. - sprzeciwił się dwudziestolatek. - Nie umiesz nawet nazwać mnie synem.
- Bo nie mam syna. - odpowiedział długowłosy. - Straciłem go w momencie, w którym stchórzył i postawił nędznych znajomych ponad rodzinę.
- Jak śmiesz?! - wrzasnął szarooki ze łzami w oczach. - JAK KURWA ŚMIESZ?!
Ten tylko się uśmiechnął.
- Słabeusz na pewno nie jest moim synem.
- Sectumsempra!
Mąż Narcyzy sprawnie zablokował atak.
- Tchórz. - Lucjusz podpuszczał go dalej i wysłał własny urok w swego syna. - Avada Kedavra!
Draco oberwał....
...ale nie od zaklęcia.
W momencie, w którym Lucjusz wysłał w niego zabójcze zaklęcie, ktoś uderzył go barkiem, przez co ten przewrócił się na zimną posadzkę posiadłości. Podniósł się na łokciach, by spojrzeć na swego wybawcę.
- Sam jesteś tchórzem, atakując własne dziecko Zaklęciem Niewybaczalnym. - powiedział Severus, celując różdżką w równieśnika.
- Och, Sev! - przywitał go blondyn. - A ciebie co tu sprowadza?
- Miałem sprawę do Narcyzy i widzę, że wybrałem dobry moment na wizytę. - odparł Mistrz Eliksirów. - Jako chrzestny Dracona, nie pozwolę ci na żadne kolejne zaklęcie skierowane w jego stronę.
- To sprawa rodzinna, Snape.
- Dobrze się składa, bo Severus należy do rodziny. - odezwała się Narcyza, która wróciła ze spaceru. Hermiona podbiegła do chłopaka i pomogła mu wstać. - Mam rozumieć, że zaatakowałeś nasze dziecko?!
- Ja zaatakowałem go pierwszy. - wtrącił Draco.
- Nieistotne. - warknęła pani Malfoy i podeszła do męża, który celował w Snape'a. - Jak śmiałeś?
- To zdrajca. - odparł sucho, po czym dostał z liścia od małżonki.
- Wynoś się. - syknęła. - Nie chcę cię tu widzieć.
- To mój dom. - uśmiechnął się Malfoy. - Nie możesz mnie wyrzucić.
- Owszem, może. - powiedziała nagle Hermiona. Głowy wszystkich obecnych zwróciły się do niej, a ta kontynuowała - W momencie, w którym Draco znów jest dziedzicem, prawnie w wieku dwudziestu lat, dziedziczy rodzinny dom niezależnie od tego, czy jego rodzic żyje. To Draco jest właścicielem Dworu.
- Słyszałeś? - dopytała Narcyza. - Wynocha.
- Twierdzisz, że to co mówi jakaś szlama...
Nie dokończył zdania, ponieważ Draco uderzył go z prawego sierpowego, powodując, że ojciec zachwiał się na nogach i poszedł dwa kroki w tył.
- Może ja ci to powiem. - powiedział młody Malfoy. - Wypierdalaj z mojego domu.
✚✚✚
i jak tam u was?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top