2

Draco spojrzał na dziewczynę. Przez ostatnie cztery lata (odkąd ją ostatni raz widział) strasznie się zmieniła. Brązowe, rozczochrane (jak zawsze) włosy sięgały jej do łopatek.  Orzechowe oczy, w których blondyn widział swoje odbicie, patrzyły na niego z radosnym blaskiem.

- Cześć, Gran... - zaczął witać się Malfoy, lecz urwał w połowie i poprawił się - ...Hermiono.

Dziewczyna spojrzała na chłopczyka tuż obok mężczyzny (Draco nawet nie wiedział, kiedy zdjął go z ramion), który chował się za nim. 

- Cześć, mały. - przywitała się Gryfonka, po czym uklęknęła i wystawiła do chłopca dłoń. - Jestem Hermiona, a ty jak masz na imię?

Brązowowłosy młodzieniec spojrzał na swojego starszego przyjaciela z obawą w oczach.

- Spokojnie, to przyjaciółka. - zapewnił go blondyn z uśmiechem.

Siedmiolatek wyszedł zza swojej ludzkiej tarczy i podał niepewnie dłoń kobiecie.

- Jestem Milo. - powiedział powoli.

- Nie jesteś za młody, na bycie ojcem? - zaśmiała się Hermiona, patrząc na Malfoy'a. 

- Draco to mój brat, a nie tata! - wyjaśnił Milo. 

Dziewczyna spojrzała zaciekawiona na Ślizgona. 

- Może, zacznę od początku... - rzekł Dracon, siadając z przyjaciółką na sofie. 

                                                                      ✚✚✚ 

                                          HISTORIA POZNANIA MILO

2 lata wcześniej, przedmieścia USA (dokładna lokalizacja nieznana)

Szczupły, wysportowany blondyn szedł przez  dzielnice, w której były same domy jednorodzinne. Żadnych wieżowców, drapaczów chmur, wielkich bilbordów czy też centrum handlowych. Spokojna, cicha dzielnica. 

Draco słuchał właśnie muzyki ze swojej MP3, którą zakupił parę dni temu w sklepie z elektroniką. Nie patrzył dokładnie, gdzie idzie. Jego wzrok utkwiony był w swoich czarnych trampach. Wsłuchiwał się w muzykę, która leciała w jego słuchawkach i myślał. Myślenie - najczęstsze co robił. Odkąd został wyrzucony z Dworu Malfoy'ów - swojego rodzinnego domu, zmienił się. Opuścił świat magii. Jedynymi magicznymi rzeczami w jego życiu była różdżka i oczywiście pieniądze. Rodzice może i odcięli mu dostęp do rodzinnych skarbców, lecz on miał jeszcze jeden pokaźny skarbiec bo pradziadku Leopoldzie Malfoy'u - o którym rodzice nie wiedzieli, bo dziadek w testamencie nie napomniał o tym, lecz powiedział swojemu prawnukowi o nim przy śmierci.  

Ślizgon przeskoczył jedną kałużę i omal się nie przewrócił, wpadając na dziecko, którego nie zauważył. Podtrzymał chłopczyka, by ten się nie obalił na beton i zdjął słuchawki z uszu. 

- Przepraszam... - powiedział i spojrzał na twarz dziecka - chłopczyk płakał. Draco przyklęknął, by być z dzieckiem na równi. - Co się stało, mały? 

- M-móóój dooom.... - płakał chłopak. - Pali się....

- Gdzie mieszkasz? - spytał szybko Malfoy i zaczął się rozglądać. Na końcu ulicy płonął niewielki budynek, Draco od razu ruszył biegiem. - Zostań tu. 

- Ale tam jest moja rodzina! - krzyknął brązowowłosy i zaczął biec za blondynem.

- Powiedziałem: ZOSTAŃ TU! - warknął Malfoy i wyciągnął różdżkę, przyklejając zaklęciem chłopaka do płotu.

Kontynuował bieg i dotarł do budynku. Musiał coś wymyślić.... 

Otworzył drzwi i zakrył twarz rękawem, by dym nie wstąpił w dużej ilości do jego ciała, jednak nie było dymu, a nawet zapachu spalenizny. W salonie - pomieszczeniu, do którego wchodziło się bezpośrednio z dworu - były skały. Pełno skał, które przebijały się przez podłogę. Obok głazów (lub stalagmitów) tańczyły płomienie. Draco podbiegł do kominka, omijając po ostrożnie kamienie i ogień (co nie było łatwe) i pomógł wstać mężczyźnie, który był przygnieciony szafą. 

- Słyszy mnie pan? - spytał blondyn, klepiąc poszkodowanego delikatnie po twarz, gdy nie dostał odpowiedzi - sprawdził puls. 

Mężczyzna nie żył. 

- POMOCY!!! - doszedł krzyk z góry. 

Czarodziej bez zastanowienia skoczył na płonące schody, przeskakują zwęglone stopnie dotarł na piętro. Dach walił się, przez co widać było słoneczną pogodę z zewnątrz. Draco szarpnął za zamknięte drzwi, zza których dochodziły krzyki i oderwał klamkę. Zaczął uderzać drzwi barkiem. Z pomieszczenia ktoś zaczął walić pięściami. Płomienie obeszły ścianę. Sufit zbliżał się w szybkim tempie do Ślizgona, który nie mógł uporać się z drewnianymi drzwiami. 

Po chwili namysłu (którego nie było), Dracon wziął rozbieg i uderzył w nie z całej ludzkiej siły. Drzwi (tak wiem dużo powtórzeń - najlepszy autor na świecie) runęły na ziemie, a Malfoy wpadł do pokoju.

Pomieszczenie było pełne płomieni i palących się belek sufitowych, które opierały się kurczowo o ściany i podłogę. Do chłopaka podbiegła dziewczyna w różowej spódniczce i niebieskiej bluzce. 

- Niech pan ratuje mamę! - krzyknęła i złapała go za rękę, ciągnąc w głąb pokoju. Na tyłach pokoiku leżała kobieta, przygnieciona wielką belką.

Arystokrata podbiegł i chwycił drewno w obie ręce. Napiął mięśnie i podniósł z wysiłkiem, powoli bele. 

- Dziękuję... - sapnęła kobieta, lecz nie dokończyła, bo kolejna belka spadła jej na głowę, robiąc dziurę w podłodze. Kobieta spadła na parter.

- Mamo! - zawołała dziewczynka i już chciała ruszyć na pomoc, lecz Malfoy ją podniósł na ręce. 

- Nie ma na to czasu! - wyjaśnił szybko i zrobił pierwsze co przyszło mu do głowy. 

Wziął rozbieg i zasłaniając ciałem dziecko, które trzymał - wyskoczył przez okno z pierwszego piętra. Dom za nim zawalił się, kiedy wylądował z dzieckiem na ziemi. Dziewczynka była nieprzytomna i nie oddychała. Przerażony blondyn zaczął udzielać jej pierwszej pomocy, lecz spostrzegł, że w brzuchu dziewczynki jest wielki kawałek szkła, który prawdopodobnie przebił jej żołądek. 

 30 minut później

Przyjechała mugolska straż pożarna, policja i pogotowie. Draco siedział właśnie w karetce i rozmawiał z ratownikiem. 

- Na pewno nie chcesz przeciwbólowych? - upewnił się lekarz.

 - Nie, jest spoko. - zapewnił Draco, lekko się chwytając za brzuch. - Co z młodym?

- Mówisz o tym chłopaku, który został przyklejony bardzo słabym zaklęciem klejącym do płotu? - uśmiechnął się mężczyzna. 

- Jesteś czar.... - zaczął zdziwiony Malfoy. - ...jednym z nas?

- Owszem. - potwierdził ratownik. - Nie codziennie widuje się angielskiego arystokratę, ratującego życie małej mugolki. 

- Ta... - westchnął Ślizgon. - Mam pytanie.

- Hm?

- Chłopak jest magiczny?

- Nie. - mężczyzna potrząsnął głową. - Sprawdziłem jego krew. Stuprocentowo mugolska. Zero magii. Zastanawia mnie jednak co innego...

- Co dokładnie? - zaciekawił się złotowłosy.

- Chłopak powiedział, że gdy zaczął się pożar, on szedł z salonu na piętro, po czym wrócił bo zapomniał zabawki. Jakim cudem ominął płomienie, te wszystkie głazy, które nie powinny się tam znaleźć, zszedł do salonu i wybiegł z domu, a nie ma ani jednego poparzenia czy siniaka?

- Ma farta. - stwierdził z przekąsem czarodziej. - Ma jakąś rodzinę?

- Nie, jest teraz sierotą. Czeka go sierociniec...

- Zajmę się nim. - powiedział od razu Draco.

- Jednak z jesteś dobrym człowiekiem, Malfoy. - uśmiechnął się lekarz i poklepał młodzieńca po ramieniu. - Będą z ciebie ludzie.

Draco wyszedł z karetki i ruszył powoli w stronę młodzika, który rozmawiał właśnie z policjantem. Chłopczyk widząc go, od razu do niego podbiegł  i objął go.

- Przepraszam, że nie słuchałem! - szepnął.

- Nic się nie stało. - uśmiechnął się lekko Malfoy. -Jak masz na imię?

- Milo. - odpowiedział brązowowłosy. 

                                                                      ✚✚✚ 

Nastał wieczór. Jason przemierzał właśnie korytarze Hogwartu, zmierzając do gabinetu dyrektora. Dumbledore poprosił go, by przyszedł do niego po kolacji na rozmowę. 

Potter dotarł właśnie do gargulca i wyrecytował hasło:

- Śliwkowe żelki. 

Czarnowłosy wszedł po kręconych schodach i zapukał do drzwi.

- Otwarte! - doszedł go głos z pomieszczenia. Zielonooki chwycił za klamkę i znalazł się w pokoju, który dobrze znał z dzieciństwa. 

Obrazy byłych dyrektorów rozwieszone na ścianach, pełno małych wynalazków i gadżecików, półki z książkami, schody prowadzące do prywatnej biblioteki profesora, biurko, za których usadowiona była myślodsiewnia. Obok biurka siedział feniks Fawkes na swojej żerdzi. Albus stał właśnie obok niego i głaskał go po główce.  

- Witaj, chłopcze. - przywitał go ciepło. - Spocznij sobie.

- Dobry wieczór, dyrektorze. - odpowiedział z uśmiechem Potter, siadając na fotelu. - Chciał pan ze mną porozmawiać.

- Owszem. - przyznał starzec i usiadł na swoim (większym od innych foteli) stanowisku. - Chciałbym porozmawiać o twoich lekcjach. 

- Dał mi pan wolną rękę.... - zaczął się tłumaczyć nauczyciel OPCM'u. 

- Och, nie o to chodzi! - zaśmiał się Albus. - Oczywiście, lekcje możesz prowadzić na właśny pomysł - tu się nie mieszam. Chciałbyś wprowadzić do programu coś nowego? 

- Chciałem zacząć uczyć o Zaklęciach Niewybaczalnych... - zwierzył się Jason, lecz gdy napotkał uważny wzrok starca, dodał: - Oczywiście, nie chodzi o pokaz...

- To dobry pomysł. - przyznał z uśmiechem Albus. - Zgadzam się.

"Zgadzam się"? - zdziwił się w myślach Potter. - Dał mi wolną rękę...

- Chciałem ci zaproponować coś innego... - rzekł Dumbledore.

- Mianowicie? 

- Myślałem, żeby uczyć uczniów powyżej czwartego roku o Śmierciożercach. 

- Nie ma problemu. - stwierdził dwudziestolatek. - Mogę to zrobić. Podejrzewam, że Peter albo Severus zgodzą się na prezentację Znaku. 

- Znakomicie! - ucieszył się czarodziej. - A co byś powiedział na nauczanie o....Voldemorcie?

- Co? - palnął chłopak i wytrzeszczył oczy. 

- O tym jak żył, podbijał i....jak został pokonany...

- Nie. - powiedział bez namysłu zielonooki. - Nie będę, o nim mówił na moich lekcjach.

- Uczniowie mają prawo wiedzieć kim był Czarny Pan. - odrzekł spokojnie Albus. - Żyli pod jego butem. Mają prawo wiedzieć, kto go pokonał....

- Jeśli myślisz, że będę opowiadał o tym jak mój brat zginął, by uratować świat - to się grubo mylisz, Dumbledore! - warknął Jason i wstał. 

- Musisz się z tym w końcu pogodzić, chłopcze. - poradził mag. - Harry został bohaterem. 

- Ale za jaką cenę? - spytał retorycznie Potter, po czym dodał: - Będę nauczać o Voldemorcie i o tym jak zginął, kiedy Harry wyjdzie z grobu. Żegnam, profesorze.

Nauczyciel ruszył do drzwi i zamykając je za sobą usłyszał:

- Pomyśl o tym! - zawołał dyrektor. - To wyjdzie wszystkim na dobre! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top