10

Kais biegł przez różne ulice, by być jak najdalej jakiegokolwiek wyjścia z Ministerstwa Magii. Usiadł na ławkę, stojącą przy chodniku i odetchnął. Złapał parę głębokich oddechów w płuca i niespodziewanie poczuł adrenalinę znów buzującą w jego żyłach. Jego ręka instynktownie dotknęła szyi, gdzie powinna być blizna w kształcie błyskawicy.  

- Co jest? - szepnął do siebie i spojrzał na swoje dłonie. - Tylko przez Voldemorta czułem takie emocje...

W jednej chwili go olśniło i zamilkł.  To więź. Ich więź.

Braterska Moc nadal ich łączyła! Jak mógł zapomnieć...?! W Ministerstwie też się wygłupił! Czemu nie pokazał się swojemu ojcu i Peterowi? Peter pamięta jego wygląd z Eliksiru Wielosokowego! Co z nim?! Dlaczego posłuchał Matta?! Dlaczego dostał od niego tą różdżkę?! 

Wyjął różdżkę z kieszeni i przyjrzał się jej. Wytrzeszczył oczy. 

- Nie... - mruknął pod nosem. - To nie może być...

Obrócił patyk w dłoniach i przybliżył go bliżej oczu. Końcówka różdżki była lekko zaciemniona. To była jego różdżka! 

- Matt, jesteś genialny! - uśmiechnął się do siebie. 

Może i nie miał mocy, ale miał coś innego. O ile to też nie wyparowało. A dla jego dobra, oby się tak nie stało. Powoli wstał z ławki i podniósł różdżkę nad głowę, mając nadzieję, że jego szalony plan zadziała. 

- Wzywam was! - powiedział głośno, lecz nie na tyle, by ktokolwiek inny to usłyszał. - Wzywam was jako Smoczy Książę!  

Przez chwilę nic się nie stało. Do czasu, aż z nad budynków zaczęły wylatywać pegazy, hipogryfy, testrale i inne latające stworzenia. Pod nogami  przebiegały mu nieśmiałki, gumochłony, ogniste ślimaki, niuchacze i najróżniejsze węże.  

Zwierzęta otoczyły go i jednocześnie oraz synchronicznie ukłoniły mu się. Harry podszedł do jednego z pegazów i położył mu rękę na grzebiecie. Wsiadł na niego i szepnął mu do ucha: "Do Doliny Godryka".

Nie wiedział jednak, że zdanie którym przywołał te stworzenia, rozpoczęło zamieszanie w niemałej części świata magii. 

                                                                          ✚✚✚     

- Wygrają to, muszą to wygrać! - mówił sam do siebie Jason, obserwując mecz, który właśnie się odbywał. - W prawo, omiń go! 

- Potter, uspokój się na Merlina! - westchnął ciężko Draco, który trzymał Milo na barkach. - Uczyłeś ich przez dwie godziny, poradzą sobie! 

Jason patrzył jak zahipnotyzowany na sylwetki w barwach Gryfonów, które latały na miotłach. Jego dłoń była kurczowo zaciśnięta na Błyskawicy, którą trzymał u boku. 

Slytherin natomiast miał nowego szukającego, który pierwszy raz brał udział w meczu. Szukającym była jedna z jego ulubionych uczennic - Emilia Wills, która akurat zauważyła Znicz. Piłeczka leciała bardzo wysoko, więc Ślizgonka zaczęła wzbijać się w górę. W tej samej chwili jasne niebo ściemniało. Zamiast białych chmur pojawiły się szare...postacie. Zapanował chłód i wszechobecne przerażenie. 

Emilia zleciała z miotły. 

Jednak widownia skupiona była na zakapturzonych postaciach na niebie, niż na dziewczynie. Tylko oczy Jasona podążały za sylwetką Emilii. Nie obchodzili go dementorzy. Obchodziło go życie i zdrowie jego uczennicy. 

Dziewczyna spadała coraz szybciej. 

Czas zwolnił. Obok Pottera biegali ludzie, Draco potrząsał nim, by ten oprzytomniał, dementorzy byli coraz bliżej. Jego wzrok obliczył kiedy może pomóc Ślizgonce.

Jeszcze nie. 

Nie.

Ni...

TERAZ! 

Wyskoczył z trybun, przerzucił sobie Błyskawice błyskawicznie między nogi i popędził w stronę Wills. Wszystko wykonał w dwie sekundy. Złapał dziewczynę i odstawił na ziemię, po czym zszedł z miotły i spojrzał na niebo. 

Setki, jeśli nie tysiące dementorów wisiały dosłownie nad stadionem. Jason przeszukał spodnie w celu chwycenia różdżki. Nie było jej, zostawił ją w gabinecie. 

W gabinecie, w którym zostawił otwarte okno. 

Jason wystawił rękę w bok i pozwolił mocy, która się w nim kumulowała wyjść. Nie wiedział, czy to się uda, lecz musiał spróbować.

- Accio różdżka! - wykrzyknął. Przez chwilę nic się nie stało, a jeden z dementorów zbliżył się do Emilii, która nieudolnie próbowała rzucić Patronusa. W tym momencie Potter usłyszał świst. Jego różdżka leciała z zawrotną prędkością do jego dłoni. Gdy patyk dotknął skóry chłopaka, ten wycelował w postać najbliżej dziewczyny i wystrzelił szybkiego Patronusa. Dementor uciekł. 

Nauczyciel stworzył barierę, oddzielając widownię (lub też tę część, która nie zdążyła wybiec) od boiska, zamykając tym samym go i Emilię z dementorami. 

- Umiesz rzucać Patronusa? - spytał krótko. 

- Mogę się nauczyć. - zaoferowała prędko, czekając na instrukcje. 

- Harry by cie polubił. - uśmiechnął się do siebie i zaczął instruować. - Pomyśl o najszczęśliwszej chwili w twoim życiu, postaraj się skupić tylko na niej, nie myśl o tym, że przed tobą są oni. Odetnij się od teraźniejszości i pozostań w przeszłości. Gdy skupisz się dostatecznie, powiedz: Expecto Patronum.

Wills słuchała uważnie i zamknęła oczy, po czym powiedziała:

- Gotów. 

Jason podniósł różdżkę nad głowę i również zamknął oczy. 

- Kocham Cię, chłopie... - szepnął Kais ze łzami w oczach. - Idź, braciszku. Daj mi skończyć to co zacząłem.

Otworzył oczy. 

- EXPECTO PATRONUM! - ryknął, a z jego różdżki wydobył się jele...nie, to nie był jeleń. 

To był kruk. 

Ptak przebijał się przez rzędy dementorów, które uciekały w stronę Zakazanego Lasu. Nie zawracały, lecz pędziły cały czas w tym samym kierunku. 

- One nie chcą nas. - przełknął ślinę Potter. 

- A kogo chcą? - spytała Emilia. 

- One lecą do Anglii. - szepnął. - Do mugoli. 

                                                                            ✚✚✚       

Harry wylądował przed swoim starym domem. Światła były zgaszone. Chłopak dotknął zimnej jak lód klamki i otworzył drzwi. Od razu poczuł duszny zapach kurzu. Zrobił pierwsze kroki i podniósł tym samym chmurę pyłu, który leżał na podłodze. 

- Halo?! - zawołał, a okrzyk poniósł się echem po pustym budynku. 

Wszedł po schodach na piętro i skierował się do pokoju swojego jak i Jasona. Drzwi skrzypnęły niemiłosiernie, przyprawiając piętnastolatka o ciarki. Pomieszczenie (podobnie jak i dom) było opuszczone. 

- Ktoś tu jeszcze mieszka? - mruknął do siebie zdziwiony. Podniósł zdjęcie w ramce, które przedstawiało jego i brata w strojach do Quidditcha, trzymających miotły. Harry obejmował jedną ręką bliźniaka, a Jason machał do fotografa. 

Kais schował szybko zdjęcie do płaszcza i zszedł na dół. Gdy przechodził przez salon, usłyszał trzask. Odgłos był dosyć cichy, lecz w psutym domu słychać go było bardzo dobrze. Writ odruchowo dobył różdżki. 

- Kto tu jest? - odezwał się. 

W domu zapanowała cisza. Po chwili usłyszał trzy słowa. 

- Słudzy Czarnego Pana. 

Zanim się obejrzał, został uniesiony w powietrze i związany magicznymi sznurami. Przed nim ustawiła się trójka czarodziejów. 

- Bella. - warknął przez zęby Kais. - Przedstawisz swoich przyjaciół? 

- To Avery i Goyle. - uśmiechnęła się kobieta. - Kopę lat, Harry. 

- Zaszczyt cię w dupę kopnął, czyż nie? - zaśmiał się chłopak. - W końcu niecodziennie możesz gadać z nastolatkiem, który zabił ci szefunia! 

Po tych słowach dostał z pięści w twarz. 

- Gówniarz. - skwitowała Black, rozluźniając dłoń po ciosie. - Avery, torturuj. 

Śmierciożerca stojący po jej prawej wysłał w nastolatka Crucio. 

Nie będę krzyczeć. - pomyślał z uporem Potter. - Nie dam im satysfakcji. 

Jego ciało zaczęła drżeć z bólu, a on sam słabnął z każdą sekundą. 

- Dość. - powiedziała po chwili Bellatriks. - Jesteś twardszy od twojej matki, Potter. Ona darła się po minucie, słaba z niej szlama. 

- Zamknij się. - mruknął cicho i niewyraźnie Smoczy Książę. 

- Co powiedziałeś? 

- MORDA! - ryknął, a szyby w oknach pękły głośno. Lampy na suficie zapalały się i gasły, podczas gdy meble trzęsły się. 

Bella wytrzeszczyła oczy. 

- Podobno nie masz magii. - wyszeptała. 

- Nie potrzebuję magii. - stwierdził Harry, w tej chwili więzy pękły. - Od zawsze moją bronią, był mój gniew. 

Odbił się od ściany i kopnął Goyle'a z pół obrotu. Avery wykorzystał okazję i przygwoździł młodzieńca do ściany, chwytając go za szyję. 

- Plugawy... - mówił, lecz nie dokończył. 

W tym momencie Bella poleciała na ścianę, Goyle, który podnosił się, oberwał Drętwotą, a Avery został odciągnięty przez dwie ręce. Harry poczuł, że coś jest wciskane do jego dłoni. 

Patelnia. 

- Serio? - zdziwił się

- Nie narzekaj, tylko wal. - warknął Matt i wycelował w Belle. 

Bellatriks zaprowadziła ich pojedynek do kuchni, podczas gdy Harry został sam z dwójką Śmierciożerców (Avery obudził zaklęciem pomagiera). 

- En garde (angard), panowie. - upomniał Writ i poprawił patelnię w dłoni. 

Śmierciożercy wysyłali w niego rozmaite uroki, a on niczym urodzony patelniaczany szermierz je odbijał. Nie sądził, że patelnia może być tak pożyteczną bronią w walce z magami! W końcu na tym się robi jajecznicę! A różdżki mogą zrobić jajecznicę z niego...

Nagle dotknął plecami szafy i wyczuł intuicyjnie, że coś w niej jest. Odbił się od podłogi, skoczył saltem w tył na nią i otworzył jej drzwi, zamykając przy tym oczy. Z mebla wyleciał bogin, który zaatakował przeciwników. W tej samej chwili spostrzegł, że Matt i Bella wyszli z kuchni, a do jego przyjaciela podchodzi inna osoba. Szybko rzucił się biegiem i krzyknął:

- Orientuj się! 

Rosier spojrzał na niego, a Harry skoczył i wystawił rękę. Białowłosy złapał jego dłoń i zakręcił nim niczym młynkiem do kawy, pozwalając Potter'owi by patelnią znokautował Black i ostatniego z Śmierciożerców. Po chwili wszyscy wrogowie leżeli nieprzytomnie, a Matt rzucił szybkie zaklęcie na bogina. 

- Nieźle, partnerze. - skwitował niewidomy. - Nawet bez magii jesteś niezłym wojownikiem. 

- Te mugolskie wynalazki są przydatne. - zażartował Kais i podrzucił patelnię. - Co teraz robimy? 

- My? - zdziwił się Matt. - A nie ty? Chyba po to tu przyleciałeś. Chciałeś wrócić do rodziny. 

- Czyli mam wolną rękę? 

- Przecież ja ci ani razu nie zabroniłem, byś do nich wrócił. - stwierdził wzruszeniem ramion Mot. - Droga wolna. 

- I mam ci wierzyć? 

- Przed chwilą powaliliśmy razem czterech Śmierciożerców. - zauważył drugi. - Czemu masz mi nie wierzyć? Choć nie ukrywam, że przydałbyś się w tej wojnie po mojej stronie. 

- Cały czas mówisz o wojnie i wojnie... - mruknął Harry. - A ja nadal nie wiem, o co chcesz walczyć! 

Wilkołako-wampir spojrzał z uśmiechem na chłopaka. 

- Chcę, żeby mugole dowiedzieli się o magii. 

                                                                              ✚✚✚         

Jess sprzątała właśnie salon, gdy do pomieszczenia wbiegła dwójka wilczych szczeniąt. Wilki zaczęły skakać po meblach i gryźć się nawzajem. 

- Leo! Oliver! - wrzasnęła zdenerwowana matka. - Przemieńcie się i to w tym momencie! 

Szczeniaki usiadły na dywanie i spojrzały na siebie. Po chwili ich futro zniknęło, a zamiast zwierząt przed Jess stało dwóch pięcioletnich chłopców. Obaj mieli jasne prawie złociste włosy i miodowe oczy. Kobieta wiele razy myliła ich z Remusem, mimo ich młodego wieku. 

- Pierwsza brygada... - zaczął jeden.

- ....Do Zwalczania.... - dokańczał drugi. 

- Problemów Mamy...

- Gotowa i obecna! 

- Jesteście za bardzo podobni do George'a i Freda. - stwierdziła likantropka. - Czemu biegacie po domu? 

- Nudzi się nam! - krzyknęło rodzeństwo i wtem usłyszeli, że zamek w drzwiach się przekręca. - TATA WRÓCIŁ! 

Chłopcy zmienili się w swoje wilcze wcielenia i pobiegli do korytarza. Zatrzymali się jednak gwałtownie i zaczęli szczekać oraz warczeć. 

 - To nie tata. - warknął po psiemu Leo. 

- To zdecydowanie nie tata. - przyznał Oliver. 

Przed nimi w korytarzu stał wychudzony mężczyzna, z długimi czarnymi włosami oraz różdżką w ręku. 

- Spokojnie, pieski. - próbował uciszyć psy mężczyzna. - Jest wasz pan?

Jess słysząc znajomy głos weszła do korytarza, uspokoiła swoje dzieci i spojrzała zdziwiona na Syriusza. 

- Potrzebuję pomocy. - rzekł cicho. - Chyba pozwoliłem, by pewna rodzina straciła matkę....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top