Rozdział VII

Wróciła do domu. Jego jeszcze nie było. I dobrze, znowu by tylko zrzędził. Dzisiaj rano udowodnił, że całkowicie zasłużył na Bazyliszka. Biedny Rosh, mało brakowało, a dostałby tam palpitacji serca. Uśmiechnęła się delikatnie na to wspomnienie i odwiesiła płaszcz na miejsce.

Postanowił wrócić z pracy spacerem. Krążył rzadko używanymi ulicami pogrążając się w otchłani swego umysłu. Jaki był tego powód? Chciał odwlec spotkanie z istną smoczycą twarzą w twarz. Nie chciał nawet myśleć co by się stało gdyby zatopiła swoje długie, pomalowane czarnym lakierem paznokcie w jego ramieniu...
Niestety, choćby bardzo zwlekał, prędzej czy później musiał dotrzeć do celu.

- Dalej masz ochotę mnie czymś przekląć? - rzucił u progu wchodząc do mieszkania.

- Miłe przywitanie... - mruknęła wstając z fotela - Mam tylko pytanie. Czy już dobrze się czujesz?

- Dlaczego pytasz? - spytał podejrzliwie odwieszając płaszcz i doszukując się motywu działań czarownicy.

- Bo się zastanawiam... jesteś zdrowy, masz gdzie mieszkać... to po co tu jeszcze jesteś skoro i tak masz mnie w nosie. - warknęła wchodząc do kuchni.

- Aż tak wielkiego nosa nie mam. -mruknął podążając za kobietą - Dalej jesteś wściekła za tamto?

- Nie, nie jestem wściekła, tylko nie rozumiem twojej reakcji. Dlaczego byłeś taki zły?

- Od razu zły...- wzruszył ramionami dla przykrywki, by dać wrażenie niewzruszonego.

- O mało nie zmiażdżyłeś mi ramienia. Nie, w cale nie byłeś zły. - odparła sarkastycznie wyciągając z szafki garnek, który ze stukotem wylądował na blacie.

- Nie miałem tego w planach. - przyznał jej racje, po czym skarcił. - Przestań wyzywać się na przedmiotach.

- Uwierz, nie chcesz bym użyła tego garnka do czego innego. - spojrzała z zacięciem na niego. Stanął przed kobietą i posłał w jej stronę tak rzadko obecny na jego ustach uśmiech.

- Więc lepiej będzie jeśli usunę go z twojego zasięgu.

- Eh... i tak jestem zbyt zmęczona by gotować. - westchnęła i zmordowana oparła się o blat zasłaniając twarz dłońmi. - Mam przykrą wiadomość... moja przyjaciółka jutro nas odwiedzi. - zmarszczył brwi patrząc spod byka na czarnoszponą Harpię.

- Nie mówiłaś, że masz przyjaciół...-burknął, postanawiając, że to on dziś spróbuje ich nie otruć. Gotowanie to jak ważenie, prawda?

- Jestem raczej normalna i mam kilku... Dobra, nie. To moja jedyna przyjaciółka i musisz ją poznać, bo ona nie dam mi spokoju jak nie pozna ciebie. - spojrzała w jego kierunku, a jej brwi wywindowały do góry widząc, że ON zabiera się do gotowania.

- A co ja mam do tego? - miał w planach zaszyć się z książką na czas spotkania, tak żeby obyło się bez zbędnego rozlewu krwi. Widział jej twarz, i kierunek w który patrzyła. Tak, to ma być zupa...

- Bo mi się wyrwało, że mam współlokatora... emmm co ty robisz? - zapytała widząc jego poczynania.

- Kobiety... - westchnął. Czasem przyglądał się pracy szatynki w kuchni i wydawało mu się, że na razie idzie to w dobrym kierunku. - Co to? Zobaczymy...

- Yhm... Dobra, nie wnikam. - odsunęła się z uniesionymi rękami i z rozbawieniem zaczęła powoli wyjmować talerze. Gdy tylko nie patrzyła Snape po kryjomu przywołał do siebie książkę kucharską i z ukrycia podglądał kolejne czynności.

- To proste...jak receptura - mruknął mieszając wywar.

- Obym od tej mikstury nie dostała oślich uszu. - zachichotała.

- Byłyby adekwatne do charakteru. - odgryzł się z rozbawieniem.

- I kto to mówi?! - zawołała oburzona.

- Ja, gość który wytrzymał z tobą cztery miesiące.

- No wiesz?! Zero wdzięczności! - zawołała kryjąc w kąciku ust delikatny uśmiech.

- Ależ ja jestem wdzięczny. Zwłaszcza za tą cholerną owsiankę! - dorzucił prawie się śmiejąc.

- Gdybym robiła ci samą jajecznicę z bekonem dostałbyś anemii.

- Ale chociaż miałbym w żołądku coś konkretnego.

- Zupa! - zawołała wskazując na kipiący garnek z którego wylewały się strugi zielonego wywaru.

- O cholera... - szybko zgasił ogień i ostrożnie uniósł pokrywkę zaklęciem. Stojąca za nim Harpia czujnie wypatrywała czy czasem nie wyskoczy z niego jakaś zbudowana żaba.
Niestety zamiast żaby z garnka buchnął czarny dym, który poleciał prostu na twarz Ułomności kulinarnej w wersji nietoperzowatej. Lista jego przydomków się powiększa. Wspomniana Ułomność zaczęła kasłać i o mało nie wywróciła garnka.

- A podobno najlepsi kucharze to mężczyźni... - mruknęła rozbawiona zaglądając do garnka i nabierając trochę wywaru do łyżki. - Będziesz rycerzem na białym koniu, czy mam sama spróbować?

- Weź to wylej i daj mi spokój... - chichocząc pozbyła się parującego problemu.

- Będę ci to wypominać do końca życia. - ryknęła śmiechem, a po jej wcześniejszym zmęczeniu nie było śladu.

- Jestem Mistrzem Eliksirów... -mruknął. -A nie kurą domową.

- Widzę. - dalej chichotała. - I pojęcia nie mam po co się za to brałeś. - machnięciem różdżki wyjęła z lodówki wczorajszą ogórkową.

- Bo to proste. Masz składniki, recepturę i kocioł... jak z eliksirem! Tylko mnie zdezorientowałaś. - bronił się nieudanie.

- Jasne... oby się żadne biedne zwierzę tym nie zatruło... - spojrzała za okno gdzie wylała niedoszły obiad.

- Nie wiem o czym mówisz. - rozsiadł się w fotelu łapiąc za jedna z książek.

- Świetnie. Pan i władca se siedzi na tronie, a kobieta musi zapieprzać!

- I co w tym złego? - w odpowiedzi o mało nie dostał garnkiem w swój wielki nos.
Powiedzmy, że też niewiele brakowało, aby i ten obiad wylądował za oknem.

~<^>~

- Co za wyjątkowo słaba jednostka... - skomentował leżące pod jego nogami zakrwawione ciało.

- Jakim cudem był samotny? Mało która nie chciałaby takiego zapalczywego skurczybyka...

- Niestety, pan Copht jak i Denston nie byli  zbyt rozmowni... - wytarł białą jedwabną chusteczką zakrwawione dłonie.

- Pockory, kto jest następny?

- Mary Turing panie...

~<^>~

- ...i była też królewna.
Żyli wśród róż, nie znali burz,
Rzecz najzupełniej pewna...

- Ślicznie śpiewasz.

- Gordon! Słodka Helgo, ale mnie przestraszyłeś.

- Naprawdę? Błagam o wybaczenie! - przyklękną na jedno kolano. - Więc uczyń mi ten zaszczyt i zjedz ze mną dziś kolację, w ramach przeprosin oczywiście. - posłał jej pełen niewinności i rozbrajającego uroku uśmiech.

- Gordon co ty wyprawiasz? Wstań! - zachichotała rozbawiona jego zachowaniem.

- Nie dopóki się nie zgodzisz.

- Wariat, naprawdę.

- To jak będzie?

~<^>~

Severus szedł właśnie do pracowni przemądrzałej Harpi. Potrzebował kilku wiązek cykorii, a u niej będzie na pewno. Już miał wchodzić gdy usłyszał...

- ...co ty wyprawiasz? Wstań!

- Nie dopóki się nie zgodzisz. - delikatnie uchylił drzwi. Ten doktorek z kociej łaski klęczał przed Harpią, a ona uśmiechała się do niego miło...
"Oświadczył się jej?" To pierwsze co przeszło mu przez myśl.

- Wariat, naprawdę.

- To jak będzie? - nie, to nie możliwe, to typ kobieciarza oni nie wiążą się na stałe. Poza tym Mary nie byłaby taka głupia, by...

- W sumie czemu nie? - zachichotała widząc jak się podnosi.

- Będę po ciebie o szóstej.

- Dobrze... a teraz idź, bo ordynator cię zgarnie.

- Cześć perełko. - złożył szybki pocałunek na jej policzku, a za raz po tym nastąpił trzask teleportacji.... ale głośniejszy...

~<^>~

Wściekły jak szerszeń teleportował się do swojej pracowni. Co go obchodziła teraz ta cykoria....
Na co ona się zgodziła?! Dowie się tego, nie pozwoli by ten kretyn ją gdzieś zabrał. Chodził nerwowo po ciemnym pokoju lecz nagle gwałtownie się zatrzymał. Niczym spetryfikowany patrzył nie widzącym wzrokiem w bliżej nieokreślonym kierunku.

- Co ja wyrabiam?...

~<^>~

- Te.... czy te.... - pytała samą siebie stojąc przed lustrem i przykładając do siebie wieszaki z sukienkami. Po pół godzinie zastanawiania się wybrała dwie. Bordową, bez rękawów, która podkreślała kobiece atuty lub szmaragdową z gorsetem i bardzo rozłożystym dołem, podkreślającym figurę. Tak... następne pół godziny zejdzie na tym by wybrać...
Gordon był gryfonem, więc automatycznie czerwień będzie się dobrze kojarzyć. Ale jednak w zielonej wyglądam bardziej.... bardziej. Jednak zielony, to automatycznie ślizgoni, a to znowu będzie odpychające... Nie żebym coś do nich miała, ale gryfoni mają... Ehhh i znowu gadam do siebie!

Wielka i wyjątkowo naburmuszona, czarna plama zasiadła na już można powiedzieć jego fotelu w salonie.
Wyszedł dzisiaj wcześniej, bo i tak nie mógł się na niczym skupić. To znaczy na niczym co nie było sensem spotkania Mary i.... Rosha.

- Nędzny szczur... - warknął pod nosem niczym rasowy, stereotypowy...
Zazdrosny facet...

- Sever? Już wróciłeś? - dało się słyszeć głos Harpi zza drzwi jej sypialni.

- Jak widać...

- Raczej jak słychać. Chodź tu na chwilę, pomocy potrzebuję! - zawołała. Z głośnym westchnięciem podniósł się ociężale z fotela i podszedł do framugi drzwi opierając się o nią.

- Czego? - mruknął widząc jak czarownica mizdrzy się przed lustrem.

- Która? - zapytała odwracając się w jego stronę. On z jeszcze bardziej naburmuszoną miną spojrzał krytycznie na sukienki.

- Gdzie idziesz?

- Na kawę, którą? - wywróciła oczami.

- Z kim?

- Nie twoja sprawa. - mruknęła, on na pewno jej nie pomoże... wzięła czerwoną suknię i ruszyła w stronę łazienki.

- Stroisz się jakbyś...

- Szła na randkę? - przerwała mu z przekorą wyczuwając jak podnosi się mu ciśnienie. I istotnie tak było...

- Nie wierzę, że dowartościowujesz się gościem, który myśli tylko o jednym. - wyszła z łazienki już uczesana i ubrana.

- Skoro wiesz z kim idę, to po co się pytasz?

- Powtórzę... Bo nie wierzę, że naprawdę to zrobisz.

- Dlaczego nie? Gordon jest miły, umie docenić, nie pamiętam kiedy ostatnio byłam na kawie.

- I dlatego idziesz z pierwszym lepszym co się napatoczy?!

- Sever! Będę chodzić gdzie, kiedy i z kim mi się podoba. Nie masz prawa mi tego zabronić, przykro mi przyjacielem ten przywilej nie przysługuje.

- A skąd pewność, że jesteśmy przyjaciółmi, he? - zamilkła. No właśnie, czy są przyjaciółmi?....
Nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi.

- Cholera... - mruknęła i szybko ścisnęła gorset zaklęciem i zaczęła robić ostatnie poprawki. Severus wciąż się jej przyglądał. Wyglądała ładnie... bardzo ładnie. Chyba pierwszy raz widział by tak się starała... - Sever rusz się i idź otworzyć. Za raz przyjdę. - wyrwała go z zamyślenia. Ze kwaszoną miną wyszedł z pomieszczenia, ale nie pokierował się w stronę drzwi tylko z powrotem usiadł w fotelu. Może gnida się znudzi...

~<^>~

- I jak?

- Mieszka w tej kamienicy.

- I co mamy tak czekać jak idioci?

- Ty już jesteś idiotą. Musimy ją dorwać jeśli chcemy jeszcze kiedykolwiek oddychać....

- Ej ktoś wychodzi... - dwaj mężczyźni wyjrzeli dyskretnie zza jednego z budynków. Na chodniku pojawiła się właśnie nowa całkiem urocza para.

- To ona.

- Ma towarzystwo...

- Nie wygląda na zbyt wojowniczego. - Pockory nieustannie przyglądał się parze. - Spown idziemy. - mruknął do towarzysza i jakby nigdy nic ruszył chodnikiem.

- Ja wezmę lalunie...

- Nie ma mowy, ma być nie tknięta.

- Oj no weź...

- Nie, ja biorę lalkę, a ty skopiesz jej obrońcę.

- Niech ci będzie...

~<^>~

Nadal siedział w tym samym fotelu. W rękach trzymał książkę, ale jej nie czytał. Nie mógł się skupić.
Ta kretynka naprawdę nie ma za grosz szacunku do siebie. Przecież on ją chce tylko wykorzystać! Rozumiem kompleksy starej panny, ale bez przesady! Nie było nikogo lepszego? Zawsze idzie na kawę z pierwszym, który się na winie?!
Wcześniej trzymana przez niego książka rozpłaszczyła się właśnie na przeciwległej ścianie.

- Kretynka... - z zaciśniętymi pięściami ubrał czarny płaszcz i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami, by za raz po tym teleportować się na ulice Londynu.

~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~<^>~

Nilme - Nudzi mi się...

Severus - To posprzątaj ten bajzel.

Nilme - Powiedziałam, że mi się nudzi, a nie, że zwariowałam.

Severus - Puchoni...

*wznosi oczy ku niebu*

Nilme - Tak, ja też cię kocham Sevciu.

Severus - *jego lewa brew winduje do góry*

Szlaban na piwo kremowe.

Nilme - O nie! Nie jesteś w Hogwarcie, a ja nie jestem twoją uczennicą! Będę robić co chcę!

Severus - Czyli pisać to coś na tym dziwacznym mugolskim złomie, który ma zwaloną autokorektę?

Nilme - Wolałabym to pisać na czymś lepszym, ale trudno.

*wzrusza ramionami*

Do zobaczenia Królewny!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top