Był sobie Król
Czarna jak smoła trumna obsypana krwistoczerwonymi płatkami róż zniknęła pod ziemią.
Książę Nathan podszedł do wykopanego dołu, uklęknął, chwycił garść piasku i rzucił go w zagłębienie. Wszyscy zebrani stali w ciszy, jakby próbowali zamienić się w kamienne posągi.
Po chwili ową ciszę przeciął donośny głos kapłana:
- Boże, przyjmij do swego Królestwa naszego władcę, Archibalda Uczciwego, aby mógł żyć w wiecznym szczęściu i miłości, i aby wypraszał u ciebie liczne łaski dla swoich wiernych poddanych. Ciebie prosimy.
- Wysłuchaj nas Panie - powiedział zgodnym chórem tłum.
- Panie, obdarz księcia Nathana mądrością, sprawiedliwością i uczciwością, aby godnie zastąpił swego ojca we władaniu królestwem Dorlandii. Ciebie prosimy.
- Wysłuchaj nas Panie.
- Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie.
- A światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki wieków. Amen - odpowiedział lud.
Kapłan podszedł do wykopanego dołu i powtórzył wcześniejszy gest księcia Nathana. Po nim nastąpiła kolej zapłakanej królowej.
Na końcu grabarze chwycili za łopaty i zakryli piachem czarną trumnę, usypując kopiec. Tłum zaczął się rozchodzić.
Przy grobie zostali tylko książę, królowa, grabarze i kilku urzędników rozmawiających z odpowiednimi ludźmi o rozpoczęciu stawiania grobowca.
- Był za młody. Ja jestem za młody - odezwał się Nathan.
Królowa spojrzała na niego kątem załzawionego oka.
- Poradzisz sobie, synu. Jesteś już dorosłym mężczyzną.
- Nie. Nie poradzę. Niczemu nie poradzę. - Nathan zaczął się trząść z zimna i zdenerwowania.
- Synu - odezwała się królowa - Myślę, że powinieneś się ożenić. Jak najszybciej. Najlepiej kilka dni po koronacji.
- Przecież koronacja jest jutro...
- Właśnie. Potrzebujesz nowego następcy. Nie chcę cię straszyć, ale jesteś bardzo zagrożony. Masz dopiero dwadzieścia trzy lata. Nie umiesz dowodzić armią. Wiele władców chciałoby obalić cię z tronu, a wtedy...
- Przed chwilą mówiłaś, że sobie poradzę.
Zapadła cisza.
- Nathan...
- Boję się, matko - wyszeptał chłopak.
Królowa zagryzła wargi.
- Ja też się boję.
***
Wesele było huczne. Goście pili wino strumieniami, gibali się w dzikich tańcach i zabawiali w łóżkach z roześmianymi pannami.
Wszyscy byli weseli, nawet panna młoda - księżniczka sąsiedniego królestwa, Gerda, która zaledwie miesiąc temu skończyła siedemnaście lat, a pana młodego dziś zobaczyła po raz pierwszy w życiu.
Od dziecka zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła zdecydować o swoim ożenku. Była w całkowitej władzy własnego ojca. Modliła się jedynie, żeby jej mąż był miły, przystojny i kochający.
Król Nathan z pewnością był przystojny. Wydawał się też miły. Gerdzie pozostawało tylko wierzyć w to, że odkryje w nim także trzecią, ważną cechę.
- Gerdo - odezwał się król późną nocą, gdy goście powoli zaczynali się rozchodzić - Moja królowo. Czy chcesz już iść do naszej sypialni?
- Królowo? - zdziwiła się Gerda - Ach, tak... Jeśli to ci nie przeszkadza, panie, mów na mnie raczej księżniczko lub królewno. Jako królowa czuję się stara.
- A ty, jeśli ci to nie przeszkadza, mów na mnie po imieniu. Nazywam się Nathan - uśmiechnął się król.
Gerda odwzajemniła uśmiech.
- A więc, Nathanie, możemy już iść.
*** Księżyc oświetlał delikatną poświatą skórę księżniczki. Światło tańczyło i srebrzyło się w zgięciach ślicznej balowej sukni. Król dotknął czarnych włosów swojej żony. Przejechał po nich palcami i przeniósł dłoń na jej prawy policzek.
- Może to dziwnie zabrzmi, Gerdo, ale myślę, że mogę cię pokochać.
Druga dłoń rozpięła suwak sukienki, która osunęła się na podłogę.
Gerda spojrzała w srebrne oczy męża i przybliżyła się do jego ust.
- Myślę, że to całkiem możliwe, Nathanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top