Rozdział 11. Dziura w duszy

Chester

Mam dziurę w duszy, która wciąż się pogłębia

I nie mogę już dłużej znieść

Ani chwili tej ciszy

Samotność mnie prześladuje

A ciężar świata coraz trudniej udźwignąć

Bring Me The Horizon – Drown

– Tato, nie mogę teraz wyjść, ostatnio opuściłem już zbyt wiele godzin. Richardowi w końcu skończy się cierpliwość.

– Nim się nie przejmuj. Zadzwonię do niego i wszystko mu wyjaśnię. Czekam.

Ojciec rozłączył się, co nie było niczym dziwnym. Dla niego liczył się tylko on sam. Skoro więc uznał, że powiedział wszystko co chciał, to zakończył połączenie, nie dając mi przestrzeni, by się z nim nie zgodzić.

Trwała właśnie przerwa na lunch, a po niej czekały mnie jeszcze trzy lekcje. I mówiłem prawdę, naprawdę nie mogłem sobie pozwolić na nieobecność. Ale słowo ojca było święte. Nie miałem innego wyboru, niż po prostu wstać i chwycić plecak.

Blake, siedzący obok, słyszał moją rozmowę, więc tylko skinął mi głową. Skrzywiłem się do niego, by wiedział, jak bardzo mi się to wszystko nie podobało i wyszedłem. On jako jeden z nielicznych poznał osobiście mojego ojca i po ich pierwszym spotkaniu powiedział mi, że prawie zesikał się w gacie ze strachu, gdy ten spojrzał na niego tym swoim poważnym i jednocześnie groźnym wzrokiem. Od tamtej pory mój przyjaciel zgrabnie go unikał, nie chcąc wchodzić mu w drogę. Nie było to trudne, zważywszy na to, że ojciec więcej czasu spędzał w Los Angeles niż w domu. Niestety znów przyjechał, co poskutkowało tym, że będę miał opuszczone lekcje, a matka sięgnie po swój zestaw tabletek na uspokojenie i zamknie się w swojej sypialni na kilka dni. Na szczęście te wizyty trwały krótko, więc odbębnię swoje i znowu będę miał spokój.

A przynajmniej tak się pocieszałem, idąc przez korytarz.

Zadzwonił dzwonek, wszyscy rozchodzili się do swoich klas, ale na szczęście każdy schodził mi z drogi, gdy szedłem w stronę wyjściowych drzwi. Wciąż nie wyglądałem dobrze po sobotniej bójce, więc zdarte knykcie i rany na twarzy, skutecznie każdego odstraszały. Machnąłem kilka razy ręką, witając się ze znajomymi, którzy pytali się mnie ze śmiechem, czy znowu idę na wagary. Wzruszałem ramionami i odpowiadałem uśmiechem. Takiego mnie znali, takiego mnie chcieli. Zabawnego lekkoducha, który ma w dupie obowiązki i robi, co mu się żywnie podoba. Raczej ciężko byłoby im uwierzyć w prawdę. A była ona daleka od ich przypuszczeń. Zdecydowanie nie robiłem, czego chciałem. Już ojciec o to zadbał.

Wkurwiony na tę całą sytuację, otworzyłem z impetem drzwi wejściowe i wyszedłem na zewnątrz. Przystanąłem jednak nagle, prawie zderzając się z czyjąś drobną postacią. Mina od razu mi złagodniała, gdy zobaczyłem kogo niemal staranowałem.

Co ona tu robiła po dzwonku?

– Hendrix? Wszystko w porz... – zacząłem, ale zauważyłem w co była ubrana. I po chuj w ogóle przyszło mi do głowy, żeby pytać, czy wszystko w porządku, jak widać było, jak na dłoni, że tak. Pieprzony Sanders już o to zadbał. Prychnąłem i rzuciłem jej krzywy uśmieszek. – Nieważne.

Pokręciłem głową i zszedłem po schodach. Miałem zbyt dużo na głowie, żeby przejmować się jeszcze małą Hendrix.

Wyszedłem za bramę szkoły i podszedłem do limuzyny, która stała już zaparkowana. Zanim chwyciłem za klamkę, rozejrzałem się wokół, czy aby nikt mnie nie widzi. Nie chciałem, aby ktokolwiek dowiedział się o tej drugiej stronie mojego życia. Nikogo jednak nie zauważyłem, wsiadłem więc do środka.

Rzuciłem plecak na skórzane siedzenie i usiadłem obok niego, tuż na przeciwko swojego ojca.

Ciemnoblond włosy ulizał do tyłu, co odsłoniło jego kanciastą, ostrą i przy okazji idealnie opaloną twarz. Jasnoniebieskie oczy utkwił w tablecie, który trzymał w jednej dłoni. W drugiej miał śmierdzące cygaro. Nie miałem pojęcia, jak mógł palić takie świństwo, w całym samochodzie już nim cuchnęło.

– Jedźmy – rzucił do kierowcy, nie podnosząc oczu znad ekranu. – Przebierz się – rozkazał krótko, wskazując na czarny garnitur powieszony obok okna.

– Gdzie jedziemy? – zapytałem, bo wcześniej nie udzielił mi takiej informacji. Przekazał mi tylko, że czeka na mnie pod szkołą i mam natychmiast do niego dołączyć.

Cały on. Oczekiwał, że każdy rzuci wszystko i podporządkuje się mu, nawet nie znając szczegółów.

– Mamy nagłe spotkanie zarządu w firmie. Doszło do korupcji na stanowiskach dyrektorskich. Poleci dzisiaj kilka głów, chciałem żebyś był przy tym obecny i nauczył się, jak działać w trudnych sytuacjach – mruknął pustym, prawie że znudzonym tonem. Wciąż czytał coś na tablecie. Widziałem tam tylko wykresy i grafy, które dla mnie były zwykłymi rysunkami, ale dla niego informacjami, dzięki którym zarabiał miliony.

– Muszę? Wolałbym się przygotować do czegoś takiego. – Z niepokojem zerknąłem na garnitur. Naprawdę nie miałem ochoty grać dzisiaj psa ojca.

Zwykle informował mnie wcześniej o zebraniach zarządu. Rozumiałem, że teraz było to nagłe, ale nie czułem się gotowy. Tym bardziej, że wyglądałem jak wyglądałem. Nie była to twarz, którą chciałbym pokazać przed tyloma ważnymi ludźmi. Ojciec wciąż na mnie nie spojrzał i nawet nie miał pojęcia, że wpakowałem się w bójkę. Nie widzieliśmy się od zeszłego tygodnia, nie licząc naszej niedzielnej rozmowy przez telefon.

– Nie pyskuj, po prostu rób co ci każę. Zwłaszcza, że jesteś mi coś winien za tego Jeffreya.

– Jessiego... – mruknąłem, ale wątpiłem, że w ogóle zarejestrował, co do niego mówię.

Właśnie dlatego nienawidziłem prosić go o pomoc. Zawsze mi to wypominał i używał jako amunicji przeciwko mnie. Jednak w tym przypadku nie miałem wyboru i musiałem schować dumę do kieszeni. Ojciec zatrudnił ojca Jessiego i dlatego przeprowadzili się tu na początku roku. Przez to od razu złapaliśmy kontakt i stwierdziłem, że zaopiekuję się nowym uczniem, skoro nasi starzy pracowali razem. Odbiło się to jednak na mnie mocniej, niż bym przypuszczał. Ale dzięki temu powiązaniu mogłem poprosić ojca o przysługę. Jessie przebywał teraz w szkole dla trudnej młodzieży z internatem i miałem nadzieję, że ma tam tak chujowe warunki, jakie ludzie przedstawiali w opiniach o placówce.

Właśnie ten moment wybrał sobie ojciec, by w końcu unieść wzrok. Gdy tylko zobaczył moją twarz, wykrzywił usta, choć jego oczy pozostały tak samo puste i bezduszne.

– Coś ty ze sobą zrobił?

– Wiąże się to z tą sprawą z Jessem, o której ci mówiłe...

– Nie obchodzi mnie co i z kim robisz, wielokrotnie ci to tłumaczyłem – przerwał mi. – Rób to jednak tak, by nie ponosić tego konsekwencji i żeby nikt nie dowiedział się o twoich wybrykach. A twoja twarz wręcz krzyczy, że nie potrafisz nad sobą panować. Czy myślisz, że jak zarząd zobaczy cię w takim stanie, lekką ręką oddadzą ci mój fotel prezesa? Za dwa lata skończysz szkołę i zaczniesz pracę w firmie, która już za kilka lat będzie twoja. Naprawdę chcesz, żeby mieli cię za niedojrzałego podrostka, który bierze udział w szkolnych bójkach? Czas dorosnąć, Chesterze.

Swój wywód zakończył sięgnięciem po garnitur i rzuceniem go we mnie z niemałą siłą.

– Przebieraj się – huknął, aż mimowolnie skuliłem się w sobie.

Przełknąłem ślinę, czując, że coś ścisnęło mnie w gardle i posłusznie ściągnąłem koszulkę z wytartym nadrukiem. Gdy zakładałem na siebie śnieżnobiałą koszulę i zapinałem guziki, miałem wrażenie, że się duszę. Coraz trudniej mi się oddychało, ale z uporem kontynuowałem ubranie. Zdjąłem dżinsy z dziurami i zastąpiłem je eleganckimi, idealnie wyprasowanymi garniturowymi spodniami. Miałem wrażenie, że strużka potu spłynęła mi po karku. Świat wirował mi przed oczami. Zawiązałem krawat i w końcu wciągnąłem na siebie marynarkę. Dopiero wtedy kliknąłem przycisk przy oknie i spuściłem szybę.

Wychyliłem się, oddychając płytko świeżym powietrzem. W uszach mi dudniło od hałasu, ale była to jedyna namiastka wolności, na jaką mogłem teraz liczyć. Wiatr targał moimi włosami, ale i tak wiedziałem, że zanim zajedziemy do firmy, ojciec zaciągnie mnie jeszcze do fryzjera i każe schludnie uczesać. Ze względu na moje rany, pewnie dodatkowo pójdziemy do makijażystki, która pomoże zakryć ślady bójki. Mój ojciec nie pozwoliłby, by jego ważni pracownicy oglądali mnie w takim wydaniu.

– Na litość boską, zamknij to okno, Chesterze – zagrzmiał.

Posłusznie spełniłem polecenie.

Ci wszyscy ludzie, którzy myśleli, że mogłem robić, co chciałem, nie mieli racji.

Moje życie zostało zaplanowane odkąd tylko ojciec dowiedział się, że matka jest w ciąży. Gdy tylko się urodziłem, wszystkie moje decyzje należały do niego. Ja byłem tylko pionkiem. Wykorzystywałem więc każdą sekundę, w której nie byłem pod jego dyktaturą. Każdą chwilę, kiedy mogłem wyrwać się z jego szponów i poczuć, że naprawdę żyję. Imprezowałem, wygłupiałem się z przyjaciółmi, upajałem się swoją młodością. To były momenty, kiedy mogłem być sobą, choćby przez moment. Bo zaraz potem zjawiał się ojciec, przypominając, że jestem tylko aktorem w jego spektaklu. Zmuszał mnie do założenia garnituru i wciśnięcia się w rolę dorosłego, której tak nienawidziłem. Miałem być kimś, kogo on stworzył, jego idealnym synem, sukcesorem rodzinnego imperium.

Ilekroć czułem na szyi ten cholerny krawat, wiedziałem, że tracę odrobinę siebie. Zostałem zamknięty w idealnie złotej klatce, a ojciec powoli odrywał kawałek po kawałku mojej duszy.

***

Wszedłem do pokoju, trzasnąłem drzwiami i od razu zacząłem szarpać za krawat, próbując go rozwiązać. W końcu mi się udało rozluźnić supeł, zdjąłem go i rzuciłem na łóżko.

Oddychając spazmatycznie, zdjąłem marynarkę, nie przejmując się, że upadła na podłogę, choć kosztowała pewnie więcej niż średnia wypłata. Rozpiąłem kilka guzików koszuli, podwinąłem rękawy i dopiero wtedy poczułem, że mogę wziąć pełen oddech.

Usiadłem na materacu i oparłem łokcie o kolana. Potargałem sobie włosy, psując ułożoną fryzurę i przeciągnąłem rękoma po zmęczonej twarzy. Zostałem tak na chwilę, zasłaniając się dłońmi. Zimne sygnety na palcach koiły moją rozgorączkowana skórę. Robiłem głębokie wdechy, aż w końcu poczułem się odrobinę spokojniejszy i trochę bardziej sobą.

Strzepnąłem srebrną bransoletkę, która przesunęła się z nadgarstka na przedramię i wstałem. Od razu skierowałem się w stronę gitary. Tylko ona mogła mi pomóc.

Chwyciłem ją i wróciłem na łóżko. Znajomy ciężar pozwolił mi zapanować nad sobą. Dał mi ukojenie. Poruszyłem struny kciukiem, a serce łomoczące mi w piersi, zwolniło.

Przypomniałem sobie moment, gdy dotknąłem gitary po raz pierwszy.

Był to jeden z tych dni, gdy uciekałem z domu i czekałem, aż ktoś zorientuje się, że mnie nie ma. Choć nikt nigdy nie zauważył mojej nieobecności, wtedy jeszcze myślałem, że mama zmartwi się, zadzwoni po nieobecnego ojca i razem zaczną mnie szukać.

Miałem wtedy jakieś siedem lat. Wędrowałem ulicami naszego miasteczka, aż zrobiło mi się zimno. Zamiast schować się w jakiejś kawiarni, wszedłem do sklepu muzycznego, obok którego właśnie przechodziłem. Było tam sucho i ciepło, a z głośnika leciały kawałki śpiewane mocnym, emocjonalnym głosem. Wokalista brzmiał, jakby bolała go dusza i całe jestestwo. Dopiero potem dowiedziałem się, że to był Linkin Park, ale już w tamtym momencie zakochałem się w tym brzmieniu.

Zaciekawiony podszedłem do groźnie wyglądających gitar elektrycznych i pomyślałem, że rodzice na pewno nie pozwoliliby mi grać na czymś takim. Wyglądało to... niegrzecznie. Przyszło mi do głowy, że na pewno zwróciłbym tym ich uwagę.

Właściciel obserwował mnie uważnym wzrokiem zza lady. Prezentował się niechlujnie, długie włosy związał w kucyk na karku, a na koszulkę z logiem jakiegoś zespołu narzucił koszulę w kratę. W głowie miałem od razu głos swojej mamy, która krytykuje jego wygląd. W pomieszczeniu oprócz nas nie było nikogo innego. Zimny i deszczowy dzień nie zachęcał do wychodzenia z domu i szlajania się po sklepach muzycznych. Z perspektywy czasu myślę, że tylko dlatego Joe postanowił wtedy zagadać do siedmioletniego mnie.

– Grałeś kiedyś?

Wystraszony odsunąłem się od wystawionych gitar. Ale gdy zrozumiałem, że nie strofował mnie, a tylko zadał pytanie, rozluźniłem się.

– Nie – odpowiedziałem, unosząc wysoko podbródek, by nie wziął mnie za głupiego wystraszonego dzieciaka, który znalazł się tu całkowicie przez przypadek, choć właśnie tak było.

Mężczyzna obszedł ladę i podszedł do mnie. Wziął do ręki piękną, granatową gitarę, której poświęciłem najwięcej czasu i kucnął obok.

– Masz, spróbuj brzdęknąć.

Pomógł mi ją założyć, a ja od razu poczułem się śmiesznie, bo gitara była prawie tej samej wielkości co ja.

Nigdy jednak nie zapomnę tego pierwszego momentu, gdy uderzyłem w struny i usłyszałem dźwięk, który dotarł do moich kości i rozgościł się we wnętrzu, trafiając prosto do serca.

Od tamtej pory codziennie zaglądałem do Joego, a on pozwolił mi grać. Zaczęło się od tego, że chciałem zrobić na złość rodzicom, a odkryłem coś, co pokochałem. Coś, dzięki czemu mogłem być sobą. Nie zapomnę również chwili, gdy w końcu udało mi się uzbierać na kupno swojej pierwszej gitary. Mimo że byliśmy bogaci, rodzice nie rozpieszczali mnie i nie pozwalali na szastanie kasą. Miałem starannie wydzielane kieszonkowe, a kwota nie różniła się wtedy od tej, którą dostawały inne dzieciaki.

Wróciłem do domu z granatową gitarą, którą tyle lat temu zobaczyłam po raz pierwszy, odpaliłem wzmacniacz, który wypatrzyłem kilka miesięcy wcześniej na domowej wyprzedaży i zagrałem Linkin Park z pełną mocą, a nie ostrożnie trącając struny, bojąc się, że popsuję coś, co nie było moje.

Na pierwszą piosenkę wybrałem Numb, czyli utwór, który usłyszałem po raz pierwszy w sklepie muzycznym.

Na rodzicach nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia.

Matka nie przyszła do mnie i nie zapytała skąd mam gitarę. Ojciec nie zrobił mi awantury, mówiąc, że powinienem dorosnąć i przestać się wygłupiać. Olali to, jak większość spraw w moim życiu, myśląc pewnie, że to kolejny z moich wyskoków. Zachcianka, która zaraz mi przejdzie.

Nie przeszło mi jednak do dziś i do dziś rodzice nie skomentowali w żaden sposób mojej gry. Nie obchodziło ich to, dopóki nie sprawiałem tym problemów, choć jako dzieciak myślałem, że będzie to najwyższy rodzaj buntu.

Otrząsnąłem się ze wspomnień, a palce zaczęły same wygrywać Drown, Bring Me The Horizon. Na początku mój głos był cichy i ochrypły, od wstrzymywanych łez, ale w końcu tama puściła i spłynęły mi po policzkach wraz z wykrzyczanymi słowami piosenki:

Who will fix me now? Dive in when I'm down? Save me from myself, don't let me drown. // Kto mnie teraz naprawi? Zanurkuje, gdy będę na dole?Uratuj mnie przed samym sobą, nie pozwól mi utonąć.

Wykończony tym nagłym wyrzutem emocji, odstawiłem sprzęt i walnąłem się na łóżko. Sięgnąłem po zawieszkę w kształcie gitary, która czekała na mnie na szafce nocnej i chwyciłem ją mocno w dłoń.

Obróciłem się w stronę ściany i przyciskając brelok mocno do piersi, zasnąłem.

Śniłem o chłopcu z dziurą w duszy i dziewczynie z brelokiem z gitarą, której uśmiech wypełniał pustkę, naprawiając wszystko, co było w nim zepsute.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top