Zmiana planów

****W domu****

Pov. Ame

Poobijany i zmęczony po dzisiejszym dniu wszedłem do domu. Była już 17.30 więc by się upewnić że nie dostanę żadnej niespodzianki, po cichu poszedłem do mojego pokoju. Nie wyobrażam nic lepszego niż po całej tej bieganinie położyć się do łóżka. Byłem już zbyt zmęczony by się ruszyć a co dopiero przebrać. Zanurkowałem w miękkich poduszkach i od razu zasnąłem.

Obudził mnie wielki harmider na dole. Słyszałem szybkie kroki i wrzaski. Znowu staruch się kłóci ze swoją służącą o wycieczkę? Co sobotę mamy weekendowy wyjazd z całą rodzinką by trochę pobyć razem, ale zawsze kończy się tak, że ja nie zawadzam im a oni mi. Jednak krzyki i tupot były coraz głośniejsze aż ktoś otworzył drzwi i wyciągnął mnie z łóżka siłą. To był ten gówniany staruch.

WB: COŚ TY ZNOWU NAWYRABIAŁ NIEWDZIĘCZNY DZIECIAKU! – Walnął mnie z całej siły w twarz.

WB: NAPRAWDĘ MYŚLISZ ZE BYM SIĘ NIE DOWIEDZIAŁ!? – Patrzył się na mnie z taką furią jak nigdy dotąd. O co do chuja wafla mu chodzi?

WB: ŻE WSZCZĄŁEŚ BÓJKĘ!!? TY GÓWNIARZU! – Znów dostałem, że aż się zatoczyłem. Miałem coraz ciemniej przed oczami. To więc o to mu chodzi. Ale jak się dowiedział?

WB: NIE DOŚĆ ŻE URATOWAŁEM TWOJĄ AGENCJĘ I DAJĘ CI DACH NAD GŁOWĄ TO TY ZAMIAST STANĄĆ NA NOGI BIJESZ SIĘ PO KĄTACH W ZAPYZIAŁYCH ULICACH! – Tym razem uderzył mnie mocno kilka razy aż straciłem przytomność. Ale zdołałem poczuć jak jeszcze kopie mnie po brzuchu. Zobaczyłem w mojej głowie obraz matki. Odejdź.

W końcu mogłem podnieść powieki. Nadal leżałem na podłodze u siebie. Chuje. Zostawili mnie na podłodze a sami pojechali na weekend. Powoli ustawiłem się w pozie siedzącej. Nie będę już twoim workiem treningowy. Zostawiliście mnie ale to dobrze. Niby mam jeszcze tydzień ale taka szansa się nie zdarzy. Spróbowałem wstać ale zakręciło mi się w głowie i usiadłem na łóżku. Muszę zniknąć. Jeszcze chwilę tak siedziałem aż zawroty miną. Po paru minutach wstałem i spojrzałem za okno. Była już noc. Straciłem przytomność na cały dzień. Nie ma co tracić czasu. Zebrałem się w sobie i zacząłem się pakować. Kiedy wszedłem do łazienki spojrzałem w lustro. Moja twarz wyglądała jak rozkwaszony pomidor na każdym centymetrze był siniak albo rana. Piękniejszy już nie mogę być. Rzeczy miałem mało więc wszystko się zmieściło do jednej torby. Nadal czułem się osłabiony ale to mnie nie powstrzyma od odejścia. Wziąłem torbę, okulary i wyszedłem.

Szedłem powoli przez ulice by się nie przewrócić. Moim pierwszym przystankiem jest dom Niemca. Wiem że mamy ze sobą nieścisłości ale może mi tym razem pomoże. Jednak dostanie kilka razy po głowie nie ułatwiało mi dobrego nawigowania. Fuck! Gdzie ja jestem? Rozglądałem się dokoła ale nie rozpoznawałem budynków.

Pov. Rosja

Piękna noc na papierosa.

Leżałem na dachu mojego domu i wpatrywałem się w bezgwiezdną noc. Wypuściłem dym z ust. Spokojniej tu jest niż w poprawczaku. Cieszę się że mnie wypuścili. Takiego spokoju nie doznałem od dawna. W tamtym miejscu zapomnianym przez wszystkich czas upływał między ludźmi, którzy chcieli mnie złamać lub zabić. Trudno być odmieńcem w takim miejscu. Dzięki Bogu w końcu wypuścili mnie z miejsca stęchlizny i wypaczenia. Niech tamci nadal niech gniją wybijając się jak świnie. Zasługują sobie na to. Znów napełniłem moje płuca tytoniem. Ale czy ja jestem lepszy?

Przez ten czas uważali mnie za brutala z pod ciemnej gwiazdy i teraz też nie jest inaczej. Jestem już zmęczony. Ale kiedy przyszedłem do tej szkoły przez krótki moment myślałem, że może w końcu będę normalny. Głupi ja. Nie zmienisz, siebie, swojej przeszłości a w szczególności ludzkiego ograniczenia umysłowego. Co bym nie robił zawsze zobaczą we mnie bezdusznego łowcę ze śmiercią w oczach. Kiedy zauważyli moją postać oczy ich wypełniły się strachem lub nienawiścią. Jednak był ktoś. Jeden chłopak, nie wiele niższy ode mnie, który spoglądał na mnie z ciekawością. Był to ten sam co parsknął kiedy się przedstawiłem. Miał na sobie czarną bluzę dresową i długie szare spodnie a na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. Albo jest dziwny albo głupi, bo nie zważając na nic, odpyskował mi zostawiając mnie na środku boiska.

Znów wypuściłem dym. Nawet podczas meczu zwrócił mi uwagę. „Zawsze odpuszczasz?". Nie wzbudziłoby to we mnie zainteresowania gdyby nie jego wzrok z nad okularów w tamtej chwili. Oczy miały w sobie zmęczenie, nienawiść i mrok. Poczułem się jakbym patrzył w lustro. Przeniknął mnie spojrzeniem, aż poczułem dreszcze. Dziwne. Może sobie to wyobraziłem ale wtedy pierwszy raz zechciałem jego i może siebie przekonać, że nie odpuszczam. Na tym wf-ie poczułem się wolny od wszystkich. Jednak to upojenie przerwał upadek. Upadek. Trudno to wytłumaczyć, ale było coś dziwnego między nami w tamtym momencie.

Zmieniłem pozę na siedzącą by popatrzeć na ulicę. Jedna rzecz mnie martwi, że Chucherko został pobity w tamtej alejce. W tamtej chwili odruchowo zareagowałem. Nigdy nie mieszam się w czyjeś problemy, ale wtedy myślałem że spłacę dług u nie go za to że dał mi ten mecz. 4 gości z gangu jak mnie zobaczyło aż się ze strachu trzęśli. Brzydzę się takimi ludźmi. Wyrzutki z marginesu, którzy liżą tyłki szefowi by być jak na wyższym szczeblu w hierarchii. Czy to przez nich ma zabandażowane ręce? Jednak nie tylko ja zauważyłem tą sytuację. Był tam prawie mojego wzrostu chłopak z liściem czerwonego klonu na środku twarzy. Popatrzył się to na miejsce bójki to na mnie i poszedł dalej prowadząc rower.

Skończyłem wypalać papierosa. Chciałem już schodzić z dachu gdy nagle zobaczyłem na ulicy postać. Po ruchach mogłem stwierdzić, że się zgubił. Zbliżył się do miejsca gdzie mogłem dostrzec go wyraźniej. Chucherko? Co on tu robi o tej godzinie? Powolnym chodem minął mój dom i po kilku krokach upadł jak długi. To coś nowego.

****Pokój Rosji****

Pov. Ame

Obudziłem się, nie chciałem jeszcze otwierać oczu więc się przekręciłem i nabrałem powietrza. Poczułem ładny zapach, który był dziwnie znajomy. Powoli podniosłem powieki. Jak grom przypomniałem sobie co zrobiłem w nocy. Natychmiast się zerwałem i poczułem przeszywający ból. Zobaczyłem średni pokój z szarymi ścianami, który na pewno nie był mój. Do licha...

A: Gdzie ja jestem? – Zamamrotałem a w okolicach brzucha poczułem ból.

???: W moim pokoju. Jest niedziela. – Dobiegł mnie głos z podłogi. Spojrzałem tam i zobaczyłem tego nowego chłopaka ze szkoły. Jak to się stało? Wielkolud powoli wstał i usiadł na krańcu posłania.

R: Jak się czujesz? – Powiedział z łagodnością w głosie, która kontrastowała z jego zimnymi oczami.

A: Jak ominąć, że za każdym razem kiedy mówię ryj mnie boli to jest spoko. – Próbowałem wstać lecz mnie powstrzymał. Delikatnie chwytając mnie za bark znów mnie położył.

R: Poczekaj przyniosę ci zimny okład. – Wstał i wyszedł z pokoju. Mogłem teraz na spokojnie pomyśleć. Dobra. Jestem u Wielkoluda na chacie. Przez to że chciałem jak najszybciej wyjść z gównianego domu nie zwracałem uwagi na mój stan, pomijając że się zgubiłem, pewnie dlatego straciłem przytomność. Spojrzałem na ścienny zegar. Jest 7.10. Dobrze. nie mam zamiaru marnować kolejnego dnia. Przekręciłem się i spróbowałem podnieść moje ciało, ale gdy to zrobiłem nagle zakręciło mi się w głowie. Szybko usiadłem na łóżku. Shit. Nie mam siły. Położyłem się w poprzek na łóżku a Rosja już wrócił. W ręce miał worek z lodem a jego zimne oczy patrzyły się na mnie z dezaprobatą.

R: Mówiłem ci być nie wstawał. – powiedziawszy to dał mi lód. – Trzymaj.

A: Mówiłeś, lecz ja nikogo nie słucham – Przyłożyłem okład do twarzy od razy odczuwając przyjemny chłód. Ściany ma szare jak u mnie.

R: I przez to dostałeś. -Powiedział jakby miał rację.

A: To jest właściwie przez to, że kogoś posłuchałem. – Przeniosłem lód na drugą stronę mojej twarzy.

R: W sumie ma to sens. – Skierowałem wzrok z sufitu na nie go. Co ty możesz wiedzieć? Pewnie nawet nie musiałeś się poważnie wysilać przy walkach, każdy pewnie prędzej czy później uciekał ze strachu.

A: Fuck! – Poczułem szkło wbijające się w skórę.

R: Co jest?

A: Przejechałem se po ranie. Widać znów się otworzyła. – w pół leżącej pozie dotknąłem miejsca bólu próbując wyciągnąć cholerstwo. Poparzyłem na rękę gdzie trzymałem poplamiony od krwi kawałek od okularów.

R: Pokaż. – Powiedział stanowczym głosem lecz nadal spokojnym.

A: Nie musisz zaraz przestanie.– Machnąłem ręką żeby się odczepił. 

A: Nie niańcz mnie tak. - Lecz nie posłuchał i zbliżył się do mnie chwytając delikatnie ręką moją żuchwę. Spoglądał chłodnym wzrokiem na moją ranę. Nasze twarze były oddalone o kilka centymetrów, że aż zrobiło mi się gorąco. Odsunął się i zaczął szukać coś po szufladach. Wow.

R: Ja cię nie niańczę. – Zaczął odwrócony do mnie tyłem grzebiąc w szafce. – Mam już taki odruch przez moje młodsze rodzeństwo. Zawsze jak chorowali ja się nimi opiekowałem. – Wyjąwszy poszukiwaną rzecz zbliżył się do mnie. Poczułem jego palce przesuwające się po moim policzku jak polewał ją wodą utlenioną i przyklejał do rany plaster. Znów poczułem jego zapach.

R: Masz na coś ochotę? – Spytał.

A: Nie zbyt. – Odparłem czując ciepło tam gdzie mnie dotknął.

R: Dobra. zaraz ci coś przyniosę do jedzenia. – Wstał i już miał wyjść lecz się zatrzymał 

R: Tak po za tym nadal nie wiem jak masz na imię.

A: Mów mi Ameryka. – Odpowiedziałem. Po tym Rosja wyszedł. Popatrzyłem w dół. – Fuck.

Pov. Rosja

Zszedłem na dół zastanawiając się co mamy w lodówce. Gdy dotarłem na miejsce zobaczyłem pijącego poranną herbatę ojca. Miał na sobie już ubrany garnitur do wyjścia a na prawym oku opaskę z wydrukowanym charakterystycznym złotym symbolem. Skrzyżowane ze sobą sierp i młot.

R: Nadal nie на работе? - Zapytałem otwierając lodówkę i wyjmując potrzebne produkty.

ZSRR: Нет. Dziś mam на потом. Jak zawsze. – Wypił łyk napoju i otworzył gazetę. – Po za tym jak było w pierwszym dniu szkoły?

R: Неплохо, przeszło bez najmniejszych sporów. – Odpowiedziałem robiąc już piątą kanapkę. Widziałem kontem oka, że przypatruje mi się dokładnie z nad gazety co ja robię.

ZSRR: А скажи мне, для чего ты это делаешь? – Tu kiwnął na moją pracę.

R: Друг попросил mnie bym go przenocował na kilka dni więc go zaprosiłem.

ZSRR: вы powinieneś najpierw ze mną skonsultować o tym, czy się zgadzam на такой визит. – Odłożył gazetę dopijając herbatę.

R: Я бы сказал вам wcześniej ale вас nie było. Jak zawsze. – Odparłem nalewając do kubków kawę. Ojciec wstał, położył filiżankę do zlewu i mijając mnie powiedział. 

ZSRR: Я надеюсь, что это не будет как предыдущий. (Mam nadzieję, że nie będzie taki jak poprzedni) - Zamilkł na sekundę i znów podjął rozmowę.

ZSRR: Na ile dni chce się zatrzymać?

R: Jeszcze nie wiem. – Położyłem dzbanek i oparłem się o blat by powstrzymać narastającą we mnie złość.

ZSRR: Вы знаете nie będę tolerować darmozjadów. Мой дом to nie przytułek. – Odparł na odchodne i zamknął za sobą drzwi.

Podkurczyłem palce składając je w pięści. Poczułem lekki ból od wbijających się paznokci w dłoń. Cały się napiąłem a mój oddech stał się cięższy. Spokojnie. Tylko spokojnie. Pamiętaj co obiecałeś. Wziąłem kilka głębszych oddechów by w końcu zabrać tacę ze śniadaniem i zanieść je Chucherkowi. Przepraszam. Ameryce.

Stuknąłem łokciem w klamkę by otworzyć drzwi lecz kiedy wszedłem do pokoju nikogo nie było. Gdzie on poszedł? Poczułem nagle czyjąś rękę na moim ramieniu.

A: Już jestem. – Powiedział zza moich pleców. Jak by nigdy nic przecisną się między mną a framugą.

A: Musiałem do kibla. O! Kawa. Dzięękuujęę. – Wziął największy kubek, który był mój, uśmiechnął się i poszedł w stronę łóżka. Zauważyłem że przez cały czas trzymał się ściany. Jak nie będzie zwracać uwagę na zdrowie to może się to dla nie go źle skończyć. Podałem mu kanapki.

R: Rozmawiałem z ojcem. – Zacząłem choć nie wiedziałem co dalej mam powiedzieć.

A: Yhm. – Wziął łyk napoju. – i?

R: Możesz zostać na kilka dni. – Po chwili dodałem.

R: Aż nabierzesz siły. – Nie obchodzi mnie zdanie ojca wie do czego jestem zdolny.

A: Przecież czuję się jak ryba w wodzie. – Na te słowa naprężył mięśnie ale od razu się skurczył z bólu.

R: Rozkazuję ci tu zostać. – Zerknął na mnie z niesmakiem nadal trzymając się za brzuch.

A: Powiedziałeś mu kim jestem?

R: Nie musi wszystkiego wiedzieć.

A: Ho ho. – Uśmiechnął się pogardliwie.

A: Mamy sekrety przed starym. – Nie wiem czy to było pytanie czy stwierdzenie. Odłożył kubek i położył się na plecach.

R: On ma swoje zasady co do domu i oczekuje byśmy je przestrzegali. - Jak nie to wiadomo.

A: Widzę że nie tylko ja mam wyrozumiałego ojca. – Powiedział z ironią w głosie.

A: Tylko mój bardziej lubi kary niż zasady. - Chciałem się go zapytać w tym wypadku kim jest jego ojciec ale mnie uprzedził

A: A kim jest twój stary? - Zmilkłem na moment.

R: Jest szefem znanej firmy... ZSRR. – I tak nie było sensu to ukrywać. Prędzej czy później by się domyślił przebywając tu dłużej. Na moje słowa zerwał się, ale ból nie pozwoli mu na to więc tylko się podparł.

A: To ten ZSRR.? Ten który stworzył jedną z największych korporacji na spiskach i domniemanych zabójstwach choć nikt nie ma na to dowodów? – Marszczył brwi. - Nie słyszałem, żeby miał dzieci.

Westchnąłem. Czekałem na dalszy ciąg, lecz zamiast wyliczanki ciekawostek o ojcu usłyszałem jego śmiech.

A: Ha! Zarąbiście! Leżę w domu największego rywala mojego starego, po którym zawsze chuj dostaje okresu. Też po części jest też moim. – Ostatnie zdanie powiedział ciszej.

Zatkało mnie. Rywal mojego ojca? Zmarszczyłem brwi patrząc na Amerykę żeby zobaczyć podobieństwo. Zatrybiło mi.

R: Jesteś synem WB?

A: Tego jedynego pomiota szatana. Do usług. - Zrobił gest ukłonu leżąc nadal na plecach.

R: Wiedziałem tylko o jednym synu WB, ale nie o tobie.

No to teraz nie wiem czy ojciec będzie chciał go pod jednym dachem jeśli dowie się, że to syn Brytanii. Co mam zrobić? Nie mogę teraz go wyrzucić z domu jak mu już zaproponowałem dach nad głową. Ojca nie ma praktycznie w domu więc może nie zauważy jego krótką obecność tu.

A: Przyznasz jednak że mamy wiele spólnego. – Wzdrygnąłem się. Nie zauważyłem kiedy zbliżył się do mnie i jego ramie dotknęło mojego.

R: Niby skąd taki wniosek?

A: A stąd, że jesteśmy wymazani z życia naszych starych, przez ich zawód. Przez co bardziej interesuje ich praca niż rodzina. I oboje...– tu zawiesił głos.  

A: Mamy tajemnice o których chcemy zapomnieć. – stwierdził z uśmiechem jakby to był największy komplement dla nie go.

R: Może. – Jakoś przez jego wypowiedź lżej mi się zrobiło. Patrzyłem w ścianę czując, że moje usta wygięły się w lekki uśmiech. Pierwszy raz się tak poczułem od tamtego dnia. Nie wiem czy to przez słowa czy może przez to że z taką lekkością i uśmiechem to powiedział, a może jedno i drugie?

A: Nie „może" tylko na pewno. – Poprawił mnie.

Przeniosłem wzrok z nie go na zegar. 

Pov. Ame

R: Ty zawsze jesteś taki zarozumiały, czy może za dużo już razy dostałeś w głowę? – Powiedziawszy to Wielkolud poszedł w stronę szafy i zaczął się przebierać.

A: Zarozumiałością bym to nie powiedział tylko spostrzegawczością.

R: Jakoś ty tą swoją „spostrzegawczością" nie zauważyłeś zagrożenia i dostałeś w dupę.

A: Jedyny, który tu dostał w dupę jesteś TY ode mnie. - Uśmiechnąłem się lecz kiedy to zrobiłem po twarzy rozlał się ból.

R: Ciekawe kiedy. - Zapytał się ubierając czarną bluzkę na podkoszulek.

A: Już nie pamiętasz jak prawie nie oddychałeś na meszu.

R: Jedyne co pamiętam to to, że musiałem się wysilać by na ciebie nie wpaść Chucherko. - Przebierał spodnie na moro, odruchowo popatrzyłem się na jego tyłek.

A: Nic na to nie poradzę że byłeś napalonym chujem.

R: Gdybyś się nie wychylił nie zrobiłbym tego. – Założył kurtkę tego samego koloru co spodnie.

A: Gdybym tego nie zrobił nie bawiłbyś się tak zarąbiście. – Szedł w kierunku drzwi Jego postawa się zmieniła był bardziej wyprostowany i wyglądał jak żołnierz. Tak w ogóle gdzie on idzie?

R: Wrócę za 5 godzin a ty masz się nie męczyć.

A: Co Ja mam za ten czas niby robić!? - Krzyknąłem za nim gdy wyszedł na korytarz.

R: Znajdź sobie coś! – odkrzyknął i zamknął za sobą drzwi.

***********************************************************************************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top