Przeszłość cz.2
Pov. Rosja
A: Czy ty miałeś w ogóle jakiegoś przyjaciela? - Spojrzałem na niego pytająco.
A: Chodziło mi... – Przerwał by dobrać słowa.
A: Czy miałeś kogoś by się zwierzyć? – Zerknął na mnie podpierając głowę o rękę a jego kąciki ust lekko się podniosły.
A: Czy może jestem pierwszy, któremu mi to mówisz? – Uśmiechnąłem się pod nosem.
R: Wydaję się nieprzyjemny ale nie tylko ty wszedłeś niespodziewanie w moje życie. - Takie momenty choć burzą moje jakkolwiek spokojną rutynę bardzo mnie radują. Szkoda, że nie zdarzają się częściej.
A: To którym z kolei jestem? - Trochę zdziwiło mnie jego pytanie ale i też zmieszało. Pamiętając imprezę Ame miał wielu znajomych, z którym mógł porozmawiać. Przez to, że mieszkaliśmy na odludziu nie miałem z kim zamienić słowa nie licząc rodzeństwa i służby, która i tak nas się bała.
R: Drugi. - Odpowiedziałem a Ameryka podniósł brwi ze zdziwienia. Nie wiem co teraz myśli. Trudno się zaprzyjaźnić kiedy przez ostatnie lata byłeś z dala od świata z ludźmi chcący cię zamordować.
A: To jak ten pierwszy szczęściarz wszedł do twojego życia? - Zapytał nadal mając łagodną mimikę twarzy.
R: Nie martw się twojego wejścia nikt nie pobije.
****Kilka lat przed II wojną światową.****
Siedziałem na ławce w parku w najbliższym mieście. Zawsze tam uciekałem po tym jak uniemożliwiałem ojcu karania rodzeństwa. Jednak nadal byłem młody i słaby.
???: Co się stało? – Powiedziała osoba, która nie wiem skąd się wzięła. Odwróciłem się by nie patrzył się na wielką opuchliznę na moim oku.
R: ничего co by cię powinno obchodzić. – Powiedziałem by się odczepił lecz to nie pomogło i usiadł obok mnie.
???: Nie bądź gburem. Powiedz.
R: Я не буду się powtarzać. - Wymamrotałem.
???: To może będę zgadywać. – Zamyślił się na chwilę
???: Hmm. Upadek? – Co za nachalny kmiot.
R: не. - Burknąłem. Może się znudzi i odejdzie.
???: Bójka z rówieśnikami?
R: не.
???: Zrobiłeś coś złego i ojciec cię ukarał. – Nie odpowiedziałem.
???: Uuu. Zgadłem! – Szurał nogami z zadowolenia.
???: Ale super za trzecim razem. Jak to mówią wygrasz jak się koń uśmiechnie. - Spojrzałem się na niego. Był to zielono-biało-czerwony chłopak z ptakiem na środku. Jest taki sam jak ja. Flagowcem.
R: To nie tak szło. – Nie chciałem z nim gadać ale nie chcę by moje uszy bolały.
???: Naprawdę? – Popatrzył się na mnie miodowymi oczami.
???: Ktoś zapłaci za posłanie mnie w złym łóżku. – Podparł ręce na biodrach jak super bohater, który chce walczyć z przestępcami złych powiedzonek. Zaśmiałem się krótko. Co to za koleś? Ma naprawdę dziwne teksty. Nagle wstał z ławki.
???: Może jednak nie wprowadzili mnie w błąd. Uśmiechnąłeś się. To znaczy, że wygrałem. – Stał w takiej pozie, że wydawało mi się że jaśnieje.
???: Jestem Meksyk. – Przedstawił się z promiennym wyrazem twarzy.
R: Rosja. – Odparłem podając mu rękę.
M: Czuję, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi.
*****Teraz****
R: Zawsze kiedy tam przychodziłem on tam był czekając na mnie. Wtedy zaczęła się nasz przyjaźń. Nie chciałem, żeby ojciec o nim się dowiedział ale... - Usłyszałem cichy śmiech.
A: Nazwał cię koniem? – Prychnął a jego oczy zaświeciły przez to też się uśmiechnąłem.
R: Też myślałem, że mnie obraził ale po pewnym czasie dowiedziałem się, że ma stadninę koni i uwielbia te stworzenia.
A: Więc, uważał cię za niezłego ogiera? – Stuknął mnie łokciem a ja spojrzeniem w bok by nie widział mojej reakcji.
R: Coś w tym stylu. Ale już tego nie mów.
A: Spróbuję. - Położył się na plecach przez co bardziej widziałem jego ranę na torsie.
R: Jesteście w jakim stopniu podobni. - Powiedziałem choć tego nie chciałem mówić na głos.
A: Niby w czym? Oprócz, że zadajemy się z tym samym Wielkoludem? - Zastanowiłem się chwilę.
R: Tak samo odważnie stawiacie wszystkiemu czoła.
****Dwa lata po spotkaniu****
M: Znowu to zrobiłeś? – Powiedział oczyszczając moje rany. Siedzieliśmy na dywanie w moim pokoju.
R: Nie mogę pozwolić by karał też moje siostry i brata. - Odpowiedziałem mu.
M: Nie jesteś rycerzem na białym koniu. – Skarcił mnie. - Też masz uczucia.
R: Nie rozumiesz. – Odwróciłem się od niego. Nie chciałem słuchać kazań od przyjaciela.
M: Rozumiem i to doskonale. – Westchnął.
M: Ale nie możesz wszystkie ciosy na siebie kierować. Jeżeli nadal tak będziesz robił zabije cię.
R: Tak łatwo mnie nie zabije. – Burknąłem. Nie jestem aż takim mięczakiem.
M: Kiedy przyjdzie porozmawiam z nim. – Chwyciłem go za ramię.
R: Nie. On nie wie o tobie.
M: Nadal mu nie powiedziałeś?
R: Tak jest najlepiej. – Boję się. Nie chcę by ciebie też skrzywdził.
M: Może w każdej chwili dowiedzieć się od domniemanych szpiegów, o których mi mówiłeś.
R: Nie wiem co zrobi jak się dowie.
M: Nic się nie stanie. Masz moje słowo. – Usłyszałem jak drzwi się otwierają.
R: Przyszedł za wcześnie. – Wyszeptałem z trwogą. Wstałem i otworzyłem okno.
R: Szybko zanim się zorientuje, że tu jesteś. – Odwróciłem się. W pokoju już nie było Meksyku. Zobaczyłem otwarte drzwi na korytarz.
R: Meksyk! Nie! – Pobiegłem za nim.
M: Dzień dobry panie ZSRR. – Usłyszałem z dołu. W przedsionku stał Meksyk a na przeciwko niego mój ojciec. Podszedłem do przyjaciela.
ZSRR: Kim jesteś? – Zapytał się go chłodnym jak zawsze głosem a jego oczy przeszywały na wskroś drobną osobę.
M: Jestem przyjacielem pańskiego syna Rosji. – Staliśmy nieruchomo czekając na reakcję ZSRR'a.
ZSRR: Czy to prawda? – Skierował te słowa do mnie. Bałem się ale jak poczułem dłoń Meksyka na mojej zebrałem się w sobie i odparłem.
R: Tak. Jest moim przyjacielem. – Położyłem swoją rękę na na ramię Meksyka.
R: I to najlepszym. – Patrzyłem się w zimne oczy mojego ojca. Już się ciebie nie boję dopóki on jest przy mnie.
R: I będę się z nim spotykał jak zawsze. – Z napięciem czekałem na jego odpowiedź.
ZSRR: Jeżeli tak. – Powiedział powoli.
ZSRR: Nie będę ci zabraniać.- Poczułem wielką radość w środku. W końcu odważyłem się. Spojrzałem na Meksyk a on na mnie. Uśmiechaliśmy się do siebie.
****Teraz****
R: Po tym zdarzeniu mogłem bez lęku spotykać się z Meksykiem. Jeździliśmy na koniach, chodziliśmy w góry, lasy. Dawałem mu lekcje tańca. Dało mi to cząstkę normalnego życia nawet ojciec zaczął nas mniej karać.
R: Wszystkoto mój ojciec obserwował z boku. - Zacząłem kontynuować historię.
R: Nie zwracałem na to uwagi a powinienem.
****W czasie wojny****
Pierwszy krok był za mną i chciałem zrobić kolejny.
R: Co ty...? – siedziałem opierając się o łóżko a Meksyk Chodził tam i z powrotem po pokoju.
M: Tak. To jest dobry pomysł. – Nie wierzyłem co słyszę.
R: Wiesz w ogóle co ty mówisz? – Zmarszczyłem czoło a palce wbijałem sobie w oczodoły.
M: Tak wiem. Ale mówię ci. Pomogę tobie i razem wymyślimy plan. Plan pozbycia się raz na zawsze tego tyrana. – Zatrzymał się i jedną dłoń zacisnął w pięść jakby coś złapał.
R: Zwariowałeś. – Patrzyłem na niego z pod brwi. - To jest niewykonalne. Nikt tego nie zrobił.
M: Nie dokonali tego bo mnie mieli asa w rękawie. – Promieniał jeszcze bardziej pewniej.
R: Jakiego niby asa? – Nagle jego palec wskazujący pojawił się przed moim nosem.
M: Ciebie. – Zamurowało mnie.
R: Mnie? – Podniosłem jedną brew.
M: Tak. Ciebie. – Znów zaczął chodzić po pokoju.
M: Z tobą może się udać. Nawet na pewno. Ty odwrócisz jego uwagę a ja go zaatakuję. Muszę jeszcze dopracować szczegóły związane z... - Nie słuchałem go. Nie mogłem pozwolić by on też miał jakiś udział.
R: Nie mogę na to pozwolić. - Pal licho mnie i asa. On jest ważniejszy.
M: Czemu? Nie chcesz raz na zawsze pokonać swój strach. Byś był wolny od bólu? To możliwe tylko ty jesteś na tyle blisko ZSRR'a by to dokonać. – Wkurzała mnie jego ciągła argumentacja. Nie widzi, że to jest niebezpieczne?
R: Nie chcę cię stracić! – Wykrzyczałem. Podszedł do mnie i chwycił mnie za ręce.
R: Kocham cię. – Wyszeptałem a on poruszył ustami w słowa "ja też".
M: Nie możesz się wiecznie bać. – Powiedział i od razu zamyślił się.
M: Już wiem. – Poszedł gdzieś i po chwili przyszedł niosąc patelnię i litr wódki. – Zróbmy pierwszy krok do powstania.
R: Co ty chcesz z tym zrobić?
M: Oczywiście pozbyć się w pierw tego paskudnego znamienia. Nie mamy co prawda odpowiedniego sprzętu by to usunąć a do szpitala nie pójdziemy bo od razu się dowie więc zostaje nam domowe rozwiązanie. Będzie bolesne więc przyniosłem znieczulacz. – Tu podniósł butelkę.
R: Chcesz mi przypalić tym skórę? – wskazałem na patelnię. Nie mogę uwierzyć. Nie lubiłem tej skazy ojca, ale usunąć? Zawsze mam zakrytą tą część ciała by jej nie oglądać. Zawsze to robiłem ponieważ ułatwiało mi to zapominanie o ranie daną mi na wieczność. Ale szansa na choć cząstkę wolności była nazbyt kusząca.
M: Wiem jak to wygląda, ale musisz wko...
R: Zrób to. – Meksyk ma rację muszę przestać się go bać. Muszę wziąć się w garść i raz na zawsze uwolnić się z ojcowskiego jarzma.
M: Co? – Miał zdziwioną twarz.
R: Zróbmy to. – Wstając powtórzyłem pewniej. Wychodząc z pokoju. Włamaliśmy się do piwnicy tak dobrze mi znanej. Ściągnąłem bluzkę ukazując znamię, które dał mi ojciec na 10 urodziny. Meksyk podszedł do mnie i dał alkohol. Zacząłem go pić a on podgrzewał patelnię w piecu znajdujący się w pomieszczeniu.
M: Jesteś gotów? – Zapytał się po kilku minutach. Wyczułem w jego głosie niepewność.
R: Jak nigdy.
M: Może jeszcze poczekamy aż alkohol wejdzie?
R: ZRÓB TO W KOŃCU! – Po chwili przystawił mi rozżarzone żelastwo. Poczułem straszliwy ból jak w dniu pierwszej kary. Męki na szczęście były przytłumione przez alkohol ale nadal bolało jak cholera.
M: Jeszcze chwila. – Zaciskałem zęby aż mnie rozbolały. Jęczałem i syczałem z bólu. W końcu odrzucił patelnię i przytulił mnie.
M: Jesteś wolny. - Wyszeptał mi do ucha wtulony w moje zdrowe ramię i zaczęliśmy razem cicho płakać.
****Teraz****
R: Dzień później rozpoczęliśmy opracowywać plan. Meksyk namówił mnie do podjęcia pracy. Dzięki temu kupiłem pierwszą rzecz za własne pieniądze.
A: Co to była za rzecz? – Nie powiem mu.. Jeszcze się domyśli a wtedy mnie znienawidzi.
R: Futerał. - Powiedziałem krótko.
A: Grasz? – Zapytał z lekkim zdziwieniem. Odwróciłem wzrok.
R: Można tak powiedzieć. – Nie mogłem go okłamać kiedy tak się na mnie patrzy.
A: Będę czekał na koncert. – Uśmiechnął się.
R: Tak. – Lecz w środku nie jest to gitara.
****Kilka lat po wojnie****
Po tym jak zaczęły się większe napięcia pomiędzy Flagowcami a „normalnymi" przeprowadziliśmy się na przedmieścia tego miasta. Po niedługim czasie to samo zrobił Meksyk. Nasz plan był prawie skończony ale nigdy nie został zrealizowany.
ZSRR: Co ty zrobiłeś? – Wszedł niespodziewanie do mojego pokoju, kiedy się przebierałam. Zobaczył brak znamienia. Szybko podszedł do mnie chwytając za kark. Pod jego naciskiem zgiąłem się.
ZSRR: Chyba jasno ci powiedziałem w tedy. Należysz do mnie! – Powiedział przez zęby przez co zabolały mnie uszy od jego syku. Szamotałem się i mu przyłożyłem lecz związał moje ręce koszulą, którą chciałem założyć. Tłukł mnie przez chwilę aż dusząc mnie przytaszczył mnie na dół do salonu gdzie był palący się kominek. Włożył jakiś pręt do niego i rzucił mną o podłogę.
ZSRR: Jednak nie do końca zrozumiałeś. - Chciałem uciec, ale przygwoździł mnie swoim butem.
ZSRR: Mówiąc, że należysz do mnie oznacza, że do końca twojego marnego życia jesteś posłuszny tylko MNIE. – Wtedy do wygojonej rany przyłożył rozżarzony pręt ze swoim symbolem.
****Teraz****
Pov. Ame
Nadal leżałem plecami na łóżku wsłuchując się w jego historię. Lecz moje myśli krążyły gdzie indziej.
A: Co się stało z Meksykiem? - Znam gościa nawet wiele razy się z nim spotykałem, ale po ugodzie z "normalnymi" nie zobaczyłem go już więcej. Nie przejąłem się tym ponieważ niektórzy Flagowcy też tak zrobili nie chcąc mieć problemów. I tak nikt się nami nie interesuje. Chyba powinniśmy byś bardziej solidarni.
R: Ojciec po tym dowiedział się o naszym planie i że on też był w to zamieszany. Chciałem Meksyka ostrzec lecz kiedy przyszedłem w miejsce umówionego spotkania nie pojawił się. – Czyli zniknął bez śladu. Jego najlepszy przyjaciel. Albo ktoś więcej.
A: Kochałeś go. – Nawet nie wiem czy chcę go o to zapytać czy tylko stwierdzić.
R: Tak. Był dla mnie bliski.
A: Bardziej niż rodzina? – Ugryzłem się w język. Rosja zaczął się zastanawiać nad odpowiedzią. Nie mogłem się powstrzymać. Mógłbym mu powiedzieć, że nie musi odpowiadać lecz nie zrobiłem tego. Część mnie chciała wiedzieć.
R: Nie mogę stwierdzić ale był kimś, na którego zawsze mogłem polegać i wiedziałem, że mnie zrozumie. Był jedyny w swoim rodzaju. – Nie wiem czy ta odpowiedź zadowala. Nadal mam wątpliwości. Ale nie zapytam się go w prost a on też mi nie powie.
A: Czy twoje rodzeństwo też ma znamię? - Zmieniłem temat by zająć myśli czymś innym.
R: Tak. Zawsze na 10 urodziny stawaliśmy się jego własnością. Choć chciałem by chociaż Białoruś nie miała ale byłem nadal za słaby.
A: Przepraszam... Teraz to już wiem czemu na mnie się rzucałeś. – Dostać takie znamię. Później ją usunąć by potem znów zostać oznaczonym. Chyba też bym nie chciał by ktoś jeszcze to ruszał.
R: Nie wiedziałeś. – Zamilkliśmy. Chciałbym go jakoś pocieszyć. Wiem jak bolesne są wspomnienia.
R: Teraz ty. – Powiedział po przerwie.
A: Ach. Tak. - Trochę mnie to zbiło z tropu bo on tylko opowiadał. Zaśmiałem się z roztargnienia.
A: Teraz moje historie wydają się śmieszne i małostkowe w porównaniu do twoich.
R: Nie mogę tego stwierdzić dopóki ich nie usłyszę.
A: Ach! O czym ja mam mówić?
R: Może o tej wielkiej ranie na piersi. – Szturchnął mnie palcem w miejsce wspomnianej rany.
A: Hej! Nie dotykaj bo ja zaraz pokażę swoje Ju Jitsu. – Cicho się zaśmiał. Zmieniłem pozycję na siedzącą. Chcę częściej widzieć jak się uśmiechasz.
A: Powracając. Ta wielka szrama tu i na oku. To też jakby znamię od ojca. - Choć nie tak wymyślna jak twoja. Rosja spojrzał w dół nadal mając uśmiech na twarzy.
R: Jednak miałeś rację. Jesteśmy do siebie podobni. – Poczułem ciepło na policzkach. Kaszlnąłem parę razy. Że też pamięta moje słowa.
A: Taa...Trochę ci nie powiedziałem dokładnie co się wydarzyło kiedy wróciłem do domu po sprzeczce z Niemcami.
****3 lata temu****
WB: Czekałem na ciebie. – Stał przed drzwiami oparty o swoją ozdobną laskę nie dając mi wejść do domu.
A: Co jest ojcze? – Miał naprawdę niemiły wyraz twarzy. Nie chcę kolejnej kłótni. Zawsze coś ma do mnie. Kiedy przeprowadziłem się do ojca wiedziałem, że mnie nie cierpi. Okazywał to w różny sposób.
WB: Nie odzywaj się do mnie nie proszony młody człowieku. – Podszedł bliżej.
WB: Myślałem, że już mnie nie zawiedziesz ale co ja mogłem się po tobie spodziewać. Jak zawsze ośmieszyłeś MNIE! – Wykrzyczał i dał mi z liścia.
WB: Zawiodłem się na tobie I to dogłębnie. Żeby dowiedzieć się, że własny rodzony syn stał się wybrykiem natury.
A: Nie wiem o co..
WB: MILCZ! – Znów mnie zbił.
WB: Przez to, że zadajesz się z tymi dzikusami z południa stałeś się taki rozkapryszony.
A: ICH W TO NIE MIESZAJ! Nie wiem kto i co ci powiedzieli ale jak masz kogoś winić to na pewno nie ich. – Patrzył się na mnie z wyższością chociaż jest niższy ode mnie.
WB: Nie będziesz się już z potykał z tym wieśniakiem Brazylią.
A: OJCZE! - Poczułem pieczenie na policzku.
WB: POWIEDZIAŁEM COŚ! – Nie miałem już siły stać. Niemiec mnie nienawidzi, ojciec znów stał się potworem. Z tego wszystkiego upadłem na kolana. Patrzyłem jak Brytania już chciał wejść do domu. Nie ma mowy.
A: NIE MASZ PRAWA! – Wykrzyknąłem za nim. Zatrzymał się.
WB: Jeżeli nadal chcesz być niewdzięcznym bachorem przygotuj się. – Po tych słowach rzucił mi pod nogi szpadę.
WB: Rozegrajmy to jak dżentelmeni. – Patrzyłem z grozą to na niego to na szpadę.
A: Nie możesz...
WB: Wstawaj i walcz! Chyba, że się przystaniesz na moje warunki wtedy możesz wejść a ja o wszystkim zapomnę. – Podniosłem się ciężko dzierżąc szpadę. Nie zgodzę się by ten staruch mówił mi co mam robić. Nie będzie mną pomiatał. Nie mogę dać mu wygrać. Z laski wyjął swoją broń.
WB: Kto pierwszy powie dość lub padnie przegrywa. – Ustawiliśmy się do ataku w ogrodzie rozkwitały kwiaty i bzyczały pszczoły a nad nami chmury płynęły na tle niebieskiego nieba. Lecz nic nie było dla mnie ważne jak pokazanie staruchowi, że nie jest niepokonany. Nasze szable się skrzyżowały. Parowaliśmy swoje ataki raz za razem. Już myślałem, że mam go w garści lecz moja broń zamiast go trafić napotkała powietrze a ja poczułem ból na klatce piersiowej. Krew sączyła się z głębokiej rany a po oku płynęła ciepła ciecz. Trzęsąc się na nogach patrzyłem jak ojciec strzepuje czerwoną maź ze swojej szpady. Dostałem furii. Raz za razem machałem bronią coraz szybciej lecz bydlak unikał większość moich ruchów dając mi następne cięcia na ciele. Byłem już na wyczerpaniu a krew nadal wypływała się z głębokiej rany. W każdej chwili mogłem stracić równowagę. Brytania zamachnął się gdy nieoczekiwanie usłyszeliśmy krzyk.
???: DOŚĆ! – Atak ojca nie trafił mnie tylko w osobę, która niespodziewanie znalazła się między nami.
A: Mom. – Wyszeptałem i podparłem się szablą by nie upaść. Podeszła do mnie a z jej policzka potoczyła się kropla krwi. Odwróciła głowę do swojego męża.
F: CO TY MYŚLAŁEŚ?! BY TAK GO POTRAKTOWAĆ? !– Krzyczała wniebogłosy.
WB: Nie wtrącaj się kobieto!
F: JAK NIE MOGĘ SIĘ MIESZAĆ KIEDY MÓJ SYN MÓGŁ ZGINĄĆ Z RĘKI WŁASNEGO OJCA?!
WB: To są sprawy między mani!
F: NIE BĘDĘ JUŻ DŁUŻEJ PRZYPATRYWAŁA JAK NISZCZYSZ NASZĄ RODZINĘ!
WB: Nie niszczę ją! JA JĄ NAPRAWIAM! Nie wiesz kim się stał nasz syn!
F: Nie obchodzi mnie kim lub czym się stał jest nadal moim synem!
WB: Takich jak on trzeba leczyć!
F: To ciebie trzeba leczyć nie jego!
WB: NASZ SYN JEST UPOŚLEDZONY!!! – Zapadła cisza.
F: Nie zniosę już tego dłużej. – Powiedziała cicho i stanowczo. – Odchodzę. Razem z dziećmi.
WB: Nie zrobisz tego. – Patrzył się na nią z wielkimi oczami.
F: Zobaczymy. – Podniosła mnie i z wielkim trudem weszliśmy do domu.
****Teraz****
A: Jak postanowiła tak zrobiła ale przegrała tę bitwę. Przez znajomości ojciec wygrywając w urzędzie zabrał wszystko co miała i ją wyrzucił. Ja leżąc w szpitalu nic nie mogłem zrobić. - Wziąłem większy wdech.
A: Jednak najbardziej mnie ugodziło to, że Kanada, który widząc wszystko zza okna nie pomógł mi. Mój brat, z którym przez wszystko przechodziliśmy w dzieciństwie jak i na polu walki odwrócił się ode mnie. – Chwyciłem za brzeg łóżka na tamto wspomnienie. Nie wybaczę.
R: Nie próbowałeś się z nią skontaktować?
A: Chciałbym. Ale nie chcę jej przypominać o tej patologii. Na pewno jakby mnie zobaczyła przypomniałaby sobie o ojcu. - Nie chcę jej ranić. Rosja położył swoją dłoń moim ramieniu.
R: W żaden sposób nie jesteś podobny do niego.
Pov. Rosja
Spojrzał na mnie a nasz wzrok się spotkał. Był tak blisko, że dokładnie widziałem jego niesamowite dwukolorowe oczy. Nawet ta blizna na prawym oku wydawała się piękna. Znów poczułem to dziwne ciepło po całym ciele. Nie wiedziałem kiedy dokładnie zacząłem się zbliżać do niego.
R: Ame. – Powiedziałem cicho zbliżając się coraz bardziej do jego twarzy. Ameryka otworzył usta i się odsunął jak oparzony.
A: aaaA! Zobacz jak ten czas leci. – Wstał.
A: Przez te zwierzenia aż chce mi się spać. - Przeciągnął się.
A: Choć mnie umyłeś wcześniej idę to zrobić teraz porządniej. – Uśmiechnął się zadziornie i zniknął za drzwiami. Schowałem swoją twarz w dłoniach. Co ja robię? Przez niego i jego oczy tracę kontrolę nad sobą. Już nawet nie nad słowami ale i nad całym ciałem.
Pov. Ame
No, No, NO! Czochrałem swoje włosy by się uspokoić. W końcu oparłem się rękami o umywalkę i spojrzałem w lustro. Zobaczyłem swoją twarz całą czerwoną. Walnąłem się o kant zlewu. Czy on zawsze musi coś takiego robić niespodziewanie? Zaraz się pogubię. Włączyłem wodę z kramu i zacząłem myć ręce. Byliśmy tak blisko."R: Ame." No, no, no. Wyjdź z mojej głowy. Włożyłem swój łeb pod strumień wody. Dłuższy czas tak stałem aż w końcu wyłączyłem kran. Otrzepałem się jak pies i znów spojrzałem na moje odbicie. Jest dobrze. Jest dobrze.
A: Nie jest dobrze.
***********************************************************************************************
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top