Prawda boli

****16.45 czasu moskiewskiego (15.45)****

Pov. Polska

Bra: Wiesz wiedziałem, że jest ogromna ale jak widzę ją na żywo... Robi wrażenie. – Powiedział spoglądając na posiadłość ZSRR'a. Dom był oddalony od Moskwy o parę kilometrów więc dojazd zajął nam prawie 2 godziny. Słońce chyliło się ku zachodowi przez co wielka posiadłość wydawała się jeszcze majestatyczna Naprawdę wygląda jak pałac. Brazylia wyłączył silnik auta. Wysiadłem z pojazdu i otworzyłem drzwi Białorusi.

Bia: Tylko, żebyście nie zaczęli zwiedzać, wiecie po co tu jesteśmy. – Powiedziała dziewczyna nadal siedząc w aucie patrzyła na rodzinny dom z lekkim grymasem.

P: Spokojnie. Wiemy co mamy robić. – Powiedziałem wyciągając do niej rękę. Dziewczyna spojrzała na mnie i westchnęła podając mi dłoń.

Bia: Nie zawiedź. – Jej ciemnozielone oczy błyskały determinacją.

P: Nie zawiodę. – Po tym Białoruś poszła razem z Ukrainą w stronę posiadłości. Odprowadzałem je wzrokiem i poczułem lekki niepokój spowodowany tym widokiem lecz to uczucie zniknęło kiedy za dziewczynami zamknęły się drzwi.

Bra: Nie martw się poradzą sobie. – Powiedział Brazylia do moich pleców.

P: W to nie wątpię. – Mruknąłem. Teraz jeszcze bardziej pragnę by w końcu to wszystko się zakończyło.

P: Jedźmy. – Powiedziałem wsiadając do auta i pojechaliśmy zaparkować auto. Kiedy to zrobiliśmy zamaszyście poszliśmy w stronę wejścia dla służby. Na polu nikogo nie było lecz kiedy otworzyliśmy drzwi buchnął na nas gorąc i hałas z pomieszczenia. Był wielki tłok i harmider. Wszyscy byli zapracowani i nawet nie zwrócili na nas uwagę. „Normalni" wili się między sobą nosili jakieś rzeczy i niekiedy pokrzykiwali w ojczystym języku. Jednak w tym chaosie widać było, że każdy wiedział co ma robić.

Bra: Ciekawe ilu ludzi jest zaproszonych? – Zapytał Brazylia.

P: To ich sprawa. Lepiej im nie przeszkadzać. – Po tych słowach wziąłem jakąś tacę leżącą niedaleko mnie i poszedłem przed siebie. Brazylia zrobił to samo i kroczył za mną. Lawirowaliśmy między ludźmi tak by nikogo nie potrącić. Trochę to zajęło nim odeszliśmy dość daleko by nie było nikogo. Idąc między korytarzami w końcu dotarliśmy do części domu, w której mieliśmy się znaleźć. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, za którymi były schody.

Bra: No to teraz w górę. – Rzekł zaglądając do wąskiej klatki. Brazylia powoli wchodził po schodach. Już miałem zamiar iść za jego śladem lecz coś mnie tknęło. Spojrzałem w głąb korytarza idącego prosto. Usłyszałem ciche szepty w mojej głowie a do mojej pamięci wpłynęło wspomnienie. Szedłem tym korytarzem. Patrząc dawnymi oczami czułem jak byłem prowadzony przez pewną osobę, która była wyższa ode mnie. „???: Idź i ani się waż zatrzymać się.".

Bra: Polônia. – Zawołał Brazylia z ciszonym głosem. Lecz go nie słuchałem zapatrzony w nurtującą przestrzeń. Nie wiem kiedy zacząłem powoli kroczyć w stronę moich wspomnień. „???: Nie obracaj się."

Bra: Polska. – Brazylia chwycił mnie za ramię a ja otrząsnąłem się z transu. Obróciłem się w stronę Flagowca.

Bra: Chodź. – Kiwnął głową w stronę, którą mieliśmy iść lecz znów spojrzałem na drogę prowadzoną w pewne miejsce, które mnie wołało. Nurtowało a wewnątrz mnie coś mi mówiło, że nie mogę zlekceważyć tego uczucia.

P: Muszę coś sprawdzić. – Po tych słowach wyrwawszy się z chwytu Brazylii poszedłem za odczuciem. Mam szansę zrozumieć co się ze mną stało . Brazylia pojawiając się przede mną zatrzymał mnie.

Bra: Co ty wyprawiasz? – Zapytał kładąc ręce ma moich ramionach.

Bra: Mamy ustalone zadanie i nie możemy teraz na uchylenia. – Rozumiałem go lecz wspomnienie blakło a ja nie chciałem by mi uciekło. Nie mogę by znowu zapomniał. Chciałem wyminąć Brazylię lecz ten będąc wyższy ode mnie uparcie zastawiał mi drogę.

P: Kilka minut nas nie zabije. – Powiedziałem widząc moimi myślami jak nieznajoma postać zaprowadza mnie do pewnego pomieszczenia.

Bra: Nie możemy marnować czasu. – Zmarszczyłem brwi. Wkurzało mnie, że nie pozwalał mi poznać dalszej części tego wspomnienia.

P: Coś się tam kryje. Czuję to. – Powiedziałem z niecierpliwością.

Bra: W takim domu dużo można skryć ale nas co innego interesuje. – Argumentował lecz ciągle zapalczywie próbowałem go minąć. Nie pozwolę bym nadal bał się przeszłości. Mam dość niewiedzy i strachu przed nią. W końcu go ominąłem i zacząłem szybko iść wzdłuż korytarza.

Bra: Obiecałeś, że nie zawiedziesz. – Usłyszałem głos Brazylii. Zatrzymałem się. W mojej głowie teraz walczyły ze sobą dwie myśli. Jedna racjonalna nie chcąca zawieść bliskich mówiła bym posłuchał Brazylię i z nim poszedł, ale druga bardziej nachalna argumentowała, że to co jest za tymi wspomnieniami kryje się coś wielkiego i dzięki niej nie tylko poznam prawdę ale uratuję istnienia. Wygrała druga myśl.

P: I nie zawiodę. – Po tych słowach nie zważając już na Flagowca poszedłem w stronę miejsca gdzie skończyło się wspomnienie i zatrzymałem się dopiero przed drzwiami. Czuję, że za nimi jest to co szukamy. Wszedłem do pomieszczenia. Było ciemno i tylko z jednego okna wpadało blade światło. Podszedłem do ściany gdzie powinny być drzwi lecz ich nie było.

Bra: Gdzie ty... – Powiedział Brazylia jednak zawiesił głos stojąc za mną.

Bra: O não. – Zaczął.

Bra: Não, nãol não. Wiem już gdzie... Zwariowałeś na punkcie tych drzwi! – Wytknął mi z ciszonym głosem świszcząc przy tym. Spoglądałem na kamienną ścianę lecz już nic nie mogłem sobie przypomnieć. Wspomnienie urywało się jak stary poklatkowy film i widziałem tylko czerń. Cholera. Walnąłem w ścianę i usłyszałem, że wydają pusty dźwięk. Zastanowiło mnie to. Poczułem jak Brazylia podszedł do mnie i stanął za mną.

Bra: Jeżeli już się napatrzyłeś wra... – Nie skończył ponieważ do moich uszu doszedł dźwięk przytłumionych rozmów a klamka od drzwi się poruszyła. Odwróciłem się i nie zastanawiając się szybko wziąwszy Brazylię za kołnierz wrzuciłem go między beczkami, które były obok nas. W ostatnim momencie schowałem się przed kimś kto wchodząc do środka zapalił światło.

n: Ktoś tu jest? – Na jego słowa znieruchomieliśmy.

n: Halo? – Zapytał się w przestrzeń.

n2: Co znowu ci się wydaje, że ktoś tu myszkuje? – Powiedział drugi nieznany głos.

n: Na pewno teraz mi się nie wydawało. – Lecz tamten się zaśmiał na jego stwierdzenie i zaczął iść w stronę gdzie się ukrywaliśmy.

n2: Oczywiście. Mam ci przypomnieć jak ostatnim razem skończyło się to twoje przeczucie? Lepiej choć bo nie chcę by mnie ominął bankiet. – Słyszałem jak przechodzi koło beczek. Pierwszy, który zapalił światło tylko westchnął i po chwili dołączył do drugiego. Ostrożnie wychyliłem się by zobaczyć parę ludzi. Byli ubrani w czarne płaszcze i stali przed ścianą w miejscu gdzie ja byłem przed chwilą. Intensywnie zastanawiałem się co zrobić lecz tylko przychodziła mi jedna myśl.

n1: Jak myślisz? Przetrwała to? – Zapytał „normalny". Powoli zacząłem zbliżać się do ludzi w czarnych płaszczach. Jeden z nich wyjął coś z kieszeni i włożył w szparę między kamieniami.

n2: Oby. Bo inaczej to my skończymy marnie. – Powiedział jeden z „normalnych" i nim Brazylia mnie powstrzymał uderzyłem jednego z całej siły pięścią a drugiego chwyciwszy za głowę szybkim ruchem walnąłem go o ścianę. Nie wydali żadnego dźwięku opadając nieprzytomnie na ziemię. Stałem nad pokonanymi a przede mną otworzyła się ściana ukazująca małe pomieszczenie. Brazylia podszedł do mnie robiąc wielkie oczy zwrócone to na mnie to na przejście.

P: Nadal myślisz, że zwariowałem? – Powiedziałem do niego z lekkim uśmiechem masując swoje knykcie. Brazylia przez dłuższą chwilę milczał nim cokolwiek powiedział.

Bra: Co zrobimy z nimi? – Zapytał spoglądając na ogłuszonych ludzi leżących na ziemi. Przykucnąłem koło jednego i zacząłem zdejmować z niego czarny płaszcz.

P: Pożyczymy od nich kilka rzeczy... – Rzuciłem w niego ubraniem.

P: I pójdziemy sprawdzić co skryli za tymi drzwiami. – Brazylia spojrzał na czarny materiał mając niezadowolony wyraz twarzy. Za ten czas zdjąłem drugiemu płaszcz, który od razu założyłem.

Bra: Nie podoba mi się to. Nie powinniśmy tu być. – Powiedział stojąc nade mną.

P: Chcesz teraz zawrócić? – Zapytałem ciągnąc „normalnego" między beczki.

P: Lepiej choć mi pomóż ich przenieść. Chyba nie chcesz by ktoś zobaczył dwóch nieprzytomnych ludzi przed wejściem do tajnego przejścia. - Brazylia zawahał się lecz ruszył się w stronę leżącego „normalnego".

Bra: Nie wierzę, że to robię. – Ubrawszy płaszcz zaczął ciągnąć nieprzytomnego i po chwili obaj „normalni" leżeli schowani w śród beczek. Wyprostowując się weszliśmy do małego pomieszczenia, które okazało być schludną windą. Były tylko trzy piętra do wyboru. Lecz też było miejsce na kartę. Wyjąłem podłużną rzecz z kieszeni płaszcza i włożyłem ją. Winda wydała dźwięk i sama pojechała w dół.

B: Całe przygotowanie poszło w dym. – Westchnął z żalem.

P: Nie pójdzie. – Powiedziałem chociaż bardziej to było do siebie. Uczucie, które mnie ogarnęło pobudził mój niepokój. Jak wcześniej chciał bym znalazł to miejsce teraz odpycha mnie. Jednak nie dam się lękowi. Chcę poznać prawdę nawet jak będzie przerażająca. Chcę wiedzieć. Po nie długim czasie winda się otworzyła i przed nami ukazał się ciemny korytarz. Tylko z bocznych pomieszczeń świeciły blado światła.

B: Sprawdzamy i wychodzimy. –Wyszeptał Brazylia powoli idąc w głąb korytarza. Ostrożnie zajrzeliśmy do pierwszego miejsca skąd dochodziło światło. Była to cela z jedną przezroczystą ścianą i drzwiami. W głębi zobaczyliśmy jak majaczy jakaś skulona postać odwrócona tyłem do nas. Jednak gdy bardziej skupiałem się na niej zobaczyłem, że ma niebiesko bladą skórę. Flagowiec. Jego marne ciało kryło się w półcieniu będąc ubrany w jakąś białą tkaninę. Wpatrując się w celę nie zastanawiając się dotknąłem szyby. Kiedy to zrobiłem postać lekko zadrżała lecz nic więcej nie zrobiła. Powoli odsunąłem się od pomieszczenia. Co mu jest?

Bra: Poli. – Cicho zawołał mnie Brazylia. Spojrzałem na niego a on wpatrywał się w głąb korytarza. Na jego twarzy wymalowana była groza i niedowierzanie. Podążyłem za jego wzrokiem i teraz dopiero przekonałem się, że cały korytarz jest zbiorem takich samych przezroczystych cel, w których blado świeciło światło. Wymieniliśmy się niemo spojrzeniami i zaczęliśmy iść wzdłuż korytarza. W każdej celi była jakaś postać i każdy z nich był Flagowcem choć przez światło widzieliśmy tylko ich niewyraźne sylwetki skulone, siedzące lub stojące. W pewnej chwili Brazylia zatrzymał się przy jednej z pomieszczeń. Mając coraz większy wytrzeszcz oczu.

B: Spójrz. – Powiedział z grozą w głosie wskazując drżącą ręką na celę przed nim. Skierowałem tam wzrok a moje serce na chwilę się zatrzymało czując po kręgosłupie zimne dreszcze. W słabym świetle majaczyła postać. Flagowiec o czarno-czerwono-żółtej skórze.

B: Czy to...

P: Nie. – Powiedziałem naprędce. Choć przeze mnie przeszedł lęk nie dałem się mu opanować. Intensywnie wpatrywałem się w Flagowca analizując. Wygląda na Niemca ale nim nie jest. On przecież jest w mieście daleko od tego przerażającego miejsca. Patrząc się na niego coś wewnątrz mnie rozpoznawało tą marną postać. Powoli przypominałem sobie zdarzenia z nim związane lecz były one rozmyte i niewyraźne. Tylko jedno słowo wybiło się z tych wspomnień.

P: NRD? – Powiedziałem a postać szybko odwróciła głowę w naszą stronę.

B: Mãe de Deus! – Krzyknął z grozą Brazylia odsuwając się z przerażenia. Twarz więźnia była popękana a prawej strony praktycznie nie było tak samo jak nóg. Tam gdzie powinny być oczy jawiła się wielka pustka. Z jednej strony przerażał mnie ten widok jednak czułem, że jest mi dobrze znany. Flagowiec nadal mając skierowaną do nas głowę powoli podniósł rękę tak samo popękaną jak jego twarz. Zatrzymał ją wskazując kierunek za mną.

NRD: Schwester. - Powiedział. Nie odczuwając żadnych emocji powoli odwróciłem się. Scena, która ukazała mi się przed oczami była jak wyjęta z horroru. Wszystkie postacie, które do tej pory były ukryte w cieniu wyłoniły się podpierając się o szklane ściany patrząc się na nas. Niektórzy jak NRD mieli popękaną skórę, z pod której wyłaniała się pustka. Inni mieli wyblakłe kolory lub nawet ich brak. Zobaczyłem jak Brazylia stał przede mną patrząc się na mnie z wielkimi oczami.

P: Chyba znaleźliśmy to co chcieliśmy. – Powiedziałem rozglądając się po celach.

B: To jest istny absurd! – Wykrzyczał.

B: Myślałem, że ich wykorzystuje jako niewolników ale żeby coś takiego?! Santa Maria, salve-nos! – Rzekł chwytając się za głowę. Gdy patrzyłem się jak Brazylia w padał w lekką panikę zamiast też się w niej zatracać odczuwałem dziwny spokój.

P: Chyba nie spodziewałeś się pięknych widoków. – Odparłem po chwili. On na moje stwierdzenie wybuchnął.

B: On robi testy na ludziach! – Wykrzyczał rozkładając ręce.

B: To jest wbrew jakimkolwiek wartościom moralnym!

P: Niektórzy sądzą, że nie jesteśmy żyjącymi istotami. – Powiedziałem patrząc jak wpada w gniew wśród patrzących Flagowców z celi.

B: Ty tak uważasz? Bo widzę, że to cię w ogóle nie przejęło. – Jego słowa ruszyły mną i spojrzałem na niego czując chłód w sobie.

P: Nie zapominaj, że ja tu byłem. – Syknąłem. Jego twarz z wielkiej wściekłości i niedowierzania nagle złagodniała.

B: Por fawor amigo. – Powiedział ze wstydem za swoje słowa wypowiedziane w gniewie. Nagle usłyszeliśmy czyjś głos.

???: Kto tu jest? – Spojrzawszy na siebie razem z Brazylią podszedłem do celi skąd dobiegł głos. Flagowiec siedział na łóżku patrząc się w podłogę. Miał wyblakłe kolory a jego ciało było wychudzone przez co wyglądał na wielce chorego. Jednak kiedy osoba wstała i zbliżyła się do szyby zobaczyłem, że ma bandaże na oczach. Stała przed nami dziewczyna o kolorach Czerwono-biało-czerwonym.

???: Kto tu jest? – Powtórzyła wyrywając mnie z zamyśli.

P: Przyjaciele. – Powiedziałem patrząc jak dotyka szkła odwracając głowę jakby nasłuchując.

???: Polska? – Zapytała po chwili.

P: Tak. – Kiedy to powiedziałem zobaczyłem jak pod bandażami marszczy brwi.

???: Co tu robisz? – Powiedziała z gniewem głosie.

P: Przyszedłem was uratować. – Pokręciła głową.

???: Nie potrzebna nam twoja pomoc. Czekaliśmy na nią lata lecz ty nie przychodziłeś a teraz jesteś tu sam mówiąc, że nas uratujesz? – Widziałem jak jej drobne ciało zaczyna się trząść od złości.

P: Nie jestem sam. – Powiedziałem łagodnie by ją uspokoić lecz to nie pomogło.

???: Kogo przyprowadziłeś? – Zapytała jakby z nadzieją.

???: Policję? Wojsko? Rząd? – Posmutniałem. Teraz jak widząc to wszystko powinienem zawiadomić chociaż jedną z tych organizacji. Lecz jestem pod przykrywką i nawet nie podczas pracy. Jakbym teraz wezwał służby też by mnie aresztowali.

P: Nie wiedzieliśmy, że tu jesteście więc jestem tylko z Brazylią. – Na moje słowa odwróciła głowę jakby patrząc się na mnie z pod bandaży.

???: Jak to nie wiedziałeś?! – Krzyknęła.

???: Przecież ty tu byłeś z nami i widziałeś wszystko! Daliśmy ci uciec byś to rozgłosić! – Na jej słowa zrobiło mi się wstyd za moją lukę w głowie.

P: Wybacz. Nie pamiętam. – Na jej twarzy wyszło zdziwienie.

???: Nie pamiętasz? – Zapytała a ja pokręciłem głową

P: Nie.

???: A inni?

P: Też. – Po tym zadrżała jeszcze bardziej a spuszczając głowę stwierdziłem, że jest przerażona tym co właśnie powiedziałem.

???: Czyli to prawda... - Wyszeptała.

P: Nie pamiętam ale teraz na pewno przyjdę z pomocą. – Chciałem dać jej nadzieję.

???: Nic nie rozumiesz! – Wybuchła a jej bandaże na jej oczach zwilgotniały od łez.

???: Ale skąd możesz to wiedzieć jeżeli czip zadziałał. – Jej słowa mnie zdziwiły.

P: Czip? – Wzięła głębszy oddech.

???: Każdy ma go w karku. – zaczęła łamiącym się głosem.

???: Mówili nam, że jak go wyjmiemy zapomnimy o wszystkich wspomnieniach. Myślałam, że chcieli nas tylko zastraszyć byśmy byli posłuszni, ale teraz... - Zobaczyłem łzę na jej policzku.

???: Nigdy stąd nie wyjdziemy. – Po tych słowach rozpłakała się i zjeżdżając dłońmi po szybie kucnęła. Też przykucnąłem by mieć jej twarz na poziomie swojej.

P: Wyjdziecie. – Powiedziałem przykładając dłoń w to samo miejsce na szybie co jej.

???: Lepiej uciekaj. – Rzekła przez łzy.

P: Nie. – Cicho rzekłem.

???: Uciekaj. – Powtórzyła.

P: Tym razem was nie zostawię. – Powiedziałem stanowczo.

???: UCIEKAJ! – Wykrzyczała w moją twarz a w mojej głowie pojawiło się wspomnienie. Dwie dziewczyny leżały na ziemi w zimnym śniegu trzymane przez ludzi w płaszczach. Jednej nie widziałem mając już przyciśniętą twarz do gruntu a druga krzycząca w moją stronę „???: UCIEKAJ!"

P: Łotwa! – Powiedziałem na głos imię Flagowca. Dziewczyna zaprzestała płakać „patrząc" na mnie ze zdziwieniem.

P: Może nie pamiętam co się tu działo ale moje wspomnienia nie zniknęły. Wszystko pamiętam lecz tylko wspomnienia z lat spędzonych tutaj straciłem. Teraz jednak powracają więc proszę uwierz mi, że tym razem na pewno sprowadzę pomoc. – Choć Łotwa przestała płakać co jakiś czas pociągała za nos.

Ł: Jednak przyszedłeś za późno. – Powiedziała smutno. Zdziwiłem się na jej słowa.

P: Co masz na myśli?

Ł: Twoja siostra. –Wyszeptała a ja wstrzymałem oddech. W mojej głowie myśli zaczęły szybko wirować. Sądziłem, że siostra zostawiła mnie wyjeżdżając za granicę i dlatego nie odzywała się ani nie pisała do mnie. Byłem na nią wściekły i chciałem o niej zapomnieć tak samo jak ona. Teraz się jednak dowiaduję, że tak naprawdę przez te lata była tu uwięziona razem z pozostałymi na łaskę ZSRR'a i jego ludzi.

P: Co z nią? – Zapytałem czując narastający lęk. Dziewczyna pokiwała przecząco głową. Na jej ruch napłynęła we mnie złość lecz od razu się uspokoiłem choć serce waliło mi jak szalone.

P: Łotwa. Co z nią się stało? – Dziewczyna ciężko westchnęła.

Ł: Rok temu zabrali ją do „żelaznej celi". – Przełknęła ślinę.

Ł: Stwierdzili..., że jest najlepszym testerem i.... – Nie skończyła ponieważ załamał się jej głos.

Ł: Tak mi przykro. – Dodała po chwili w smutku. Nie mogę na to pozwolić. Jeżeli jest w stanie krytycznym muszę ją stąd zabrać. Nie zważając na uczucia Łotwy zapytałem się jej z dość ostrym tonem.

P: Gdzie to jest? – Nie powiedziała mi i spuściła głowę widziałem, że za chwilę straci kontakt z nami. Walnąłem w szybę przez co dziewczyna podskoczyła.

P: Gdzie ona jest?! - Krzyknąłem. Łotwa milczała lecz po chwili drżącym palcem wskazała miejsce ze zrezygnowaniem. Gwałtownie wstałem i szybkim krokiem poszedłem w wyznaczonym kierunku. Nie zważając na nic i mijając inne pomieszczenia trafiłem na żelazne drzwi, które miały świetlik na górze. Zajrzałem do niego i zobaczyłem leżącą twaszą do podłogi postać. Nie. Jej długie blond włosy były w nieładzie zasłaniając jej twarz. Zaniepokojony tym widokiem zacząłem oglądać drzwi. Uwolnię cię. Obok okutego żelaza dostrzegłem czytnik kart i nie myśląc szybko wsadziłem pasujący do niego rzecz. Uwolnię. Usłyszałem dźwięk lecz drzwi nie otworzyły się. Spróbowałem jeszcze raz i kolejny jednak ciągle słyszałem ten sam wkurzający dźwięk nieprzyjęcia karty. Walnąłem pięścią w ścianę oddychając ciężko. Spojrzałem jeszcze raz na siostrę ubraną w kusą podniszczoną sukienkę. Nie zostawię cię tu. Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu.

Bra: Chodźmy zanim ktoś tu przyjdzie. – Powiedział Brazylia stojąc za mną. Odwróciłem się do niego strącając jego dłoń.

P: Nie mogę jej tu zostawić! – Podniosłem głos patrząc teraz na jego spokojną twarz.

Bra: Nie pomożesz jej teraz. – Powiedział dobitnie. Lecz ja intensywnie myślałem jak ją uwolnić trzymając kartę w ręce. Tak bardzo mi wstyd za moje myśli o siostrze, że teraz nie mogę jej tu zostawić. Nie tym razem. Zacisnąłem palce na karcie czując jak po skroni spływa mi pot.

P: Daj swoją kartę. – Powiedziałem w stronę Brazylii, który zmrużył oczy.

Bra: Co ty chcesz zrobić? – Zrobiłem krok w jego stronę i wyciągnąłem swoją rękę.

P: Daj kartę! – Rozkazałem.

Bra: Nie. – Rzekł cofając się ode mnie. Cholera!

P: Daj mi ją! – Uwolnię cię.

Bra: Polska! – Powiedział chwytając mnie mocno za ramiona. Na jego gest znieruchomiałem wpatrując się w jego oczy.

Bra: Co zrobisz jak ją już uwolnisz z tego pomieszczenia? – Zapytał się wytrwale patrząc się w moje tęczówki.

P: Czy to nie oczywiste. – Warknąłem a on mną potrząsnął. Jego gest trochę mnie oprzytomniał.

Bra: Poli. – Zaczął.

Bra: Jest nieprzytomna a nie będziesz ją nosił przez całą posiadłość. Od razu jak nas zauważą. Wsadzą to jednych z tych cel i staniemy się kolejnym eksperymentem szalonego ZSRR'a. – Jego słowa były słuszne. Bolały ale miał rację. Nie mogę tak po prostu zgrywać bohatera, kiedy teraz na szali jest nasza przyszłość.

Bra: Nie chcę się stać kolejnym eksperymentem ZSRR'a. – Wyszeptał. Wziąłem głęboki wdech. Prawda boli. Jednak nadal nie mogę się odpędzić od myśli uwolnienia siostry, która leżała możliwe, że martwa w tej przeklętej"żelaznej Sali". Spojrzałem w stronę drzwi.

P: Nie chcę jej zostawić. - Powiedziałem wzdychając.

Bra: Nie zostawisz. Po prostu to zostawimy już policji. – Uśmiechnąłem się smutno.

P: Ja jestem z policji.

Bra: Ale nie na służbie. – Zaśmialiśmy się głucho a Brazylia wziął mnie pod ramię. Naprężona atmosfera opadała przez co poczułem w sobie zmęczenie spowodowane wszystkim co tu widziałem.

Bra: Chodź. Zróbmy kilka zdjęć tego przeklętego miejsca i złożymy je do dowodów. – Zrezygnowany już szedłem w stronę wyjścia lecz mijając pomieszczenie, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi stanąłem jak wryty. Brazylia po chwili też to zrobił wpatrując się we mnie. Sala była cała biała a jej ściany przypominały jak te z cel lecz zamiast Flagowca w środku znajdowały się rzeczy. Było tam łóżko lekarskie z grubymi pasami do unieruchomienia, nad którym wisiała wielka lampa. Obok łoża stał stolik lekarski a pod ścianami szafki wypełnione różnymi preparatami i narzędziami. To tu. Po tej myśli chwyciłem się za głowę. Nagły ból przeszył moją czaszkę jakbym dostał z wielkim impetem młotem w potylicę. Wszystkie wspomnienia wleciały we mnie jak szalone godząc mnie niezliczonymi uczuciami i doznaniami. Od natłoku bodźców krzyknąłem i wbijając swoje palce w skroń padłem na kolana. Widziałem, czułem i doświadczałem na nowo wszystkie okropieństwa jakie mi tu zadawali. Testowali mnie, wbijali igły z substancjami w żyły, rwali i kroili moje ciało żywcem. Pośród tego wszystkiego usłyszałem swój przeraźliwy krzyk odbijający się od białych ścian.

Bra: Poli. – Dobiegł mnie głos Brazylii lecz stłumił go mój przeraźliwy jęk. Tak straszliwie bolało, że po chwili po moich policzkach lały się kaskadami łzy. Niech to się skończy. Jeszcze bardziej wbiłem paznokcie w skórę.

Bra: Poli! – Powtórzył chwytając mnie za ramiona lecz go odepchnąłem. Nadal do mojej głowy wlatywały szczegółowo wspomnienia doprowadzając mnie do szaleństwa. Niech to się zakończy. Skuliłem się by chociaż stłumić mój krzyk lecz ból narastał wypalając mnie od środka. Trwałem tak płacząc, krzycząc i trzęsąc się przez kilka minut nim wszystko ustało zostawiając po sobie tylko tępy ból gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Powoli choć nadal drżąc odzyskiwałem kontrolę nad moim ciałem. Głęboko oddychając wytarłem łzy ręką i ostrożnie podniosłem wzrok na Brazylię. Przez ten czas Flagowiec klęczał przy mnie trzymając swoją rękę na moich plecach. Zobaczyłem, że patrzy na mnie ze współczuciem, Który spowodował u mnie lekki gniew. Nie czas na to. Jeszcze raz przetarłem oczy nim się odezwałem.

P: Chodźmy. – Powiedziałem ochrypniętym głosem. Lecz kiedy z trudem wstaliśmy ze strony windy usłyszeliśmy odgłosy i dźwięk szczęku broni.

****15.49 czasu neutralnego miasta (16.49 moskiewskiego)****

Pov. Wielka Brytania

Wisiałem już bezwładnie i nagi na łańcuchach przymocowanych do żyrandolu. Gdyby nie dzięki zawieszonemu zegarowi pomyślałbym, że męki trwają wiecznie. Moje ciało było cięte, bite i szarpane od godziny przez narzędzia, które teraz były wyczyszczone i spakowane do paczki, którą przyniósł podszywając się za kuriera. Były to finezyjne przyrządy do tortur mające różne zakończenia ostrzy i każdą wykorzystał na mnie pozostawiając na całej skórze płytkie i głębokie rany. Z niektórych lała się krew, która powoli wypełniała misę podstawioną pode mną a na innych już zastygnięta tworzyła wielkie strupy. W ustach czułem słodką maź, która wypływała mi z kącików ust. Chociaż byłem na granicy wytrzymałości zregenerowałem siły kiedy składał swoje zabawki. Podniosłem zmasakrowaną głowę. Człowiek, który teraz opierając się o biurko i robił mi zdjęcia, był odpowiedzialny za to wszystko.

A: Cudowny obraz. – Powiedział Stany Zjednoczonej Ameryki i odkładając telefon wziął łyk gin'a, który wyjął z mojej szafy.

A: Choć twój syn miał wtedy zawiązane oczy ja dałem ci tą przyjemność patrzenia jak twoje ciało rozpada się. Moja robota jest warta oglądania. – Byłem na wyczerpaniu ale i tak wściekłość kipiała we mnie na osobę, która była w ciele mojego syna.

A: Wiesz mi nie chciałbyś widzieć jak twoja krew tryska we wszystkie kierunki. ZSRR ma co prawda dobrą technikę tortur ale strasznie przy tym brudzi. - Nadal tego nie pojmowałem jak ktoś inny może być w ciele drugiego człowieka. Kiedy mnie torturował opowiadał ze szczegółami jak posiadł ciało mojego syna. Był to dla mnie absurd, ale po tej godzinie nie miałem już żadnych wątpliwości, że tak jest.

WB: Jeżeli już się napatrzyłeś wyjaw mi swoje imię. – Kaszlnąłem krwią zmieszaną ze śliną. Mówienie tego sprawiało mi ból ale jeżeli jest kimś innym to ma też inne imię, które chcę znać. Syn odstawił szklankę i cmokając kilka razy wziął misę wypełnioną moją krwią.

A: Nie tak szybko. – Stany Zjednoczonej Ameryki po tym jak odstawił krwawą balię podszedł do mnie i rozluźnił łańcuch przez co upadłem głucho na podłogę.

A: Może jesteś już wystarczająco pięknym dziełem moich rąk... - Chwycił mnie za włosy podnosząc mnie na poziom swojej twarzy.

A: Ale jeszcze nie skończyłem. – Brutalnie rzucił mną na blat. Syknąłem z bólu, który przeszedł przez całe moje ciało z powodu uderzenia o drewno.

A: Po tym wszystkim wyjawię ci moje imię i dam ci umrzeć ze świadomością, że ta osoba zdołała pokonać WIELKĄ Brytanię. - USA mocno zaciągnął łańcuchy tak, że teraz leżałem na moim biurku brzuchem do dołu z nogami na podłodze.

WB: Co ty chcesz zrobić? – Ta pozycja choć wygodniejsza od zwisania na łańcuchach dawała mi lekki niepokój przez to, że nie widziałem rozmówcy.

A: Widzę, że pamięć szwankuje.– Zakpił śmiejąc się pod nosem.

A: Mówiłem. Odtwarzam co do joty „ kary" ZSRR'a na twoim synu. Tego pragnął. Głupio mi go naśladować, ale dodałem od siebie małe poprawkami. - Po chwili poczułem coś zimnego w tylnej części ciała. Zszokowany spojrzałem za siebie i zobaczyłem niemieszczący się w moim umyśle obraz. USA z lekkim uśmiechem a może nawet ze skupieniem dotykał moją tylną część a w ręce trzymał butelkę z jakąś substancją. Zacząłem wyrywać się z łańcuchów lecz przez tarcie bardziej zapiekły mnie rany na moim ciele.

WB: Diabli. – Przekląłem kaszląc.

A: Nie przemęczaj się. – Powiedział nasmarowując swoje rękawice.

WB: Oszalałeś! – Wykrzyknąłem.

WB: Nie dam się tak traktować! – Wycelowałem w niego nogami lecz on tym się nie przejął a rany kolejny raz przypomniały mi o swoim istnieniu.

WB: Zobaczysz zapłacisz za to jeżeli śmiesz... - Nie skończyłem ponieważ poczułem jak włożył swoje palce we mnie i zaczął rozrywać mój otwór. Krzyknąłem z bólu napinając wszystkie mięśnie. Raz po raz wpychał i rozszerzał mnie siłą swoimi palcami aż poczułem jak ciepła maź spływa mi po nogach.

Uwaga scena +18 Jeśli nie chcesz czytać przejdź do ([])([])([])

A: Nie mam tyle czasu co ZSRR więc muszę wejść w radykalne środki. – Zaczął a ja powstrzymywałem krzyki ściskając szczękę.

A: Ale spokojnie twoje ciało zregenerowało się na tyle byś mi tu nie zemdlał. - Powiedział łagodnym głosem jeszcze brutalniej rozciągając mnie. Po mojej skroni płynęły krople potu a ręce zacisnąłem na krawędzi biurka. Nie dam się. Chciałem się uwolnić choć to jedynie dało kolejne fale bólu i tylko czekałem w doznawanych mękach aż zaprzestanie robienia tej wstrętnej czynności. Muszę to przetrwać z godnością. Po krótkiej chwili w końcu zaprzestał. Dysząc rozluźniłem powoli mięśnie. Moje ciało całe drżało od nowego nieznanego do tej pory bólu lecz syn nie dając mi chwili wytchnienia chwycił mnie za biodra i mocno coś wepchnął we mnie. Zachłysnąłem się własnym zdławionym głosem. Nie były to już jego wstrętne pace lecz coś większego. Jeszcze bardziej zacisnąłem zęby by nie wydać żadnego dźwięku. Po kilku ruchach wiedziałem, że to był jego penis. Uświadomiwszy to sobie bardziej położyłem się na biurku a moje dłonie i zęby zaczęły niemiłosiernie boleć od ich ciągłego zaciskania lecz to nie umywało się do mąk spowodowanych jego gwałtownymi ruchami i palcami, które zaczął wkładać w moje rany na nowo je otwierając. Coraz częściej czułem ciepłą maź na nogach i ciele a po moich policzkach spływały łzy.

WB: Nie u...ujdzie ci t...o na sucho. – Wysyczałem z trudem kontrolując mój głos. Lecz przez wszystkie odczucia mój umysł powoli wariował. Nie tylko wściekłość była we mnie, ale i wielkie uczucie gorąca, które narastało. Przycisnąłem czoło do zimnego blatu. Pożałuje, że ze mną zadarł. Raz po raz wyjmował i wkładał z różnym natężeniem swoje przyrodzenie a jego dłonie raniły moje plecy. Jednak czułem, że coś dziwnego powoli we mnie napływa powodując niewyjaśnione pragnienie. Nagle podczas jego jednego z wielu ruchów poczułem coś. Było to tak zaskakujące, że wydałem z siebie głośny jęk. Usłyszawszy mój wysoki ton głosu od razu zacząłem wgryzać się w ramię. Co to było? Jednak zanim sobie na to odpowiedziałem znów to doznałem. Po tym coraz częściej odczuwałem jak jego przyrodzenie we mnie na coś naciska powodując większy przypływ gorąca, który nieprzyjemnie krążył w moich żyłach. Słysząc, że mój głos wyrywa się z mojego gardła bardziej zacisnąłem zęby na ramieniu aż poczułem krew w ustach a kolejne łzy popłynęły mi z oczu. Ból mieszał się z tym dziwnym ciepłem powodując odczucie przyjemności. Nie mogąc już tego znieść mimowolnie zacząłem ruszać biodrami by szybciej zakończyć te okropne doznania. Usłyszałem śmiech Stanów Zjednoczonej Ameryki.

A: Wijesz się pode mną jak ladacznica. – Doszedł mnie jego głos i poczułem kolejne wepchnięcie, po którym przerwał czynność.

A: Może zrobię z ciebie moją dziwkę? Będzie to dla ciebie idealne upokorzenie. – Wyszeptał do mojego ucha a po moim ciele przeszły dreszcze. Nie były jednak to ciarki od strachu lecz czegoś innego.

WB: Je..steś Chory. – Rzekłem ciężko oddychając podnosząc się na łokciach. Usłyszałem jak USA jeszcze bardziej zaśmiał się.

A: To ty jesteś chory. – Powiedział nadal szepcząc mi do ucha a ja znów dostałem tych dziwnych dreszczy wzdłuż kręgosłupa, które jak to ciepło podsycały tą dziwną przyjemność.

A: Podnieciłeś się mając w dupie fiuta swojego syna. – Z niedowierzaniem poczułem jak dotyka mojego penisa a z mojego gardła wydobył się jęk. Byłem naprężony. Jak? USA delikatnie gładząc mojego żołędzia powodował u mnie przyrost ciepła. Stękałem cicho napinając mięśnie czując jak jeszcze bardziej szczypią mnie policzki.

A: Lubisz jak twój własny syn cię rżnie. - Zamknąłem oczy by nie reagować na jego słowa i dotykające mnie jego ręce. Lecz to nie pomogło i bardziej czułem jak USA lekko poruszał się we mnie wbijając swoje palce do ran na mojej skórze. Na odczucia spowodowane przez syna odpowiadałem stękaniem. Jego stwierdzenie rozgniewało mnie lecz powoli do mojej świadomości docierało czym jest ów ciepło krążące we mnie jednak odpędzałem tą myśl nie godząc się na nią.

WB: To... nie prawda... - Powiedziałem przez zęby. To nie jest prawda. Po moich słowach wyszedł ze mnie i zaczął ocierać się o moją tylną część. Ciężko oddychając chciałem by już mnie zostawił lecz w podświadomości pragnąłem by wznowił przerwaną czynność. Stany Zjednoczonej Ameryki wbijał paznokcie w moje rany jednak ten ból teraz odczuwałem inaczej. Nakryłem się na myśli by bardziej wbił we mnie swoje dłonie. Skryłem swoją twarz w ramionach. To nie jest prawda.

A: Przyznaj się. – Powiedział nadal mając swoje usta koło mojego ucha. Przez to jego głos wbijał mi się w umysł a moje rany zaczynały bardziej szczypać.

WB: Nie. – Syknąłem zaciskając mocniej powieki chcąc oddalić się od syna i doznań związanych z jego palcami jak i członkiem ocierającego się o mój tył. Nagle syn chwytając mnie za nogę odwrócił mną. Odruchowo otworzyłem oczy a przede mną ukazał mi się nierealny obraz. Mój własny syn stał napalony między moimi nogami gdzie ja sam też byłem naprężony. Obrzydził mnie ten widok i odwróciłem głowę choć poczułem znów narastające ciepło w klatce piersiowej a mój członek zaczął mnie palić. To nie prawda.

A: Powiedz na głos, że pragniesz w sobie syna a skrócę twoje męki. – Po tych słowach dotknął moje przyrodzenie. Powstrzymałem głos od kolejnego jęku. Wiedziałem do czego zmierzał i przez to znienawidziłem siebie jak i swoje myśli krążące w mojej głowie. Ponieważ go pragnąłem. Pragnąłem go w sobie. Jednak nadal rozpaczliwie zaprzeczałem to sobie. Pokiwałem przecząco głową. Nie. Nie, To nie jest prawda. Lecz moje ciało zaczęło samo lekko się wić by złagodzić nieprzyjemne pieczenie spowodowane niemocą dojścia. Nagle poczułem wielki ból, który był spowodowany brutalnym wbiciem palców Stanów Zjednoczonej Ameryki w moje rany.

A: Powiedz. – Zażądał nadal zadając mi męki. Do moich oczu napłynęły mi kolejne łzy, które spływały po mojej twarzy.

A: Powiedz! – Powtórzył jeszcze bardziej się wbijając. Krzyczałem już na cały głos i nie zważając na moją godność wykrzyczałem przez łzy.

WB: Pragnę syna w sobie! – Potwornie dysząc powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem przez słone krople triumfalny wyraz twarzy syna.

A: Wedle życzenia. – Po tych słowach brutalnie wbił się we mnie w turze moich krzyków. Oddychając coraz szybciej nie mogłem już powstrzymać głosu i raz po raz głośno pojękiwałem kiedy gwałtownie wpychał się we mnie. Ciepło coraz szybciej płynęło w żyłach paląc je od środka dając mi odczucie przyjemności. Tak wielkiej, że znienawidziłem siebie. Jak mogłem. Nawet jak duchowo nie jest to USA ciałem nadal jest moim synem. Jak mogło się to stać? Coraz bardziej wzrastało pragnienie od jego przyrodzenia we mnie i nie mogłem nic na to poradzić. Wiłem się coraz głośniej pojękując. W końcu dałem wejść myśli, którą powstrzymywałem. Uprawiam sex z synem. Na tą myśl po policzku popłynęła mi łza. Uprawiam sex synem czując z tego przyjemność. Słyszałem swoje stękania a po nich wstyd. Ma rację, to ja jestem chory. To ja powinienem się leczyć. Chciałem by mój syn wyszedł na ludzi a sam byłem wrakiem człowieka a żeby sobie to uzmysłowić musiał ktoś w ciele pierworodnego mnie rżnąć. Coraz więcej łez napływały mi do oczu.

([])([])([])

Czułem, że zaraz dojdę. USA drapał moje całe ciało a ja czując z tego rozkosze pragnąłem więcej. Obaj oddychaliśmy głęboko a ciepło między nami nas roztapiało. Stany Zjednoczonej Ameryki zaczął jeszcze szybciej poruszać się we mnie aż po chwili napinając mięśnie doszliśmy. Opadłem ciężko na drewno i leżąc na blacie z związanymi łańcuchem rękami powoli otworzyłem oczy. Widziałem jak nade mną stała postać mojego syna, która przeraźliwie dyszała. Trzęsłem się co chwilę przez niedawne dojście stękając raz po raz z bólu nie tylko fizycznego ale i z poczucia, że zostałem upokorzony i zmieszany z błotem. Chciałem płakać lecz za każdym razem teraz kiedy z oczu wypływała mi łza odczuwałem coraz większy wstyd.

A: Widzę, że uzmysłowiłeś sobie jakim jesteś ścierwem więc użyczę ciebie, żeby sobie ulżyć. – Powiedział spokojnym głosem a ja z wyszczerzonymi oczami poczułem jak coś ciepłego zaczęło się we mnie wlewać. Nie mogłem nic powiedzieć byłem tak zszokowany i załamany sobą, że tylko wstrzymując oddech patrzyłem na syna, który użył mnie jako toalety.

A: Ach... - Westchnął z ulgą i satysfakcją wyszedł ze mnie a z pudełka w którym schował narzędzia wyjął czarny okrągły przedmiot.

A: A żebyś nie ubrudził tego wspaniałego miejsca daję ci to. - Wepchnął przedmiot powodując u mnie lekkie napięcie mięśni i głuchy jęk. Klepnął mnie jeszcze w miejscu gdzie włożył ów rzecz nim mnie uwolnił z okowów. Po chwili chwytając mnie za ręce podniósł mnie tak, że teraz siedziałem na biurku. Zmuszony to tego ruchu poczułem jak czarny przedmiot nieznacznie porusza się we mnie i nie tylko to. Wstyd, upokorzenie i nienawiść do siebie samego osaczały mnie aż do bólu a świadomość, że do końca mojego istnienia będzie mnie prześladował fakt, że uprawiałem sex z synem nawet o to prosząc zapragnąłem by w końcu ze mną skończy. Spuściłem głowę przypominając sobie słowa USA: „Zrobię to samo co ZSRR temu ciału". Jestem najgorszy. Przez to, że chciałem by mój syn był normalny skazałem go na takie cierpienie. Wszystko to co ja uświadczyłem przez tą godzinę było tym samym co też przeżył mój syn. Przeze mnie.

A: A teraz, wyjawię ci moje imię. – Patrząc w dół usłyszałem dwa słowa z jego ust, które wryły się w moją świadomość budząc mnie z otępienia. Nie. Wyszczerzyłem oczy patrząc jak powoli odsuwał się ode mnie. Nie możliwe. Pociągnął mnie i upadłem kolanami na podłogę. Widziałem jak USA wyciągając mój rewolwer.

A: Ostatnie słowa? – Zapytał stojąc nade mną. Byłem w szoku i popadałem coraz większy obłęd. Skaził moje ciało oraz umysł ale teraz rozpadły się we mnie powodując wielką pustkę. Różni ludzie mi przychodzili do głowy, którzy chcieli mojej śmierci, ale nie sądziłem, że może być to ON. Zaśmiałem się czując jak tracę rozum. Biłem swoich synów oraz żonę. Po latach wypędziłem ukochaną a pierworodnego traktowałem gorzej niż kogokolwiek a teraz uprawiałem sex z największym zbrodniarzem świata w ciele mojego syna. Nie zasługuję na nic prócz śmierci. Spojrzałem na poważną postać z wycelowanym we mnie Webley-Fosbery.

WB: Jeżeli jesteś tam mój synu to wiedz, że za wszystko cię przepraszam. – Spuściłem głowę czekając na strzał lecz nic oprócz tykania zegara i mojego przerywanego oddechu nie słyszałem. Powoli podniosłem wzrok i zobaczyłem jak ręka Stanów Zjednoczonej Ameryki trzęsąc się powoli opuszczała broń. Człowiek w ciele mojego syna spoglądał na to z niezadowoleniem a jego głowa wygięła się w dziwny sposób napinając mięśnie. Zadziwiony całą tą sytuacją dopiero po chwili czując ból w brzuchu uzmysłowiłem sobie, że zostałem postrzelony. Spojrzałem na wypływającą z dziury krew, która pojawiała się też w moich ustach. Znów spojrzałem na syna powoli tracąc przytomność.

A: Widać mam mniej czasu niż się spodziewałem. – Mruknął do siebie by po chwili spojrzeć w moją stronę. Coraz więcej czułem napływającej krwi do ust. Stany Zjednoczonej Ameryki chciał coś powiedzieć ale przerwał mu dzwonek z telefonu. USA westchnął i wyjął telefon z kieszeni.

A: Nie dadzą mi spokoju nacieszyć się życiem. – Próbowałem zatamować krwawienie trzęsącą się ręką lecz nie miałem już siły.

A: Cóż. Dziękuję ci spędzony czas, ale muszę już lecieć. – Odwrócił się do mnie tyłem.

A: Miłego umierania WIELKA Brytanio. - Moje ciało zaczęło drżeć przez zadaną mi ranę a postać syna zabierając pudełko i powoli idąc w kierunku drzwi odebrała połączenie.

A: Rosja?... Nie teraz... Ech... Będę na małym lotnisku. Jeżeli chcesz odpowiedzi przyjedź tam... - Zamknął za sobą drzwi i nic już nie słyszałem prócz tykania zegara. W tym rytmicznym dźwięku patrzyłem się w pustą przestrzeń co chwilę krztusząc się krwią. Przepraszam.

***********************************************************************************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top