Powiedz co myślisz
Pov. Ame
Co jest kurna? Czemu zawszę muszę mdleć?! Dobrze, że nic sobie nie uszkodziłem. Wracając. O co ci chodzi ciało!? Nie dość mi kłopotów robisz?! Dużo już w swoim życiu dostawałem więc dlaczego jestem słaby? Zanim sobie odpowiedziałem na to pytanie ktoś wparował do pokoju.
B: O Boże Ami! – podbiegł do mnie.
A: Bryz? – Byłem jednocześnie zdziwiony i zadowolony że jego pierwszego tutaj widzę.
B: Nic ci nie jest?!
A: Chyba nie. – Powiedziałem słabym głosem. Walnął mnie w bark. – Ał! Co jest?
B: TO JUŻ DRUGI RAZ kiedy mnie tak straszysz! Wiesz jak się zamartwiałem? Nie odzywałeś się przez weekend. Pytałem się wszystkich czy ktoś cię widział! Kiedy Rosja mi powiedział o tobie... – patrzył się na mnie wściekle ze szklistymi oczami.
B: Mogłeś chociaż zadzwonić ZIOM! – Podsunął sobie krzesło pod tyłek i usiadł. Teraz zauważyłem, że jest cały spocony i ciężko oddychał. Było mi cholernie głupio. Biegł na złamanie karku tutaj by sprawdzić czy aby na pewno żyję. Nie miałem swojego telefonu ale mogłem skorzystać ze stacjonarnego u Rosji.
A: Przepraszam. – Tylko tyle mogłem powiedzieć. Nic mnie nie usprawiedliwiało. Nienawidzę siebie teraz.
B: I niech ci będzie PUTA przykro! – Złożył na twarzy ręce w kształt trójkąta i odetchnął głęboko by się uspokoić po czym podrapał się po głowie i patrząc w moje oczy powiedział:
B: Bro. Wiedz, że zawsze będę cię wspierać.
A: Wiem o tym my friend. – Nieoczekiwanie wyciągnął do mnie rękę.
B: Irmãos for rever? - Uśmiechnąłem się i złapałem jego rękę w uścisku.
A: Brothers para sempre.- Wiedziałem że pomiędzy mani sztama. Te słowa zawsze nas godziły.
B: A teraz – Poprawił się by wygodniej usiąść na krześle. – Powiedz jak to się stało, że zemdlałeś u Rosji?
A: To chyba będę musiał opowiedzieć od momentu kiedy wyszedłem od ciebie.
****Kilka minut później****
Powiedziałem mu wszystko choć nie wspomniałem mu o moich odczuciach. Nie będę go torturować i siebie też. Wysłuchawszy mojej historii, popatrzył się na mnie wymownie.
B: Ami... - Nie musi kończyć wiem co zaraz powie.
A: Nie. – Powiedziałem krótko i stanowczo.
B: Ziom przecież to słychać a jakbym tam był to i widział. – Klasnął w ręce.
B: W końcu! Bro! Chociaż i tak bym wolał mówić o dziewczynach.
A: To nic nie znaczy. – Poczułem się zmieszany a na policzkach poczułem lekkie ciepło.
B: Jestem szczęśliwy! Pierwszy raz tak o kimś opowiadasz po tym incydencie z Niem...
A: Nie! – Powiedziałem chyba zbyt stanowczo bo od razu przeprosił.
B: Deus. Chciałem tylko powiedzieć, że w końcu się uśmiechasz choć zostałeś nieźle zbity i siedzisz w szpitalu przykuty do łóżka i nie mogący wrócić do domu. – Zamilkłem na chwilę.
A: Bryz to się nie uda jak z wieloma innymi, których mi podsuwałeś.
B: Tamci to było co innego, choć zabawny był moment z Filipinami. – Lekko uśmiechnąłem się na tamto wspomnienie. Przedstawił mnie Filipinowi.
A: Myślałeś że jest transwestytą. – Wypomniałem mu.
B: A skąd miałem wiedzieć że nie jest facetem. Przecież u nich to nigdy nie wiadomo.
A: A później kazała ci dotknąć swoje piersi byś się w końcu przekonał.
B: Może jakbym tego nie zniszczył to bym ciągle je dotykał. – Wybuchliśmy śmiechem. Trwało to trochę nim Brazylia i ja ochłonęliśmy.
B: Ale teraz poważnie. Radzę ci a nawet rozkazuję żebyś nad tym pomyślał.
A: Mówiłem nie ma nad czym się zastanawiać. – Próbowałem zakończyć tą rozmowę ale on nagle wstał gwałtownie.
B: Ami! To już 3 lata! Chcesz być na zawsze niezadowolony i gnuśny jak baba po menopauzie? Widzisz że masz szansę na trochę szczęścia w życiu a ty to odrzucasz?!
A: Ooo.. nie. Nie dam się zbajerować. Nie chcę... - Zawiesiłem głos.
B: By to się powtórzyło? – Dokończył i zapadła cisza. Słychać było tylko kroki za drzwiami i lekarki upominające pacjentów. Wziąłem głęboki oddech by nie zagłębiać się w tamto wspomnienie.
A: Tak. I dlatego ci mówię że miedzy mną a nim nic się nie wydarzy.
B: Merda verdad! Chociaż się przyznaj że się w nim zadurzyłeś!
A: Teraz ja ci powiem że opowiadasz bulshit! Nie można tego dokonać w jeden dzień.
B: W jednym dniu dużo może się zdarzyć. – Po chwili dodał.
B: Jeżeli Tak? To pomyśl teraz o nim. – Rozkazał mi a ja wytrzeszczyłem oczy na nie go jakby się z choinki się urwał.
A: Co?!
B: Pomyśl nie wiem o jego ciele czy co tam się podoba! – Nie wierzę co ja słyszę.
A: Oszalałeś! Może to ty się w nim zadurzyłeś?
B: Zrób to przecież i tak mówisz, że go nie lubisz.
A: Nie powiedziałem że go nie lubię tylko...
B: ZRÓB TO!! – Naskoczył na mnie tak niespodziewanie, że aż przyszła pielęgniarka by nas uciszyć.
B: Więc? – zapytał już ciszej.
A: Dobra zrobię tylko dlatego byś już nie truł mi dupy. –Wziąłem głębszy oddech i powoli pojawiał mi się obraz Wielkoluda. Przypomniałem sobie jego szare oczy wpatrujące się we mnie, dotyk jego dłoni, spokojny głos i jego zapach. A w szczególności zapach. Poczułem jak ciepło krąży w moim ciele. Otworzyłem oczy z niedowierzania i podniosłem kołdrę, którą od razu się przykryłem. Poczułem szczypiące wypieki na twarzy a obok mnie dławił się ze śmiechu Brazylia.
A: Fuck off! – Mogłem tylko tyle powiedzieć w tej beznadziejnej dla mnie sytuacji.
B: Cristo Senhor! – powiedział nadal się dusząc ze śmiechu
B: Nie wiedziałem, że aż tak zareagujesz. – Zakaszlał. – Ale teraz nie powiesz mi że nie czujesz nic do nie go.
A: Shut up! I choć mi pomóż. – Poprawiłem się na łóżku by usiąść na jego krańcu.
B: Z tym ci nie pomogę!
A: Pomóż mi wstać kretynie! – Podszedł do mnie i zaprowadził mnie do łazienki. Teraz trochę spokoju bez tego durnia. Podparłem się o ścianę nad kiblem. Popatrzyłem w dół i nie dowierzałem, że tak to się skończyło. Zróbmy to szybko. Kiedy robiłem pewną rzesz w łazience do pokoju ktoś wszedł.
B: Olá Rosja. – Tylko nie on, nie teraz.
R: Cześć Brazylia. – Niech nie gada z nim.
R: Gdzie jest, Ameryka? – Po tym jak wypowiedział moje imię doszedłem. Patrzyłem z grozą na to co właśnie zrobiłem. To było najgorsze co mogłem zrobić. Poczułem jak krew mi pulsuje a na policzkach poczułem ciepło. Co jest ze mną nie tak? Doszedłem po jego głosie! Po JEGO PIEPRZONYM GŁOSIE! Jak mam teraz wyjść i na niego popatrzyć jakby się nic nie wydarzyło?. Przez Brazylię jestem w takiej sytuacji. No. No. No. Spokojnie. Weź się w garść. To był tylko przypadek. Już i tak jestem wystarczająco wyczerpany po tym wszystkim. Wziąłem kilka oddechów wytarłem kibel i pomału wyszedłem z łazienki. Zauważyłem, że tylko Rosja został w pokoju. Kutafiańska piłkarska Brazylia!
Pov. Rosja
R: Cześć Chucherko. – Teraz jeszcze bardziej pasowało mu to przezwisko. Naprawdę wygląda marnie jak chodzący trup a szpitalny ubiór dodawał mu do upiorności. Popatrzył się na mnie chcąc coś powiedzieć ale zrezygnował.
A: Cześć. – Odpowiedział po chwili i skierował się w stronę łóżka. Odprowadzałem go wzrokiem zauważając, że ma całe policzki czerwone. Mam na dzieję że nie jest chory. Jeszcze by tego brakowało by jeszcze dostał gorączki. Nagle się zachwiał. Chciałem mu pomóc ale ruchem ręki mnie powstrzymał i sam się ustabilizował a jego oczy z podłogi skierował na mnie choć od razu odwrócił wzrok.
A: Czy komuś jeszcze powiedziałeś, że tu jestem? – Dlaczego się tym teraz martwi? Ale jakby się nad tym zastanowić nie zapytałem się go dlaczego tamtej nocy zabłądził. Nie chciałem być nachalny. Jak chce to mi powie.
R: Nie. – Po chwili dodając. – Tylko Brazylii powiedziałem.
A: To dobrze. – Powiedział bardziej do siebie. Dotarł w końcu do łóżka.
A: Brazylia jak go znam pewnie biegał jak szalony po całej szkole. – Uśmiechnął się słabo pewnie wyobrażając sobie tą scenę. Usiadłem koło nie go.
R: Masz szczęście mieć takiego przyjaciela. – Kiedy przypomniałem sobie jak Brazylia gorączkowo pytał się czy ktoś widział Amerykę, spojrzałem przez okno a w piersi poczułem lekkie ukłucie.
A: A żebyś wiedział! Brazylia jest wspaniałym przyjacielem choć do niektórych rzeczy zbyt emocjonalnie podchodzi. Choć można to nazwać szczęściem albo przeznaczeniem ale ja wiem że to przekleństwo.
Powinieneś być dumny z nie go a nie nazywać przekleństwem. Dawniej też miałem druha, bo nie zawsze mogłem polegać na rodzeństwie a już w szczególności na ojca. Był on dla mnie bliski... bardzo bliski.
A: Hej! – Wyrwał mnie z zamyśleń i popatrzyłem się w jego oczy. Teraz zauważyłem, że ma dwa różne kolory tęczówek. Prawe brązowe wręcz czarne a drugie intensywnie niebieskie, że aż nie uwierzyłem, że istnieje taki kolor. Był przepiękny.
A: Nie pouczaj mnie Wielkoludzie. – Kontynuował.
A: To, że mnie uratowałeś dwa razy nie oznacza, że możesz mi radzić w moich sprawach. – Słuchając go nadal przyglądałem się jego twarzy. Na oku o nieziemskim kolorze miał bliznę ciągnącą się od łuku brwiowego do policzka na wysokości ust.
A: Wyprowadzając cię z błędu. – Odwróciwszy wzrok wyrywał mnie z transu.
A: Mówiąc, że jesteśmy przeklęci. Chciałem powiedzieć, że do końca naszego marnego życia jesteśmy na siebie skazani, na dobre i na złe i nic nas nie rozdzieli. Understand?
R: конечно. – Choć ciągle rozmyślałem nad jego oczami zastanowiły mnie jego słowa. Też tak myślałem o moim przyjacielu. Jednak Nie chciałbym opowiadać o moim starych ranach z tym związane. Lecz kiedy patrzę na Ame jest bardzo do NIEGO podobny. Jego usposobienie, postawa i szczery uśmiech. Odpędziłem się od tych myśli. Co za głupota. Wcale nie jest podobny. Nagle przypomniałem sobie coś.
R: Poza tym... – Dałem mu pudełko. – Przyniosłem ci coś.
Podniósł jedną brew do góry.
A: Co to? – Otworzył ostrożnie pudełko, jakby to była bomba, a na jego twarzy wyszedł uśmiech.
A: O jasny bizon! – powiedział zobaczywszy zawartość.
A: Ile jedzenia! Wystarczy dla na nas dwóch! – Chciał już położyć obok żebym ja też miał dostęp do jedzenia lecz go powstrzymałem.
R: To jest dla ciebie ja swoją porcję mam ze sobą. – popatrzył na mnie z niedowierzaniem więc pokazałem mu moje pudełko.
A: Ty. Jaką restauracje okradłeś? - Zapytał.
R: Takie masz o mnie zdanie?
A: Zawsze warto się zapytać, która placówka tyle oferuje. – Po tych słowach wziął pierwszy kęs. Wyglądał jakby miał się zaraz rozpłynąć ze szczęścia. Poczułem lekki uśmiech na mojej twarzy.
A: Mmm... O shit! ALE DOBRE! – Wziął następny kęs. - Teraz MUSISZ mi powiedzieć gdzie to wytrzasnąłeś!
R: Rozczaruję cię jednak. Żadnej restauracji nie okradłem... Sam zrobiłem. – prawie się zadławił, kiedy to powiedziałem.
A: TY?! – Przełknął to co miał w buzi. – TY?!
R: tak. Jak. – Jego reakcja nawet mi schlebia. Moje rodzeństwo nigdy tak nie zareagowało.
A: To muszę przyznać, że nieziemsko ci to wyszło. I to w chuj! – Pochwała od nie go trochę mnie zmieszała.
R: ...Dzięki? – W chuj? Dziwną ma definicję pochwały.
A: Ach! Nic takiego dobrego nie jadłem od dawna! – Odłożył puste pudełko na stolik chociaż ja nie zacząłem swojego. Jak on mógł w tak krótkim czasie zjeść taką porcję?
A: Powinieneś założyć restaurację. – Jak grom przypomniało mi się, że w tej samej scenerii ON też to powiedział. Nie. On nie jest nim!
R: Czy ty w ogóle coś jadłeś wcześniej? Bo nawet nie zjadłeś kanapek, które ci przygotowałem. – Zapytałem a Ame zastanowił się chwilę. On nie jest nim.
A: Wiesz co, chyba nie... Damn! Nie mów mi, że przez to tu trafiłem. – Nie odezwałem się. Mój komentarz jest zbędny co do tego.
A: Ach... zaniedbałem się i jak kostki domina rozsypuje się moje życie kończąc tutaj. Nie powinno mnie tu być. – to ostatnie powiedział pod nosem ale i tak usłyszałem.
Jednak mam poczucie że to ja nie upilnowałem cię i to jeszcze w moim domu. Możliwe że jednak jest to po części też moja wina.
A: Co? Nie! To moja wina i nikogo nie będę obwiniać a zwłaszcza ciebie. Nie jestem dzieckiem.– Czy ja znowu powiedziałem na głos swoje myśli? To nie jest w moim stylu, już któryś z kolei raz mi się to zdarza i tylko przy nim. Przeraża mnie to.
A: Choć przy twoim daniu znów się nim poczułem. - Znów się uśmiechnął.
R: Więc pozwól mi nadal to robić. Do puki nie wyzdrowiejesz. – Może mi tyle wystarczy bym nie odczuwał wyrzutów sumienia.
A: Mówiłem że to nie twoja wina. Ale jeżeli cię to uspokoi... Proszę, Rozpieszczaj mnie. – To było z jego strony bardzo. Słodkie? Spojrzałem w dół. Nie wiem czy można tak mówić o facecie ale to jedyne co mi przyszło do głowy. Siedzieliśmy przez ułamek sekundy, który był wiecznością, w niezręcznej ciszy patrząc w innych kierunkach. Spojrzałem na telefon. Miałem jedną nieprzeczytaną wiadomość.
R: Na mnie już pora. – Wstałem ale zatrzymałem się w drzwiach. – I tak jak obiecałem jutro też przyjdę żeby cię przypilnować byś dobrze się odżywiał.
A: Czekam z niecierpliwością – Po usłyszanej odpowiedzi wyszedłem. Popatrzyłem na komórkę, by przeczytać wiadomość. Była 14.55. Czas na mnie.
Pov. Ame
Zaraz spalę się ze wstydu. Jak ja mogłem coś takiego powiedzieć „Proszę, rozpieszczaj mnie." God! Kto tak mówi? Jeszcze nie dość patrzył się na mnie cały czas. Stop. Czemu zachowuję się jak dziewica? To już się zdarzyło nic na to nie poradzę powinienem już o tym zapomnieć. Popatrzyłem się gdzie przed chwilą był Rosja. Ale jestem idiotą!
***********************************************************************************************
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top