Mały błąd

Pov. Rosja

R: Dzień dobry. – Powiedziałem siedząc na krześle kiedy Ameryka zszedł na dół. Miał na sobie wczorajsze ubranie i okulary.

A: Good morning – Ziewnął i podszedł do zaparzacza do kawy. – Tylko ty jesteś?

R: Tak. Białoruś miała wezwanie a ma daleko do pracy więc musiała wyjść wcześniej a Ukraina poszła razem z nią dla towarzystwa. – Odwrócił głowę w moją stronę. Okulary zasłaniały mu co prawda oczy ale widziałem, że chciał się coś zapytać. Jednak powrócił do wpatrywania się w imbryk.

Chyba wiem co mu chodziło po głowie sam się zdziwiłem jak o tym się dowiedziałem. Akademia Państw jest obowiązkowa. Jeśli ją ukończysz masz więcej praw i swobody, których nie dostaniesz po normalnej wyższej szkole. Z tego, że nikt nie chce być ograniczany prawie wszyscy Flagowcy chcą tą Akademię jak najszybciej skończyć. Jednak jest pewna grupa Flagowców, która nie chodzi na zajęcia. Okazuje się, że jest pewien kruczek w ustawie a oni chętnie z niego korzystają. Żyjemy dłużej od „normalnych". Przez to, że jesteśmy praktycznie wieczni. Z tego powodu mieli problem i nie napisali ograniczenia czasowego do kiedy mamy skończyć Akademię. Dzięki temu kruczkowi mogą pracować oczywiście z ograniczeniami i przymusowymi rutynowymi badaniami, które muszą pokazywać w robocie co miesiąc.

Ame wziął kubek z napojem i usiadł przy stole.

A: Tak mnie zastanawia. – Zaczął.

A: Dlaczego nie macie własnych mieszkań? Macie pracę a z tego co widzę nawet bardzo płatną więc dlaczego mieszkacie razem? - Zastanowiłem się. Nie wiem czy mu powiedzieć. Domyślam się jaka jest jego sytuacja ale czy powinien wiedzieć o mojej? Mieszka co prawda u nas od kilku dni ale.. Westchnąłem zamykając oczy.

A: Spokojnie. – Powiedział łagodnym głosem.

A: To była tylko moje luźnie spostrzeżenie. Nie musisz na nie odpowiedzieć. – Spojrzałem na niego. Pił powoli swoją kawę z kubka. Przez jego okulary nie wiedziałem czy na mnie się patrzy. Trochę mnie to zbiło z tropu i zapomniałem co chciałem mu powiedzieć. Spojrzałem na talerz, który miałem przed sobą. Przysunąłem go w stronę Ame.

A: Dla mnie?

R: Tak. – Ameryka podrapał się po głowie.

A: Dzięki. Ale to ja powinienem robić ci śniadanie.

R: Wystarczy, że dotrzymasz obietnicy. – Zmienił pozycję na krześle.

A: Już myślałem, że zapomniałeś. – Właściwie wcześniej nie miałem do tego głowy. Wstawaliśmy o różnych porach a ja miałem pracę do późna. Rozmawialiśmy ale nigdy nie zadawałem mu konkretnych pytań. Nie chciałem być nachalny. Zaśmiałem się w duchu. Już się przyzwyczaiłem jego obecnością tutaj, że nie wyobrażam sobie, że może w każdej chwili odejść.

A: To czego chcesz dziś się dowiedzieć o mnie? – Wziął gryz kanapki. Właściwie to mam tylko konkretnie jedno pytanie ale nie mogę dobrze dobrać słowa kiedy nie wiem gdzie się patrzy.

R: Nie musisz nosić okularów kiedy jesteśmy sami. Przecież już widziałem twoje oczy. – Siedział opierając się o krzesło nie ruszając się lecz po chwili zdjął wspomnianą rzecz.

A: To z przyzwyczajenia. – Powiedział mając zamknięte oczy, które po krótkim czasie otworzył zerkając na mnie. Poczułem lekkie ciepło przepływające przez moje ciało. Dlaczego to się dzieję zawsze gdy na mnie spojrzy?

A: Daj mi kilka dni a się przyzwyczaję. – Wziął kolejny kęs. - Więc? 

Pov. Ame

Oczekiwałem na jego pytanie. Rosja podpierał się splecionymi dłońmi swoją głowę patrząc na mnie swoimi zimnymi oczami.

R: Dlaczego uciekłeś z domu? – Wiedziałem, wręcz oczekiwałem że któregoś dnia zapyta się o to ale i tak nadal nie wiem jak mu to powiedzieć. Różne myśli mi przelatywały przez głowę ale nie mogę tak w nieskończoność milczeć.

A: Zacznijmy od tego, - Przybliżyłem się do stołu.

A: Że mój ojciec jak i twój jest w posiadaniu wielkiej firmy. I wiadomo, że dużo oczekują od swojego najstarszego potomka. W tym przypadku wypada na mnie. Kiedy byłem młodszy ojcowi nie podobało się moje zachowanie i zaczął mnie „prostować". Jednak przegrał walkę i zrezygnował dając miwolną wolę.  Po wojnie przez pewne zdarzenia moja dość nowa firma zaczęła mieć problemy finansowe przez co musiałem poprosić starego o pomoc. Było dobrze dopóki znów nie chciał mnie „prostować". Stawiałem mu opór i próbowałem mu przemówić do rozsądku ale ile można? Uciekłem stamtąd i się ukrywam by mnie nie znalazł. – Może trochę skrócona wersja ale mam nadzieję, że mu wystarczy jak na ten moment. Wiem, że nie lubię mijania się z prawdą ale pewne sprawy nie chcę mu wyjawiać. Może nie teraz.

R: Jakie zachowanie masz na myśli? – Zapytał się po chwili.

A: Nie lubię kiedy karzą mi tańczyć jak zagrają. – I przy okazji umawiałem się z chłopakami. Ale to już na marginesie. Zadzwonił mój budzik w telefonie. To by było na tyle. Zjadłem śniadanie i wstałem od stołu biorąc okulary z blatu.

A: Ale to już nie będzie ważne. – Uśmiechnąłem się na myśl co dzisiaj się wydarzy.

A: Możliwe, że po dzisiejszym dniu możesz się spodziewać, że nie będę już musiał się ukrywać.

R: Co masz na myśli? – To już trzecie pytanie zadane przez niego i już się zastanawiam czy mu powiedzieć, że przekroczył limit. Nie będę chamem. I tak nikomu nie powie. Przez te kilka dni zaufałem mu. Jak i jego rodzeństwie. Chyba to dlatego, że mamy taki sam stosunek do ojców.

A: Mam za niedługo spotkanie. – Widziałem jak chwilę się zastanawiał.

R: Nie obawiasz się, że cię znajdą?

A: Niech się twoja główka tym nie przejmuje. Wszystko jest tak załatwione, że nawet staruch się nie zorientuje kiedy go wychujam. – Zaśmiałem się i poszedłem w stronę schodów lecz Rosja złapał mnie za rękę. Pod jego ciężarem odruchowo się odwróciłem

R: Miej pewność, że nikt cię nie będzie śledził. – Przestrzegł mnie patrząc mi prosto w oczy. Był poważny nawet za bardzo. Strąciłem jego dłoń. I zbliżyłem swoją twarz do jego.

A: Mówiłem. Wszystko mam pod kontrolą. – Poszedłem na piętro do łazienki biorąc po drodze ubranie na zmianę. Wszystko mam pod kontrolą. Spotykamy się w ustalonym miejscu i godzinie nam tylko dobrze znanej. Nic mnie nie powstrzyma.

Pov. Rosja

Zostawił mnie w kuchni idąc po schodach. Jest taki pewny siebie. Jednak jak przez swoje ego przyprowadzi tu niepożądaną osobę nie będzie zabawnie. Ojciec nas „ukrył" by nie mieć problemów z paparazzi. Szczerze ja też nie chcę. Kiedy to po niefortunnym zdarzeniu z moim udziałem w roli głównej trafił do szpitala. Wtedy właśnie wymazał swoje dzieci ze swojego życia a mnie umieścił w poprawczaku chen gdzieś daleko, gdzie nawet nie wiedzą co to Flagowcy. Osoba, która zbyt zainteresuje się życiem ZSRR"a od razu znika w niewyjaśnionych okolicznościach i z wszelkich dokumentów. Spojrzałem na telefon. Była 8.45. Mam idealnie czasu by zdążyć na zajęcia. Ubrałem buty i wyszedłem.

**** Akademia Państw****

Chociaż już chodzę do tej akademii przez tydzień przez ciągłą zmianę sal zapominam gdzie mam jakie zajęcia. Krążyłem przez zatłoczone korytarze w poszukiwaniu miejsca gdzie będę miał zajęcia lub kogoś z klasy. Po drodze spojrzałem na tablicę z planami. Kto układał ten plan zajęć. Nic nie rozumiem.

???: Co ty tu jeszcze robisz? – Zobaczyłem obok mnie trój kolorowego chłopaka z okularami. Niemcy stał podpierając rękami o biodra. – Zajęcia mamy na trzecim piętrze w drugim budynku.

R: Dzięki. Jeszcze się nie nauczyłem planu tego budynku.

N: Choć ze mną bo się jeszcze spóźnimy. – Poszedłem za nim lecz od razu zrównałem się idąc teraz koło niego. Chodzimy do tej samej klasy więc dobrze, że mnie napotkał. W ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy może tylko by wytłumaczyć kilka kwestii. Tak to nie wadzimy sobie. Pamiętam, że Brazylia zaprosił go na imprezę więc jest przyjacielem Ame ale kiedy byli sami na tarasie patrząc wtedy na nich mogło by się przypuszczać, że są ze sobą blisko i w nie takim sensie jak przyjaźń z Brazylią lecz coś bardziej głębokiego. Chyba już bredzę. Nie ma nic głębszego między mężczyznami od przyjaźni.

N: Jak się miewa USA? – Jego głos wyrwał mnie z zadumy.

R: Hm?

N: Ameryka. – Nie popatrzył się na mnie tylko dalej miał wzrok utkwiony w przód. 

R: Nie powinieneś się pytać tego tutaj. – Zwłaszcza tutaj. Po tym jak mnie Kanada zaskoczył myślałem, że będzie mnie śledzić ale tylko obserwuje podczas przerw. Nic po za tym.

N: Wiem. – Miał poważną minę i nie widać było by się przejmował.

R: Lepiej się już trzyma. – Tyle informacji nikomu nie zaszkodzi. Uśmiechnął się smutno.

N: Jednak nadal jest dla mnie ważmy. – Powiedział na wydechu. Znów powróciłem do moich rozmyślań co ich łączy lub łączyło. Weszliśmy do sali równo z dzwonkiem lecz mnie zatrzymał.

N: Po lekcji mam coś ci do powiedzenia więc czekaj na mnie. – Po tych słowach usiadł na swoim miejscu.

Po kilku minutach słuchania wykładu poczułem jak telefon mi zawibrował. Niezauważalnie wyciągnąłem urządzenie i zobaczyłem wiadomość.

„F"

Dane masz w pliku.

Godz. 01.20

Czyli dzisiaj też mam robotę. Niezbyt mi się podoba. Pierwszy raz kiedy mi dają tak mało czasu. Coś musi być na rzeczy jeżeli klient tak się śpieszy. Schowałem telefon. Po tym wykładzie będę miał dokładnie 3 godziny.

****Po wykładzie****

Po rozmowie z Niemcami i wyjaśnieniu wymyślonej sytuacji by mnie wypuścili z akademii wszedłem do samochodu. Muszę wrócić do domu. Przekręciłem kluczyki i dałem na ręczny. Wyjechałem z parkingu i już po 20 minutach dotarłem do celu. Otwierając drzwi zachowywałem ciszę. Nie chcę by Chucherko jak jeszcze jest dowiedział się, że przyjechałem wcześnie. Otworzyłem szafę i wziąłem czarny futerał ze środka. Mając w ręce podłużną rzecz chciałem wyjść lecz usłyszałem głos na górze. Był to Ameryka, rozmawiał z kimś przez telefon.

A: Jasne, że się nie zgadzam! – Był bardzo podenerwowany. 

A: Co z tego, że oferują dużo kasy! Wiesz o tym. Ta umowa bardziej nam zaszkodzi! – Wykrzyczał i od razu umilkł by po chwili powiedzieć spokojniej. 

A: Wiedzieliśmy, że tak się stanie ale nie będę się poddawał jak jeszcze jest szansa dla nas. – Chodzi mu o dzisiejsze spotkanie? Popatrzyłem na godzinę. Nie ma co tracić czasu a tam gdzie muszę dotrzeć jest długa droga. Wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Jeżeli się uda będzie to szybka robota.

Pov. Ame

A:  Po dzisiejszym dniu ci powiem czy nam się udało. – Powiedziałem do telefonu schodząc na dół.

???: A jeżeli się nie uda? – Stanąłem na ostatnim schodzie.

A: Wtedy znajdę coś innego a jak nie to zniszczę firmę by nikt jej nie wziął! Nie pozwolę na to! nawet jak będę musiał mieszkać pod mostem i jeść szczury nie oddam tej części która mi pozostała! Nie tym razem. – Osoba po drugiej stronie telefonu na chwilę zamilkła. Usłyszałem westchnięcie.

???: Jeżeli tak sprawę stawiasz nie mam nic do dania. – Odpowiedział mi głos ze słuchawki.

A: Jak się rozumiemy to do usłyszenia.

???: Trzymaj się szefie. – Wyłączyłem rozmowę i wszedłem do kuchni by po chwili siedzieć w salonie z kubkiem kawy. Dzisiaj muszę być w 100% skupiony. Nic nie może pójść źle. Z człowiekiem, z którym się spotykam zaważy o mojej małej agencji. Jeżeli się nie zgodzi to zapomnę o mojej spokojnej przyszłości i samodzielności placówki. Wziąłem łyk napoju. Spoglądając na zegar.

A: Pora się zbierać. – Wypiłem jednym haustem kawę i poszedłem do garażu. Odkryłem mój motor i zacząłem ubierać kombinezon i kask. Włączyłem silnik i wyjechałem na ulicę.

Po godzinie dotarłem na miejsce. Trochę to długo zajęło przez korki ale na szczęście się nie spóźniłem. Było to zapyziałe miejsce a budynek do którego wchodziłem był opuszczony. Idealne miejsce na poufne rozmowy. Zatrzymałem się między blokami by schować motor i zacząłem wchodzić po schodach. Mam nadzieję, że tam jest. Po tej myśli usłyszałem szczęk i po chwili stłumiony huk. Wychodził za drzwi o numerze 11. No. Wszedłem do nich bo właśnie tutaj miałem się z nim spotkać. Kiedy wparowałem do pokoju. Zobaczyłem leżące ciało w kałuży krwi. Płyn wypływał ze skroni. Szybko cofnąłem się. Usłyszałem świst a przed moją twarzą poczułem lekko wirujące powietrze. Spojrzałem wystraszony na ścianę obok mnie. Na poziomie gdzie przed milisekundą była moja głowa była wbita kula. Jak huragan wyszedłem i zatrzasnąłem drzwi od pokoju.

A: SHIT, SHIT, SHIT! - Wysyczałem nadal podtrzymując moim ciałem drzwi. NIECH WAS PIEKŁO POCHŁONIE! Dlaczego to się stało!?. Wszystko nad czym pracowałem właśnie leżało w kałuży krwi w mieszkaniu za moimi plecami. Wściekły i pobudzony od kofeiny jak i z tego co się przed chwilą stało wybiegłem z budynku ile sił. Jak najszybciej mogłem odpaliłem machinę i pojechałem dokądkolwiek by być daleko od tego budynku.

A: FUCK! 

****Kilka godzin później****

Pov. Rosja

Była już 20 a na polu od paru godzin padało. Ten dzień nie zaliczał się do najlepszych.  Nalewałem sobie alkoholu, gdy nagle usłyszałem jak zaskrzypiały frontowe drzwi. Ktoś kto wszedł chciał zachować ciszę lecz przewrócił się robiąc przy tym hałas.

A: Schit! – Usłyszałem z korytarza.

R: Ciszej bo Białoruś już śpi. – Powiedziałem do Ame, który krzątał się w korytarzu.

R: Chyba nie chcesz by się obudziła i tu przyszła. – Nie odpowiedział. Minęło kilka sekund, kiedy przyszedł do kuchni. W końcu go zobaczyłem. Był cały przemoczony mając na sobie kombinezon motocyklisty.

R: Lepiej się przebierz bo całą podłogę zamoczysz.

A: Posprzątam. – Podszedł do mnie i zabrał mi moją szklankę, którą wypróżnił jednym haustem. Nie zachowywał się jak zawsze. Troczę zaniepokojony jego zachowaniem wziąłem następną szklankę.

R: Jak minął  dzień? – Zapytałem zerkając na niego.

R: Już myślałem, że znowu się zgubiłeś. – Nie wiem kiedy stąd wyszedł ale z jego wypowiedzi z rana stwierdziłem, że spotkanie miał na popołudniową godzinę. Nie odpowiedział mi. Nawet nie spojrzał. Trwał w zgiętej pozie podpierając się o blat. W końcu się odezwał.

A: Powiedz mi. – Zaczął.

A: Dlaczego mnie to spotyka. – Patrzył się na szklankę, którą po chwili napełnił alkocholem.

A: Dlaczego moje życie musi być wielkim gównem? – Teraz to ja nie odpowiedziałem na jego pytanie. Już mu alkochol wszedł? Znów wypił szklankę.

A: Dlaczego od 3 lat jak prubuję coś zmienić w swoim życiu zawsze wszystko pójdzie nie tak i wychodzi jeszcze większe gówno? – W końcu spojrzał na mnie. Na twarzy miał mieszaninę gniewu, smutku i strachu.

A: Dlaczego? – Powiedział łamiącym się głosem złości i goryczy. Zabolało mnie widząc w go w takim stanie. Nie może trafić do szpitala przez to, że znowu mu nie pomogłem. Tylko nie wiem co mu powiedzieć by mu się poleprzyło. Stojąc w tej samej pozycji co on zebrałem myśli.

R: Nic się nie układa po naszej myśli. – Powiedziałem powoli. Myśląc nad dalszyli słowami.

R: Nawet ja zadaję sobie to pytanie i nikt mi jeszcze nie odpowiedział. Ale jak długo mam dla kogo żyć by był szczęśliwy tak długo z wytwałością będę pływać w tym gównie. – To była moja prawda o mnie. Jak długo moje rodzeństwo żyje będę się starał o dobre jutro dla nich. Nawet jak mnie za to znienawidzą. Nagle poczułem na swojej dłoni poczułem jego rękę. Wzdygnąłem się i napiołem mięśnie lecz po chwili je rozlużniłem. Miał bardzo ciepłą dłoń o przyjemnym dotyku. Gładził mnie powoli jednym palcem. W górę i w dół. Nie przeszkadzało mi to ale po po moim ciele przeszło dziwne uczucie. Znałem je ale nie wiem skąd. Gdy spojrzałem na niego z pod okularów zobaczyłem jego pusty wzrok. Skierował oczy do góry i nasze spojrzenia się spotkały. Szybko wziął swoją rękę. Odwrócił się i poszedł do salonu z butelką wódki. i kolejną szklanką alkocholu. Nie wiedziałem czy pójść za nim czy go zostawić w samotności. Jednak wygrała to pierwsza opcja i wziąwszy swoją szklankę usiadłem obok niego na kanapie. Siedzieliśmy w ciszy popijając alkohol.

R: Nie powinieneś tak dużo pić. – Powiedziałem gdy dolał resztki z butelki.

A: TY SiEdź ciCho! – Odpowiedział kołysząc ciężką od promili głową.

R: Ty lepiej się ogarnij. A to jest wódka. Może być za mocne nawet jak dla ciebie. – Widać, że ledwo się trzymasz.

A: Dla MNie Za mocne? Ha. Nie doceniasz mNie. Jeżeli Cię to martwi TO dotrzymaj mi towarzystwa a na PEwno mi nic nie stanie. I tak nIc mi nie zepsuje TEGO wiEczOru. NAWET TY! – Nie przyzna się, że się uchlał ale może mi powie dlaczego doprowadza się do takiego stanu.

R: Jak spotkanie? – Zapytałem.

A: Jak spotkanie? – Powtórzył kpiąco. – Nawet rozmowy nie było!

R: Nie przyszedł? – Zaśmiał się.

A: Przyszedł, przyszedł. Hyk. Tylko nie spodziewał się, że dostanie kulką w łeb. – Tu przyłożył palce do głowy i na niby strzelił nimi w swoją skroń. No to naprawdę niezbyt udana rozmowa. A mówił, że wszystko ma pod kontrolą.

A: Pieprzeni snajperzy. – To stwierdzenie trafiło mnie obuchem o głowę.

R: Snajper? – Zapytałem z grozą.

A: Tak. Z budynku naprzeciw. Son of a bitch schował się nim go zobaczyłem. - Coraz bardziej to mi się nie podobało.

R: Gdzie mieliście się spotkać? – Zapytałem. Proszę, niech to nie będzie on.

A: A po co ci to? Przecież i tak już nic nie można naprawić. Chyba, żeby go posprzątać. – Ostatnie powiedział z kpiną.

R: AME! – Wykrzyczałem.

R: Gdzie mieliście się spotkać?! - Muszę wiedzieć. Niech mi powie. Patrzył się na mnie z wielki oczami.

A: Jesus. Krzyczysz jakby cię obrzezali. – Na chwilę przerwał by pomyśleć.

A: W opuszczonym budynku. – Powiedział.

A: W dzielnicy fabrycznej. – Załamałem się. Miałem go chronić. Nie powinienem wziąć tego zlecenia. Już wcześniej nienawidziłem tej roboty ale już nie cofnę czasu.

****Kilka godzin wcześniej****

Kiedy dojechałem do ustalonego miejsca zaparkowałem swój wóz daleko od chytrych oczu. Ta dzielnica nie jest bezpieczna. Trzeba uważać by nie dostać nożem w plecy. Co też Pan „F" myślał by mi dać to zlecenie?  Rozejrzałem się za dobrym miejscem, Zważając, że mam mało czasu tylko jedno miejsce wydawało się odpowiednie. Wziąwszy futerał z bagażnika poszedłem na ostatnie piętro budynku który prawie się rozlatywał ale nadal mieszkali tu ludzie. Włamałem się tak by nikt się nie interesował hałasem. Nie potrzeba mi świadków. Ta robota potrzebuje finezji i chłodnego podejścia. Zamknąłem drzwi i zacząłem rozpakowywać zawartość z futerału. Witaj. Zobaczyłem mój wspaniały karabin wyborowy Sako TRG-22. Wybrałem go nie tylko na dobre parametry ale też by za każdym razem gdy ojciec go zobaczy wiedział, że jego też nie oszczędzę jeżeli wtrąci się w moje sprawy. Rozłożyłem sprzęt przy oknie. Naprzeciwko budynku miał za niedługo pojawić się mój cel.

W końcu go zobaczyłem na ulicy. Wszedł do bloku naprzeciw mnie i po paru minutach był w pomieszczenia na 4 piętrze. Spojrzałem przez lunetę. Wszedł powoli rozglądając się czy aby na pewno jest sam. Podszedł do okna. Stał tak krótszą chwilę. Skupiłem się na moim oddechu by oddzielić się od zewnętrznych hałasów codziennego życia. Cel odsunął się powoli od okna. 

???: Co ty kurwa robisz!? – Usłyszałem wrzask przez co pociągnąłem za spust. Блять. Spojrzałem za siebie by sprawdzić czy to pytanie było do mnie. Jednak to była tylko para kłócąca się na klatce schodowej. Znów popatrzyłem się przez lunetę. Cel leżał twarzą do ziemi lecz w rogu zauważyłem ruch. Szybko wycelowałem by mi nie uciekł. Lecz szybciej zareagował i pocisk trafił w ścianę. Świadek miał na głowie kask więc nie wiedziałem jego twarzy. Блять! Jakby dali mi więcej czasu mógłbym się przygotować na leprze miejsce zabiłbym go a tak mam świadka zbrodni. Spojrzałem na główne wejście ale nie wyszedł stamtąd. Pewnie wyszedł tylnymi drzwiami. Niech to. A miało pójść szybko i bez przeszkód. Wyprostowałem się i spojrzałem na ulicę. Nic nie wydawało się podejrzane tylko ciało po drugiej stronie nienaturalnie leżało w kałuży czerwonej posoki.

****Teraz****

Teraz wiem że tamten świadek był Ameryką. Nie boli mnie, że zabiłem jego przyszłego wspólnika ale to, że jakby inaczej by się to wszystko potoczyło Chucherko też tam by leżał w kałuży krwi.

A: Hej! – Wyrwał mnie z rozterek. 

A: Wszystko gra? – Zapytał się stojąc nade mną. Nawet nie wiem kiedy wstał i poszedł po nową butelkę.

R: Tak. - Nie mogę mu powiedzieć, że zabiłem tego gościa. Znienawidziłby mnie za to. Nawet ja sobą gardzę. Przez moją krótkowzroczność znów go zawiodłem a nawet zabiłem. Ame usiadł na kanapie.

A: To co się tak zamyśliłeś? – Obracałem szklanką by pozbierać myśli. Jestem beznadziejny.

R: Nie no... Nie tylko ty miałeś ciężki dzień. 

A: Ooo. To zamieniam się w słuch. – Zbliżył się do mnie.

A: Opowiedz mi o swoich rozterkach. Bo ja mam już dość swoich. – Westchnąłem.

R: Prawie wyleciałem z pracy a potem jakieś gnojki chcieli ukraść mi auto. – „F" był wściekły. Choć nigdy go nie widziałem a rozmowy zawsze są telefonicznie, można było to wyczuć. Nie zabiłem świadka ale jak wyjaśniłem mu, że mnie nie widział i wszystko posprzątałem trochę ochłonął choć nadal był niezadowolony z mojej niedbałości. A z autem to prawda. Ame nalał mi alkoholu z nowej butelki.

A: No to widzę. że ten dzień jest wielkim szambem. – Podniósł lekko szkło. 

A: Powinniśmy za to wznieść toast I uchlać się jak świnie. – Trącił moją szklankę i wypił do dna. Ja swoją opróżniłem po chwili.

A: Ach! Gorąco tu. – Podniósł się ciężko i zdjął kombinezon. Pod nim miał biały podkoszulek z nadrukiem i cienkie czarne spodnie a na rękach miał swoje wieczne bandaże. Usiadł ciężko na kanapę.

A: Nadal jestem przez to zły. – Zaczął.

A: Ale nie na siebie ani na tego durnego zabójcę ale na mojego starego. Heh. On próbuje mnie powstrzymać i mieć mnie w szachu. Hyk. Ten stary dziad wie, oj wie, że jak moja agencja zdobędzie sukces będę miał lepszy zarobek niż on! – Uniósł szklankę wysoko do góry i spoglądał jak szkło mieni się pod światłem lampy. Niespodziewanie oparł się o moje ramię. 

A: Ale teraz wszystko weźmie dla siebie lub zostanę bankrutem.

R: Nie ma łatwo z ojcami. – Popatrzyłem się na Amerykę. Z tej perspektywy wygląda jak Chucherko. Odruchowo zdjąłem jego okulary. Nie sprzeciwiał się lecz po chwili popatrzył się na mnie.

A: Jesteś nawet wygodny. – Uśmiechnął się zadziornie. Ja też się uśmiechnąłem. W końcu powraca do swojej formy. Siedzieliśmy przez parę minut. Ja patrzący na niego a on leżący na moim ramieniu.

A: Masz całe pokaleczone ręce. – Stwierdził patrząc się na moje dłonie.

R: Taa. To przez tych gości, którzy próbowali ukraść mi wóz. – Było ich trzech ale umieli się bić.

A: Choć opatrzę ci to. – Po tych słowach wstał i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku kuchni.

R: Naprawdę nie musisz. Już i tak się zagoiło.

A: Nie gadaj tylko siadaj. – Rozkazał mi stojąc w progu.

A: No chyba, że chcesz bym obudził twoją SISTER! – Wypowiadał każde słowo coraz głośniej i melodyjniej.

R: Dobra tylko się zamknij. – Nie miałem innego wyboru jak pójść za nim. Mieliśmy apteczki na każdym piętrze więc nie musiał wchodzić po schodach. Tyle dobrego.

Pov. Ame

A: Gdzie te pieprzone gady? - Wiedziałem, że w kuchni ma szafkę-apteczkę lecz nigdy z niej nic nie brałem. W końcu je znalazłem. Podszedłem do stołu gdzie już siedział Rosja.

A: Ręce. – nakazałem.

R: Daj spokój. Nic mi nie jest. – Nie będę się ciebie słuchał. Ty się mną opiekowałeś teraz moja kolej.

A: Ręce. – Powtórzyłem bardziej stanowczo. W końcu dał obydwie dłonie na stół a ja mogłem je opatrzyć. Po wytarciu wacikiem z wodą utlenioną z niektórych ran znów polała się krew. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Kiedy go obandażowałem wziął swoje ręce by im się przypatrzeć. Ma takie zaniedbane ręce, że chciałbym pielęgnować rozpieszczając jego skórę. Chciałbym dotykać nie tylko jego dłoni ale i ręce, barki, tors. Każdą jego część.  Potrząsnąłem głową. Opanuj się. Nie  możesz tak myśleć. Nie chcę znów kogoś zranić.  Ale gdy tak patrzę na Wielkoluda mimowolnie się uśmiecham. Nikt mi  przecież nie zabroni pofantazjować. A moich rumieńców nie zauważy bo już pewnie jestem czerwony od alkoholu. 

R: Dobra robota. – Powiedział nadal patrząc na swoje dłonie.

A: Ha! Widzisz. Ale nie tylko w tym jestem dobry. – Powtórz to co zrobiłeś na imprezie a się przekonasz co we mnie drzemie.

R: A myślałem, że dobrze ci idzie tylko w tańcu.

A: W tym jestem najlepszy.

R: Tak. Widziałem wczoraj. - Popatrzyłam się na niego wymownie.

A: Będziesz mi to przypominać? – Uśmiechnął się do mnie szyderczo.

R: Za każdym razem. Byś nie popadł w samozachwyt. 

A: Dziękuję, że mną się AŻ tak opiekujesz. – Wstałem lecz po kilku krokach się zachwiałem i oparłem się o jego ramię.

A: Sorry. – Powiedziałem choć nadal trzymałem się za jego ramię.

R: Nic się nie stało. – Hę?

A: Już myślałem, że mnie zaatakujesz.

R: Wtedy byłem zmęczony. – Zbliżyłem moją twarz do jego.

A: Ale siłę miałeś. - Nasz wzrok się spotkał i znów mogłem popatrzyć na jego szare bez emocji oczy.

R: Zawsze trzeba być na baczności. – Powiedział ze spokojem w głosie. Odsunąłem się. Jego spokojna twarz źle na mnie oddziałuje. W końcu puściłem jego bark. Zobaczysz, że ja też ci zawrócę w głowie.

A: Nawet w swoim domu? - Zaśmiałem się.

A: Dziwny jesteś. Choć nie. Dziwniejszych widziałem. – Utrzymując równowagę poszedłem w stronę schodów. Już jest późna godzina a ja muszę jeszcze zająć się sprawami agencji.

R: Pomóc ci?

A: Poradzę sobie.- Przecież nie wypiłem dużo. Gdy to powiedziałem w myślach nie trafiłem stopą w stopień i straciłem równowagę. Spadłem do tyłu a razem ze mną Rosja.

A: Uch. Sorki. – Pomasowałem głowę. Nie wyleciał mi mózg?

R: Czy ty nie umiesz zachować się cicho? – Powiedział będąc pode mną. Leżeliśmy w dość dwuznacznej pozycji. Podparłem się ręką.

A: To ty zrobiłeś hałas swoim wielkim cielskiem. Ja miałem miękkie lądowanie. – Nie miałem siły by się podnieść. A on jest taki wygodny. Poczułem jego zapach. Cudowny zapach.

R: Zejdź ze mnie. – Powiedział cicho.

A: Nie mam siły. – Położyłem się na jego klatce piersiowej i usłyszałem bicie jego serca. Jest bardzo uspokajający. 

***********************************************************************************************

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top