Nie odpuszczam
Pov. Narrator
???: JAK TY ŚMIESZ!!
Krzyki było słychać w całym domu, jednak nikt na nie nie reagował. Dom choć wyglądał jak mieszkanie zamożnych dobrych i wychowanych ludzi tak naprawdę była kupą gówna i kłamstw.
???: JAK SIĘ PREZENTUJESZ?! I TY NIBY MASZ BYĆ MOIM SYNEM?
Wielka Brytania wypowiadając te słowa zamachnął się pasem na leżącą już dobrze pobitą postać. Krew mu leciała z nowych ran.
Pov. Ame
WB: NIE CHCĘ WIDZIEĆ W TOPIE TAKĄ PIERDOŁĘ, NIE TAK SIĘ STARAŁEM ŻEBYŚ TY TERAZ TAK SIĘ POKAZYWAŁ!
Walnął mnie jeszcze wiele razy pasem nim zostawił mnie w spokoju.
WB: Kiedyś zrozumiesz, że nie możesz na wszystko sobie pozwalać. – Po tych słowach wyszedł z domy.
Usiadłem na podłodze. Bolało mnie całe ciało. Popatrzyłem na moje ręce.
Fuck. Znowu muszę to obandażować. Gówniany staruch. Wpatrując się w ręce stwierdziłem, że nie jest tak źle tylko one oberwały najmocniej. On też dostał ode mnie pamiątkę.
Heh, pierdoła mnie wali jak oszalały ale ruchy ma przewidywalne. Poczułem krew w ustach.
Z jękiem podniosłem się z podłogi odwracając wzrok zobaczyłem Kanadę. brat oglądał całą scenerię. Te szczyny psa od początku nic sobie nie robiły, że ojczulek tłucze mnie za to jak się dowiedział kim jestem. I teraz mnie bije nawet za to, że ubrałem czarne spodnie rurki i szary t-shirt przylegający do mojego ciała.
Tylko mój brat z tej sytuacji wyjdzie bez uszczerbku. Pogardliwym wzrokiem spojrzałem na niego i poszedłem do łazienki.
Kiedy zamknąłem za sobą drzwi szybko podszedłem do lustra. Podpierając się na umywalce przeglądałem się w odbiciu.
ehhh. mam całą wargę rozciętą. Zbliżyłem się bardziej do lustra. Ale rana nie jest tak wielka więc przeżyję. Shit. Powiedziałem kiedy popatrzyłem w dół. Na koszulce są plamy krwi. Od razu do prania.
Wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy do obandażowania rąk. Jestem przyzwyczajony do ran od starego świra. Wszystkie blizny bym ścierpiał ale te na rękach trudno ukryć zwłaszcza kiedy jest ciepło więc uważają mnie za bogatego dzieciaka ze skłonnościami cięcia się. Tylko ci, który znali mnie przed wojną wiedzą, że to nie prawda. Reszta by nie uwierzyła. A czemu? Bo durny staruch jest ulubieńcem wszystkich i ma znajomości i większe wpływy ode mnie tam na górze. Po zabandażowaniu ran wyszedłem z łazienki do mojego pokoju. Ubrałem podkoszulek a na to bluzę. Wziąłem zegarek ze stolika. Spojrzałem na godzinę była 8:15.
Damn znowu spóźniony. I nie nie martwię się o to że dostanę spóźnienie tylko że kochany ojczulek się dowie i będzie miał więcej argumentów by mnie zatłuc. Wziąłem torbę i wychodząc z domu założyłem okulary przeciwsłoneczne.
Ten dzień zaczął się wspaniale.
Mijałem ludzi na ulicy. Nie byli podobni do mnie. Ten świat jest podzielony na normalnych i na tych, których nazywają „Flagowcami" do których należę. Dawniej „normalni" uważali nas za bogów i byliśmy dla nich autorytetem lecz to się zmieniło po II wojnie światowej. Ludzie pragnąc niezależności chcieli odsunąć nas od polityki stwierdzając, że to my popychaliśmy ludność do wojny a wielkich przywódców do zabójstw. Flagowcy nie zgadzali się i przez kilka lat walczyliśmy o równouprawnienia. Lecz jeśli przeciw ciebie jest cała twoja ludność musisz zgodzić się na kompromis. Dlatego właśnie powstała nie dawno Akademia dla Państw. By każdy z nas stał się odpowiednim prezentantem kraju. Dla mnie to tylko przejście kontrolne czy aby nie jesteśmy psychopatami. Ojciec, ZSRR, ojciec Chin, Hiszpania nie muszą chodzić do Akademii. Ich obywatele stwierdzili, że nie potrzebują „nauczania". Wszyscy pozostali muszą skończyć 5 letnią Akademię. Oczywiście podczas „nauki" możemy przebywać z prezydentem ale bardziej jako dekoracja. Czasami mi się zdarza jechać na jakieś konferencje „normalnych" ale tylko czasami. Nikt nie lubi byś czyimś pupilem.
Straciliśmy znaczenie w tym świecie. Żyjemy tak długo jak żyją ludzie, którzy utożsamiają się z państwem a za tym idzie i z nami. Odczuwamy każdą walkę i pokój w kraju ale mamy własne uczucia. Dlatego coraz więcej Flagowców odrzuca życie reprezentanta państwa i tworzy własną firmę, agencję lub co innego by jeszcze mieś jakiś wpływ na ten zepsuty świat. Lecz tu też nas ograniczają.
**** Przerwa****
Nie dość że się spóźniłem to jeszcze się dowiedziałem że zmienili nam podział godzin. chociaż tyle dobrego że stary nie został zawiadomiony.
A: Zarąbiście ciekawe co jeszcze przygotował dla mnie ten dzień?
B: Não lamente assim Ami mogło być gorzej a tak to mamy same lajtowe zajęcia.
A: Tak może ty lubisz wf Brazylia ale dla mnie to mordęga i uciecha dla grubych nauczycieli.
B: Ami jęczysz jak stara baba – stuknął mnie w ramię - dobrze ci zrobi trochę ruchu.
A: Jeżeli ruchem nazywasz bieganiem między spoconych mężczyzn to podziękuję.
B: Hahaha talvez masz rację jak ćwiczymy w sali ale teraz jest ciepło i całe te zajęcia będziemy na polu.
A: Jeszcze lepiej wśród spoconych chłopów a w powietrzu spaliny i smog, mmm moje ulubione.
Brazylia chciał się odgryźć ale zmienił temat wiedząc że mnie nie przekona.
B: Wiesz że do przeciwległej klasy doszedł nowy uczeń?
A: Coś tam obiło mi się o uszy.
Poprawiłem się na ławce bo zaczęła mnie boleć dupa. Byłem w pół zgięciu kiedy ktoś podszedł do nas.
B: Ei Niemcy. O! A może ty wiesz coś na temat nowego ucznia?
Znieruchomiałem. Spojrzałem na niego. Wysoki chłopak miał na sonie strój do ćwiczeń. Co on tu robi do jasnego bizona? Ten dzień dał mi dwie niespodzianki i niech już tak zostanie.
N: Brazylia nie obchodzą mnie plotki – Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Całe szczęście.
B: Myślisz że nie wiem o tym, że każda kobieta chce twojej uwagi więc mówią ci o wszystkim?
Okularnik z nerwów zakasłał i było widać że przez tą uwagę zmieszał się.
N: Jednak słyszałem co nie co. - Burknął
B: Então fale!
Niemcy szybko poprawił okulary by powróciła do nie go pewność siebie.
N: Po pierwsze to nie tylko jedna osoba przyjdzie do naszej szkoły ale aż dwie.
B: Dois!? Kto?
N: Jedna to dziewczyna i jest w niższej klasie niż my. A drugi to chłopak i jest w mojej klasie.
B: Ah. Menina! – rozmarzył się.
A: A wiesz jak się nazywają?
W końcu się odezwałem choć po minie Niemca mogłem się w ogóle nie odzywać.
N: Nie wiem jak się nazywają ale wiem że ten chłopak jest bratem Ukrainy.
Brazylia na chwilę się zamyślił pewnie z zamiarem przypomnienia sobie kim jest Ukraina. Nic dziwnego bo tylko zna tych co lubią sport albo są mną. Jednak ja też nie wiedziałem dużo o Ukrainie. Tylko tyle że to niebiesko – żółta dziewczyna, młodsza o rok od nas, z zapałem do ogrodnictwa.
B: Czekaj, espere por favor. - Brazylia się nagle zerwał z ławki aż podskoczyłem - Czy przypadkiem jej brat nie był w poprawczaku?
N i A: Co? – Powiedzieliśmy jednocześnie.
N: Był w szkole za granicą. –poprawił go
N: Ale dla ciebie każda szkoła jest poprawczakiem.
Dzwonek zawył w moich uszach obwieszczając początek lekcji. Shit mogli by zmienić dzwonek bo nie tylko z rąk będę krwawić ale i z uszów.
Wychodząc na plac stwierdziłem że dobre miałem przypuszczenia klasa Niemca miała z nami wf. Ustawili się w rzędzie naprzeciw nas jakbyśmy byli żołnierzami czekającymi na przywódcę jeszcze tylko brakowało nam szabli wzniesionych do góry. od lewej stali: Niemcy, Dania Chiny, Algieria Tanzania Tajlandia, Boliwia i Włochy. wszystkich znałem więc gdzie jest ten gość co niby się zapisał do tej budy?
NATO: Dzień dobry wszystkim.
Wszyscy: Dzień dobry
A: dobry dobry – Ciekawa jest jego historia. NATO jak i ONZ i inne organizacje byli zwykłymi ludźmi, którzy zostali wybrani jako reprezentanci Flagowców na spotkaniach władców państw jako postronni. Po kilku dniach ich skóra zmieniła się a w przypadku ONZ jeszcze wyrosły mu skrzydła. Niektóre kraje też je mają ale chowają by upodobnić się do ludzi. Nikt nie chce być obrzucony wyzwiskami. Organizacje są nauczycielami w Akademii bo mogą szybko zorganizować posiedzenie z nami by zebrać i omówić temat poprzedniego i następnego zgromadzenia z „normalnymi".
NATO: Jak już wiecie lub nie. Przyszedł do nas nowy jegomość. Przedstaw się nam.
Gdy to usłyszałem odwróciłem wzrok na NATO. Obok niego stał wielki koleś. Choć Kanada jest wyższy ode mnie to on na pewno go przewyższył. Nic fucking dziwnego że Brazylia przypuszczał, że urwał się z poprawczaka. Już sam wzrost przerażał a te mięśnie i jego chłodne oczy dodawały mu punktów do maniaka przemocy. Nie ważne nikt mnie nie wystraszy wiem że nie trzeba mieć mięśni i wzrostu by być groźnym i przeraźliwym.
R: Rosja...- przedstawił się z takim znudzeniem w głosie, ze aż parsknąłem. Jeżeli by chciał znaleźć jakieś zainteresowanie w tej budzie to źle trafił, na pewno leprze są już tylko w więzieniu.
Wielkolud stanął w rzędzie swojej klasy wszyscy odprowadzali go wzrokiem. Przyglądałem się bacznie na nie go chyba aż za długo bo też na mnie się gapił.
NATO: NIE STÓJCIE TAK. DOBIERZCIE SIĘ W PARY I ĆWICZYĆ! WIECIE JAK WIĘC DO ROBOTY! – rozkazał odchodząc do kantorka.
Wszyscy dobrali się w pary. Nie miałem żadnych złudzeń by ktoś dobrał się ze mną więc poszedłem w stronę murku by tam samemu poćwiczyć.
R: Ej ty, mamy ćwiczyć w pary! – dobiegł mnie głos z tyłu
Damn przez moje przyzwyczajenie zapomniałem na sekundę, że jak doszedł ten bydlak to jest nas parzysta liczba więc z tego wynika że ja zostałem z tym Wielkoludem. Wspaniale po prostu. Wzdychając do siebie odpowiedziałem.
A: Jeżeli chcesz ćwiczyć to ćwicz ale sam.- Nadal idąc odwrócony do niego tyłem dałem znak by się odczepił. Już i tak nie chcę mieć więcej wrażeń na dziś a już na pewno z tym kolesiem.
R: Chucherko ćwiczysz ze mną.
Idąc dalej choć trochę wolniej odwróciłem głowę by mnie lepiej słyszał
A: Dude, come on. jeżeli chcesz ćwiczyć to ćwicz ale nie ze mną bo ćwiczę z murkiem.
Niech nazywa mnie jak chce, wiele obelg słyszałem na mój temat więc się uodporniłem. Dzięki ojciec. Wiele rzeczy mnie nauczyłeś ale to do perfekcji. Choć ta obelga nie była aż taka podła. Doszedłem do murku i zacząłem się rozciągać gdy obok mnie pojawił się Wielkolud i zaczął ćwiczyć. Naprawdę? Murek długi i szeroki a ustawił się obok mnie. Czy przypadkiem mu nie dawałem wyraźnie znaków by się odpierdolił? Ćwicząc dalej zerknąłem na nie go. Patrzył się na mnie i powtarzał moje ruchy. No, chyba za granicą czy tam skąd przyszedł nie uczyli go coś tak nudnego jak kolejności szeregu ćwiczeń. Zerkając co chwilę na niego rozciągaliśmy się w milczeniu.
Podzieliliśmy się na trzy grupy żeby bardziej nam zjebać liczenie ile ma nas być w każdej grupie, jednak dobre jest to, że nie będę cały czas ćwiczyć i nie jestem z tym Wielkoludem.
B: Ech. Szkoda że nie gramy w nogę.
A: Dzisiaj wyjątkowo zgodzę się z tobą. Chociaż obydwa sporty są tak porównywalnie beznadziejne.
B: I wiadomo już kto wygra. Jedyne co się liczy w tym sporcie to wzrost.
Piłka odbijała się od ziemi niekiedy lecąc do podanego. Akcja się rozkręcała gdyby nie jakiś dureń podał do Rosji. Czas jakby zwolnił, wielkolud stał przez chwilę i nawet się nie ruszając podał piłkę komu innemu.
A: To dopiero – zamamrotałem. Chociaż ma predyspozycje do koszykarza i mógł staranować wszystkich wokół to wolał nawet nie uczestniczyć w rozgrywce. Kilkakrotnie to się jeszcze zdarzyło.
B: Dajesz! Leć, leć! Aaaaaaa....Nie!
Sport to jednak jego życie. Choć wcześniej mówił że nienawidzi kosza już kibicuje i wiwatuje. Mecz się zakończył i wchodziliśmy my. No to będzie prosto jeżeli bydlak nie będzie się angażował nie zmęczę się aż tak. Wyszedłem na środek razem z nim. Nasze spojrzenia się spotkały.
A: Ty. Zawsze odpuszczasz? – powiedziałem to od niechcenia w jego stronę.
Gwizdek. Podskoczyliśmy lecz on za późno to zrobił i to ja pierwszy dosięgnąłem piłki. Przyciągnąłem ją do siebie i kozłowałem w stronę strefy rzutu. Już byłem przy koszu i chciałem rzucić gdy nagle roztoczył się nade mną cień Wielkoluda. Fucking jego mać! Podałem piłkę do Brazylii a on zrobił wsad. Teraz musiał się uaktywnić nie mógł sobie stać spokojnie jak wcześniej?
Podanie, kozłowanie, blokowanie dobrze nam szło ale kiedy ja dostawałem piłkę ten bydlak zawsze mnie zasłaniał. Tak będziemy się bawić? To będziesz miał prawdziwą walkę. Po kozłowałem jeszcze chwilę przed nim aż znalazłem odpowiedni moment. zmyłka, zwrot, unik, kozioł i rzut do kosza.
B: UCHU! Lindamente bro! - Przybiegł do mnie dając mi uścisk dłoni.
B: W końcu dałeś mu popalić! NIE DAMY SIĘ!
Popatrzyłem na Nowego z szyderczym uśmiechem. On patrzył się nadal tymi zimnymi oczami. Zdjąłem bluzę pod którą miałem podkoszulek. No to zaczynamy.
****Po kilku minutach****
Ach! Mam już dość a zostało nie wiele do końca. Spociłem się jak świnia choć Wielkolud też był na wyczerpaniu a jego czerwona skóra była jeszcze czerwieńsza. Czy to w ogóle możliwe?
B: Dasz radę jeszcze jeden strzał i wygramy. - Powiedział to przyciągając mnie do siebie.
Nie liczyły się dla mnie punkty tylko pokazanie temu Wielkoludowi że to „Chucherko" nie będzie do nikogo się zniżał. Zaczynamy. Już nie było drużyny mojej i jego tylko ja i on kozłowaliśmy zabieraliśmy sobie piłki i znów kozłowaliśmy jak w popierdolonym tańcu. Był moment idealny rzut. Wyskoczyłem lecz ten wielki patafian zwalił się na mnie i upadliśmy razem na ziemię. Leżałem ja długi a on nade mną podpierał się rękami by mnie nie zgnieść. Oddech mieliśmy przyśpieszony a w oczach jego dostrzegłem iskierki. Poczułem na policzku krople jego potu. Zastygnięci w takiej pozie miałem tylko jedno pytanie. Czy on zawsze tak ładnie pachniał?
W końcu wywrócił się obok mnie na plecy i razem oddychaliśmy ciężko.
R: heh. Nadal myślisz, że odpuszczam?
Odwróciłem powoli głowę na niego. Patrzył się w niebo. Tylko przez to się chuj nakręcił? Usłyszałem gwizdek obwieszczający koniec meczu. Zniszczyłeś mi plany o spokojnym dniu.
B: Ami! – przybiegł do mnie z resztą drużyny. - Nic ci nie jest? – Pytając pomógł mi wstać.
A: Taa.. Wszystko git.. – otarłem twarz podkoszulkiem – muszę się tylko umyć.
B: Cristo! Już myślałem że zostaniesz zgnieciony przez nie go.
A: Ja się tak łatwo nie daje. – Uśmiechnąłem się do Brazylii. On tylko przewrócił oczami.
B: Oczywiście. Ale powiem ci pokazałeś mu. O men! Nawet mnie zdziwiłeś. Nadal to potrafisz ziom.
Tak szedłem z nim do szatni i tylko raz obejrzałem się na wysokiego chuja. Podnosił się sam. Nikt do niego nie zagadał wszyscy jeszcze większym strachem i nienawiścią patrzyli w jego stronę. Po tym jak zobaczyli naszą walkę nie dziwię się.
****Po zajęciach****
Reszta zajęć nie była potrzebna chociaż i tak nie mam większego wyboru. Albo siedzieć tu i się nudzić ale za to się wyspać albo wielka chujnia w domu. Przeciągnąłem się. Nadal czuję ból na plecach po tym wypadku na wf-ie. Po zajęciach szedłem alejką w stronę domu gdy nie oczekiwanie wyszli z zaułka jacyś ludzie. Shit! zapomniałem. 4 gości a jeden z nich był Flagowcem ale nie rozpoznałem go. Każdy z nich miał innego rodzaju chustę, to jest coś w rodzaju hierarchii. Pierwszy zaczepił mnie koleś z czerwoną chustą na szyi.
F(Flagowiec): Ty, rasisto pierdolony! Gdzie to się wybieramy?! Nie wiesz że ty jesteś nam coś winni?
2: Czy musimy kutafonowi przypomnieć? – po tych słowach wyciągnął kij bejsbolowy. Miał czarną chustę. Najniższa ranga.
A: Już mówiłem. Oddam wam kiedy będę miał. – Przecisnąłem się przez nich by iść dalej ale jeden mnie złapał za rękę.
F: I ja też już mówiłem że masz przynieść kasę w terminie.
3: Bo jak nie to ostrzegawczy wpierdol. – niebieska chusta.
Wyrwałem się z jego uściski.
A: I przyniosę na czas. Termin jeszcze nie minął. – Okrążali mnie.
F: O nie psie... Czas minął!
Zaczęli mnie atakować, wiem że nie mam szans ale i tak niektórych wyślę do szpitala ze złamaną szczęką. Pierwszy wyrwał się z niebieską chustą jego pieść leciała prosto na moją twarz ale napotkała tylko powietrze. Zamachnął się też ten z kijem. Był niższego wzrostu niż pozostali więc było mi łatwo wyrwać mu bejsbolówkę i mu przywalić w plecy. Broniłem się tak zażarcie że jeszcze trafiłem trzy razy chuja w niebieskiej chuście, 2 razy kolesia w czarnej i jeden raz w czerwonej. Jednak nie zauważyłem że czwarty z zieloną chustą zaczaił się za mną i mnie chwycił w mocnym uścisku. Szarpałem się by się uwolnić ale się nie udało się. Jest zbyt silny, a ja już byłem na wyczerpaniu. Teraz to mnie mają. z satysfakcją bili mnie po brzuchu i twarzy aż moje okulary pękły i szkło mi się wbiło pod oko. Niech już skończą.
???: EJ! CO WY ROBICIE!
Nie wiem kto to był ale jak wypowiedział te słowa cała czwórka skupiła się na nim. Korzystając z szansy wyrwałem się z ucisku zieleniaka przywalając mu głową w szczękę. Zajęczał a ja za ten czas uciekłem. Biegłem jak najszybciej lawirując między ulicami. W końcu przystanąłem by złapać oddech. Uff... zaciągnąłem się powietrzem. Jak dobrze. podniosłem wzrok na futrynę sklepu, zobaczyłem w niej moje oblicze. Zbliżyłem się do niego by dokładniej sprawdzić moje obrażenia. Shit! Rana na wardze powiększyła się a pod okiem siniak oraz wbite szkło. Ostrożnie wyjąłem kawałek i odrzuciłem daleko ode mnie. I gdzie ja wezmę nowe okulary? Jeszcze chwilę patrzyłem się na moje odbicie by później z założonym kapturem na głowie pójść w kierunku domu najlepszego kolegi.
****Przed domem Brazylii****
Kiedy zapukałem do drzwi wyszedł od razu Brazylia z twarzą jakby jego matkę gwałcili.
B: Cholera Ami! Widziałem twoją wiadomość ale nie wiedziałem że aż tak jest źle!
A: Sorry Bryz, ale chcę tylko się wylizać u ciebie i spadam.
B: Oczywiście wchodź! – powiedziawszy to odsunął się bym mógł wejść. – Usiądź w salonie, zaraz ci wszystko podam.
A: Dzięki. – odparłem
Siedząc na sofie oglądałem jego dom. Tak dobrze mi znany. Zawsze kiedy miałem kłopoty przychodziłem do nie go. Cała jego rodzina przyjmowała mnie z radością nie pytając dlaczego ich tak często odwiedzam. Mogłem się w tedy poczuć jak w prawdziwej rodzinie. Przyjemne wspomnienia.
B: Masz. – podał mi apteczkę i ciepła zupę – To ci pomoże.
A: Dzięki ale potrafkę mogłeś darować – odparłem wyjmując plastry i wodę utlenioną.
B: Nie narzekaj tylko jedz. Wiem że nie jesz w szkole, więc wcinaj.
Zaśmiałem się cicho.
A: Dobrze już dobrze. Mom. Daj mi najpierw się posklejać.
Zamilkliśmy na chwilę jak opatrywałem rany, jednak Bryz nie wytrzymał.
B: Czy oni ci to zrobili?
A: Tak – Odpowiedziałem z goryczą w głosie. Nie ma co owijać w bawełnę. Znamy się nie od dziś i on wie o mnie wszystko. Dosłownie wszystko. O wszystkim mu mówię, jest dla mnie jak prawdziwy brat. Przez zadłużenie się w pewnym gangu moja agencja przeżywała kryzys. Przez co oddałem jej część Wielkiej Brytanii i mieszkam u niego od 5 lat. Ale nadal było to za mało do spłacenia rachunku.
B: Ami ja naprawdę ci mogę dać te pieniądze. Nie musisz na...
A: Nie Bazi. Proszę zrozum że to ja nawaliłem i to ja odkręcę. A nie chcę się zadłużać u ciebie.
B: To nie będzie żaden dług. Ja chcę ci tylko pomóc jako przyjaciel.
A: Już i tak nad to mi pomagasz. – uśmiechnąłem się do nie go. - Nie chcę żeby twoja rodzina cierpiała przeze mnie.
Zamilkł na pewien czas i wznowił rozmowę.
B: 200000000? – zapytał cicho.
A: Yes... - Tyle jeszcze mi zostało do zapłacenia.
Wstałem. Nie ma co już dłużej tu siedzieć, najwyższy czas wracać bo jeszcze oberwę od starucha dostając nowe rany do kolekcji. Odprowadził mnie pod drzwi.
A: Dzięki za wszystko i do następnego Bryz. – Uścisnąłem go na do widzenia a on wsunął mi nowe okulary przeciwsłoneczne. Nie odmówiłem.
B: Tome cuidado irmão. (Trzymaj się brachu.)
A: Nie martw się uzbieram tę kasę na czas. – wychodząc usłyszałem jak krzyczy.
B: Do tego czasu masz być żywy. Jak nie to sam cię zabiję! – Zaśmiałem się pod nosem.
A: Trzymam cię za słowo. – założyłem okulary i poszedłem w stronę domu.
***********************************************************************************************
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top