4. Rozwód bez ślubu

Powiem wam, że jak moje życie się sypie, to Zuzce też musi spaść sklepienie niebieskie na łeb. Ale jak jej się życie wali...

To na mnie cała galaktyka spada.

Nie mogłyśmy obie spać z powodu dosyć dużego dla niej nieszczęścia. Zresztą nadal w to nie wierzę No bo wyobraźcie sobie. Jesteś w związku z mężczyzną, którego kochasz i on ciebie też. On ci się oświadcza tuż przed tym, jak wyjechałaś razem z przyjaciółką do pracy i zarazem spełnić jedno z większych marzeń, a w trakcie tego... Zrywa z tobą przez telefon, będąc naćpanym w trzy dupy.

Nawet najgorszą rzeczą nie jest to, co jej naopowiadał, bo oczywiście biedna Zuzu mówiła mi o tym całą godzinę bez przerwy, aż dostała chrypy i nadciśnienia. Najbardziej mnie martwi to, że on był nietrzeźwy, co oznacza, że wcale nie musiał mówić prawdy. Ja uważam jednak, że w takim stanie lub podobnym wychodzi cała prawda z człowieka.

Z Zuzu jest gorzej... Ona myśli i tak i nie. Jakby łatwiej to wyjaśnić...

- A może on gadał takie rzeczy, bo nie panował nad emocjami i...

- Dziewczyno. Tłumaczysz go po raz tysięczny w ciągu tego wieczoru... Nie, w ciągu nocy, bo jest trzecia nad ranem. - starałam się nie pokazywać mojej irytacji ciągłym jej mówieniem tego samego.

- Okej. Masz rację. Odeszłam na chwilę od niego i się odkochał, czyli, że to nie jest prawdziwa miłość, okej. - mówiła to w taki sposób, jakby powtarzała na głos materiał potrzebny do egzaminu na koniec szkoły.

- A może napijesz się jeszcze herbaty na uspokojenie? - spytałam ze zwątpieniem w głosie.

- Nie nie nie... Albo rumianek. - spojrzała na mnie prosząco.

I tak wyglądała nasza noc. Cały czas rumianki i inne herbaty ziołowe na uspokojenie. Rzeczywiście się rozluźniała po nich z czasem i już się nie trzęsła, ale nadal nie mogła zasnąć z powodu złamanego serca. I podejrzewam, że ona w ogóle nie patrzy na fakt, że to było przez telefon.

Zrobił to chłop z klasą, nie ma co.

Dzisiejszy ranek też był fatalny. Ja nie wyspana, a ona ze spuchniętymi oczami, nie mogąc nawet podnieść kubka. Ta sytuacja tak ją wykończyła psychicznie, że aż przeniosło się na zdrowie fizyczne.

- Nie idziesz dzisiaj do pracy. - odparłam, gdy ta postawiła swój kubek z sokiem w misce z mlekiem i płatkami. Ona podniosła na mnie wzrok bez wyrazu. - Nie pytaj czemu, przestraszysz mi klientów... Znaczy nam. - poprawiłam się szybko, bo teraz łatwo ją urazić lub za dużo sobie wyobraża.

Zuza spojrzała w bok, kiwając głową, że rozumie co mam na myśli. Boże, ta osoba teraz to jeden kłębek wielkich zmartwień. Zaczęłam grzebać w Teletubiś p telefonie, bo nie mogłam na nią patrzeć.

- Może powinnam wrócić do Polski? - spytała po minucie ciszy, nadal patrząc w jakąś pustą przestrzeń obok niej.

- A po co? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- No wiesz... Aby to wyjaśnić w cztery oczy...

Zdecydowanie w jej głosie nie było ani krzty pewności. Oderwałam wzrok od mojego podręcznego ekraniku i położyłam dłoń na biodrze. Ona za to patrzyła na mnie wręcz zagubiona przez całą tą historię, przeplatając przez nikłe szare komórki te dobre wspomnienia.

- Jeżeli by mu zależało, to by teraz dzwonił i przepraszał albo sam by tu przyjechał. - westchnęłam. - Kobieto, wy nie byliście w zwykłym związku. Byliście zaręczeni. Czy był naćpany czy nie, zakpił sobie z ciebie pod każdym względem. Prawda czy nie prawda, nie zasługujesz na takiego ćpuna, co sobie dzwoni do swojej narzeczonej i strzela tekstem "z nami koniec", o proszę cię. Szanujmy się, jak normalne kobiety.

Wystrzeliłam tym monologiem już wystarczająco zmęczona. Nie jest to kwestia jakiejś wściekłości czy brakiem cierpliwości. Ta sprawa już mnie nuży.

Zuzu spojrzała znowu gdzieś w bok. Jej mega rozpaczliwa aura mnie dobija Oby nic nie odwaliła, gdy będę w pracy...

~*~

- Dziękujemy i zapraszamy ponownie. - powiedziałam z uprzejmym uśmiechem do klientów, którzy właśnie zapłacili za swoje zamówienie.

Minęły dopiero trzy godziny, a ja miałam klientów tyle, ile Zuzka przelała w nocy łez. Nie mogę nawet pomyśleć o zmęczeniu, bo co chwila łażę od stolika do stolika. Chwilami mam wrażenie, że drzwi się nie zamykają.

Jeszcze dodatkowo, gdy akurat usiadłam pierwszy raz w tej pracy, zadzwonił telefon z kawiarni. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to ludzie, którzy chcą zarezerwować stolik. Matko Bosko, to oznacza więcej ludzi i dodatkowe pilnowanie stolika...

Odebrałam telefon i okazało się, że...

- Dzień dobry, rozmawiam z jedną z właścicielek restauracji? - usłyszałam z drugiej strony słuchawki, tuż po tym, jak powiedziałam swoje, czyli przedstawienie restauracji i się przywitałam.

- Tak, tu jedna z nich. - odpowiedziałam z lekka zdezorientowana, bo skądś znałam tą barwę głosu.

- Amelia... Dobrze pamiętam i rozpoznałem po głosie? - głos chłopaka z drugiej strony słuchawki był dosyć... Zawstydzony?

- Tak, to ja. - powiedziałam, nie umiejąc w tym momencie ukryć zdziwienia w barwie mojego głosu. - Z kim mam przyjemność?

- Z Jeon'em Jeong-guk'iem. Przepraszam, zapomniałem wspomnieć na początku. - głos z lekka mu się zląkł. Zawstydzenie miesza się ze stresem.

O. MY. GOD.

On zadzwonił do mnie! To znaczy do restauracji, ale MOJEJ restauracji!!!

Aaa, piszczę od środka!

- Halo? - to mnie wybudziło z nagłej ekscytacji w głowie. - Jesteś tam?

- T-tak tak, jestem. - wzięłam głębszy oddech. - W czym mogę pomóc?

- Czy jest szansa na zamówienie z dostawą?

Serce mi stanęło...

Od dzisiaj będzie.

~*~

O dziwo nie miałam problemów, aby wejść do wytwórni, a sekretariat był poinformowany o moim przyjściu, jak i mówili do mnie po imieniu. Pomyślałam wtedy, że Jungkook i inni z zespołu musieli im wyjaśnić oraz opisać mój wygląd, ale... Potem wydało mi się to dość dziwne.

Przemknęło mi też przez głowę, że zabiorą mi te siedem opakowań z żarciem i każą mi szybko wyjść. Bo wiecie, tacy artyści nie mają z tego, co wiem, dostępu do świata zewnętrznego. Są specjalne traktaty, które zakazują spotykania się nawet z innymi artystami, można jedynie między sobą pisać, jak ma się siłę oraz czas.

I pomyśleć, że kiedyś chciałam być sławna...

Dobrze, że to trwało krótko.

Szłam korytarzem, kierując się wskazówkami danymi przez pracowników, odtwarzając sobie wszystko cichymi szeptami pod nosem. Piętro to, schody tam, drzwi takie... Okej, chyba ogarnęłam to.

Dotarłam do jasnoszarych drzwi. To ma być ta sala, gdzie siedmiu krasnoludków czeka na swój obiad. Odłożyłam te pudełka na pobliską ławkę, po czym zapukałam i pędem wzięłam po raz kolejny jeszcze ciepłe (cudem) posiłki. No i akurat ktoś mi otworzył.

... A raczej ktosie.

- O, dzień dobry! - uśmiechnął się do mnie Jin, który stał na czele. Za nim był Jimin oraz Jungkook.

- O matko, sama jesteś z tymi pudłami?! - spytał podniesionym głosem Park, widząc ilość opakowań z ich obiadami.

- Taaak, ale to nie jest wielki problem..? - spojrzałam na Jungkooka, który podszedł do mnie i przejął wszystkie pudła bez słowa.

Aha... Okej?

- Wejdziesz na chwilę? - spytał Jin, pewnie z czystej grzeczności.

- Chętnie bym weszła, ale niestety nie mogę. Zostawiłam restaurację praktycznie z samymi kucharzami, więc muszę tam wracać. - odpowiedziałam, uśmiechając się na koniec.

- A ta twoja przyjaciółka? - dopytał zdziwiony, a za nim pojawił się znowu Jungkook oraz Taehyung.

- Hejo! - przywitał mnie entuzjastycznie V, na co najstarszych podskoczył zaskoczony nagłym pojawieniem się kogoś za jego plecami.

- Hejka, Tae. - pomachałam mu z rozbawieniem, po czym odwróciłam się z powrotem do Jina. - Musiała dzisiaj zostać w domu, dlatego wszystko spada na głowę.

- Ach, no dobrze. To nie będziemy cię zatrzymywali. Życz jej od nas zdrowia. - uśmiechnął się ciepło.

- Od nas wszystkich, dokładnie! - zawtórował Jimin.

- Dziękuję w jej imieniu, na pewno lepiej sierpnia poczuje. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.

To naprawdę miłe.

- A o kim mówimy? - spytał nagle Tae.

- O mojej przyjaciółce, Zuzu. - wyjaśniłam, a on otworzył szerzej oczy. - Nic jej strasznego nie jest, spokojnie.

Wszyscy zebrani spojrzeli na Taehyunga i rozległ się śmiechu wszystkich. Pamiętacie go, jak na taki szeroko otwarte oczy, pełne zdezorientowania? No to coś takiego miał teraz.

- Dobrze, ja idę. Pozdrówcie resztę i życzę smacznego! - powiedziałam, na co znowu wszyscy na mnie spojrzeli.

- Bezpiecznej drogi. - usłyszałam, gdy już miałam się odwrócić.

Skierowałam wzrok na próbie o osobę, która to powiedziała. Jungkook. Pierwsze zdanie, jakie ode niego usłyszałam dzisiaj na żywo. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i zaczęłam iść w stronę wyjścia z wytwórni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top