[10] Vabank
Czasem tak bywa
Czasem pomimo siły, poddajesz się bez walki,
a czasem będąc bez szans zacięcie walczysz
Czasem sprzeciwiasz się nieuniknionemu
losowi lub upływowi czasu,
czasem ulegasz życiu
Czasem żyjesz całkiem na opak
Czasem...
Po prostu walczysz z wiatrakami.
Człowiek działa wspak, całkiem na opak, bezsensu i irracjonalnie.
Czasem dziwi mnie dlaczego świat nie stoi do-góry nogami - przynajmniej komponowałby sie z ludźmi. Ale czasem mamuśa natura działa we spółkę z człowieczeństwem. I latem pada śnieg, zimą świeci słońce,a za niedługo na święta będziemy ubierać palmy. I nikogo to nie zdziwi.
Chyba.
Przynajmniej nie mnie. Ale ja już jestem zdziwiona. Albo raczej dziwna. Co za różnica?
Zaprzeczacie? Mali niemądrzy ludzie. Uważacie się za normalnych? Poprawnych? Moralnych?
Niech mnie grom z jasnego nieba strzeli jak tu stoję, jeżeli znam choć jedną zrównoważoną psychicznie osobę. Ktoś, kiedyś, powiedział mi, że każdy ma swoje trala la lala. Mądry człowiek, niech go ciemność ma w swojej opiece. Naj-nie-normalniejszy. A może właśnie przez to najnormalniejszy? Kto tam wie. Czasem nikt go nie rozumiał. Ale odbiegam od tematu. Bo przecież miałam powiedzieć co robi ktoś tak normalny jak ja przed walką, która przesądzi o jego „być albo nie być". No cóż... Co obstawiacie? Trenuje? Niee... nudne i oklepane. Ostrzę broń? Nuudy! Zamknęłam się w szafie i zalewam smutki butelkami sake? Ciekawsze, ale nie, to wciąż nie to. To może się najarałam? Jeszcze ciekawsza propozycje, lecz niestety to też nie no to. I nie, nie uciekam! Takie stwierdzenie mnie obraża. Ja mogę co najwyżej zastosować taktyczny odwrót. Zaskoczę was. Stoję sobie właśnie na „dachu" siedziby i delektuję powiewami zimnego wiatru, odliczając wolno płynące minuty. W ramach rozgrzewki przed walką wdrapałam się tu z pomocą jedynie siły własnych mięśni. Dlaczego nie jestem wewnątrz budynku? Bo lider zmienił zdanie. Trudno powiedzieć czy z powodu pięknej pogody, czy też mędzenia Kakuzu iż kolejna walka doszczętnie zniszczy ich salę treningową. Ja na sparing na świeżym powietrzu przystałam chętnie, gdyż dawało mi to większą swobodę i pole do popisu. Dla członków aka i tak było chyba bez różnicy. Właśnie przez myśl przemknęło mi, że słońce jest już wysoko i pewnie za chwilę się zacznie, gdy zza wielkiego głazu wymaszerowała cała dziesiątka. Rozglądali się, chyba pewni, że to ja będę czekać. Zauważyłam, że Sasori już zaczął warczeć niepochlebne opinie na temat mojego spóźnialstwa i tego jak on to nienawidzi czekać, gdy Deidara wskazał na mnie palcem. Wzrok wszystkich powędrował na moją skromną osobę, która to właśnie z zadowoleniem dziecka, które dostało lizaka, wymachiwała nogami siedząc na najwyższej półce tej ścianki. Hidan roześmiał się, nie wiem czy to ze mnie, czy też z Itachiego, który przeciągnął sobie dłonią po twarzy gdy do niego pomachałam.
- Złaź Anei, ucieczka na nic się nie zda - wypowiedział Pein głosem zmęczonego życiem staruszka. Zrobiło mi się go trochę żal. Przecież to stado musiało mu nieźle dawać w kość. Z kwaśną miną wstałam i zanim ktokolwiek wypowiedział choćby jedną sylabę, odbiłam się jak do skoku do wody. Najpierw spadałam poziomo do ziemi, potem zaczęłam przechylać się głową w dół, by parę metru przed ziemią przewrócić się całkiem i bezgłośnie wylądować w kucki. Na czterech łapach oczywiście. Oczy rozbłysły mi zielenią gdy wyszczerzyłam do nich ostre kiełki. Wstałam i strzepałam niewidzialny pyłek z ramienia. Szeroko uśmiechnięty Hidan uniósł wyprostowaną dłoń. Przybiłam mu piątkę.
- Szpanerka - roześmiałam się.
- Więc mnie pobij - Hidanowi rozbłysły oczy. Przyjął wyzwanie.
Pein wzniósł oczy ku niebu i wymamrotał pod nosem parę niezrozumiałych słów. Raczej nie chcę wiedzieć co oznaczały.
- Walki jeden na jednego to straszna nuda, poza tym są niepraktyczne. Przetestowaliśmy już tak nie jedną osobę, która nawet jak wygrała to później zawodziła na innym polu. Jak tu stoimy, każdy specjalizuje się w czymś innym. Walka na krótki dystans, średni, długi, genjustsu, ninjutsu, lalki i trucizny i tak dalej. Tak więc, będziesz walczyć z każdym z nas -spojrzałam na lidera jak na idiotę. Nie ma najmniejszych szans żebym wygrała z nimi wszystkimi! Zwycięstwo nad jednym, już byłoby wielkim osiągnięciem. Czyli nadszedł mój koniec.
Czasem wszystko zależy od jednej decyzji.
Mojej czy lidera?
Pein chyba pojął skąd moje dziwne spojrzenie, bo zaraz się zreflektował.
- Nie wymagam byś nas wszystkich pokonała! Po prostu masz nam pokazać próbki swoich umiejętności z różnych dziedzin.
Czyli mam sie odsłonić.
Jedna decyzja Anei.
Skinęłam głową. Nadszedł czas by postawić na szali wszystko. Vabank.
Zrzuciłam z pleców płaszcz, by nie przeszkadzał mi w walce - Więc kto zaczyna? - zapytałam, starając się przypomnieć sobie wszystkie informacje jakie miałam o przeciwnikach i próbując obmyślić na szybko jakąś strategię.
- Krótki dystans. Kakuzu! tylko taijutsu, żadnych nitek.
- Oczywiście liderze - bo ja Ci uwierzę podstępny gadzie. Nim zdążyłam dobrze zwymyślać go w myślach pojawił się już przede mną biorąc zamach pięścią. Błyskawicznie opadłam w dół, do półprzysiadu. Parę takich ciosów i przez tydzień nie wyjdę z łóżka. Szpitalnego, rzecz jasna.
Pozostali członkowie Brzasku szybko zniknęli nam z pola walki, choć pozostali w pobliżu by móc przyglądać się walce z ukrycia. Nie zdążyłam jednak ich zlokalizować, nie zdążyłam właściwie zrobić nic i już nadciągał kolejny cios. Tym razem nogą, próbował wymierzyć mi potężnego kopniaka. Nie wstająć wykonałam obrót w tył, następnie odskoczyłam szybko kilka metrów i rzuciłam się do biegu. Zanim mnie dogonił udało mi się wyciągnąć moje sztylety i pewnie je pochwycić. Dzięki kocim zmysłom zarejestrowałam drżenie ziemi. A więc skoczył. Zanim zdążył wymierzyć mi cios w plecy, także wyskoczyłam, obróciłam się w powietrzu i zablokowałam jego pięść nożem. Trysła krew, takiego obrotu spraw chyba się nie spodziewał. Wykorzystując tę krótką sekundę zdezorientowania mojego przeciwnika przeszłam z defensywy w ofensywę.
Wylądowaliśmy, a ja zaczęłam wymiarzać błyskawiczne ciosy, starając się, przebić przez jego linię obrony. Udało mi się zranić go w udo, zapłaciłam jednak za to potężnym ciosem w żołądek. Odskoczyłam i splunęłam krwią. Nie zdążyłam nawet otrzeć ust, gdy Kaukazu znowu na mnie natarł. Najwidoczniej nie planował dać mi odsapnąć. Nie udało mi sie uniknąć wszystkich ciosów, najpiwerw oberwałam w rękę, następnie wyselował na mnie kolejny atak w brzuch, tym razem jednak trochę nżej. Atakowanie kobiety w macice jest cholernie niehonorowe przemknęlo mi przez myśl gdy upadłam na ziemię z powodu okropnego bólu. Skoro tak chce się bawić, proszę bardzo. Sam zaczął, niech mnie później nie oskarżają o chamstwo. Wysilając obolałe ciało, nie podnosząc się z ziemi, podparłam się jedynie na rękach i wyrzuciłam wyprostowaną nogę w górę, stopą trafiając idealnie w jego krocze. Zrobił dwa chwiejne kroki w tył, słaniając się na nogach. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że trochę go to oszołomiło. Korzystając z okazji, nie czekając aż odzyska trzeźwość umysłu, z wściekłym wrzaskiem wbiłam mu sztylet w sam środek serca. Nieprzytomnie osunął się na ziemię w powiększającej się kałuży krwi. Obejmując się za brzuch splunęłam na leżące ciało.
- Zimna z ciebie kobieta - usłyszałam za sobą rozbawiony głos - bez mrugnięcia okiem zabiłaś towrzysza. A potem jeszcze go splułaś!
Błyskawicznie obruciłam się obnażając zęby i zacisnęłam pięść na kołnieżu Kisame.
- Posłuchaj kotku - wysyczałam mu w twarz, którą uprzednio przyciągnęłam na wysokość swoich oczu - dobrze wiem, że ten skurwiel ma pięć serc - odepchnęłam go od siebie. Nie dało to jednak większego efektu, gdyż Kisame jest dosyć duży. Z ironicznym uśmieszkiem strzepał sobie pyłek z ramienia, po czym sięgnął po swoją broń. Nie poruszyłam się, więc miecz oparł sobie o bark.
- Nie zaatakujesz? Czyżby kotek się przestraszył?- uśmiech nie schodził mu z twarzy. Starałam się szybko wymyślić chociaż najgłupszą taktykę. Walka sztyletami nie byłaby dobrym pomysłem. Z drugiej strony, jeżeli dobrze pamiętam, ten jego mieczyk wysysa chakre. Ale czy możena wyssać ze mnie coś, czego teoretycznie nie mam? Nie spuszczając z niego wzroku, sięgnęłam do opaski na udzie, a raczej do przymocowanych nią zwojów. Wybrałam jeden z nich i przez chwilę ważyłam z dłoni. Kisame już zbierał się do kolejnego zgryźliwego komentarza, więc ubiegając jego słowa, błyskawicznie rozwinęłam i rozpieczętowałam zwój. Już po chwili, zamiast kawałka papieru, w ręce trzymałam swoją broń. Było to coś jakby kosa postawiona na sztos, jednak z dwoma ostrzami umocowanymi po przeciwnych stronach krótkiej rękojeści, skierowanymi w odwrotne strony. W miejscu gdzie pewnie zaciskałam dłoń obwiązana była czerwoną wstęgą. Kisame uniusł odrobinę brwi.
- Czyli masz coś odpowiedniejszego - wyszczerzył kły - zobaczmy czy umiesz się tym posługiwać - bez zastanowienia zaatakował. Szybko zablokowałam atak. By móc pewniej atakować zacisnęłam na rękojeści także drugą rękę. Po sekundzie nadszedł kolejny cios, dużo silniejszy niż poprzedni. Co gorsze, Kisame okazał się znacznie szybszy niż możnaby przypuszczać. Przy kolejnym ataku mogłabym przesiąc, że nogi odrobinę zapadły mi się z ziemię. Pomimo olbrzymiego wysiłku nie zdołałam opanować krzywego uśmiechu gdy dla Hoshigakiego stało się jasne, że nie odbiera mojej chakry. Zaatakował z jeszcze wikszą siłą. Rana na ręce którą zadał mi Kaukazu dawała o sobie znać pulsującym bólem i drżeniem mięśni. Kolejny atak przełamał moją linię obrony. Wyprowadził kilka szybkich, następujących natychmiast po sobie ciosów, ostatni z nich dotarł do mojej, i tak już nadwyrężonej ręki. Centymetr przed moim ciałem przez bandaże przebiły się ostre kolce, które potargały rękaw mojej bluzki i mocno pocięły moją skórę. Kisame zmarszczył odrobinę brwi na widok mojego przedramienia. Odcinek od łokcia do ramienia pokrywały mi czarne plamy, układające się w tygrysie paski. Mój przeciwnik szybko zaatakował ponownie i nim zdążyłam zareagować pozbawił mnie drugiego rękawa. Jeszcze bardziej zmarszczył brwi na widok centek jaguara.
- Co to? - zapytał atakując po raz kolejny. Ten ton w jego głosie. Coś we mnie zawrzało.
- Okurat kogoś takiego jak ty nic nie powinno dziwić - odparowałam jego cios i po serii szybkich uników zaatakowałam. Udało mi się zranić go w nogę.
- Całkiem ładnie - jeżeli to możliwe uśmiechnął się jeszcze szerzej - a co powiesz na to? - błyskawicznie opuścił miecz niżej i spróbował podciąć mi nogi. Podskoczyłam i stanęłam jedną stopą na czubku Samehady i zanim kolce zdążyły mnie zranić skoczyłam jeszcze raz. Tym razem wylądowałam na głowie Hoshigakiego. Najwidoczniej nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Niestety trudno było wytrącić go z równowagi, wiec zanim jeszcze podjął próby zrzucenia mnie, wbiłam mu moje ostrze w plecy, pomiędzy żebrami a miednicą, tak głęboko, że wystawało do polowy z jego brzucha. Następnie broń przekręciłam o 90 stopni tak, by sierp skierowany był na zewnątrz. Zeskoczyłam z jego głowy, chwyciłam rękojeść i zaczęłam łukiem biec, tak by stanąć z przeciwnikiem znowu twarzą w twarz. Ciągnięta za mną „kosa' wykonała przez to ruch jak wskazówka zegara i cięła brzuch rybowatego od kręgosłupa aż do momentu gdy rozcięła skórę. Hoshigaki splunął, a może raczej zwymiotował na ziemię sporą ilością krwi. Łypną na mnie wściekle i ponownie zaatakował. Siła jego ciosów odrobinę zmalała, jednak ja też nie byłam już w najlepszym stanie. Odparowałam kilka uderzeń ale kolejnego nie udało mi się uniknąć i rekinie kolce z Samehady rozszarpały mi i drugą rekę. Wykonałam nia parę szybkich ruchów by upewnić się, że ta demoniczna broń trwale mnie nie uszkodziła. Na szczęści ścięgna były całe, kolce wbiły się jedynie odrobinę pod skórę. Niestety, mimo to rana obficie krwawiła. Wiedziałam, że skończyć tę walkę będzie diabelnie trudno, w następnej nie miałam już najmniejszych szans. Miecz w dłoni Kisame odrobinę drgnął, najwidoczniej zbierał się do ataku. Pomimo bólu i drżenia rąk starałam przygotować się na odparcie ataku.Nim ten jednak nastąpił za plecami Hoshigakiego pojawił się Hidan, który z szelmowskim uśmiechem położył rybowatemu dłoń na ramieniu.
- Odbijany - Kisame łypnął na niego odrobinę chyba zły. Najwidoczniej chciał się przez kolejną godzinę mścić za tę ranę na brzuchu. Ale Lider to Lider i jego decyzji się nie podważa więc partner Itachiego tylko skinął głową i zniknął z niezadowoloną miną. Jashinista coś tam wymamrotał pod nosem patrząc w las, gdzie prawdopodobnie ukrywała się reszta tej nieokiełznanej bandy, poprawił włosy i w końcu spojrzał na mnie. Na jego twarzy zakwitł leniwy, arogancki uśmiech.
- Nie najlepiej wyglądasz mała.
- Nawet w tym stanie, lepiej niż ty - także spróbowałam się uśmiechnąć, ale dostałam napadu kaszlu. Gdy odsunęłam dłoń od ust, cała pokryta była krwią. Zaklęłam pod nosem i wytarłam ją w i tak już nienadającą się do niczego bluzkę. Gdy znowu podniosłam wzrok na nowego przeciwnika ten ze znudzoną miną obracał swoją kosą między palcami.
- To test walki na średni dystans?
- No... raczej tak... - rozejrzał się po polanie, ale mnie już nie było. Skoro średni dystans, to średni do cholery! I tak bezpośrednia walka byłaby raczej masakrą, a nie pojedynkiem. Biegłam przez ten las nerwowo rozglądając się wkoło. Musiałam się uzdrowić, choć odrobinę. Przynajmniej zatamować krwawienie! W końcu kątem oka zauważyłam mały krzaczek rosnący pod starym dębem. Dokładnie to czego szukałam. Liście tej roślinki były długie i szerokie jak u paproci, ale ich struktura była bardziej mięsista i kleista. Miały też jedną bardzo przydatną cechę - ich sok przyśpiesza krzepnięcie krwi i proces gojenia. Oberwałam kilka z nich i rozłożyłam na ziemi. Tępą stroną sztyletu mocno je pogniotłam, po czym delikatnie ponacinałam na całej długości. Z sakiewki przy pasie wyciągnęłam bandaż, którym następnie obwiązałam rany i przyłożone do nich liście. Roślinka ta zwana Kłem Tygrysa z powodu pręgowatych kwiatów już po chwili przyniosła mi ulgę. Niemal natychmiastowe działanie pomogło mi w końcu odzyskać trochę sił. Siedząc i zbierając siły zauważyłam niepozorne drzewko rosnące parę metrów dalej. Z ledwością opanowałam uśmiech. Więc jednak mam trochę szczęścia! Oderwałam od pnia kilka małych kawałków kory, rozgniotłam między znalezionymi kawałek dalej kamieniami, na drobną miazgę. W efekcie otrzymałam cuchnącą maź, niezbyt apetycznie wyglądającą. Pomimo to z przyjemnością wpakowałam sobie ją do ust. Ból nie zaćmiewał mi już umysłu, od razu wszystko widziałam jaśniej i łatwiej byłomi się skupić, choć wciąż byłam odrobinę otępiona. Wiedziałam jednak, że i to uczucie po chwili minie. Z kory tego drzewa kucharki w gildii gotowały klah - napój podobny do kawy, jednak o bardziej korzennym aromacie, a także znacznie słodszy. Pito go nie tylko ze względu na unikalny smak, ale także silne działanie pobudzające - w roślinie znajdują się bowiem olbrzymie ilości kofeiny. Napój ten dodatkowo przyśpieszał krążenie krwi, a co za tym idzie - rozgrzewał mięśnie i powodował lepsze dotlenienienie mózgu. Na jego parzenie niestety nie miałam czasu, ale maź, którą zrobiłam dawała takie same efekty. Chętnie dalej delektowałabym się odpoczynkiem, ale usłyszałam zbliżające się kroki. Odetchnęłam głębooko odchylając głowę do tyłu, by trochę się uspokoić. Wtedy mój wzrok ponownie padł na stary dąb. Do głowy wpadł mi jeden szalony pomysł. Zebrałam swoje rzeczy i bezgłośnie wdapałam się na najbliższą gałąź.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top